Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

09 | STRASZNA KLĄTWA ROMANSU


               Ania miała naprawdę bujną wyobraźnię. Zawsze wszyscy upominali ją za to, że zawsze zatracała się w myślach, woląc żyć w tym naiwnym świecie, zamiast w rzeczywistości. Właśnie z tego powodu dziewczyna była optymistyczna i trzymała się swoim przekonań — dzięki temu również widziała dobro w negatywnych sytuacjach. Niektórzy widzieli rozbite szkło, a Ania widziała milion diamentów lub śmieci, w których Ania widziała potencjał. Rudowłosa żyła w swojej wyobraźni; zawsze widziała różne rzeczy nie takie, jakie są, lecz takie, jakie mogłyby być.

Jednak Ania nigdy w życiu nie przewidziałaby tego. Nawet przy jej nieograniczonej, niezgłębionej wyobraźni, nie spodziewałaby się, że to Billy Andrews był jej sekretnym wielbicielem.

To zdecydowanie wykraczało poza jej wyobraźnię.

Jednak tutaj był; żyjący, oddychający powód nieuchronnej spontaniczności w życiu.

— Billy? — zapytała, nie mogąc złapać oddechu w niedowierzaniu.

Posłał jej serdeczny uśmiech, a w jego oczach widoczna była ulga. Wziął głęboki oddech i podszedł bliżej Ani, która nadal stała na dole schodów.

— Zacząłem myśleć, że już nie przyjdziesz.

Shirley sama nie wiedziała jak się czuć. Wszystkie jej emocje zaczęły wpływać w tym samym czasie, co jeszcze bardziej ją myliło.

— T-to byłeś ty? — spytała przez trzęsące się zęby, w myślach żałując, że nie wzięła kurtki. — Ty jesteś sekretnym wielbicielem?

— Tak — odparł szybko. — Słuchaj, Aniu. Wiem, że ciężko jest w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, jak okropnie cię traktowałem, ale błagam, zaufaj mi. Naprawdę bardzo przepraszam i wiem, że już to powiedziałem, ale będę powtarzał się, dopóki będę musiał. Przysięgam, będę robił to do końca życia!

— Bardzo bluźnierczo jest składać obietnice, których nie możesz dotrzymać, Billy.

— Nie obchodzi mnie to, Aniu. To, jak cię traktowałem, jest całkowicie niewybaczalne i nawet dziesięć żyć nie wystarczy, bym cię przeprosił. Byłem dla ciebie taki okrutny... Ale za każdym razem, gdy cię krzywdziłem, moje serce się łamało. Po kawałeczku. I to było okropne! Nienawidziłem tego, że raniłem sam siebie, gdy raniłem ciebie i byłem strasznie zmieszany.

— A więc dlaczego nadal to robiłeś?

Dziewczyna w tamtym momencie była już na skraju łez. Gdzieś głęboko w sobie wiedziała, że już wybaczyła Billy'emu, jednak emocje wierciły jej ciurę w brzuchu, a ona nie mogła powstrzymać płaczu.

— P-ponieważ... Ponieważ... — Billy zakrył swoją twarz dłońmi, sfrustrowany swoją głupotą. Desperacko pragnął cofnąć czas i zacząć od nowa z Anią. — Ponieważ chciałem przykuć twoją uwagę. Ale wtedy pojawił się Gilbert i po prostu... Widziałem, jak na ciebie patrzy i pomimo tego, że desperacko próbowałaś to ukryć, ty również tak na niego patrzyłaś. I byłem wściekły. Wściekły na Gilberta, bo zabiera wszystko, co powinno być moje. Wściekły na ciebie za to, że się w nim zakochujesz—

— Nie zakochałam się w nim — wtrąciła cicho.

— I wściekły na siebie, ponieważ... Ponieważ niszczę wszystko, co mogłoby być dla mnie dobre. I niszczę wszystko. A ty... Ty byłaś taka inna. Taka odważna i... I zdeterminowana. Wydawałaś się tak delikatna i wrażliwa, a w twoich oczach widziałem cud, jakby wszystko było stworzone tylko dla ciebie, ale było w nich również zacięcie oraz inteligencję.

Billy parsknął śmiechem pozbawionym humoru, a Ania popatrzyła na niego przerażona. Nie mogła go zrozumieć. Niczego już nie rozumiała.

— Nie mogłem cię zrozumieć — dodał Andrews, jakby czytał jej w myślach. — Byłaś jedyną rzeczą, której nie rozumiałem i to mnie przerażało. Ale teraz już rozumiem. Aniu, jesteś najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała. Jesteś niesamowita, Aniu Shirley.

— Billy, przestań. — Udało jej się powiedzieć, po czym od razu zamknęła oczy, pozwalając łzom płynąć.

— Jesteś niesamowita, Aniu Shirley i nie mogę przestać o tobie myśleć. Jesteś taka inna. Jesteś jedyną rzeczą, która nie jest taka łatwa i nie mogę cię zrozumieć.

— Billy, przestań — powtórzyła głośniej, a jej głos zaczął się trząść.

— Zrozumienie tego zajęło mi ogromnie długą chwilę, ale właśnie to mnie do ciebie przyciąga. Lubię cię, Aniu Shirley. Lubię cię tak bardzo, że to boli.

— Billy, przestań!

— Co się tutaj dzieje? — zapytał nagle Gilbert, wychodząc z budynku. Na jego twarzy widoczny był ten sam wyraz, jak wtedy, gdy spotkał Anię w lesie, na brzegu zamarzniętego jeziora; uważny i opiekuńczy. Ta sytuacja wydawała się zbyt podobna.

Rudowłosa popatrzyła na niego ze łzami w oczach, a następnie wróciła spojrzeniem do Andrewsa. Bez żadnego zawahania, odwróciła się i pobiegła w stronę lasu. Biegła tam, gdzie niosły ją nogi. Czuła jak łzy zamarzają na jej policzkach, kiedy zimna bryza mocno uderzyła ją w twarz. Ania Shirley, bez płaszcza czy jakiegokolwiek wierzchniego ubrania i roztrzęsiona, zniknęła w głębi lasu i nie odważyła się nawet odwrócić.




               Ania Shirley siedziała na kłodzie w zakazanej części lasu, która była również pogrążona w ciemności i wypłakiwała wszystkie łzy.

Miała na sobie piękną sukienkę wykonaną z najlepszego jedwabiu, księżyc był w pełni i bardzo mocno świecił, a ona siedziała w ciemności ze spuchniętymi oczami i obolałymi nogami.

Myślała o wszystkim, co się wydarzyło i naprawdę marzyła, by mogła wrócić oraz zmienić wszystko. Jej serce poddało się wszystkim emocjom, jakie dzisiaj odczuła; jej uczucia do Gilberta prawdopodobnie nie były odwzajemniane, ich konsekwencje mogły spowodować, że straci wszystkich przyjaciół i zdradzi Ruby. Nie wiedziała również co zrobić z Billym Andrewsem. Czuła żal, który mógł prześladować ją do końca życia, jeśli nie powie Gilbertowi o swoich uczuciach, a jeżeli postanowi tego nie zrobić, zrani uczucia Billy'ego.

Utknęła w miejscu.

Wydawało jej się, że czegokolwiek by nie wybrała, w obu wypadkach zraniłaby czyjeś uczucia. Stała w miejscu już od dawna, ale nigdy nie miała problemu z wyborem, bo zawsze kierowała się tym, by to ona była zraniona. Teraz nie była pewna czy mogłaby podążyć tą ścieżką, a przynajmniej nie w tej sytuacji.

Ania była silna zbyt długo, a teraz miała już dość.

Popatrzyła na księżyc, kiedy po jej piegowatej twarzy spływały łzy; wyglądał pięknie.

Co za marnowanie tej pięknej nocy — pomyślała.

Delikatnie otarła załzawione policzki i potarła prawą kostkę, którą uderzyła o korzeń drzewa. Gdyby tak bardzo ją nie bolała, prawdopodobnie biegłaby dalej. Uciekałaby aż do wschodu słońca. Ale nie mogła tego zrobić.

Tak więc siedziała smutna na pniu w środku lasu, a dookoła niej leżał śnieg.

Dziewczyna mocno zacisnęła oczy i wzięła głęboki, roztrzęsiony oddech, starając się nie myśleć o zimnie oraz o tym, że równie dobrze może zamarznąć tam na śmierć.

Nagle liście niedaleko niej zatrzeszczały, a ona rozejrzała się z szybko bijącym sercem. Była przerażona, jednak pomimo tego podniosła z ziemi wielką gałąź. Wzięła głęboki oddech i wyobraziła sobie, że jest dzielną wojowniczką — Królową Elżbietą, która przygotowywała się do bitwy z zimowymi cieniami.

Jeśli ma mnie pożreć niedźwiedź, to przynajmniej umilę sobie tę chwilę — pomyślała.

Usłyszała jeszcze głośniejszy hałas, jednak nie mogła ustalić miejsca jego pochodzenia. Dźwięk stawał się coraz bardziej nasycony i wydawał się blisko niej. Ania była przygotowana na samoobronę potrzebną w każdym momencie.

— Aniu! — powiedział nagle głos, przez co rudowłosa upuściła gałąź i wrzasnęła najgłośniej, jak potrafiła. Instynktownie odwróciła się do jego źródła i użyła jedynej broni, jaką posiadała: swojej pięści.

Gdy tylko jej ręka zderzyła się z czyimś okiem, po lesie rozległ się głośny jęk. Oczy Shirley się rozszerzyły.

— Gilbercie? O nie, o mój Boże, tak mi przykro! Myślałam, że jesteś niedźwiedziem! — zaczęła przepraszać, kiedy syknął. Złapała go za ramię i poprowadziła aż do pnia. Oboje usiedli na nim, a dłoń bruneta od razu dotknęła jego oka. — Wszystko w porządku?

— Widzę, że ulepszyłaś swoją tabliczkę do pięści — zażartował, a ona przewróciła oczami.

— To nie czas na żarty, Blythe.

Gilbert jedynie zaśmiał się na jej słowa.

— Co tutaj robisz?

— Szukałem cię.

Usta Ani lekko się uchyliły, gdy poczuła motylki w brzuchu. Wyrwała się z transu, dopiero gdy uświadomiła sobie, że niebywale niegrzecznie jest się na kogoś gapić, nawet jeśli w głębi duszy podobał jej się widok.

— Pokaż — poprosiła, delikatnie odsuwając jego dłoń.

Jej dłonie były lodowate w porównaniu z tymi jego, jednak nie mógł powstrzymać uśmiechu. Myślał tylko o tym, jak delikatnie trzymała go za rękę, zupełnie jakby w każdej chwili mogła ją złamać i to był jeden z niewielu momentów, w których Ania burzyła swój mur oraz pokazywała prawdziwą troskę.

Nagle poczuł jak kręci mu się w głowie. To, że Ania podobała się Gilbertowi, nie było żadną tajemnicą. Przyznał się do tego już dawno temu i od tamtego czasu jego misją było sprawienie, iż będzie jego. Jednak nic nie działało.

Gdy tylko spróbował się do niej zbliżyć, ona coraz bardziej się oddalała. Właśnie dlatego był zaskoczony za każdym razem, gdy okazywała mu choć minimalną sympatię.

Ania sapnęła, gdy zobaczyła powoli pojawiający się siniak.

— Nic mi nie jest, Aniu. Nie martw się — zapewnił ją.

— Ugh, jestem taka głupia. Naprawdę bardzo mi przykro, Gilbert, naprawdę.

— Jest w porządku, Aniu. Naprawdę.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, nie wiedząc co powiedzieć. Gilbert skorzystał z okazji, by kilka razy zerknąć na rudowłosą dziewczynę, która kręciła głową i mamrotała coś z zamkniętymi oczami. Obserwował, jak śnieg opada na jej rzęsy, nie mogąc powstrzymać się od zachwytu nad jej pięknem.

— Jesteś pięknym widokiem dla sinych oczu, Aniu.

Popatrzyła na niego zszokowana.

— Nie masz na myśli obolałych oczu?

— Cóż, w moim przypadku...

Wskazał na swoją ranę, a Shirley przewróciła oczami i stłumiła śmiech. Próbowała to ukryć, jednak nie udało jej się.

— Masz siłę, której nie należy lekceważyć, wiesz o tym, Gilbercie Blythcie?

— Czasem to słyszałem.

Ania zmarszczyła nos, spoglądając na jego oko.

— Powinieneś przyłożyć sobie lód. Zimny kompres zmniejsza prawdopodobieństwo powstania zakrzepów krwi i przebarwienia — zacytowała. — Kiedyś przeczytałam to w książce medycznej. Podaj mi swój szalik.

Chłopak obserwował, jak Ania formuje kulkę śnieżną w dłoniach i myślał o tym, jak bardzo chciałby móc trzymać ją za rękę. Rudowłosa położyła śnieżkę na szaliku, następnie owijając ją materiałem.

— Proszę.

Uważnie się w nią wpatrywał, kiedy trzymała lód przy jego oku z lekko uchylonymi ustami. Patrzył na nią, zupełnie jakby chciał zapamiętać każdy detal.

— Uch, Gilbert? — mruknęła nieśmiało, wyrywając go z zamyślenia.

Popatrzył na nią zawstydzony, bo spodziewał się, że nadal będzie trzymała okład. Pomiędzy nimi zapadała cisza, kiedy Ania objęła się ramionami i zaczęła patrzeć na księżyc. Dopiero wtedy chłopak zdał sobie sprawę z tego, że się trzęsła i skarcił się za niezauważenie tego wcześniej.

— Och, weź mój płaszcz — poprosił i wstał, by owinąć go wokół jej szczupłej sylwetki.

— Nie, to...

— Jest ci zimno, Aniu.

— Dziękuję.

Shirley głęboko odetchnęła i się uśmiechnęła. Gilbert ponownie na nią popatrzył, obserwując, jak światło księżyca tańczy na jej bladej skórze, a piegi tworzą konstelacje wraz z czerwonym nosem i uśmiechem. Jak słodko.

Uśmiechnął się, myśląc o wszystkich cudownych snach, które śniły mu się tej nocy, a jego umysł wypełnił się tym pięknym obrazem.

— Popatrz na księżyc — wymamrotała. — Czyż nie jest piękna?

Nie spuścił wzroku z niej, jednak i tak postanowił odpowiedź.

— Tak, jest — odparł, wpatrując się w jej niczego nieświadome oczy patrzące na księżyc. — Niewiarygodnie

Ania przeniosła na niego spojrzenie, a gdy nawiązali kontakt wzrokowy, jego uśmiech się zmniejszył, zaś serce podskoczyło. Wydawało się, że patrzyli na siebie przez wieczność, podczas której oboje w milczeniu zapamiętywali zakamarki twarzy tego drugiego. Ta chwila trwała, dopóki Gilbert nie postanowił się odezwać.

— Aniu, co robisz w lesie? — zapytał, a dziewczyna spuściła wzrok.

— Ja... Po prostu chciałam iść na spacer, to tyle — skłamała.

— Uciekłaś, Aniu.

— No to chciałam pobiegać.

— Aniu — powtórzył poważnie niskim głosem. Dziewczyna westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. — Czy Billy coś ci zrobił? Przysięgam, że jeśli cię skrzywdził...

— Nie zrobił — przerwała mu cicho. — Po prostu...

Jęknęła, zastanawiając się, jak u licha mogłaby wytłumaczyć Gilbertowi, że to całe zamieszanie było również jego winą. Przez chwilę myślała, jednak stwierdziła, że nie może już dłużej tłumić swoich uczuć i postanowiła zebrać się na odwagę.

— Billy wyznał, że mu się podobam.

Na dotychczasowo uśmiechniętą twarz Blythe'a wstąpiło zmieszanie i irytacja.

— Co?

— Billy wyznał, że mu się podobam. — powtórzyła, gdy ten patrzył na nią pytająco. — Wiem, ja też w to nie wierzę, ale przeprosił mnie i powiedział, że mu się podobam. Niczego już nie rozumiem. Zostawił mi liścik na ławce w szkole, w którym poprosił o spotkanie za Rushdon i podpisał się jako tajemniczy wielbiciel.

Gilbert wstał i zaczął chodzić wkoło, pocierając skronie. Mruczał coś pod nosem z frustracją. Ania nie mogła zrozumieć praktycznie żadnego słowa, jednak udało jej się wyłapać coś w rodzaju „tego łobuza"przysięgam" i „poczekaj, aż go dorwę". Reszta zamieniła się jedynie w niewyraźny jęk.

— G-Gilbert, o co chodzi? Uspokój się.

Chłopak stanął w miejscu, wzdychając zirytowany. Popatrzył na Anię, jednak tym razem to on zerwał kontakt wzrokowy, jakby próbował coś ukryć.

— Słuchaj, Aniu. Nie możesz wierzyć w ani jedno słowo, które powie Billy Andrews — wyjaśnił, posyłając jej błagalne spojrzenie, jednak ona nerwowo się zaśmiała.

— Gilbercie, doceniam twoją troskę, ale jest w porządku. Naprawdę. Billy już mnie przeprosił i wydawał się naprawdę wszystkiego żałować. Myślę, że był szczery.

— To dlaczego uciekłaś?

— Ja... Ja... Ponieważ... — jąkała się. — Byłam zdezorientowana. Byłam strasznie zszokowana tym, co powiedział i nie wiedziałam, co zrobić. Ale jest w porządku, naprawdę. Przesadnie zareagowałam.

— Nie, Aniu. Nie możesz mu ufać.

— Dlaczego nie?

— Po prostu... Nie ufaj mu.

Shirley zaśmiała się bez humoru.

— Dlaczego tak trudno jest ci uwierzyć, że ktoś naprawdę mnie lubi?

— Co?

— Nie, teraz już rozumiem. Myślisz, że Billy Andrews kłamał, kiedy powiedział, że mu się podobam, bo to przecież niemożliwe, żeby komuś spodobała się taka osoba jak ja.

— Aniu, nie to...

— Więc co miałeś na myśli, Gilbercie? Czy naprawdę uważasz to za takie niemożliwe, że ktoś naprawdę się mną zainteresował? — zapytała, będąc na krawędzi łez.

— Nie powiedziałem tego.

— A co powiedziałeś?

— Powiedziałem, żebyś mu nie ufa—

— Dlaczego nie?

— Po prostu nie.

— Dlaczego. Nie?

— Aniu, ja...

— Dlaczego?!

— Bo to ja napisałem ten liścik.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro