10
Koło godziny 15 Kayla zawiozła mnie do szpitala. Jasper powiedział, że będzie tam do końca tygodnia, a później pozwolą mu wrócić do domu. Zauważyłam, że czuje się już lepiej, ale wydawał mi się jakiś dziwny. Był jakby nieobecny i trochę inny, niż zwykle. Uznałam, że to przez chorobę i siedzenie w szpitalu. Dowiedziałam się, że ze względu na ostatnie wydarzenia, pani West przesunęła datę przeprowadzki o jeden tydzień. Siedziałam z chłopakiem ponad godzinę, po czym siostra odwiozła mnie do domu. Tam, wraz z nią zrobiłam trening skokowy. Później zmieniłam Karmelowi bandaż i dałam marchewki koniom na padoku.
Weekend minął mi dość szybko. Pomagałam stajennym, a kiedy pogoda się zmieniła i przestało padać, pomogłam też wyczyścić konie, które były na zewnątrz. Noga Karmela pewnie jeszcze trochę czasu będzie musiała być w bandażach, ale już tak bardzo nie kulał, kiedy spacerowałam z nim wokół stajni. Oprócz opieki nad końmi, w sobotę pojechałam z rodzicami i rodzeństwem na basen, a tata dostał podwyżkę, dzięki czemu budowa stajni pójdzie trochę szybciej. W niedzielę Jasper wrócił do domu i z tego, co wiem, to czuje się już lepiej. W poniedziałek zaprosił mnie na obiad. Co do pożaru stajni, podobno wiedzą już, jak się zaczął, ale nikt nie chce mi nic powiedzieć. Wszyscy mówią, że to jest nieważne, a sprawa jest już zamknięta. Uznałam, że skoro nikt nie chce nic powiedzieć, to ja też przestanę drążyć temat.
We wtorek rano obudził mnie hałas dochodzący zza drzwi mojego pokoju. Było dość wcześnie, ale wyglądało na to, że wszyscy już wstali. Rodzice i siostra sprzeczali się o coś, a brat próbował dowiedzieć się, o co chodzi.
- Co się dzieje?
- Lisa, jak dobrze, że już wstałaś. - powiedziała radośnie Kayla. - Są wakacje, więc chcemy gdzieś pojechać. Oczywiście nie na długo, bo byłoby to zbyt kosztowne. Właśnie rozmawialiśmy o tym, gdzie moglibyśmy wyjechać. Masz jakiś pomysł?
- Może w góry? - odpowiedziałam, nie zastanawiając się długo.
- Więc mamy 4 do 1! - ucieszyła się mama.
- Ale tak dawno nie byliśmy nad morzem. Lisa! Myślałam, że będziesz po mojej stronie!
- Tylko bez fochów. Nie wiedziałam! - próbowałam zatrzymać siostrę, która nie zwracając na mnie uwagi, mruknęła pod nosem coś o pakowaniu i poszła do swojego pokoju.
- Zaraz jej przejdzie. - powiedziała spokojnie mama, po czym zwróciła się do mnie i do Toma. - Zrobiłam wam śniadanie. Jest na dole.
Zbiegliśmy szybko po schodach, usiedliśmy przy stole w jadalni i zaczęliśmy jeść. Po śniadaniu i ogarnięciu się, poszłam do stajni. Był świt, a słońce dopiero wstawało. Jestem śpiochem, więc bardzo rzadko widzę taki widok. Tego dnia nie było ani jednej chmury, więc niebo wyglądało pięknie. Pogoda się poprawiła, a temperatura była przewidywana coraz wyższa. Najgorzej było w południe, dlatego stajenni już wyprowadzali na padok pierwsze konie. Trochę to trwało, bo zarówno ludzie, jak i zwierzęta byli o tej porze zaspani. Podeszłam bliżej, żeby popatrzeć, ale od samego patrzenia chciało mi się spać.
- Pomóc wam? - zaproponowałam, bo i tak nie miałam nic ciekawego do roboty.
- Jak ci się chce, to możesz wyprowadzić na tamto pastwisko Diamenta, Prerię i Star.
- Ok, już po nich idę.
Najpierw poszłam do boksu Star. Była to kilkuletnia klacz rasy SP. Z tego, co wiedziałam, jej matka to kuc connemara, którego sprzedaliśmy kilka lat temu. Jeśli chodzi o ogiera, to nigdy nie pytałam, jakiej był rasy.
Z tą klaczą od zawsze był problem, bo jest bardzo nieufna. Za to ma bardzo ładną, błyszczącą sierść i jest maści izabelowatej. Przypięłam jej uwiąz do kantara, a ona posłusznie za mną poszła. Star to koń mojego brata, więc zazwyczaj to on się nią zajmuje. Głównie dlatego, że nikt nie potrafi sobie z nią poradzić. Ja na szczęście miałam przy sobie kilka marchewek, więc udało mi się ją wyprowadzić z boksu. Nie mam pojęcia, jak nasi stajenni to robią, ale podziwiam ich.
Kiedy zamknęłam już Star na pastwisku, pod bramę podeszło kilka koni, które wcześniej zostały tu przyprowadzone, a ja poszłam do boksu Diamenta. Preria to koń z charakterem, więc wolałam zostawić ją na koniec i nie prowadzić jej jednocześnie z Diamentem. Siwek był bardzo grzeczny, kiedy prowadziłam go na trawę. Może to przez ładną pogodę Preria też była dzisiaj naprawdę spokojna. Ani razu nie zatrzymała się po drodze i nie próbowała pogalopować na pastwisko sama. Jest to gniada klacz rasy angielskiej. Zazwyczaj jest pełna energii i często jeździ na zawody z moją mamą, bo jest też bardzo szybka. Wprowadziłam ją na pastwisko, zamknęłam bramę i pomogłam stajennym rozdać śniadanie koniom.
Kiedy skończyliśmy, słońce wzeszło już wysoko i można było wyczuć, że temperatura wzrosła. Poszłam jeszcze do Karmela, zmieniłam mu bandaż, wyczyściłam go i przespacerowałam się z nim, zanim zrobiło się gorąco. Wiedziałam, że w południe temperatura będzie nie do zniesienia.
Wróciłam do domu i spojrzałam na telefon. Było przed 9 i miałam jedno nieodebrane połączenie. Maks dzwonił do mnie kilka minut wcześniej. Oddzwoniłam do niego.
- Cześć Lisa. Mieliśmy się dzisiaj spotkać. Masz czas o 15? Wiesz, żeby nie w samo południe, bo będzie upał.
- Ok, może być 15. A gdzie? Masz jakiś pomysł?
- Myślałem o tym i wymyśliłem, żebyśmy pojechali na przejażdżkę. Dawno razem nie jeździliśmy. Co ty na to?
- A u kogo?
- Może u mnie?
- Ok, więc przyjadę o 15. Do zobaczenia.
- Pa.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na bok. Padłam na łóżko i uznałam, że nie chce mi się wstawać. Po pięciu minutach jednak wyszłam z pokoju i zeszłam na dół, żeby powiedzieć mamie o moich planach na popołudnie.
- Mogę cię zawieźć, będę tamtędy jechać po nowe siodło dla Komety.
- Dzięki.
- W piątek wyjeżdżamy, nie będzie nas cały weekend, więc nie zapomnij się spakować. Jedziemy do dziadków w góry.
- Wrócimy w niedzielę? Bo muszę być na lotnisku w poniedziałek. Chcę się pożegnać z Jasperem.
- Tak, najpóźniej będziemy w niedzielę wieczorem. Carl i Ben zajmą się końmi, więc nie musisz martwić się o Karmela.
- To ja pójdę robić listę.
Wróciłam do swojej sypialni, wzięłam kartkę i zapisałam najważniejsze rzeczy, które muszę spakować. Jechaliśmy tylko na trzy dni, a lista i tak była dość długa. Kiedy skończyłam, było mi naprawdę ciepło, więc włączyłam wiatrak. Wzięłam pierwszą lepszą książkę z półki i zaczęłam ją czytać. Przed wakacjami zadbałam o dużą ilość różnych książek, żeby mi się nie nudziło. Ze dwie godziny czytałam i nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak szybko ten czas minął. Ze świata książki wyrwał mnie głos mojej mamy, która wołała wszystkich na obiad. Jak się okazało, przez wysoką temperaturę, wszyscy siedzieli w swoich pokojach z wiatrakami.
Po obiedzie przebrałam się w czarne bryczesy, fioletową koszulkę z białym kotkiem, uczesałam włosy w kucyk, wzięłam torbę i wyszłam z domu. Na dole czekała już na mnie mama, więc szybko założyłam buty i pobiegłam do samochodu.
- Przyjedziesz po mnie, czy mam wracać busem?
- Raczej busem. Już nie będzie tak gorąco, więc raczej przeżyjesz.
Mama uśmiechnęła się do mnie i odjechała. Maks czekał na mnie przy wejściu do stajni.
- Wolisz jechać na którymś ze swoich koni, czy na nowym? Wybrałem idealną trasę na tą pogodę, więc dobrze by było, gdyby nie miał problemów z wodą.
- W sumie, może być któryś stąd. Te ode mnie nie znają tych terenów.
- Więc, masz do wyboru: Perła, Atena, Melodia, albo Achilles. - Przyjaciel pokazał mi cztery konie w boksach obok siebie.
Każdy z nich wyglądał przyjaźnie.
- Może... Atena?
- To chodź do siodlarni. - weszliśmy do małego pomieszczenia przy wejściu do stajni. - Tu masz sprzęt Ateny, a tutaj szczotki. Przed budynkiem jest barierka, do której możesz ją przywiązać. Obok stoi drzewo, więc będzie tam trochę chłodniej. Nie powinnaś mieć z nią problemów, ale w razie czego, będę obok. - chłopak wytłumaczył mi wszystko z uśmiechem.
- Ok, dzięki. - odpowiedziałam i odwzajemniłam uśmiech.
Wzięłam brązowe siodło, ogłowie tego samego koloru, różowy czaprak, ochraniacze i czarną podkładkę pod siodło, po czym zaniosłam to wszystko na zewnątrz. Później wróciłam jeszcze po szczotki, uwiąz i kantar. Wyprowadziłam klacz i przywiązałam do barierki. Uczesałam ją i wyczyściłam kopyta. Wytrzepałam szczotki i wzięłam się za siodłanie. Sierść klaczy miała kolor biały, a w wielu miejscach można było zauważyć ciemne kropki. Nie była zbyt wysoka, ale do małych koni też bym jej nie zaliczyła.
- Jakiej jest rasy? - zapytałam Maksa, który siodłał gniadego konia o imieniu Rubin, obok mnie.
- Formalnie NN, ale wiem, że ma w sobie coś z mustanga i w 1/4 jest koniem andaluzyjskim. Ten koń to jedna wielka mieszanka ras.
Kiedy już osiodłaliśmy konie, założyliśmy kaski, usiedliśmy w siodłach i ruszyliśmy stępem po chodniku. W kieszeni miałam telefon, a torbę zostawiłam w siodlarni. Przeszliśmy kawałek chodnikiem, po czym Maks skręcił w bok do lasu, gdzie była szeroka ścieżka, więc mogliśmy jechać obok siebie.
- Co tam u Jaspera? Słyszałem, że chorował.
- Tak, był w szpitalu, ale z tego co wiem ma się dobrze. Jak moje konie? Nie sprawiają dużo problemów?
- Są grzeczne, jak aniołki. Tylko ten gniady anglik, chyba coś na "t"..
- Toffi?
- Tak, ten. Chyba mnie nie lubi, parę razy próbował zjeść moją rękę.
- On bez zastanowienia zjada wszystko, co mu pachnie jedzeniem. To dziwny koń. Raz marchewki spadły mi na podłogę w stajni i kilka minut później Toffi próbował ją odgryźć. Ale po za tym jest łagodny.
- Zapamiętam, żeby po karmieniu koni do niego nie podchodzić.
- A co u twojego wujka? Organizuje w lato jakieś zawody?
Wujek Maksa to właściciel tej stadniny, parę razy już byłam na organizowanych tam konkursach.
- Nic mi o tym nie mówił, ale mogę go wypytać. Jedziemy kłusem?
- Pewnie.
Z okazji świąt napisałam dla was prawie 1600 słów :)
Dziękuję za gwiazdki i komentarze pod ostatnimi rozdziałami, które bardzo mnie zmotywowały do napisania tak długiej części.
Bardzo bym się ucieszyła, gdyby pod tym rozdziałem też pojawiło się kilka gwiazdek i komentarzy.
Myślę, że następny rozdział pojawi się dopiero w styczniu.
Wesołych świąt i Szczęśliwego nowego roku :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro