Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07 | POMOC MARYLI


                Wszyscy zaczęli wychodzić z sali około godziny siedemnastej, by przygotować się na to wielkie wydarzenie. Trzy przyjaciółki Ania, Ruby i Diana szły obok siebie, a ich koszyki były puste. Słońce zaczynało już zachodzić, gdyż w zimie dni stawały się coraz krótsze, zaś na niebie powoli pojawiał się księżyc. Dziewczyny szły razem przez las i śmiały się, podczas powrotu do domów.

— Och, było cudownie! Szkoda, że tego nie widziałaś, Aniu. To było coś, o czym nawet nie ośmieliłabym się śnić! — zachwyciła się Ruby, przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia.

Ania spuściła wzrok i wsunęła zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. Następnie popatrzyła na blondynkę i posłała jej ciepły uśmiech, jednak w jej oczach zabrakło tego jej znanego błysku, co od razu zauważyła Diana. Było jej szkoda swojej serdecznej przyjaciółki. Doskonale wiedziała, że pomimo tego, jak mocno Ania się przed tym zapierała, bardzo zależało jej na Gilbercie. Zdawała sobie również sprawę, że jeżeli rudowłosa wcześniej tego nie wiedziała, teraz była bardziej niż świadoma.

— To niesamowicie! Tak się cieszę, Ruby. Szkoda tylko, że akurat musiałam wyjść. Postanowiłam wyjrzeć na zewnątrz i strasznie dużo przegapiłam! Proszę, opowiedz mi o wszelkich szczegółach! Czy było to niebywale romantyczne? Czy czas zwolnił, kiedy popatrzyliście sobie w oczy, a wszystko zniknęło, dopóki... — paplała Shirley, jednak po chwili zamilkła, wbijając spojrzenie w ziemię.

Uczucia, które wyobrażała sobie u Ruby, stały się jej niesamowicie znajome. Właśnie wtedy to w nią uderzyło — właśnie tak czuła się, gdy patrzyła na Gilberta.

W co ja się wpakowałam? — pomyślała zdenerwowana, kiedy uświadomiła sobie, że tak naprawdę czuje coś do tego chłopaka.

Nigdy wcześniej nie była pewna swoich uczuć do Gilberta, jednak teraz, kiedy doświadczyła tego, że ma on inną towarzyszkę, była pewna.

Podobał jej się Gilbert Blythe.

— D-dopóki co, Aniu? — zapytała roztrzepana Ruby, a jej usta uformowały się w podekscytowany uśmiech.

Rudowłosa ponownie popatrzyła na swoją przyjaciółkę i uświadomiła sobie, jak bardzo Gilbert ją uszczęśliwiał. Na twarzy Gillis wymalowane było prawdziwe szczęście, które spowodowało ból serca, jednak również i szczęście u Ani. Gdy Ruby spojrzała na nią z oczekiwaniem, dziewczyna postanowiła zapomnieć o wszelkich uczuciach do Gilberta Blythe'a.

Tak będzie najlepiej.

— Dopóki... Byliście sami — zakończyła, posyłając jej uśmiech.

Ruby sapnęła.

Dokładnie tak było! Skąd wiedziałaś?

— Uch, tak opisują to w książkach.

Dianie wystarczyło jedynie spojrzenie na przyjaciółkę, by wiedzieć, że kłamie. Nie wiedziała tego z książek.

— Och — wymamrotała Ruby, kiwając głową. — Było cudownie! Kiedy powiedziałaś, żebym poszła dać ciasteczka Gilbertowi, byłam bardzo podekscytowana! I zdenerwowana! Ale cieszę się, że to zrobiłaś, bo pochwalił moje ciastka. A potem tak nagle zapytał, czy chcę pójść z nim na bal, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, orkiestra w rogu zaczęła grać. Tylko ćwiczyli, ale zrobili to w idealnej chwili! Wtedy Gilbert poprosił, żebym podała mu rękę i powiedział „Ehem. W razie, gdybyś odmówiła to, czy uczyniłabyś mi ten honor... Nie, przyjemność zatańczenia ze mną?". Byłam w stanie jedynie pokiwać głową! Potem zaciągnął mnie na środek parkietu, by wszyscy mogli nas zobaczyć, a zanim się zorientowałam, zaczęli wiwatować! Oh, jakim on jest cudownym tancerzem. Nawet raz nie stanął mi na nodze! Po chwili zatrzymała się muzyka, więc go przytuliłam i powiedziałam, że się zgadzam. Było magicznie! Chciałabym przeżyć to ponownie.

Na twarzy Ani przyklejony był ciepły uśmiech, jednak serce niewyobrażalnie ją bolało.

— Mam nadzieję, że ty i Gilbert będziecie się dobrze bawić na balu — powiedziała jedynie.

— Och, mam taką nadzieję. Już zaczęłam myśleć o tematach, które możemy poruszyć, żeby nie było pomiędzy nami niezręcznej ciszy. — Zachichotała dziewczyna.

— Porozmawiajcie o geometrii. Myślę, że będzie zainteresowany — zasugerowała rudowłosa, wbijając wzrok w swoje buty.

Jej umysł natychmiast zaczął wymieniać wszystkie rzeczy, które lubił Gilbert. Lubi matematykę i literowanie, jest też w tym świetny. Lubi jabłka i zimę... Lubi książki i szkołę i...

— Och, tak! Dobry pomysł, Aniu. J—jak myślisz, co jeszcze mogłoby go zainteresować? To znaczy, oboje jesteście strasznie mądrzy, więc pewnie lubicie podobne rzeczy!

— U-um... Cóż... Chyba możecie porozmawiać o znanych poetach i... I książkach. Tak, porozmawiajcie o Jane Eyre. Wiesz, kto to?

Ruby pokręciła głową.

— Och. W takim razie um... Rozmawiajcie o porach roku. Powiedz mu, że zima to twoja ulubiona. Kiedyś powiedział mi, że to jego ulubiona pora roku i pewnie ucieszy się, że macie coś wspólnego.

— To świetny pomysł, Aniu! Jesteś taka mądra! Nie wiem, dlaczego ty i Gilbert zachowujecie się jak wrogowie. Wydajecie się strasznie podobni! Dobra, tu jest mój dom — zakończyła, skręcając w prawo. — Żegnajcie! Do zobaczenia później!

Ania i Diana pomachały jej na pożegnanie, a następnie zaczęły iść ścieżką w lewo. Na początku żadna z nich się nie odzywała, rozmyślając o różnych rzeczach. Dało się usłyszeć jedynie dźwięk skrzypiącego pod ich stopami śniegu. W jakiś dziwny sposób przyjaciółki rozumiały się bez słów. Diana postanowiła przełamać powstały pomiędzy nimi lód.

— Wiesz, Aniu. Jak na kogoś, kto nie znosi Gilberta Blythe'a, zdecydowanie dużo o nim wiesz — zauważyła, wbijając spojrzenie w dziewczynę. Rudowłosa była niemal pewna, że Diana widziała ją na wskroś.

— C-co? — Udało jej się wykrztusić.

Barry uśmiechnęła się do niej szczerze. Było jej szkoda najlepszej przyjaciółki, bo doskonale wiedziała, że w tamtym momencie niezmiernie bolało ją serce przez chłopaka, którego ponoć nie cierpiała.

— Uważam to za dość imponujące, że dokładnie wiedziałaś, jak czuła się Ruby podczas tańca z Gilbertem. Twój opis był dość dokładny.

Ania pozostała cicho.

— Prawie jakbyś... Już kiedyś to czuła.

W tamtym momencie ramiona Shirley się spięły.

— Wszystko jest dobrze, Aniu. Możesz mi powiedzieć.

I właśnie wtedy wszelkie mury, jakie udało się zbudować dziewczynie, nagle pękły. Poczuła ogromną ulgę, że miała kogoś, kto ją rozumiał i nie oceniał. Pozwoliła wypłynąć łzom, które od dawna wstrzymywała i rzuciła się w ramiona swojej najlepszej przyjaciółki.

— Lubię go, Diano. Podoba mi się! I nienawidzę tego, nienawidzę tego tak bardzo! — Wyszlochała.

Dianie zrobiło się jej jeszcze bardziej szkoda.

— Shh, wszystko jest dobrze. Wiem, wiem — pocieszała ją, delikatnie głaszcząc po tyle głowy.

— W-wiesz? — Dziewczyna pociągnęła nosem i poluzowała uścisk.

— Och, Aniu. Jesteśmy bratnimi duszami! Słyszę piosenki, które śpiewa twoje serce i rozumiem cię, nawet kiedy nic nie mówisz.

Rudowłosa zachichotała przez łzy, przez co Dianę zalała fala ulgi.

— T-to było bardzo poetyckie — zauważyła, śmiejąc się i płacząc w tym samym czasie.

— Dziękuję! Wiesz, tak po prostu miałam to w głowie — zażartowała, na co obie zaśmiały się melodyjnie.

Kiedy zaczęły iść, pomiędzy nimi ponownie zapadła komfortowa cisza.

— Więc... Od jak dawna wiesz? — zapytała Ania z czerwonymi policzkami.

Brunetka zaśmiała się.

— Aniu, wiem, odkąd tylko złamałaś tabliczkę na głowie tego biednego chłopaka. Prawdziwym pytaniem jest, od jak dawna ty wiesz? — spytała, unosząc brew.

Shirley nieśmiało popatrzyła na przyjaciółkę.

— Jakiś dziesięciu minut?

Obie się zaśmiały. Dusze Diany i Ani były ze sobą połączone — można było to stwierdzić poprzez obserwowanie sposobu, w jaki rozmawiają i na siebie patrzę. Każdy wiedział, że będą przyjaźnić się, dopóki słońce i księżyc na to pozwolą.

— Więc... Powiesz Gilbertowi? Co czujesz? — zagaiła cicho.

Ania westchnęła.

— Nie... N-nie... Nie wiem. Ale lepiej będzie, jeśli zatrzymam to dla siebie. Tak będzie lepiej dla Ruby i Gilberta i...

— A co z tobą?

Szczególnie dla mnie.

— Jesteś tego pewna, Aniu?

Dziewczyna spuściła wzrok i zaczęła o tym myśleć.

— Nie wiem — odparła w końcu. Naprawdę nie wiedziała. Tylko czas był w stanie to stwierdzić.

— Wiesz, co myślę? Myślę, że powinnaś mu powiedzieć. Opinia innych ludzi nie powinna się liczyć! Mogę pójść się pieprzyć do piekła!

— Diano!

— Wybacz. Ale poważnie, Aniu. Czy to nie pora dla odmiany zacząć myśleć o sobie?

Dziewczyna nie odpowiedziała.

— I wiem, że to ty namówiłaś do tego Gilberta. On zaprosiłby ją na bal? Błagam. Kiedy tylko usłyszał o balu, natychmiast pomyślał o tobie. Doskonale wiem. To ja mu o nim powiedziałam!

Rudowłosa nagle się zatrzymała.

— Co?

Diana stanęła twarzą do niej.

— To ja powiedziałam mu o balu! Tego dnia szłam do ciebie na herbatę i by powiedzieć ci o przyjęciu, ale po drodze go spotkałam. Kiedy tylko mu powiedziałam, natychmiast zapytał o ciebie.

— C-co powiedział?

Barry uśmiechnęła się pod nosem.

— Zapytał, czy lubisz tańczyć.

Policzki Ani stały się krwistoczerwone, na co Diana jedynie się uśmiechnęła.

— Wiesz, Aniu. Gilbertowi bardzo, bardzo na tobie zależy. Naprawdę. I myślę, że oszczędziłabyś jego sercu wiele bólu, jeśli po prostu powiedziałabyś mu, co do niego czujesz. Bój jeden wie, przez ile przeszło serce tego chłopaka przez śmierć jego ojca i w ogóle... Myślę... Myślę, że naprawdę byś mu pomogła. — Uśmiechnęła się dziewczyna, zaczynając odchodzić. — Cześć, Aniu.

Wtedy cisza stała się jedynym towarzyszem rudowłosej. Do jej głowy ponownie zaczęły napływać myśli, z którymi nie wiedziała jak sobie poradzić. Westchnęła ze złością.

— Koniec — stwierdziła ostro. — Nie będę o tym myśleć. Przynajmniej nie dzisiaj.

Właśnie tak Ania postanowiła uciec od problemów i była zdeterminowana, by tego wieczora dobrze bawić się na balu zimowym. Przetańczyć całą noc, aż zapomni o swoich uczuciach i ich konsekwencjach.

Będę trzymała się na dystans, jeśli będę musiała.

I przez jedną noc, od bardzo dawna, będzie myślała tylko o sobie.




               — Mateuszu? Marylo? Wróciłam! — krzyknęła Ania, wchodząc do domu.

— W kuchni! — zawołała kobieta.

Rudowłosa odwiesiła swoją grubą kurtkę i skierowała się do pomieszczenia, odkładając koszyk na blat.

— Oddaję koszyk, który mi pożyczyłaś, Marylo.

— Widzę, że jest pusty. Chyba posmakowały im babeczki? — zagaiła, spoglądając na dziewczynkę znad siekanych warzyw.

Zanim Ania zdążyła odpowiedzieć, panna Cuthbert zmarszczyła brwi ze zmartwieniem.

— Czy coś się stało?

Dziewczyna cała się spięła i otworzyła szeroko oczy.

Skąd wiedziała?

— Co? Nie, nie! Dlaczego pytasz? — odpowiedziała szybko, zaś jej serce przyspieszyło.

— Twoje oczy są zaczerwienione, a twarz wygląda, jakby wyssano z niej wszelkie światło!

Ania wywróciła oczami.

— Boże, dzięki.

— Później porozmawiamy o twoich manierach, panienko. — Posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.

— Przepraszam. Po prostu jestem bardzo zmęczona.

Rudowłosa obserwowała, jak jej mama sprawnie sieka warzywa w idealne plasterki.

— Marylo, czy był taki czas, kiedy chciałaś wyjść za mąż? — zapytała nagle.

Kobieta zatrzymała się w miejscu, jednak nie uniosła wzroku.

— Tak, chyba tak.

— Wiesz, na sali wisiał piękny obraz. Była na nim dziewczyna i chłopak, którzy patrzyli się sobie w oczy na tle zachodzącego słońca.

— Mhm...

— Małgorzata Linde powiedziała, że przypominają jej ciebie i pana Blythe'a.

Wtedy Maryla popatrzyła na Anię. Z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji, ale oczy zdradzały wszystko.

— Czy to za niego chciałaś wyjść? — spytała, czując ukłucie w klatce piersiowej. Było jej szkoda kobiety i czuła się winna za zaczęcie tego tematu.

Panna Cuthbert przez chwilę się wahała, jednak w końcu odpowiedziała.

— Tak — odparła pewnie, a następnie wróciła do pracy.

— Co się stało?

Naprawdę nie chciała jej ranić poprzez przypominanie o jej tragicznym romansie, ale ciekawość przejęła nad nią kontrolę.

— Byłam potrzebna w domu — zaczęła, nie podnosząc spojrzenia. — Moi rodzice nie mogli pogodzić się ze śmiercią naszego brata, więc bardzo potrzebowali mnie i Mateusza. Mateusz pracował, a ja zostawałam w domu z matką. Zanim się zorientowałam, moje dłonie i twarz się postarzały i pokryły zmarszczkami. Lata mijały, a ja nawet nie zauważyłam. Życie mi uciekło.

Maryla zaśmiała się satyrycznie, jednak serce Ani pękło przez tę opowieść.

— Ale nie obwiniam moich rodziców. Przyznaję, że czasami naprawdę nie chciało mi się pomagać, ale cieszę się, że to robiłam. Sam Bóg wie, jak długo nie spałabym przez poczucie winy. Bardzo kochałam moich rodziców, ale czasami zastanawiam się... Gdybym tylko była trochę bardziej samolubna. Gdybym zgodziła się wyjechać z Johnem Blythem, gdy mnie o to poprosił...

Rudowłosa cicho sapnęła, a jej oczy wypełniły się łzami.

— Może żyłabym inaczej — zakończyła. — Ale niczego nie żałuję.

Ania nie wiedziała, co powiedzieć. Obiecała sobie, że nie będzie o tym myśleć, ale nie mogła się powstrzymać. Jej umysł przywołał obraz Gilberta Blythe'a i tego, że może go stracić, jeśli zapomni o swoich uczuciach dla dobra innych, jak Maryla.

Czy wtedy będę szczęśliwa?

Teraz miała w głowie jeszcze większy bałagan niż wcześniej. Nie mogła uwierzyć w to, jak ogromny wpływ miał na nią Gilbert i zdecydowanie się jej to nie podobało.

— Nie miałaś przygotowywać się na bal u Diany? — Kobieta zmieniła temat.

— Um, postanowiłyśmy zrobić to u siebie, bo Diana i Ruby idą na przyjęcie ze swoimi partnerami — wytłumaczyła, próbując oczyścić umysł.

— A co z tobą?

— Nie mam pary. — Ania zarumieniła się, nagle czując frustrację przez to, że idzie sama.

Jeszcze wczoraj mogłaby w kółko opowiadać o niezależności i o tym, że nikogo nie potrzebuje, a jednak teraz żałowała braku osoby towarzyszącej.

— Och — wymamrotała kobieta, zamyślając się.

— O co chodzi? — spytała szybko rudowłosa.

— Byłam pewna, że Gil... — Maryla popatrzyła na Anię; jej jasnoczerwone włosy i duże oczy. Była pełna nadziei i naiwności. — Już nieważne, dziecko. Może pomogę ci się przygotować na bal, hm? Myślę, że pomoc by ci się przydała. Nie daj Boże, jeszcze przez swoją niezdarność porwiesz sukienkę, jeszcze zanim ją założysz.




               — Już — zakończyła Maryla, zawiązując biały materiał w kokardę. Bardzo kontrastował z włosami dziewczyny, które były w połowie upięte. Urosły dość szybko przez ostatni rok.

Obie wpatrywały się w lustro z szerokimi uśmiechami na twarzach.

— Wyglądasz cudownie, dziecko — przyznała panna Cuthbert, a Ania odwróciła się do niej z zaszklonymi oczami.

— Dziękuję, Marylo — odparła, przyciągając swoją matkę do ciasnego uścisku.

— Teraz pójdź pożegnać się z Mateuszem, zanim pójdziesz. Jest w stodole.

Ania posłała jej ostatni uśmiech, a następnie wybiegła z pokoju.

— Nie biegaj! I wróć do domu na dziewiątą!

— Okej!

Kobieta jedynie się zaśmiała.




               — Mateuszu? — zawołała Ania i podciągnęła sukienkę, próbując wejść na stertę siana.

— Tutaj! — odkrzyknął mężczyzna.

Kiedy rudowłosa stanęła przed Mateuszem, żadne z nich się nie odezwało. Ania jedynie uśmiechnęła się, kiedy jej opiekun wstał z lekko uchylonymi ustami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro