Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rey

Siedziała na krześle, bardzo wygodnym, tak swoją drogą.

Siedziała na bardzo wygodnym krześle w małej sali obrad. Z jej prawem strony siedział niedbale oparty Keiter i bardzo uważnie oglądał swoją dziurę w rękawie. Rey spojrzała na niego ukosem. Zauważył to i uśmiechnął się delikatnie. Dziewczyna przewróciła oczami i z powrotem zaczęła patrzeć na wzór na ścianie za Leią Organą.

Zielony, nieco egzotyczny wzór przypominał połączenie palmy i jakiegoś dzikiego zwierzęcia, którego rogi wyrastały akurat nad głową stojącej przed nim przywódczyni Ruchu Oporu.

Rey omało nie parsknęła śmiechem, gdy wyobraziła sobie, jak zabawnie wyglądałaby Leia Organa, gdyby z jej bujnych, siwych włosów wyrastały dwa piękne, zielone rogi, wijące się finezyjnie we wszystkie strony.

Mogła zastanawiać się nad tak absurdalnymi sprawami, bo wszyscy i tak doskonale wiedzieli, że nie będzie ich słuchała. Wiedziała to Organa, wiedziało to dwóch identycznych, wymuskanych blond oficerów, wiedział to szeregowy z pryszczem na czole pilnujący drzwi, wiedziała to sierżant o wyglądzie starej panny, wiedziała to także młoda pilot, a nawet Keiter to wiedział. Wiedzieli wszyscy, bo oczywistym było, że Rey naprawdę nie obchodzą ich powody, chciała tylko usłyszeć, czego od niej chcą.

Ale musieli wypowiedzieć te wszystkie bzdury. Protokoły, raporty, precedury, bla, bla, bla.

Czy właśnie stwierdziłam, że jestem typem anarchistki? zadała sobie pytanie Rey, ciesząc się, że ma nowy temat do rozmyślań.

Nie chciałabym tego wszystkiego, centralizacji władzy, podporządkowania i stopni wojskowych. To już anarchia, czy może...

- Miecz mojego ojca wezwał ciebie, Rey. I dlatego to właśnie ty polecisz na tę zapomnianą planetę i odnajdziesz generała Luke'a Skywalkera, rozumiesz?

- Ona nie przyjmuje tego do siebie, pani dowódco - odpowiedział lekko roztargnionym tonem Keiter, zanim Rey zdążyła się ocknąć. - To dlatego, że długo była potępiana. No i została porzucona. Podłoże...

- Psychologiczne - westchnęła Organa. - Tak, wiem, Keiter, wszystko ma podłoże psychologiczne.

Rey spojrzała ze zdzwieniem zarówno na kobietę, jak u chłopaka. Podłoże psychologiczne? Kiedy sprawy zeszły na ten temat? A ona nawet nie zauważyła?

Szybko mnie stąd wyrzucą, jeśli będę tak skupiona na każdym z zebrań.

- Ale to ma znaczenie, pani... - zaczął ponownie Keiter, podnosząc się z krzesła.

- Nie - Organa odgrodziła się od chłopaka dłonią. - A przynajmniej nie teraz. Złóż kolejny wniosek o oddział psychologii wojskowej w bazie, jeśli chcesz, ale nie wywlekaj tego teraz, dobrze?

Aha...?

- Rey - przywódczyni zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny, a Keiter, zrezygnowany, opadł na krzesło. - Polecisz odszukać mojego brata. Ciebie wezwał ten miecz. Jeśli nie chcesz tego robić dla mnie, zrób to dla legendy, którą są Jedi, dla młodych osób, którym Luke odnowi Akademię i dla nagrody. Dobrze?

- Nagrody? - dziewczyna powtórzyła najbardziej interesujące słowo z całej wypowiedzi Organy.

- Tak - westchnęła kobieta. - Dostaniesz za to dwadzieścia tysięcy.

Tyle kasy... mogłabym uciec i żyć w każdym układzie, który bym wybrała.

Mogłabym wreszcie zacząć szukać rodziców.

- Zrobię to - odwiedzała niemal odrazu. - Ale pod pewnymi warunkami.

- Niech będzie - Leia przewróciła oczami, ale nie mogła się nie zgodzić. Wiedziała, że tylko Rey może odnaleźć Luke'a. - Jakie to warunki?

- Ja wybieram załogę, ja wybieram statek i ja wytyczam drogę, którą dotrę do Skywalkera. Zgoda? - dziewczyna wstała i wyciągnęła do Organy rękę.

- Zgoda - kobieta uścisnęła młodą dłoń, zadowolona.

- A, jeszcze jedno - Rey odwróciła się przy wyjściu. - Zrobicie Keiterowi ten jego ośrodek psychologiczny, czy coś.

- Nie mam takiej mocy sprawczej - powiedziała Leia niepewnie, próbując kłamać.

- Och, czyżby - dziewczyna zmrużyła oczy i przechyliła głowę. - Niech będzie. Więc chociaż wreszcie poprawnie i uczciwie rozpatrzcie jego wniosek - puściła oko oficerom - bliźniakom, po czym wyszła z sali, zostawiając Organę ze swoją prośbą.

- Dzięki - Keiter dogonił dziewczynę na korytarzu i położył jej rękę na ramieniu. - Chociaż ty się za mną wstawiłaś. Ciebie może posłucha.

- Jak znajdziemy Skywalkera to może i posłucha - uśmiechnęła się Rey.

- Czekaj... - chłopak zmrużył oczy i popatrzył na dziewczynę. - Znajdziemy?

- Załatwiłam sobie wybór załogi, jako pierwszego wybieram ciebie - Rey wzruszyła ramionami i zaśmiała się. - Poleci też z nami Chewbacca. Zabrałabym Finna, gdyby nie jego stan - przygryzła wargę, gdy przypomniała sobie nieruchome ciało przyjaciela, poruszające się lekko jedynie przy oddechu. - Znasz kogoś, kto nadawałby się na tę misję?

- Mój brat - odpowiedział Keiter bez chwili zastanowienia. - Samer. Ale po niego trzeba będzie zalecieć na pewną planetę po drodze - otworzył drzwi przed Rey i zatrzymał się, by ta mogła przejść pierwsza. Dziewczyna przystała i ruszyła się dopiero po chwili, zaskoczona, że ktoś może okazywać wobec niej jakąkolwiek uprzejmość.

Za bardzo się przyzwyczaiła do bycia pogardzaną.

- Nie mogę zboczyć z kursu, żeby szukać twojego brata. Poza tym, chcę zaufanych i pewnych ludzi, czyli takich z bazy. Od tej misji zależy zbyt wiele, zbyt wiele mam na niej zyskać. Zamiast Samera zabierzemy Poe Damerona, to przyjaciel Finna.

- Błagam nie - powiedział Keiter, odchylając głowę do tyłu. - Nienawidzę go, szczerze go nienawidzę.

- Czemu? - Rey zmarszczyła brwi.

- Jest zarozumiały, denerwujący, za dużo gada - zaczął wymieniać chłopak. - Po prostu go nie lubię, nigdy się z nim nie dogadywałem. Tak samo Samer. Weźmy Samera zamiast Damerona.

Rey zatrzymała się i odwróciła do Keitera twarzą.

- Niestety Organa dała dowództwo mnie, więc jutro, o świcie zbieramy się przy Sokole. Ja, ty, Chewie i Dameron. Wylatujemy jak najszybciej - uśmiechnęła się i zaczęła odchodzić.

- Już jutro? - zawołał za nią chłopak.

- Im szybciej, tym lepiej! - krzyknęła odwrócona plecami do niego.

- Naprawdę nienawidzę Damerona... - powiedział cicho do siebie Keiter, po czym zaczął iść w stronę budynku mieszkalnego, gdzie miał pokój.

Rey tymczasem szła już w stronę Sokoła Millenium.

Zdumiewające, jak szybko wczułam się w rolę przywódczyni. I jakie to przyjemne.

Przy Sokole natknęła się na Chewbaccę, który znowu robił coś przy silnikach. Nadal czuła bijące od niego smutek i żal po stracie najlepszego przyjaciela. W jednym momencie obiecała sobie nigdy nie opuścić tego Wookie'go, poczuła do niego ogromną sympatię i przywiązanie, bo w końcu oboje zostali całkiem sami. Podeszła do niego i delikatnie uniosła rękę, by pogłaskać go po ramieniu. Chewie odwrócił się do niej i zaryczał ze smutkiem.

- Wiem, wiem - uśmiechnęła się łagodnie Rey. - Mi też go brakuje - westchnęła. - Ale jutro lecimy odnaleźć Luke Skywalkera - na dźwięk tego imienia Wookie ryknął wesoło. - Dawno go nie widziałeś, co? Spotykamy się tutaj, o świcie. Do zobaczenia - poczochrała go przyjacielsko i odeszła.

Postanowiła zajść jeszcze do punktu medycznego i odwiedzić Finna zanim odleci na misję.

Gdy szła, odniosła wrażenie, że wszyscy na nią patrzą, że wszyscy odwracają się w jej stronę. Niektórzy uśmiechali się, kiwali do niej głowami, unosili rękę w geście powitania. Niektórzy jednak zdawali się patrzeć trochę krzywo. Na szczęście tych drugich było mniej.

Dotarła na miejsce. Weszła do budynku z dużymi szklanymi oknami, powiedziała miłej, togrutańskiej pielęgniarce kogo szuka i została skierowana do sali numer 15. Niepewnymi krokami skierowała się do wskazanego pomieszczenia.

Finn leżał na nieskazitelnie białej pościeli, która kontrastowała z jego ciemną skórą. Rey podeszła bliżej i usiadła na krześle obok łóżka. Pochyliła się nad przyjacielem i złapała go za rękę.

- Jak się czujesz? - szepnęła, choć wiedziała, że nie może jej usłyszeć. - Dużo się wydarzyło ostatnio. Lecę odnaleźć Luke Skywalkera. Tak, tego Skywalkera. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek dostanę taką misję, nie?

Wygląda na takiego spokojnego. Od kiedy go znam, nigdy nie był spokojny. Zresztą, czego można oczekiwać od zbiegłego, zbuntowanego szturmowca? Nie miał szans zaznać spokoju. Teraz ma czas. Niedługo wyzdrowieje, wyjdzie z tego. Moc mu pomoże. Musi mu pomóc.

- Mam nadzieję, że pogadamy, jak wrócę tu już ze Skywalkerem - powiedziała, po czym wstała z krzesła.

Po chwili namysłu pochyliła się raz jeszcze  i pocałowała Finna w czoło. Popatrzyła na niego i oczy zaszły jej łzami.

Musi się obudzić.

Szybko otarła policzki i wyszła z sali. Na korytarzu spotkała Poe Damerona. Uśmiechnęła się do niego najszerzej, jak tylko mogła.

- Lecisz jutro ze mną odnaleźć Luke Skywalkera - powiedziała. - Chcę cię widzieć o świcie, przy Sokole.

- Na rozkaz, pani kapitan - Poe uniósł ręce w geście kapitulacji i roześmiał się. - Pomogę jak tylko będę umiał.

- Cieszę się. Widzimy się jutro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro