Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13 | ŚWIĄTECZNY OBIAD


               Po dniu spędzonym na targu Ania postanowiła poprosić Gilberta o wybaczenie. Miała wymyślony cały plan i wyuczyła się całego przemówienia. Miała dać Gilbertowi prezent, wyrecytować czterostronicowe przeprosiny z wyjaśnieniami, dodając do tego swoje niespokojne sumienie i sporą dozę rozczarowania.

Ale nie spodziewała się, że będzie musiała zrobić to tak szybko.

— Co?! — zawołała Ania wieczorem przed Wigilią.

— Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy nie zapraszać ich na kolację! Strasznie smutno musiałoby im być samotnie spędzać Święta Bożego Narodzenia. Poza tym wątpię, że potrafią przygotować prawdziwy posiłek, a co dopiero całą świąteczną ucztę.

— Ale Marylo, nie możemy!

— Czemu nie? — Kobieta uniosła brew i na chwilę przestała ugniatać ciasto, by popatrzeć jej w oczy. Ania wyglądała jak jeleń w świetle reflektorów.

— B-bo po prostu nie możemy.

— Bzdury. Nie będę tego dłużej słuchała. Zaprosiłam już pana Blythe'a i Sebastiana na kolację...

— Że co?! I nawet nie pomyślałaś o skonsultowaniu ze mną i Mateuszem, z kim chcielibyśmy spędzić Wigilię? — pisnęła, próbując zrozumieć tok jej rozumowania.

— Co ci wpadło do głowy, dziecko? — warknęła panna Cuthbert, uciszając ją. — Jestem pewna, że doskonale wiesz, jak to jest czuć się samotnym i nie na miejscu. Nie chcesz pomóc tym, którzy czują to samo?

Ania zamrugała, nie wiedząc, jak na to odpowiedzieć.

— To dziecięce przekomarzanie pomiędzy tobą a Gilbertem Blythem musi się skończyć. Jakiekolwiek masz do niego pretensje, zapomnij o nich, a zobaczysz, jak bardzo ten chłopak cię uwielbia. On praktycznie czci ziemię, po której chodzisz. Jestem pewna, że jedyne, czego od ciebie chce to przyzwoitość uznania go za przyjaciela. Nawet niewidomi to widzą.

Shirley popatrzyła na nią z poczuciem winy, nadal nie wiedząc co powiedzieć.

— A jeśli nie zrobisz tego wkrótce, prawdopodobnie do końca życia będziesz miała wyrzuty sumienia.

— Nawet nie masz pojęcia...




               Następnego ranka Ania i Maryla obudziły się bardzo wcześnie, by zacząć przygotowania na bardzo wyczekiwany — lub w przypadku Ani, przerażający — świąteczny obiad.

Rudowłosa była na nogach już przed świtem i krążyła po swoim pokoju od dobrych trzydziestu minut, ćwicząc milion i jeden sposobów, w jakie mogła powitać Gilberta i Sebastiana, kiedy otworzy im drzwi.

— Witajcie! Nie... — paplała, odgarniając swoje potargane włosy i krzyżując ramiona. — Dzień dobry! Nie, zbyt formalnie. Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku, obyście otrzymali bogactwo i szczęście na nadchodzące lata!

Jej napięty, sztuczny uśmiech zniknął, kiedy westchnęła i zaczęła pocierać skronie.

— Co ja mam z tobą zrobić, Gilbercie Blythcie... — mruknęła do siebie z irytacją.

— Aniu! — Nagle krzyknęła Maryla.

— Idę!

Resztę dnia spędziły na przygotowywaniu wszelkiego rodzaju potraw, o których Ania tak długo marzyła. Kuchnia na Zielonym Wzgórzu była wypełniona słodkim aromatem kremowych ciast, farszu i indyka, tłuczonych ziemniaków oraz wielu więcej.

Mateusz wyszedł wcześnie rano, by zanieść prezenty, które Maryla kupiła dla swoich przyjaciół i miał wrócić przed kolacją.

Dokończyły również dekorowanie domu. Ania, choć przez cały dzień czuła przekręcanie się żołądka, nie pozwoliła, by jej świąteczny duch całkowicie osłabł.

Rozkoszowała się pięknem, jakie przyniosły ze sobą święta i żałowała, że nie doceniała tego wcześniej, ponieważ jej serce było zajęte różnymi sprawami.

Jej oczy zapłonęły na widok srebrnych błyskotek. Ania delikatnie zawiesiła ceramicznego anioła na choince i wygładziła białą sukienkę.

— Jedyne, czego chcę na Boże Narodzenie to, żeby wszystko wróciło do tego, jakie było kiedyś — wyszeptała z zamkniętymi oczami, chociaż w głębi duszy wiedziała, że tak się nie stanie.

Po długiej pracy, w końcu skończyły. Słońce już prawie zachodziło, a dom na Zielonym Wzgórzu był oświetlony dziesiątkami świec. Miejsce miało ciepły blask i choć wydawało się to niemożliwe, przypominało prawdziwy dom.

Ania, Maryla i Mateusz stali razem, oglądając ukończone dzieło.

— Bardzo podoba mi się to, co zrobiłyście z tym miejscem. Jest naprawdę ładnie — pochwalił je Mateusz, rozglądając się dookoła.

Ania zachichotała.

— Dziękuję. Byłam odpowiedzialna za dekoracje i jeśli mam stwierdzać to chyba pani Linde byłaby ze mnie dumna.

— W porządku, w porządku. Nie łechtaj jej ego, Mateuszu. — Uśmiechnęła się Maryla. — Teraz idź do swojego pokoju i się przebierz. Niedługo przyjdą goście.

Shirley pobiegła do swojego pokoju i szeroko otworzyła drzwi szafy. Głęboko odetchnęła.

— W porządku. W co się ubrać, w co się ubrać...

Przerzuciła wszystkie swoje ubrania, które uszyła w ubiegłym po zdobyciu tej umiejętności. Zrobiła sukienki nie tylko dla siebie, ale również dla swoich kochanych przyjaciółek.

Od jakiegoś czasu przeglądała ubrania, a jej nadzieja prawie zniknęła. Westchnęła i zmarszczyła brwi, gdy nagle jej uwagę przykuło coś ukrytego w najciemniejszym kącie szafy — była to ładna, biała sukienka wykonana ze szlachetnej bawełnianej tkaniny, którą uszyła kilka miesięcy temu na wystawę w Avonlea.

Była częścią anielskiego chóru wraz z Ruby i Dianą, ale niestety, nigdy nie miała okazji jej założyć, ponieważ wydarzenie zostało odwołane z powodu braku środków. W tym samym czasie wybuchł pożar w rezydencji rodziny Spurgeon, a miasto zaproponowało, że przekaże zebrane fundusze na remont.

Ania zdjęła sukienkę ze stojaka i zaczęła wpatrywać się w nią z ogromnym podziwem.

Była czysta i biała, sięgająca kilka centymetrów poniżej jej kolana. Rękawy zakrywały tylko ramiona, pozostawiając ręce nagie. Dół był zaakcentowany białą koronką, a podwiązka otulała talię, subtelnie podkreślając sylwetkę.

Zostawiła swoje rude warkocze i jedynie założyła włosy za uszu. Zadowolona przejrzała się w lustrze.

— W porządku. Uspokój się, Aniu. Wszystko będzie dobrze. Po prostu zjesz obiad. A kiedy nadejdzie czas na dawanie prezentów, po prostu podaj mu ten, który kupiłaś i szybko kiwnij głową. Żadnych przemówień — mówiła do siebie.

Uznała, że to wystarczy jako subtelna prośba o rozejm. Postanowiła nie wykorzystywać czterostronicowych przeprosin, ponieważ wtedy chłopak mógłby uznać, że odwzajemnia jego uczucia — co było prawdą — ale wiedziała, że najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli po prostu zadowoli się miłą, konkurencyjną znajomością, jak ta wcześniej.

Złapała za prezent Gilberta owinięty w pergamin, który spoczywał na stoliku przy jej łóżku i zeszła na dół. Kiedy tam dotarła, rodzeństwo ją powitało.

— Wyglądasz cudownie, Aniu — stwierdził Mateusz z uśmiechem.

— Dziękuję — odparła i go przytuliła.

— W porządku, dziecinko. Idź i poczekaj na naszych gości przy drzwiach.

— Właściwie to zastanawiałam się, czy mogłabym wyjść na spacer? Jest jeszcze wcześnie, a słońce jeszcze nie zaszło, więc... — zaczęła nieśmiało. Chciała na chwilę wyjść na zewnątrz i uspokoić nerwy, zanim stanie przed Gilbertem.

— Nonsens, dziecko. Wszystko jest gotowe. I zamarzniesz!

— Ale Marylo, wezmę płaszcz! Poza tym mamy jeszcze dobrą godzinę, chcę pozachwycać się świątecznym duchem. Tylko raz w roku świat zamienia się w zimową krainę, prawda? Proszę, Marylo, proszę?

Kobieta przewróciła oczami.

— Och, w porządku. Ale wróć przed kolacją i nie spóźnij się.

Ania uśmiechnęła się od ucha do ucha.

— Och, Marylo, dziękuję! Wiedziałam, że masz w sobie ducha Bożego Narodzenia!

Podbiegła do drzwi i złapała płaszcz, kiedy usłyszała jak panna Cuthbert mamrocze pod nosem „Przez cały dzień drobiłam świąteczny obiad! Czy ona nie liczy tego jako świąteczny duch? Matko, to dziecko...".

Rudowłosa pobiegła do lasu, idąc przez pobliską dzielnicę. Domy Avonlea były udekorowane świecidełkami i świątecznymi wieńcami. Była zaskoczona, jak w ciągu kilku dni pora roku może zmienić i zjednoczyć całe miasto.

Poczuła, jak zimny wiatr ociera się o jej skórę, przypominając tę okropną noc po balu, gdy biegła do lasu, ale tym razem było cudownie. Kiedy oddychała, jej płuca płonęły, a serce biło radośnie w rytm biegu. Próbowała oczyścić umysł i po prostu usiąść przy drzewach. Widziała, jak nagie gałęzie leżą w bezruchu i wyglądają, jakby każdy mógł je zdmuchnąć.

Ania wspięła się na duży dąb i usiadła na najwyższej gałęzi, na jaką tylko mogła. Zamknęła oczy i przestała myśleć o wszystkim. Nawet o Gilbercie. Jej oddech zwolnił, a serce już tak nie waliło — teraz miało równomierny rytm, odpowiadający gwizdowi zimowej bryzy wiejącej między drzewami;.

Kiedy w końcu otworzyła oczy, słońca już zaszło.

— Ojej.

Jak najszybciej musiała pobiec z powrotem na Zielone Wzgórze. Gdy dotarła do domu, zaczęła mu się przyglądać. Przez okna było widać ciepły blask, a drzwi zostały ozdobione pięknym, wstążkowym wieńcem. Uśmiechnęła się, czując jak najszczęśliwsza dziewczyna na świecie, bo mogła nazywać Zielone Wzgórze domem.

Szybko weszła do środka i odwiesiła płaszcz na wieszaku, a potem wbiegła do jadalni.

— Cześć, przepraszam za... — przerwała nagle, gdy powitał ją widok Gilberta i Sebastiana siedzących przy stole z Marylą i Mateuszem. Stół był już zastawiony i wypełniony jedzeniem. Rozmowa ustała, gdy Ania weszła do środka.

Jej szeroko otwarte oczy spotkały te Blythe'a. Spojrzał na nią, widząc najpiękniejszą białą sukienkę, jaką kiedykolwiek widział. Jej rude włosy były rozpuszczone, a om pomyślał, że wygląda jak aniołek, jednak szybko pozbył się tej myśli i odwrócił wzrok.

— Spóźniłaś się — powiedziała w końcu Maryla, przerywając ciszę. — Porozmawiamy o tym później. Usiądź, Aniu.

Shirley wykonała polecenie, czując się jakby los — a może Maryla, Mateusz i Sebastian — próbowali sobie z niej zakpić. Jedyne miejsce, jakie pozostało wolne, było tym naprzeciwko Gilberta. Jej brzuch wypełniło okropne uczucie, kiedy usiadła na krześle, starając się unikać wzroku chłopca.

— Cześć, Aniu. Chyba już się poznaliśmy — odezwał się Sebastian.

— Tak, dobry wieczór panu. — Posłała mu niezręczny uśmiech, a następnie popatrzyła na Gilberta, który wbijał wzrok w swój talerz. — Dobry wieczór, Gilbercie.

Chciała być dla niego tak miła i uprzejma, jak to tylko było możliwe, bo miała ogromną nadzieję na ponownie zawarcie rozejmu.

— Dobry wieczór, Aniu Shirley — odpowiedział grzecznie, choć na jego twarzy nie było widać żadnych emocji.

Wydawało się, że napięcie między nimi przeszło niezauważone obok dorosłych, którzy szczęśliwie rozmawiali. Ania popatrzyła na swój talerz, czując się okropnie.

— Wydaje mi się, że wszyscy są głodni. Panie Blythe, jeśli chcesz, to proszę, poprowadź modlitwę — powiedziała Maryla, posyłając mu uśmiech.

Ania zauważyła, że Gilbert uśmiechał się w ten zwykły dla siebie chłopięcy sposób, który tak dobrze znała. To był uśmiech, który tego dnia wydawał się przeznaczony dla wszystkich oprócz niej.

Brunet ułożył obie ręce na stole, oferując otwarte dłonie Maryli i Sebastianowi, którzy siedzieli po jego bokach. Wszyscy złapali się za ręce i zamknęli oczy.

— Ojcze Niebieski, dziękujemy Ci za ten posiłek, którym nas pobłogosławiłeś. Dziękujemy Ci za łaskę, którą codziennie nas obdarzasz i dziękujemy Ci za wszelkie wskazówki. Pobłogosław jedzenie, które spożyjemy i pobłogosław rodzinę Cuthbertów za zaproszenie nas tutaj...

Gdy Gilbert odmawiał modlitwę, Ania nie mogła powstrzymać się od otworzenia oczu. Widziała, że chłopak ma zamknięte oczy i delikatnie uśmiecha się podczas mówienia. Wyglądał jak anioł.

Szybko zamknęła oczy, zanim modlitwa się zakończyła.

— I proszę, pomóż wyleczyć smutki skrywane w naszych sercach.

Serce Ani delikatnie zabolało, gdy poczuła na sobie spojrzenie Gilberta. Otworzyła oczy i spotkała jego wzrok, jednak ten szybko go odwrócił.

— Amen.

— W porządku, częstujcie się.

— Panno Cuthbert, chcielibyśmy bardzo podziękować za zaproszenie na obiad — powiedział uprzejmie Sebastian. — Nie chcieliśmy się narzucać, ale dziękuję.

— Och, to nic. — Zachichotała kobieta. — Myślę, że nam wszystkim przyda się większe towarzystwo.

— Im więcej, tym lepiej — dodał Mateusz.

Wszyscy jedli obiad i radośnie gawędzili — wszyscy, z wyjątkiem Ani, która grzebała w jedzeniu. Za każdym razem, gdy zerkała na Gilberta, ten uśmiechał się i mówił jak zwykle. Nawet nie wyglądał na ranionego.

I choć czuła się z tym okropnie to nie mogła poradzić sobie z tym że Gilbert nie czuł się tak samo smutno, jak ona. Bardzo bolało ją to, że tak szybko sobie z tym poradził. Chciała, by był szczęśliwy, ale po prostu chciała zobaczyć, czy ta sytuacja miała dla niego takie samo znaczenie, jak dla niej. I nie wyglądało na to.

— Gilbercie, bardzo urosłeś. Jak pracowało ci się w dokach? — zagaiła Maryla, biorąc gryz ciasta.

— Cóż, z pewnością to było ciekawe doświadczenie. Przez pierwsze kilka miesięcy byłem po prostu wszędzie. Każdej nocy byłem gdzieś indziej i nawet nie wiedziałem, czy wieczorem zjem kolację, to było bardzo trudne. Ale ostatecznie dostałem pełnoetatową pracę w dokach i hm, poznałem Sebastiana. To było wspaniałe doświadczenie. Teraz wiem, o co powinienem walczyć, a o co nie.

— Miło to słyszeć. Wróciłeś do szkoły, prawda?

— Um, tak. Pomyślałem, że najpierw powinienem się dokształcić.

— A co potem? Zostało ci jeszcze kilka lat do ukończenia szkoły, jak poradzisz sobie finansowo?

— Uch, mój ojciec zostawił dla mnie trochę pieniędzy w banku. Wystarczy mi na resztę szkoły i studia, ale najpierw chciałem zobaczyć trochę świata. Zobaczyć, jak to jest mieć pracę. Po prostu... Musiałem uciec.

— Cóż, cieszymy się, że już wróciłeś. — Uśmiechnęła się Maryla.

— I jeśli potrzebujesz pomocy w swoim gospodarstwie, to oferta nadal jest aktualna. Ja i mój pomocnik, Jerry, z chęcią ci pomożemy — zapewnił go Mateusz.

— Dziękuję, panie Cuthbert.

Przez cały obiad Ania milczała, nietypowo dla siebie. Mówiła tylko wtedy, gdy ktoś o coś pytał i powoli skubała pożywienie. Za każdym razem, gdy spoglądała na Gilberta, ten uśmiechał się i był uprzejmy. Ani razu z nią nie rozmawiał. Dla Ani było to najgorsza rzecz na świecie. Oczy, które kiedyś patrzyły na nią z takim uwielbieniem, teraz były odległe i zimne.



☁️



               Kiedy nadszedł czas na zakończenie spotkania, Maryla dała gościom prezenty. Wszyscy stali wtedy przy drzwiach.

— Dziękuję, pani Cuthbert. Nie musiała pani — powiedział z wdzięcznością Gilbert.

— Och, to żaden problem. Dziękuję za ten zegar ścienny, który wcześniej nam daliście.

— Nie ma za co, proszę pani. Ja... No cóż, będziemy już iść.

— Tak, oczywiście. Wesołych Świąt.

— Dziękuję za zaproszenie nas.

— Wesołych Świąt, Marylo, Mateuszu.

Ania popatrzyła na niego wyczekująco, ale on razem z Sebastianem odwrócili się plecami i zanim się zorientowała, wyszli za drzwi.

Po posprzątaniu stołu, Mateusz, Ania i Maryla udali się do łóżek.

— Wesołych Świąt, Aniu — pożegnał ją Mateusz tuż przed wejściem do swojego pokoju.

W tej nocy nie ma nic wesołego — pomyślała jedynie.

W jej umyśle był ogrom myśli, a serce było bardzo niespokojne. Leżała w łóżku, rozmyślając o wszystkich wydarzeniach tej nocy; o tym, jak Gilbert zachowywał się w stosunku do niej i o tym, jak celowo ją ignorował.

I chociaż jej się to nie podobało, wiedziała, że nie może narzekać. Wiedziała, że na to zasłużyła.

Gdyby rok temu ktoś zapytał ją, czego pragnie bardziej niż czegokolwiek innego, bez wahania odpowiedziałaby, że chce jedynie, by Gilbert Blythe zostawił ją w spokoju. Ale teraz, kiedy już to osiągnęła, chciałaby jedynie odwrotności tego życzenia.

Jedyne, czego chcę na Boże Narodzenie to, żeby wszystko wróciło do tego, jakie było kiedyś.

Nagle sapnęła i usiadła.

— Prezent! — krzyknęła szeptem.

Uświadomiła sobie, że zapomniała dać Gilbertowi prezent.

Położyła się i spróbowała zasnąć, ale była zbyt niespokojna. Ciągle się kręciła, aż w końcu ponownie usiadła. Wiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki nie da mu upominku.

I właśnie tak cicho wymknęła się z łóżka i zeszła po schodach, łapiąc prezent pozostawiony na blacie.

Następnie na białą sukienkę nałożyła płaszcz i wyszła w noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro