Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowy Szlak

***

W sekrecie przed tatą skontaktowała się z rodzeństwem i Ross. Mieli kupić tacie prezent. Jeszcze tego samego dnia do drzwi zapukał listonosz. Dał mi jakiś list. Poszłam do swojego pokoju i otworzyłam kopertę.

"Nie mam zielonego pojęcia, kto czyta ten list, ale wiem co najlepszego wyprawia moja żona. Z góry za to przepraszam. Wpadła w szał gdy dowiedziała się kto jest ojcem dziecka naszej straszej córki – Alicji. Uważajcie. Oliwia, którą znacie jako Ophemia, chce was zabić. Współpracuje z Josephem. Uważajcie na nich. Wciągają kolejnych. Groźbami, pieniędzmi i innymi po*ierdolonymi metodami. Ale dobrze wam radzę przeczekać ten cyrk na jakimś odludziu. Sam mogę zaproponować dom mojej zmarłej córki Marii. Dom w górach, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Będziecie bezpieczni. Sam mogę przysiądz, że moją żonę znajdę i upilnuję jej, żeby wam nic nie robiła. Cholernie za nią przepraszam. Przepraszam was za ten zamach, który wymyśliła, ten, w którym miała zginąć Diana i jej syn, a omal nie zginął MJ... Przyznaję, to ja wymyśliłem wyjazd i próbę znalezienia ojca Diany.

⬛⬛⬛ Kupiec"

Dopiero podpis na końcu listu sprawił, że serce podeszło mi do gardła. Poszłam z tym do taty.
– Cholera... Ktokolwiek to pisał, może mieć rację. Musimy się ukryć
– Żadne ktokolwiek, tylko wiadomo kto. Jeśli nie kłamie, to najprawdopodobniej nazywa się Marek Kupiec, co znaczyło by, że jest mężem Oliwii Kupiec, czyli jest ojcem Mary i Alicji, czyli jest moim dziadkiem
– Żartujesz? Robisz mi tu mini śledztwo? Wierzysz, że jest tym za kogo naprawdę się podaje? Średnio wierzę, że on jest sobą. Ale lepiej mu zaufać i się ukryć
– Racja... Czekaj jest adres nadawcy. Mam pomysł. Wiesz czym jest policyjna prowokacja?
– Na raczej. Wiesz kim jestem
– Wiem. Zróbmy tą prowokację. Napiszę do niego, że Ophemia nas zaatakowała, a ty wylądowałeś w szpitalu z mały szansami na przeżycie. Poproszę go o spotkanie. Pojedziesz ze mną. Spotkam się z nim i pogadam. Wiem doskonale jak wygląda. Pogadam z nim. Jeśli jest taki, jaki miałby być według tego listu, to nam pomoże. Inaczej, będzie próbował mnie skrzywdzić...
– A ja mam siedzieć na tyłku nic nie robić?
– ...i wtedy wkraczasz ty. Z tego co pamiętam, to tajni agenci mają na wyposażeniu broń i kajdanki. Możesz go aresztować.
– Jasne. Typowa akcja. Pozorantka, prowo i aresztowanie. Pisz ten list. Ja zajmę się resztą.
– Bajki zawsze umiałam pisać
Po tej rozmowie poszłam napisać ten list...
"Ufając twojemu listowi, będę się do ciebie zwracać dziadku. Tak więc: dziadku ratuj. Ophemia oszalała. Napadła na nas i... Tata. On ledwie uszedł z życiem. Właściwie nie wiadomo, bo lekarze mówią, że ma cholernie małe szanse na przeżycie. Błagam pomóż mi. Tata może umrzeć, a wtedy ja, Prince, Paris i Bank, razem z moim synkiem zostaniemy bez dachu nad głową. Testament nic tu nie da. Ja nie mam pracy, a jedyne z czego żyjemy to pieniądze taty, ale przepisał je na fundację. Jedyną osobą, która może EWENTUALNIE nas utrzymać to mój dobry przyjaciel Alejandro. Ale bardzo chciałam się spotkać z tobą. Może w lasku pod LA? Blisko metropolii, ale nawet ochroniarze taty nie będą nas podsłuchiwać. Pogadamy o spisku. Przyznaję, to może być jedyny trop w tej sprawie. Być może wsadzę ich za morderstwo

Diana Jackowska"

Wysłałam list, a po kilku dniach przyszła odpowiedź

"Jasne. Dla mnie super. 20.12 może być? Miejsce mi pasuje. Jak dla mnie to możesz przyjechać ze swoim chłopakiem i policją. Nie chcę, żeby ktoś podejrzewał, że chciałbym ci coś zrobić

Marek Kupiec"

Byłam dość szczęśliwa, że per Dziadek zgodził się na spotkanie. Razem z tatą, który oczywicie cały czas siedział w charakteryzacji, pojechałam w wyznaczona miejsce. Zanim zapytacie, przyjechaliśmy motorem. Podszedł do mnie jakiś facet ok. 50, może 60 (62 max).
– Ty jesteś Diana?
– No ja
– Jestem Marek. Marek Kupiec. Słuchaj, na waszą rodzinę Oliwia czy jak możesz ją bardziej kojarzyć Ophemia, planuje, z tym swoim kochasiem Joe, zamach. Chce zabić was wszystkich. Musicie wyjechać, albo oni was ukatrupią
– Wiesz... – zaczęłam szopkę pt.: mam histerię, bo tata jest w szpitalu – Teraz to już nie ważne. Tata może umrzeć w każdej chwili... Nie za bardzo mam czas.
– Diana musicie uciekać. Swoją drogą, może dasz mi poznać twojego przyjaciela?
– Jasne. Alejandro. A tak w zasadzie, to powinieneś go poznać wcześniej. Poznać niedoszłego zięcia – tuż po moich słowach tata zdjął charakteryzację – proszę
Nijaki Marek Kupiec najpierw wytrzeszczył oczy, a potem zaczął spierniczać jak głupi. Tata jedynie krzyknął za nim, żeby poczekał. Kupiec się zatrzymał i odwrócił do nas przodem
– Czego wy ode mnie chcecie?
– Nic nie nie zrobię, ok? Należysz to tych osób, które zawsze chciałem poznać. Jesteś ojcem kobiety, którą kocham ponad wszystko
– Niby rozumiesz co znaczy mieć niedoszłego, zięcia?
– Wyobraź sobie, że wiem, bo mieliśmy już kilka sytuacji z takim jednym. Ale chyba teraz rozmawiamy o miłości na linii ja-Alicja. Słuchaj. Dziwi mnie jedna rzecz. W listach Alicja twierdziła, że jej rodzice to istny koszmar, ale widzę, że jesteś inny niż to opisywała Alicja.
– Bo taki jestem. To pod naciskiem żony byłem zły. Ja jestem inny. Mam serce. Kochałem Alcję i Marysię ponad wszystko
– Dobra... Może zamiast się kłócić, byście się zaprzyjaźnili. W końcu jesteście rodziną. Jednak ja istnieję
– Nie "jednak" tylko "na szczęście"
– W sumie racja – odparł per Dziadek
– No. W końcu się w czymś zgadzacie

To może i ja zmienię front gry. Panie Marku, zapraszam pana, do Neverland
– Dziękuję, ale sam nie lubisz jak ludzie mówią do ciebie per pan. Ja też tego nienawidzę
– No to się dogadacie, ale może wróćmy do Neverland...

***

Dojechaliśmy do Neverland. Dziadek został na u nas na noc.

***

24.12.2011

W całym domu pachniało świętami. Przyjemne zapachy się mieszkały sprawiając, że nawet nie chciało mi się wstawać.
– Ty, bo święty Mikołaj przyszedł – usłyszałam głos Paris
– Nie chce mi się wstawać... – odparłam. Siostra zciągnęła że mnie kołdrę – Ej! – zaczęłam się śmiać. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 8 rano. Wpadłam do łazienki i ogarnęłam swój wygląd. Makijaż, włosy... Wyciągnęła z szafy sukienkę na święta. Czerwoną z białym futerkiem. Później ubrałam synka. W domu od rana panował świąteczny klimat. Zeszliśmy na dół. Jeszcze niewiedziałam, że to moje pierwsze i ostatnie święta, które spędzę w taki sposób i w takim gronie...

***

Dzień strasznie się dłużył. Dochodziła dopiero 11 rano, a nam już się nudziło.
– Wiecie co? Chodźmy na spacer. Po co siedzieć w domu? Śnieg na dworze leży – zaproponował tata
Dopiero teraz wyjrzałam przy okno. Rzeczywiście było biało. Ubraliśmy kurtki i buty i wyszliśmy na dwór. Schyliłam się i zebrałam trochę śniegu lepiąc kulkę śnieżną. Rzuciłam nią w tatę
– Hej! – krzyknął, poczym rozpętała się bitwa na śnieżki.
Później niewiadomo skąd tata wyciągnął sanki. Poszliśmy na najwyższą górkę na terenie całego Neverland. Fajnie jest mieć za ojca MJ'a, bo wtedy w zabawach na śniegu, czy ogólnie w zabawach, dziecinność niejest udawana. Kiedy wróciliśmy do domu...racja, że czas nam szybciej minął. Była 16... Nieminęło pół godziny, a
– Nudzi mi się! – wrzasnął Blanket
Tata tylko pokręcił rezygnująco głową i wziął wnuka na ręce
– Chodźcie zobaczymy prezenty – zaproponował i podszedł do choinki. Usiadł na ziemi. Posadził Mike'a na podłodze i założył mu czapkę Mikołaja. Wziął pierwszy prezent i sprawdził etykietę. Spore pudło trafiło do Mike'a. Niemal takie samo do Blanket'a. W końcu pod choinką został jeden prezent. Prezent dla taty. Zaczęliśmy otwierać prezenty. Mike dostał wielkiego pluszaka, Blanket miniaturowy Dianeyland, Prince X-Box'a, Ross, ja i Paris po pięknej sukience. W końcu nadeszła kolej taty. Otworzył swój prezent. Jego mina była bezcenna. Dostał od nas bilety do Disneylandu w Paryżu i figurki Disney'owskich postaci, a poza tym książkę "Piotruś Pan" z autografem autora i drugą książkę "Dziwne przypadki Benjamina Buttona" z płytą z filmem i autografem autora.
– Jesteście kochani... – uśmiechnął się do nas – chodźcie tu do mnie – podeszliśmy wszyscy. Tata nas przytulił. Skorzystała z okazji i zdjęła czapkę Mikołaja mojemu synkowi poczym założyłam ją tacie
– To ty jesteś Mikołajem – uśmiechnęłam się.
Resztę czasu spędziliśmy na rozmowach i tańcu, i wogóle po amerykańsku... Wzięłam tylko łyka szampana, a zrobiło mi się słabo. Ostatnie co pamiętam, to przerażona mina taty, który mnie złapał, żebym niewalnęła głową w podłogę.
Obódziłam się w szpitalu taty... A on siedział przy mnie i gładził moją dłoń. Wkońcu się okazało, że ktoś mnie otruł...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro