Poe
Wylądował na polanie niedaleko lasu, razem z kiloma innymi X-wingami. W wielkim pośpiechu otworzył drzwi i wybiegł na zewnątrz, podążając za BB-8, a cała reszta ruszyła za nimi.
Szybko dotarli do budynku, później do schodów. Gdy wpadli na jedno z najwyższych pięter, każdy trzymając w pogotowiu mniejszą lub większą broń, Poe przez chwilę przestraszył się, że przybyli za późno.
Skywalker i Rey zdawali się potracić zmysły, krzycząc i płacząc, wymachując bez powodu mieczami, a Keiter powoli tracił wszystkie siły, krwawiąc z wszytkich chyba możliwych miejsc.
Jednak Poe przypomniał sobie, kim są i od kogo przybywają.
Generał Leia nie wysłała nas tutaj, byśmy przegrali.
- Ognia! - krzyknął i zza jego pleców sypnął się deszcz pocisków.
Chwilę później z tłumu wybiegł Samer, wymachując żółtym mieczem, i zaczął krążyć, jakby tańczyć ścinając głowy, ręce, wytrącając blastery z opancerzonych dłoni.
- Zamknijcie szafki! - krzyknął, znajdując chwilę oddechu.
- Wchodzimy! - wydarł się Poe i pierwszy wbiegł w kłębowisko szarych postaci.
Widział, że musi strzelać precyzyjnie, w konkretne miejsca, inaczej nikogo nie zabije.
Jednak kiedy tylko znalazł się obok pierwszego szturmowca, poczuł się słaby, poczuł się mały i smutny i każdy mięsień jakby przestał działać. Powoli zaczął już upadać, gdy przypomniał sobie Leię i Luke'a.
Nie mogę pozwolić na to, żeby straciła kogoś jeszcze.
Nie mogę zostawić Finna.
Wycierpieli wystarczająco dużo.
Ostatkiem sił wstał znowu i przystawił blaster do szyi szturmowca. Wystrzelił.
- Celujcie w nieopancerzone części! - krzyknął i gdy powoli zaczęły upadać kolejne postacie, zaczął przeciskać się do jednej z szafek, tej, przed którą stała Rey.
Widział dwóch szturmowców pilnujących blaszanych drzwiczek, ale mimo wszystko szedł, bo wiedział, że samymi blasterami nie wygrają z...
Cieniem Vadera.
Jednak istnieje.
Podszedł powoli do Rey, a szturmowcy nawet się nie ruszyli. Musieli go widzieć, a mimo to, nic nie robili.
Jednak po chwili Poe poczuł ból w chyba każdym nerwie swojego ciała, przeszywający i kłujący. Popatrzył na swoje ręce, jednak nigdzie nie widział ran. Mimo to czuł, jakby był rozrywany, przypalany żywcem.
Ale zrobił jeszcze jeden krok, później dwa kolejne, ze wzrokiem utkwionym w brudną, żółtą czeluść szafki.
Położył dłoń na ramieniu Rey, gdy się zbliżył.
- Rey - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
Usłyszała go, bo się odwróciła. Patrzyła wprost na niego.
Nie widzi mnie.
Wzrok miała pusty, odległy, a oczy pełne łez.
Poe odsunął rękę i zrobił kolejny, wymagający ogromnego wysiłku krok.
Był za blisko.
Żołnierze wycelowali blastery.
- Już nieraz grożono mi śmiercią - powiedział i nawet się boleśnie i krzywo uśmiechnął. Wyciągnął rękę, by zamknąć szafkę i nagle zobaczył, jak palec jednego ze szturmowców niebezpiecznie naciska na spust.
Przez głowę Poe przeleciała jedna myśl.
Zdążę zanim umrę?
Jednak nagle śmierć się oddaliła, wraz z błyskiem żółtego miecza świetlnego Samera.
Jednym cięciem wytrącił żołnierzom blastery z dłoni, jednak nie w porę.
Dwa laserowe pociski zdążyły trafić w pierś młodego Jedi.
Upadł na plecy, ostatnie spojrzenie skierował na Poe.
- Teraz - szepnął i jego głowa uderzyła o posadzkę.
Poe skoczył przed siebie i zatrzasnął blaszane drzwi, które zdawały się ważyć tony.
Rey upadła, patrząc nieprzytomnie wokoło. Podbiegło do niej dwóch rebeliantów i pomogli jej wstać, a później uciec. Szła, ledwo powłócząc nogami, ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię.
Poe odetchnął i zobaczył, że pod drugą ścianą Keiterowi udało się zamknąć szafkę i uratować Luke'a.
Szarych żołnierzy zaczęło wreszcie ubywać, jednak podobnie się działo także z rebeliantami. Poe spojrzał na leżącego u jego stóp Samera. Jego niebieskie oczy wydawały się wyrażać zdziwenie, jednak już nic nie widziały.
Dojrzał to Chewie, który pomagał Skywalkerowi wyjść z korytarza. Zaryczał, po czym podszedł i wziął zwłoki Samera, zanim te zdążyły rozproszyć uwagę walczącego nadal Keitera.
Poe podniósł komunikator do ust, chowając się za rogiem.
- Mafilie? - powiedział.
- Poe? - odpowiedział mu wysoki, kobiecy głos. - Coś długo wam schodzi, co się dzieje?
- Podlećcie nad północne skrzydło i na mój znak zacznijcie ostrzał - powiedział, na drugim komunikatorze wybierając częstotliwość BB-8.
- Poe, tam są generatory, nie możemy tego rozwalić!
- Nie mamy wyboru, ten cholerny szwadron śmierci jest zbyt silny - powiedział Poe. - Na mój znak strzelacie. To jest rozkaz. - rozłączył się.
- BB-8 - powiedział do drugiego sprzętu i odpowiedziała mu seria pisków. - Są jakieś grodzie w korytarzu między schodami na ostatnie piętro północnego skrzydła?
Chwila ciszy, po której nastąpiło kilka różnych dźwięków, które brzmiały jak kłótnia między BB-8, a R2.
- Są i możemy je zamknąć, panie komandorze - odezwał się nagle C-3PO. - Proszę nie zważać na ten jazgot.
- Em, okej - odparł zdziwiony Poe. - Na mój znak macie je zamknąć. Jak najszybciej.
Rozłączył się i z obawą spojrzał na pole walki.
Kilkanaście postaci w szarych zbrojach leżało na ziemi, jednak drugie tyle leżało osób w mundurach Ruchu Oporu.
Poe poczuł delikatny ucisk w okolicach serca.
Wyszedł zza ściany, z blasterem gotowym do wystrzału.
- Wszyscy odwrót! - krzyknął, a sam ruszył w przeciwnym kierunku niż reszta, likwidując jak największą ilość szturmowców.
Żołnierze biegli w stronę schodów, śląc za sobą deszcz laserowych pocisków. Kilka z nich uderzyło Poe, który po chwili miał już poranione ramiona, uda i przypalone ucho. Nagle obok siebie zobaczył zielony błysk, a gdy odwrócił się, zobaczył Keitera, który też został, by zapewnić reszcie bezpieczną ucieczkę.
Gdy ostatni mundur Ruchu Oporu zniknął za zakrętem, Poe podniósł komunikator do ust.
- BB-8! Zamykaj grodzie! - krzyknął i zobaczył, ze z tłumu wybiega jeszcze jeden rebeliant, młody chłopak, chudy, z czupryną gęstych, jasnych włosów. Odwrócił się i patrzył na Poe, gdy w jego stronę leciały lasery. - Biegnij! - krzyknął komandor. - Uciekaj!
Chłopak odwrócił się i odbiegł w dół po schodach, a wielka, potężna grodz opadła na ziemię po obu stronach.
Strzały ucichły i zrobiło się bardzo ciemno, nawet Keiter zamknął miecz.
Poe czuł wokół siebie aluminiowe zbroje i słyszał ocieranie się o siebie różnych materiałów.
Było ciemno, tak okropnie ciemno.
Włączył komunikator i wyraźnie powiedział.
- Rozpocząć ostrzał.
Był spokojny, tak bardzo, jak nigdy. Nie szukał kaskaderskich sposobów ucieczki, ani nie walczył. Po prostu stał i czekał.
Jednak nie usłyszał odpowiedzi z komunikatora, żadne strzały również nie padły.
Jedyne co mu pozostało, to czekać na to, co zrobią szturmowcy.
Więc stał i czekał, a ciemność szczelnie go otaczała, powoli wkradając się w jego umysł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro