Rey
Chewie i Keiter siedzieli już w kokpicie Sokoła Millenium, gotowi do lotu. Chewie pełen ochoty i szczęśliwy na myśl o spotkaniu starego przyjaciela, a Keiter odrobinę przerażony i zawiedziony faktem, iż leci z nimi jego największy wróg w bazie.
Rey tymczasem stała przed statkiem, przyjmując ostatnie wskazówki od Leii Organy oraz czekając na spóźnionego Damerona.
- Proszę cię, moja droga, znajdź go - powiedziała starsza kobieta, pierwszy raz stosując tak nieoficjalny ton wobec podwładnej. - To mój brat. Ja... teraz muszę go mieć przy sobie. Teraz, gdy nie ma Hana.
- Rozumiem - powiedziała Rey ze smutkiem w głosie.
- Wiem, że rozumiesz - Leia uśmiechnęła się ciepło. - Wiem, dlatego ty musisz tam polecieć. Znajdziesz w Luke'u trochę Hana. Byli zupełnie inni, ale... tak. Luke będzie dla ciebie kimś, kim był Han. Luke cię wyszkoli, będzie ci ojcem. Obiecuję ci. Tylko go znajdź. Proszę.
- Dziękuję - powiedziała Rey, czując łzy w oczach. Nie wiedziała, za co dziękuje.
Ta kobieta będzie dla mnie ważna, uświadomiła sobie dziewczyna. Zdała sobie sprawę, że gdy odnajdzie Skywalkera, nie ucieknie szukać rodziny. Zostanie, by znaleźć sobie nową rodzinę.
Leia Organa zrobiła krok w przód i Rey pochyliła się, by przytulić kobietę.
- Nie ma za co, dziecko - szepnęła, a dziewczyna czuła w jej głosie ogromny smutek. Dziecko, tak powiedziała. Chce, bym zastąpiła jej Bena.
- Znajdę go - powiedziała Rey, zaciskając powieki, by się nie popłakać. - A przynajmniej postaram się to zrobić.
Puściła starszą kobietę i zrobiła krok w tył, by odejść. Uśmiechnęła się ostatni raz i odwróciła się, poprawiwszy plecak na ramieniu.
- Rey! - usłyszała nagle za sobą głos Leii Organy. - Niech Moc będzie z tobą - powiedziała z uśmiechem, gdy dziewczyna się odwróciła.
Rey popatrzyła z rozrzewieniem na kobietę, przechylając głowę na bok. Łzy ponownie zebrały jej się w oczach, a usta ułożyły w uśmiech.
Dziewczyna ruszyła w stronę statku. Gdy weszła na pokład, wszystkie systemy były już uruchomione. Przeszła do kokpitu, ale zobaczyła tam tylko Keitera i Chewbaccę.
- Gdzie Dameron? - zapytała opierając się na ręku o jeden z foteli.
- Nie ma go - wzruszył ramionami Keiter. - Zawsze się spóźnia. Albo nie przychodzi wcale - dodał szybko. - Możemy lecieć bez niego.
- Nie, nie możemy - rozległ się nagle męski głos przy wejściu do kokpitu i wszyscy się odwrócili. Poe stał, opierając się o ścianę i uśmiechał się radośnie.
- Siadaj, Dameron - Rey przewróciła oczami i usiadła na siedzeniu pierwszego pilota.
- Na rozkaz, pani kapitan - powiedział wesoło i rzuciwszy plecak na ziemię, zajął wyznaczone miejsce.
Dziewczyna westchnęła i zaczęła sprawdzać, czy wszystko zostało prawidłowo ustawione.
Prędkość nadświetlna działa, chłodzenie działa, silniki sprawne... Mniejsza z resztą, Chewie nie pozwoliłby żeby coś było niesprawne.
Rey sprawnymi ruchami kliknęła kilka przycisków i silniki zaczęły pracować. Sokół Millenium oderwał się od ziemi i odleciał, zostawiając zieloną planetę daleko w dole. Dziewczyna tęsknie spojrzała ostatni raz za szybę.
Tyle zieleni. Czy jeszcze wrócę i będę mogła to oglądać? Czy może coś przeszkodzi mi w odnalezieniu Jedi i znów zmuszona będę się ukrywać na jakiejś odległej pustynnej planecie?
- Spokojnie, Rey - poczuła na ramieniu dłoń Keitera, siedzącego na fotelu za nią. - Wrócimy tam przecież. Organa będzie czekać. Finn tez.
- Wiem, oczywiście - przytaknęła dziewczyna szybko.
- Aghrrrrr! - zaryczał Chewie, wskazując na wajhę hipernapędu.
- Właśnie - powiedziała Rey. - Zaraz wchodzimy w nadprzestrzeń.
Wookie nacisnął kilka odpowiednich guzików, kilka kontrolek się zaświeciło i Rey przeciągnęła wajhę. Gwiazdy rozmazały się, statkiem trochę szarpnęło i znaleźli się w nadprzestrzeni.
- Jaki jest plan? Bo nawet nie zdążyłem zapytać - powiedział Dameron, rozwalając się na fotelu.
- Lecimy na tę dziwną planetę gdzieś na wygwizdowiu Galaktyki, znajdujemy Skywalkera, ja oddaję mu miecz, zgarniamy go, wracamy, Organa się cieszy i wszystko jest w porządku - wyrecytowała Rey jednostajnym głosem.
- To jest ta optymistyczna wersja, mam rozumieć? - zapytał Poe, unosząc brwi.
- Po drodze możemy spotkać Porządek, łowców nagród, jakiś gang... Przecież Kanjiklub już się czepiał Sokoła - powiedział Keiter.
- Powinniśmy chyba dać sobie radę w takich sytuacjach. Zresztą, Skywalker raczej nie wybrałby planety, której zagrażają takie ataki - Rey wzruszyła ramionami.
- Nooo... a po drodze? - nieśmiało zapytał Keiter.
- Po drodze? - odezwał się zdziwiony Dameron. - Całą drogę przebywamy prędkością nadświetlną, jest ryzyko, że ktoś nas złapie, ale znikome.
- Kei... - powiedziała powoli Rey, odwracając się.
Nie zrobił tego. Nie mógł tego zrobić. Nie narazi nas na niebezpieczeństwo, nie wierzę w to.
- Kei? Od kiedy mówimy tak do niego? - zapytał Poe.
- Od teraz - odparła cicho dziewczyna. - Kei, zmieniłeś kurs, tak?
- Nie, no co ty - chłopak wzruszył ramionami. - Niby po co?
- Jak on miał na imię? Samer? Dobrze pamiętam?
- Mój brat, tak - powoli przytaknął Keiter. - Czemu pytasz?
Niepewność. Słyszę w jego głosie niepewność.
Zrobił to.
- Chewie, pokaż mi kurs - powiedziała Rey i szybko odwróciła się do panelu sterowania. Po chwili na małym ekranie pojawiła się trasa, którą miał pokonać Sokół.
Ambria? Wewnętrzne Rubieże?
- Czemu akurat tutaj? - zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Samer był tam z misją. Nie udała się. Niby wszyscy zginęli, ale on może przeżył. Czuję to, Rey. Uwierz mi - Keiter mówił szybko i nieskładnie.
- Nawet nie wiesz, czy on żyje? - zapytała dziewczyna bardzo powoli.
- Żyje, ja to czuję, uwierz mi - w głosie Keitera zabrzmiała nuta rozpaczy.
- Nie możesz tego czuć! - Rey uderzyła dłonią w ścianę. - Polecimy po niego, tylko dlatego, że i tak lecimy w kompletnie drugą stronę. Ale jeśli okaże się, że jest tam Porządek, nawet nie lądujemy. Chcę znaleźć Skywalkera jak najszybciej i nie będę tracić czasu na szukanie kogoś, kto prawdopodobnie nie żyje.
- Dzięki - powiedział Keiter cicho. - Muszę go znaleźć. Nikt nie chce go szukać. Jesteś moją ostatnią nadzieją, Rey.
Jestem twoją ostatnią nadzieją, Kei? Możesz się rozczarować. Nie powinnam być niczyją nadzieją.
- Chewie, wychodzimy z nadprzestrzeni - westchnęła.
W ciszy wykonali wszystkie czynności potrzebne do wrócenia do normalnej prędkości, a później do wylądowania.
Kilkanaście minut później Sokół stanął na ziemi, wznosząc w powietrze tumany kurzu i piachu.
No świetnie. Pustynna planeta. Nie zostanę tu dłużej, niż będzie to absolutnie potrzebne.
- Wychodzimy, chłopcy - powiedziała Rey i wstała. - Kei, tam masz jakiś dom. Zapytaj o braciszka i spadamy.
Chewie i Keiter wyszli, nic nie mówiąc. Rey też ruszyła ku wyjściu, gdy poczuła, że ktoś ją zatrzymuje, łapiąc za ramię.
- Pani kapitan - zaczął powoli Dameron. - Wybacz Keiterowi. On miał dwóch braci. I siostrę. Dwójkę zgarnęli Sithowie, a Samer zaginął. Daj mu odzyskać chociaż jedno z nich.
- Naprawdę? - zapytała Rey cicho, z niedowierzaniem.
- Tak - Poe pokiwał głową. - On w ciebie wierzy, Rey.
Dziewczyna uśmiechnęła się skąpo, po czym minęła Damerona.
Czy ktoś może przestać wierzyć we mnie?
Założyła plecak na plecy i wyszła z Sokoła. Po chwili poczuła piasek pod stopami i gorąco na twarzy. Zmrużyła oczy. Wszystko jej się przypomniało. Szczególnie cała nienawiść do słońca, piachu i wysokiej temperatury.
Zobaczyła że Keiter i Chewie są juz kilkadziesiąt metrów przed nią i oboje machają, by podeszła. Chłopak jednak szybko się odwrócił i biegiem rzucił się w stronę najbliższego domu.
Rey jeszcze chwilę poczekała na Damerona, po czym zamknęła wejście na Sokoła i razem ruszyli w stronę domu.
Oby znalazł braciszka. Nie mam czasu na takie rzeczy. Leia też czeka na brata. I nie mogę jej zawieść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro