Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 | DOM FORTUNY PANI BERTHY


               Ania siedziała zamknięta w swoim pokoju przez cały tydzień, dlatego Maryla Cuthbert była mile zaskoczona, gdy pewnego śnieżnego poniedziałkowego poranka usłyszała kroki na schodach.

— Aniu, jak miło widzieć, że czujesz się lepiej — powitała ją, gdy rudowłosa usiadła przy stole.

Miała na sobie brązową sukienkę i ponownie splotła włosy w warkocze. To była ogromna poprawa w porównaniu z jej okropnym stanem z zeszłego tygodnia, ale nadal miała tę samą minę.

— Tak. Wciąż nie czuję się dobrze, ale gdybym cały dzień leżała w łóżku to byłoby jeszcze gorzej.

— Cieszę się.

Kobieta uśmiechnęła się i odwróciła, by przygotować śniadanie.

— Gdzie jest Mateusz?

— Wyjechał wcześnie rano, by pojechać do miasta. Poprosiłam go, żeby kupił składniki na świąteczny obiad.

O tak, Boże Narodzenie — pomyślała Ania. — Całkiem o tym zapomniałam.

— Muszę dzisiaj po południu jechać do miasta kupić prezenty dla Małgorzaty i wszystkich pozostałych. Jeśli czujesz się wystarczająco dobrze, mogłabyś ze mną pojechać i pomóc? Sklep nie jest daleko, ale jeśli nie dasz rady, to—

— Nie. Um, chętnie bym ci pomogła. — Ania wymusiła uśmiech. — Chyba to nawet mnie pocieszy.

Ostatnie zdanie wymamrotała, nie chcąc, by Maryla usłyszała.

— Co?

— Powiedziałam, że może na dworze poczuję się lepiej. Wiesz... Bo miałam gorączkę.

Maryla jedynie skinęła głową i zaczęła jeść posiłek.




               — Jerry! Otwórz bramę, proszę — zawołała Maryla. Ona i Ania siedziały wysoko na powozie, gotowe do wyjazdu na rynek.

— Tak, proszę pani! — powiedział Jerry, młody francuz, wynurzając się ze stodoły. Pchnął drewnianą bramę i skinął im kapeluszem.

— Nie zapomnij nakarmić zwierząt i zająć się farmą. Rób wszystko, co trzeba.

— Oui, madame. Tak będzie. Do widzenia! Jedźcie bezpiecznie!

Reszta podróży do miasta była cicha. Dla Ani bycie cicho było tak nietypowe, że nawet Maryla to zauważyła. Przyznawała, że nie aprobowała niekończącej się gadki dziewczyny i bardzo się jej nie podobała, ale dziś zdała sobie sprawę, że jej milczenie było jeszcze gorsze.

Po dojeździe Ania starannie przywiązała Belle do pobliskiego słupa. Pogłaskała klacz i się uśmiechnęła.

— Zostań tu, Belle. Niedługo wrócimy.

Postanowiły najpierw udać się do sklepu Bucka Barnesa, gdzie Maryla ostatnio znalazła ametystową broszkę, którą chciała kupić Małgorzaty Linde.

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — powitała ich młoda kobieta.

— Witam, szukam ametystowej broszki. Ostatnio zarezerwowałam ją u Pietro? Pracował na kasie i poprosiłam, by ją odłożył, a ja dzisiaj ją odbiorę.

— Och, tak. Mówił mi o tym. Proszą za mną.

Sprzedawczyni zaprowadziła ich na drugi koniec sklepu i zaczęła przeszukiwać szafki.—

— Musi gdzieś tutaj być... Och, jest.

Wzięła broszkę do rąk. Był to piękny, fioletowy kamień otoczony cudnymi złotymi akcentami, które odbijały światło.

Kobieta podała ją Ani, która trzymała ją tak, jakby miała ogromne znaczenie. Miała lekko otwarte usta, gdy podziwiała klejnot.

— Jaki piękny. — Odetchnęła.

— Tak, wezmę go — oznajmiła Maryla, a następnie wróciły na front sklepu, by móc zapłacić.

— Dziękujemy za zakup! Wesołych świąt! — zawołała pani w sklepie, kiedy wychodziły.

— W porządku, Belle. Chodźmy — powiedziała Maryla i ruszyła lejcami, dzięki czemu ruszyły do innej części miasta. — Aniu, mogłabyś przeczytać, co jeszcze jest na liście?

Jednak Ania nie odpowiedziała. Panna Cuthbert szybko popatrzyła na nią z uniesionymi brwiami.

— Aniu.

— Hm? — zapytała rudowłosa, wyrywając się z tranu. Patrzyła przed siebie, wyraźnie zamyślona.

— Coś nie tak?

— N-nie, po prostu... — Okropne wspomnienie płaczącego Gilberta pojawiło się w jej głowie, a jej serce zamarło. — Wyobrażałam sobie.

— Och — powiedziała jedynie kobieta. Każdego innego dnia upomniałaby ją za takie zamyślenie, ale wyczuwała, że coś było nie tak. Zmarszczyła brwi z troską, ale postanowiła przypomnieć o prośbie. — Poprosiłam cię o przeczytanie następnej rzeczy na liście.

Dziewczyna podniosła kartkę leżącą pomiędzy nimi i przeczytała drobne pismo.

— Nowy kapelusz i cygaro dla Mateusza.

Maryla zauważyła, że Ania nie przeczytała tego z takim samym zapałem, jak zwykle. Zazwyczaj czytała rzeczy tak, jakby były napisane przez samego Szekspira. Potrafiła sprawić, by lista zakupów brzmiała jak romantyczna poezja, ale niestety, dzisiaj bez wątpienia nie miała weny.

Niedługo później dotarły do sklepu położonego po wschodniej stronie miasta. Był to mały, przypominający chałupę, budynek, który można było łatwo pomylić z domem, gdyby nie duży napis Port Shack Earla Granta.

Weszły do czegoś, co wyglądało jak zatłoczony schowek, słabo oświetlony przez kilka okien. Miejsce wydawało się podejrzane, a cienka mgła dymu otaczała wnętrze. Cała przestrzeń była zastawiona wysokimi, rozklekotanymi półkami, pokrytymi ogromną ilością kurzu.

— Mogę w czymś pomóc? — zapytał mężczyzna z wyraźnym, mocnym akcentem. Był on po sześćdziesiątce, a na jego zrzędliwej twarzy widać było białe wąsy. Palił małą, brązową fajkę, identyczną z tą Mateusza.

— Tak. Szukamy ładnej fajki do cygar dla mojego brata, Mateusza.

Brwi mężczyzny uniosły się w uznaniu.

— Ach, tak. Pan Cuthbert. Był tutaj wczoraj. W oko wpadła mu wypolerowana, mahoniowa fajka, którą mu poleciłem. Chyba planował ją sobie kupić.

Maryla uśmiechnęła się z ulgą.

— Och, to idealnie. Bałam się, że sama będę musiała jakąś wybrać. Nie znam się na mężczyznach i ich fajkach. — Zachichotała. — Cóż, wezmę ją.

Przedmiot zapakowany był w ciężkie, aksamitne pudełko z ładną poduszeczką w środku.

— Och, nie ma pan przypadkiem czapek, czyż nie?

— Właściwie to mam, sprzedajemy różnego rodzaju rzeczy. Mamy męskie buty, fajki i niezbędne stroje dla prawdziwego mężczyzny — pochwalił się dumnie starzec i wydmuchał chmurę dymu, przez którą Ania zakaszlała.

— Prawdziwy mężczyzna potrzebuje śrub.

— Dlaczego tak pani mówi?

— Aby zdjąć kółko albo dwa, właśnie dlatego — odparła, a mężczyzna zmarszczył brwi.

— Jest pani szalona — mruknął. — Er, mamy czapki, szaliki, cokolwiek potrzebujesz.

Maryla zerknęła na stojak wypełniony wszelkiego rodzaju nakryciami głowy.

— Jak myślisz, która spodobałaby się Mateuszowi?

— Um... — wymamrotała Ania, uważnie przyglądając się stojakowi.

Przeczesała dłońmi czapki. Nagle jedna wpadła jej w oko — była okrągła i szara, wykonana z delikatnego materiału, która przypominała jej tę, którą nosił Gilbert. Uśmiechnęła się smutno i zdjęła ją ze stojaka.

— Ten. Będzie ładnie wyglądał.

Maryla zmarszczyła brwi.

— Naprawdę? Nie sądzisz, że jest trochę, um... Chłopięca?

Ania się zarumieniła.

— M-masz rację. Nie wiem, o czym myślałam.

Gilbert. Myślałaś o Gilbercie — powiedział jej wewnętrzny głos, na co jedynie westchnęła.

— Och, nie. Nie znam się na modzie, nie mogę ufać własnym opiniom, dziecko. — Zaśmiała się kobieta. — Jestem pewna, że Mateuszowi się spodoba.

Zapłaciły za zakupy i ruszyły dalej, by wykonać pozostałe fragmenty listy. Krążyły po mieście od półtorej godziny, kupując różnego rodzaju prezenty dla prawie wszystkich, których znali. Rodziny Linde, Sloane, Barry. Nawet Pye!

— Świąteczne zakupy to zdecydowanie jedna z moich ulubionych czynności. Czuję się, jakbyśmy były na heroicznym podboju, nie sądzisz tak, Marylo? — zapytała Ania z uśmiechem. Nie miała ochoty bezsensownie gadać, ale musiała powstrzymać pannę Cuthbert od zmartwień.

Kobieta się uśmiechnęła.

— Och, ty i twoje nonsensy.

— Cóż, ty mówisz nonsensy, ja mówię kreatywność.

— Wejdź, wejdź! Do domu fortuny Madame Berthy! Tylko dwie dziesięciocentówki, aby poznać całą swoją przyszłość! Wejdź, wejdź! — krzyczał mały blondyn, machając rękami w powietrzu.

Stał przed tajemniczym, czerwonym, aksamitnym namiotem i kiwał do przechodniów, by weszli. Ania była zaintrygowana, pomimo swojego złamanego serca. Nigdy wcześniej nie widziała prawdziwej wróżki i czytała o nich tylko w książkach. Oczywiście, nie była pewna czy w nie wierzy, ale zawsze była otwarta na nowe rzeczy.

— Marylo, spróbujmy! — poprosiła, szarpiąc za jej płaszcz. Kobieta jedynie zmarszczyła brwi.

— Nie. Magia to działo szatana. Tylko Bóg wie, co przyniesie przyszłość, dziecko.

— Ale Marylo, to pewnie tylko przedstawienie! Nie ma nic złego w próbowaniu. Jeśli już, to ma dużo wspólnego ze sztuką w teatrze! Uwielbiam aktorów. Jestem pewna, że Madame Bertha tylko gra. Proszę?

— Nie. Nie będę tolerować takich bzdur.

Mały blond chłopiec obserwował ich kłótnię, bez ich wiedzy. Na swoją siedmioletniej twarz przybrał żałosną minę i nadął różowe policzki.

— Proszę, proszę pani. Nie jadłem od wczoraj, a pani Bertha płaci mi, dopiero kiedy zdobędę klientów — powiedział z szeroko otwartymi oczami.

Małe wargi drżały z rozpaczy, przez co rysy na sekundę złagodniały. Spojrzała na małego chłopca i przez chwilę się zastanowiła.

— Ach, w porządku.

Wręczyła chłopcu dwie monety, a następnie obie weszły do tajemniczego namiotu. Ania spojrzała na chłopca i zobaczyła, jak ten do niej mruga.

Wnętrze namiotu było tak samo, jeśli nie bardziej tajemnicze, niż jego wygląd zewnętrzny. Były tak wszelkiego rodzaju rzeczy, które wydawały się magiczne; w ciemnym pokoju leżały karty tarota i kryształy. Całe miejsce było oświetlone licznymi świecami.

Na samym środku siedziała stara kobieta. Zmarszczki były oświetlone w złowieszczy sposób. Jej głowa była owinięta czerwonym materiałem, przymocowanym z tyłu głowy i ułożonym na plecach. Reszta jej włosów opadała; była kręcona i szarawa, a na jej policzkach wyglądały niczym chmury.

— Wejdźcie — powiedziała niskim głosem i uśmiechnęła się, przez co dreszcze przebiegły po kręgosłupie Ani.

To z pewnością kwintesencja podbojów bohatera — pomyślała z podnieceniem.

— Usiądźcie — poleciła, kiedy się zbliżyły, więc obie zasiadły naprzeciwko siebie przy okrągłym drewnianym stole. — Proszę, połóż dłoń na stole.

Maryla prychnęła.

— Och, nie. Nie zrobię tego. Po prostu odczytaj przyszłość dziewczynki, nalegała na to.

Starsza kobieta posłała jej uroczyste spojrzenie.

— Tego, kto nie podejmuje się nieznanego, można się tylko bać.

— Przepraszam? Nazywasz mnie tchórzem?

— Marylo, proszę... — błagała zirytowana Ania.

— Nie mogę uwierzyć, że dałam się wciągnąć w ten nonsens — powiedziała kobieta i przewróciła oczami, niechętnie kładąc dłoń na stole.

Madame Bertha uśmiechnęła się zadowolona i położyła palec na obu dłoniach. Kiedy poczuła zgięcia na ich zimnych rękach, zamknęła oczy. Jej paznokcie były długie i wbijały im się w skórę.

— Hm... Proste kobiety, prowadzące proste życie. Ale wasze umysły nie są bezczynne, nie. Oboje jesteście zdolniejsze, niż to pokazujecie, prawda? — zaczęła kobieta. — Ty, dziecko. Jesteś czymś na A, Amy, Amelia, Am... Nie, Ann. Anna? Czy jesteś Anna?

Oczy rudowłosej się rozszerzyły.

— Ania.

— Tak. A ty Maryla.

— Tak. Wiem, że to moje imię...

— Niezamężna. Tragiczna przeszłość.

Te słowa ją uciszyły.

— Ja- ja...

— Obie macie tragiczne przeszłości. Ale to nieważne. Złe doświadczenia tworzą silnych ludzi.

— Jesteśmy świadome naszych imion i przeszłości. Jesteśmy tutaj, aby poznać naszą przyszłość.

— Cierpliwości.

Wróżka potarła ich dłonie, jakby zapamiętywała wzory, podczas gdy Ania patrzyła na nią ze strachem lub podziwem — ciężko było stwierdzić. Bertha cicho westchnęła.

— Bliźniacze losy — powiedziała, otwierając oczy. — Los jednej odzwierciedla ten drugiej. Historia... Powtarza się. Jeden los jest ustalony, ale drugi... Ma szansę. Szansę na zmianę swojego końca.

Zarówno Maryla, jak i Ania, popatrzyły na nią w szoku, doskonale świadome tego, co oznacza ich przyszłość.

— J-jak ten drugi ma zmienić swój koniec? — zapytała Shirley, starając się nie brzmieć desperacko.

Jej serce mocno waliło, a żołądek przekręcał się w niepokoju. Nie wiedziała, skąd Bertha wiedziała o tragicznym romansie Maryli, jak również o jej własnym, ale wiedziała, że jej przyszłość może się zmienić i naprawdę chciała to naprawić.

Kobieta popatrzyła Ani prosto w oczy, a ta nie mogła przestać się zastanawiać, czy widziała przed nią całe życie... I czy był w nim Gilbert.

Bertha otworzyła usta i odpowiedziała szczerze;

— Przebaczenie. Odpowiedzią jest przebaczenie, dziecko.

— Cóż, to z pewnością było ciekawe doświadczenie — stwierdziła Maryla bez entuzjazmu, gdy już wracały. Ania, która milczała, odkąd tylko wyszły, popatrzyła poważnie na kobietę.

— Marylo, jak myślisz, co miała na myśli poprzez bliźniacze losy?

Panna Cuthbert spojrzała rudowłosej w oczy, zaskoczona powagą jej spojrzenia.

— Nie wiem — powiedziała cicho i odwróciła wzrok, choć w głębi duszy obie dokładnie wiedziały, co to znaczy.




               — Co jest dalej na liście, Marylo? — zapytała, starając się brzmieć na podekscytowaną. Po ich spotkaniu z Madame Berthą całkowicie się zamyśliła, więc próbowała złagodzić atmosferę.

— Um... Nowe buty dla Gilberta i jego przyjaciela, Sebastiana.

Serce Ani podskoczyło. Nie odpowiedziała, ruszając dalej. W końcu obie dotarły do małego stoiska na końcu ulicy, wypełnionymi butami z różnego rodzaju materiałów.

— Marylo, idź pierwsza. Zaraz wrócę — powiedziała, nie odrywając wzroku od przedmiotu. Przeszła przez ulicę i weszła do małego sklepu.

— Witam, jak mogę ci pomóc? — spytała z życzliwym uśmiechem pani po dwudziestce.

Shirley nie odpowiedziała i po prostu zaczęła wpatrywać się w nią z podziwem. Przesunęła palcami po szklanej gablocie i usłyszała w głowie głos Berthy.

Przebaczenie. Odpowiedzią jest przebaczenie, dziecko.

Bez wahania wsunęła dłoń do kieszeni i wyciągnęła kilka monet, które zaoszczędziła w ciągu ostatnich miesięcy. Spojrzała na kobietę z oczami pełnymi podniecenia i determinacji.

— Ile?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro