Amineria
- Jakieś wieści? - zapytała J4, gdy wróciła z miasteczka. Kupiła sobie coś do jedzenia i kilka części, które mogłyby pomóc jej w zhakowaniu statku.
Szkoda, że nie mam talentu Kylo.
Robot zapiszczał w odpowiedzi. Znowu nic. Nikt znajomy się nie pojawiał, nikt nieznajomy zresztą też.
Siedziała sama, medytowała i zanurzała się wgłąb własnego umysłu. Nie było przy niej nikogo, kto mógłby utrzymać w niej ducha Ciemnej Strony, więc balansowała na krawędzi, choć nie do końca tego świadoma.
Usiadła na skałach, poraz kolejny i popatrzyła na jezioro. Nawet jej się tu podobało i raz czy dwa przeszło jej przez głowę, że może by tu zostać?
Przestać brać udział w wojnie, która wcale nie zamierzała się kończyć.
Ale wtedy widziała Nitreah, do której musiała wrócić.
I nadal czuła nadzieję, że Hux może wróci, może jeszcze uda się im zobaczyć.
Nagle J4 zaczął hałasować i jazgotać, jaby ktoś rozkładał go na części. Amineria błyskawicznie zerwała się na nogi, chwyciła miecz i podbiegła do robota.
- Co jest, mały? - powiedziała, łapiąc go za korpus i popatrzyła w niebo.
Statek.
TIE - fighter.
Nie wiedziała, co robi, nogi same poniosły ją w stronę pustego pola, jedynego w okolicy miejsca, w którym myśliwiec mógł wylądować.
Wyobrażała już sobie Huxa, albo młodą, albo...
Nie. Kylo nie żyje.
Nie żyje? Na Moc, przecież wszystko jest możliwe! Ile w historii Mocy było sytuacji cudownych ozdrowień, czy zaaranżowanych śmierci. To możliwe. To m u s i być możliwe.
Stanęła przed drzewami, myśliwiec istotnie zmierzał w jej kierunku. Uśmiechnęła się szeroko, świadomość, że ktoś ją odnalazł, że nie umrze samotnie na tej co prawda pięknej, ale odległej od wszystkiego planecie, była tym, na co długo czekała.
TIE osiadł na trawie, gorące powietrze uderzyło Aminerię w twarz, ale nie odsunęła się. Czekała.
Rampa się otworzyła, silnik zgasł.
Postać zaczęła schodzić na ziemię.
Amineria zamarła.
Nie miała przed sobą ani Huxa, ani Nitreah, a nawet Rena.
Z rampy zeszło dwóch młodych mężczyzn, oboje z wściekłością w oczach.
Pierwsze, o czym pomyślała Amineria, to że są oni jakimiś oficerami i przybyli po nią. Jednak później w wyższym z chłopaków dojrzała niedawno przesłuchiwanego więźnia. Ale przecież przylecieli TIE-fighterem.
Coś się ewidentnie nie zgadzało.
- Kim jesteście? - zapytała, sięgając powoli po blaster.
- Nikim, na kogo powinnaś zwracać uwagę - odparł wyższy z nich i niedbale zszedł z rampy. - Statek jest ze skupu, możesz być spokojna - powiedział i minął ją.
- Byłeś moim więźniem - chciała wyciągnąć broń, ale czarnoskóry chłopak zrobił to pierwszy. - Poznaję cię.
- Też cię poznaję - odparł, a ton jego głosu się nie zmienił. - Ale to nie ma już znaczenia.
- Nie ma? - zapytała dziewczyna. - Byłeś moim więźniem, jesteś moim wrogiem, a jest wojna.
- Już nie jestem twoim wrogiem - powiedział chłopak i znowu stanął przed nią. Uśmiechnął się sztucznie. - Nie trzymam już z nimi.
Amineria gwałtownie nabrała powietrza. Kłamie? Nie, raczej nie, bo nic na to nie wskazywało. Jak bardzo jest niestabilna teraz Rebelia? Czy wystarczyłoby jedno uderzenie?
- Co nie znaczy że trzymam z wami - dodał po chwili, a po uśmiechu nie został żaden ślad. - Choć tym co robię, pomogę raczej wam - powiedział ciszej. - Mój kolega - odsunął się tak, by Amineria mogła dobrze widzieć czarnoskórego żołnierza. - Chciał znaleźć kogoś z waszych. Emitowałaś sygnał najbliżej, więc tutaj jesteśmy.
- Kim jesteś? - zapytała Amineria i zrobiła kilk kroków.
- FN - 2187 - odparł bezdźwięcznie. - Jestem szturmowcem czwartego legionu.
- Czekaj, czekaj - zaczęła szukać w pamięci, bo numer wydawał się znajomy. FN-2187... Wiem! - Jesteś zdrajcą!
Chłopak otworzył usta, ale odrazu je zamknął. Był autentycznie zdziwiony i Amineria była zbita z tropu.
- Jak mnie nazwałaś? - zapytał, mrużąc oczy i zaczął do niej podchodzić. - Ja? Z d r a j c ą?
- Wiem wszystko, widziałam raporty - dziewczyna nie ustąpiła. - Uciekłeś z Dameronem, pomagałeś Rebelii. Możesz udawać, że nic nie wiesz, ale akt nie usuniesz.
Żołnierz gwałtownie dopadł do Aminerii i przystawił jej blaster fo brzucha. Ta zaś instynktownie wyjęła i otworzyła miecz świetlny, gotowa się bronić.
- Ej, stary, wolnego - powiedział nieco niedbale drugi z rebeliantów i podszedł do kolegi, po czym delikatnie odsunął go. - Zostaw ją, nie chcemy kłopotów.
- Nazwała mnie zdrajcą! Nigdy nie pomagalem Ruchowi Oporu!
- Wyrwało jej się - odparł pojednawczo i skierował się w stronę myśliwca. - Jakoś się dogadacie, mam...
Urwał, bo znowu usłyszał ryk silnika przeplatany z piskami J4. Wszyscy usłyszeli i niemal jednocześnie zwrócili głowy ku niebu.
Rebeliancki X-wing.
- Szlag, poleciała za nami! - krzyknęli jednocześnie.
- Kto? - zapytała Amineria, ale nikt jej nie usłyszał, jej słowa zostały zabrane przez lądujący statek.
Ledwie pojazd osiadł na ziemi, wejście się otworzyło i wybiegła przez nie młoda, ciemnowłosa dziewczyna, z jasnymi, pełnymi naiwnej nadziei oczami.
To ona. To Rey.
- To ty - powiedziała Amineria cichym, ale mocnym głosem i sięgnęła po miecz.
- Ja... tak, tak, ale - Rey nie wzięła broni, wręcz przeciwnie, wyciągnęła dłonie przed siebie. - Ja nie chcę z tobą walczyć. Mam nadzieję, że nikt się nie dowie, bo dowództwo mnie zabije, ale... ja nic od ciebie nie chcę. Tylko muszę ich zabrać.
- Gdzie?
- Do domu - głos Rey zadrżał i zagryzła wargę. - Keiter - zwróciła się do wyższego chłopaka. - Wracaj.
- Nie - zaśmiał się wspomniany. - Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
- Co ty sobie wyobrażasz? - Amineria wybuchnęła szczerym śmiechem. - Po walkach, po zniszczeniach, ty podchodzisz do mnie i mówisz, że chcesz tylko ich sobie zabrać? To nie są rozmowy dyplomatyczne!
- To są po prostu - Rey wyjęła powoli miecz. - Agresywne negocjacje?
- Szturmowiec jest mój, należy do Porządku, możesz go nawet zastrzelić, jak chcesz. Mamy takich na pęczki - odparła pogardliwie Amineria.
- To mój przyjaciel, a nie numer w waszych dokumentach - powiedziała Rey i poraz pierwszy w jej oczach zabłysła złość. - Nie wiem, co mu zrobiliście, ale jest rebeliantem. Tak samo jak ja i jak ty, Keiter!
- Na litość Mocy, jak macie się bić to się bijcie ale mnie już nigdy więcej w to nie mieszaj, czy ty nie możesz tego zrozumieć?! - chłopak zgarbił się, załamał ręce. - Zostaw mnie po prostu w spokoju. Tak samo Fin... FN, jeśli tego nie chce. Nie musisz być zawsze bohaterką.
I wtedy, poraz kolejny, rozmowę przerwał ryk silników.
Oho, kto tym razem?
Może sam Skywalker?
- Że też akurat moją planetę musieliscie sobie upatrzyć - mruknęła Amineria.
- Wolałabym tu nie być, nie poczuwaj się - odparła Rey, która o dziwo usłyszała jej słowa.
Gdy kłęby pary opadły, z rampy zeszła kolejna postać. Wysoka sylwetka, chude nogi, długie ręce.
Jego twarz ujrzała słońce.
To niemożliwe.
Aminerii zakręciło się w głowie. Upadła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro