Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pod Twoim spojrzeniem moje ciało nareszcie się uspokaja

Dopiłem resztkę soku, który Matthew znalazł w lodówce i rozlał po obiedzie do szklanek. Spojrzałem na jego dłoń, która swobodnie leżała na marmurze i palcami przesunąłem po twardych knykciach.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Oddzielał nas tylko czterdziestocentymetrowy kontuar. On po jednej stronie, ja po drugiej. Nie miałem najmniejszego problemu, żeby pochylić się w przód, złapać go za kark i przyciągnąć, dlatego zrobiłem to bez zastanowienia. Źrenice Matthew na chwilę się rozszerzyły, ale nic nie powiedział na niespodziewany pocałunek, który pachniał mięsnym sosem pomidorowym i pomarańczami. Mój język delikatnie szczypał od wszystkich ostrych przypraw w potrawie. Usta były wrażliwsze, a gorący oddech potęgował przyjemność. Zagłębiłem się we wnętrzu drugich ust, wsuwając dłoń pod koszulę i naciskając na napięte mięśnie pleców. Wstał z krzesła i nachylił się w moją stronę. Uśmiechnąłem się i ugryzłem go w język. Nie jęknął, ale otworzył oczy.

O tak. W końcu pokazałeś mi ten wzrok.

Zieleń, która nie miała końca. Była zimna, nieprzejednana, niezmierzona, przepełniona żądzą i totalnie moja. Już dostatecznie długo na nią czekałem, żeby teraz pozwolić jej się oddalić.

– Jin – szepnął.

– Przestańmy już przeciągać tę grę – powiedziałem.

Moja dłoń z pleców przesunęła się z powrotem na kark i wyżej, na włosy.

– Chodź na górę – rzuciłem i wziąłem go za rękę.

Przed wejściem na piętro do sypialni poszliśmy pod drzwi wejściowe, przy których na szafce zostawiłem portfel. Przez to, że nie sprowadzałem do siebie żadnych facetów, nie miałem tu prezerwatyw. Za to w portfelu trzymałem kilka. No i w końcu dziś był piątek.

Ja sięgnąłem po portfel i Matthew zrobił to samo, kładąc dłoń na swoim. Spojrzeliśmy na siebie, a on obrócił twarz w bok. Zanim jednak to zrobił, dostrzegłem u niego wyraz lekkiego zakłopotania i dziecięcej nieśmiałości.

Czyżby mały chłopiec dorastał?

Przyglądałem się mu z uśmieszkiem, który nie chciał zejść z moich ust. Zabawne było patrzeć na jego zakłopotanie. Jeszcze z powodu, który akurat dla niego nie powinien być zawstydzający.

– Co jest, Matt? – zapytałem, specjalnie skracając jego imię. – Powiedz mi, że masz przy sobie coś, o czym taki napalony dzieciak nigdy nie był w stanie pomyśleć.

Na chwilę zerknął na mnie, ale zaraz znów odwrócił wzrok. Złapałem go jedną ręką za policzki i przesunąłem, by patrzył w moje oczy. Jego twarz była czerwona i gorąca, a moja koszulka na nim wydzielała intensywny zapach proszku do prania pomieszanego z ciepłem jego ciała. O nic go nie pytałem, nie przestając się też uśmiechać. Widziałem, jak w pewnym momencie rezygnuje ze swojego uporu, aby milczeć.

– Ostatnio byłeś zły, że doszedłem w tobie – zdradził. Moje kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej.

– Mój mały Matthew był na tyle śmiały i zapobiegawczy, że sam pomyślał o kupnie gumek?

– Wyglądałeś dziś na bardzo zmęczonego, Jin – zaczął tłumaczyć. – Ale potem w samochodzie twój humor się pogorszył i powiedziałeś, że spotykasz się na seks, więc nie chciałem, żebyś przeze mnie się jeszcze bardziej denerwował. Nie lubię... nie lubię, kiedy jesteś smutny lub zdenerwowany...

Prychnąłem rozbawiony jego słowami.

– Niby nie lubisz, ale za to nic nie słuchasz, co się do ciebie mówi, kiedy już jesteśmy w łóżku.

– Nic nie mogę na to poradzić. Za bardzo mnie podniecasz i nie mogę się pohamować.

Zastanowiłem się, w jaki sposób to rozwiązać.

– A jeśli teraz coś ci powiem, to mnie posłuchasz? – zapytałem.

– Ja cię zawsze słucham, Jin.

Przetarłem skroń. Rozmowy z nim czasami ukazywały mi, że jego myślenie jest za proste i nie mogę go zrozumieć.

– Nie o to mi chodzi. – Westchnąłem zrezygnowany. – Podczas seksu masz wiele złych nawyków, które mnie nieziemsko wkurwiają, więc jeśli teraz, w tym momencie poproszę cię o coś, zrobisz to dla mnie?

– Cokolwiek zechcesz.

– Świetnie – odparłem, biorąc oba nasze portfele do jednej, a jego dłoń do drugiej ręki i dodałem: – A więc od tej chwili zamknij się. Nie mów ani słowa, dopóki obaj nie dojdziemy chociaż raz. W nagrodę możesz zrobić ze mną cokolwiek zechcesz.

Patrzyłem na niego i czekałem na reakcję. Mówiłem całkiem poważnie. Jego paplanina odbierała mi całą przyjemność, a ostatnio nawet moje serce nie mogło się uspokoić, kiedy wygadywał te swoje bzdury. Nie chciałem tego czuć. Przynajmniej nie za pierwszym razem, kiedy po prostu pragnąłem, by mnie brutalnie wziął.

Nie poruszał się przez jedną, drugą, trzecią sekundę, potem gwałtownie do mnie przylgnął. Jego usta boleśnie uderzyły w moje, a udo wsunęło się, między nogi. Prawie się potknąłem, lądując na ścianie, przyciskany do niej całym jego ciałem, czując, że moje wcześniej uśpione podniecenie rośnie szybko jak apetyt wygłodniałemu lwu, któremu podstawiono pod nos bezbronną antylopę. Nie było możliwości, aby przeciwstawić się zwierzęcym instynktom, drzemiącym we mnie i czekającym na uwolnienie, które wywoływał ten z pozoru opanowany chłopak.

Oderwał się od moich ust, patrząc z żarłocznością i znów mnie zaatakował. Był w tej chwili taki arogancki i władczy – zupełne przeciwieństwo jego wcześniej uległej postawy. Całował mnie i lizał, gryzł po ustach, po szczęce po uchu. Wkładał tam język, a jednocześnie dłońmi ugniatał moje pośladki. Złapał za nie i podciągnął wyżej. Objąłem go nogami w pasie i zarzuciłem ramiona na szyję, trzymając się mocno i pozwalając, by naciskał na wnętrze moich ud i moje jądra, ocierając się o mojego penisa pod materiałem ubrań, drażniąc go raz za razem. Myślałem, że w swoim napadzie po prostu rozerwie mi spodnie i wedrze się we mnie bez żadnego wahania, ale wtedy odsunął głowę. Oblizał wilgotne usta i przełknął. Jabłko Adama poruszyło się. Jego szyja prawie parowała od gorąca, twarz była czerwona, brązowe włosy w nieładzie, a oczy... a oczy to najgłębsza i niekończąca się studnia zieleni, w którą nie mogłem przestać się gapić.

Jak można mieć takie oczy? Jak to spojrzenie może być tak hipnotyzujące, uzależniające, prawie nierealne? Szaleńczo mnie pochłaniało, by chwilę później tkwić we mnie nieruchomo i tak lodowato, surowo, jakby nie patrzył na mnie, tylko przeze mnie, zatrzymując się w miejscu, gdzie tkwiła moja wewnętrzna ściana wzniesiona dla wszystkich ludzi. Ta zieleń przystawała przed nią i niewzruszona próbowała się przebić, zrobić małą dziurkę, którą potem by drążyła i drążyła, uparcie chcąc przejść na drugą stronę. Obawiałem się tego mrożącego wzroku.

Obawiałem... ale też potrzebowałem.

Jeszcze mocniej przywarłem do jego podbrzusza i oparłem nasze czoła o siebie. Dyszałem przez otwarte usta, mówiąc krótko:

– Sypialnia.

Nie wskazałem mu kierunku. Sam doskonale poradził sobie ze znalezieniem do niej drogi. Zaniósł mnie tam po wąskich, krętych schodach w tej samej pozycji, trzymając, jakbym nic nie ważył, całując, jakby był mnie spragniony i nie widział latami, trzymał mnie, jak dziecko matkę, kiedy boi się burzy i chce się schować w jej ramionach. Wszystko w Matthew było intensywne i głębokie, dzikie, namiętne i tak bardzo wyraziste, że niemal sam odczuwałem jego emocje. Pragnąłem go, jak nigdy wcześniej. Seksu z nim, ale też jego palców, jego ust, jego oddechu, oczu, ciepła, siły, westchnięć, zębów na ciele... jego przyjemności i zadowolenia. Przypomniałem sobie uśmiech i to było coś, co zapragnąłem mieć tylko dla siebie, mieć na wyłączność. Chronić to, bo miałem prawo uważać, że należy tylko do mnie.

Matthew był kimś, kogo nie miałem przez całe życie. Bałem się, ale w pewien sposób odczuwałem ulgę, kiedy był przy mnie. Tylko przy nim potrafiłem zapomnieć, tylko on wywoływał u mnie tyle emocji naraz i tylko jemu miałem ochotę pokazywać się w obecnym stanie. Z twarzą bez maski, mówiąc mu słowa, które odbierały mi godność, prosząc go podczas seksu o chwilę wytchnienia, próbując odsunąć, kiedy nie miałem już sił, a on i tak się nie zatrzymywał. Za to ja przeżywałem najmocniejsze i najbardziej satysfakcjonujące orgazmy w życiu. Tylko on mnie takiego widział i pragnął coraz bardziej. Dobrze wiedział, czego chcę. Przejrzał mnie, dostrzegając rysy i niedoskonałości, ale akceptował razem z całą moją resztą. Znał mnie. Na tyle, na ile mu pozwoliłem, ale znał i się nie odsuwał. O pewnych sprawach wiedział więcej, ale ciągle był obok, na wyciągnięcie ręki, uległy, posłuszny, cały czas tak samo wpatrzony we mnie, jakby nie potrzebował od życia niczego innego. Ta obsesja... nie miałem najmniejszej ochoty od niej uciekać.

Nawet nie wiem kiedy, jego usta odsunęły się, a ja wylądowałem plecami na łóżku. Po omacku sięgnąłem po prezerwatywy, ale wyprzedził mnie, odbierając portfel i kładąc go obok nas. Podwinął mi koszulkę, zakrywając nią moje oczy i zaczął lizać całe ciało. Klęczał nad moimi biodrami, opierając dłonie na klatce piersiowej, wgniatając mnie i nie pozwalając oddychać. Jego zęby i usta nieskończenie wiele razy zatrzymywały się w różnych częściach mojego ciała i w pewnym momencie nie wiedziałem, gdzie jest jego głowa, gdzie są jego palce, gdzie ja jestem i dlaczego cały świat wiruje.

Otworzyłem oczy, zsunąłem koszulkę niżej i zobaczyłem, jak jego usta zatrzymały się milimetry nad moim sercem i poruszają się, jakby coś mówił. Przestał i powoli opadł niżej, ledwo muskając skórę. Prawie tego nie poczułem. Gdybym nie widział, pomyślałbym, że to nadal jego oddech. Otworzył oczy i spojrzał w górę mojego ciała. Nic nie mówił. Nic nie robił, chyba nawet nie oddychał. Wyłącznie patrzył.

Wyciągnąłem obie dłonie ku niemu i zamknąłem w nich dwa zarumienione policzki. Przyciągnąłem go bliżej, do siebie, na siebie, do swoich ust, całując żarliwie i z pasją, zastanawiając się, dlaczego on mnie tak upaja. Dlaczego te pocałunki wystarczają, aby moje ciało płonęło, dlaczego czuję nieopisaną satysfakcję, kiedy przecież jesteśmy ubrani, kiedy miałem na sobie bieliznę, a on nie pieprzył mnie z całej siły. Dlaczego?

Nie mogłem tego kontynuować.

– Matthew – odezwałem się drżącym głosem, tak chrapliwym, tak niskim, że sam siebie nie poznawałem – bierz się do roboty.

Moje słowa były chłodne. Miały takie być. Rozkazujące i obojętne, ale jego wzrok wcale się nie zmienił, nie zniechęcił, jakby nie był w ogóle zdziwiony, że nie chcę tych czułości, które on mi chce ofiarować.

Dziwny chłopak – przeszło mi przez myśl, ale kolejne wypełniła już tylko czysta rozkosz, kiedy zdjął ze mnie spodnie łącznie z bielizną i wziął głęboko do ust. Syknąłem, zaciskając palce na brązowych włosach i uśmiechając się zapewne w jeden z najbardziej perwersyjnych sposobów.

O tak. Tego mi właśnie trzeba.

Przytrzymałem mu głowę, sam unosząc biodra i pieprząc jego usta, aż dotykałem ścianek gardła.

– Matthew... Matthew – zacząłem szeptać.

Złapał mnie za kolana i rozszerzył nogi, przyszpilając je z dwóch stron do materaca. Moje biodra pracowały, ale jego głowa nie była bezczynna. Odpowiadał na każde uderzenie, pojedynczy ruch. Czułem, jak język przesuwa się po trzonie, oplata go, naciska i to tylko wywołało u mnie kolejne coraz głośniejsze jęki, które zamieniły się w krótki krzyk, natychmiast przez mnie zduszony i zakończony mocnym i długim zagłębieniem się w twardym gardle.

Pulsowanie w członku ustało po kilkunastu sekundach długiego orgazmu i Matthew dopiero wtedy się odsunął. Spojrzałem na jego czerwoną twarz i wypływającą z kącików ust spermę. Wytarł ją wierzchem dłoni, oddychając ciężko, ale nic więcej nie wskazywało na to, bym przekroczył granicę i wykorzystał go za mocno. Mógłbym się zaśmiać, bowiem "za mocno" do naszej relacji nie pasowało. Obaj od początku nie bawiliśmy się w subtelności i w seksie dawaliśmy z siebie wszystko, jakkolwiek, nie oszczędzając sił i urzeczywistniając bezwstydne zachcianki. Właśnie dlatego tak bardzo lubiłem to, co robiliśmy i właśnie z nim, nikim innym, bo zawsze dawał mi to, czego naprawdę potrzebowałem.

W takiej chwili Matthew powiedziałby "uwielbiam cię, Jin" albo "jesteś taki piękny", lecz tym razem milczał. Patrzył tylko na mnie i nieśpiesznie przesuwał dłonie wzdłuż moich ud. Gdy dotarł do kolan, chwycił mnie pod nimi, uniósł wysoko i przysunął do mojej głowy, wypinając mój tyłek. Wiedziałem, co chce zrobić i że nic go nie powstrzyma.

Patrzyliśmy na siebie, kiedy mnie lizał, a ja zagryzałem usta. Pieścił językiem tam, gdzie chciałem, żeby mnie wypełnił, ale nie potrafiłem sobie odmówić tej przyjemności. Mało kto był taki żarliwy, ale Matthew Raynor nie dość, że szybko się uczył, był naprawdę dobry w tym, co robił.

Jego język i jego palce na zmianę stymulowały mnie i penetrowały, nawilżając i rozciągając. Usta i zęby na pośladkach zostawiały ślady braku jego samokontroli. Był drapieżny, nawet jeśli się wstrzymywał, ale przy mnie nie musiał udawać. Ja sam nie udawałem, że jestem grzecznym facetem.

Nie wytrzymałem długo tego napięcia i miarowej spokojniej tortury w jego wykonaniu. Zacisnąłem dłoń na prąciu i bez wstrzymywania się, przesuwałem w górę i w dół, chyba tak mocno, jak Matthew sam zadowalał siebie na tylnym siedzeniu w moim aucie. Bez czucia, bez stałego tempa, chaotycznie i niemal brutalnie.

Doszedłem, brudząc część nagiego brzucha i koszulki, którą nadal miałem na sobie. To już drugi raz w ciągu kilku minut, ale nawet jeśli byłem zmęczony, to nie mogłem oprzeć się obezwładniającej mnie przyjemności, którą tak chętnie dawał mi ten chłopak.

Matthew zostawił we mnie swoje palce, nie przestając poruszać nimi i szykować na siebie. Jak dla mnie, mógł sobie to darować, ale jego dzisiejsze spojrzenie i milczenie wywoływały jeszcze silniejsze podniecenie i pragnienie, by cokolwiek robił, nie przestawał.

Z drugiej strony... nie lubiłem być bierny.

Matthew nadal był całkowicie ubrany. Mięśnie ramion i przedramion napinały się na tle białego T-shirta i przytłumionego światła w sypialni. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, a na głowie znów panował całkowity rozgardiasz. Poniżej na moich pożyczonych spodniach dojrzałem tę część ciała, która sprawiała mi najwięcej przyjemności. Dałbym sobie głowę odciąć, że jeszcze kilka minut naszej gry wstępnej, a jego penis rozerwałby materiał spodni, bez znaczenia jaką metkę by nosiły i ile mnie kosztowały.

Zaśmiałem się bezgłośnie i palcami stopy przesunąłem po podbrzuszu. Na twarzy Matthew pojawił się grymas bólu. Tym razem bez patrzenia tam stymulowałem powolnymi, okrężnymi ruchami sam koniec, równocześnie wyciągając z portfela Matthew prezerwatywy. Naprawdę je kupił. Byłem mile zaskoczony, nawet jeśli akurat te były smakowe. Powinien używać największych dostępnych rozmiarów, ale tego nauczę go kolejnym razem. Seks z gumką i bez jest inny, ale wolałem, żeby nie spuszczał się we mnie ponownie.

Rozerwałem zębami brzeg opakowania, a stopą odchyliłem górę spodni. Penis od razu się wysunął. Ogromny jak zawsze i już mokry. Dziś wielokrotnie musiał obejść się smakiem, a wiedziałem, że nie było to łatwe w jego przypadku. Zabrałem nogę i wysunąłem z siebie palce Matta. Tak mnie rozluźnił, że pewnie mógłby bez problemu wejść we mnie od razu do połowy. Kuszące, bardzo kuszące, dlatego postanowiłem tego nie przedłużać. Jednakże w podzięce za poprzednie dwa dojścia i wykorzystując rodzaj prezerwatywy, sam mu ją założyłem.

Nie palcami.

Ukląkłem, górując nad nim. Patrzyłem mu prosto w oczy. Moje podbrzusze pulsowało, a tyłek piekł od ugryzień, ale ja czekałem na inny rodzaj bólu. Rozrywający, wypełniający, zabierający oddech, pochłaniający moje najgorsze koszmary. Pochyliłem się i złapałem między zęby jego dolną wargę. Przysunął się, żeby mnie pocałować, ale ją puściłem, uśmiechając się i oblizując. Ułożyłem gumkę w ustach i dostrzegłem tylko zdziwiony wzrok. Moja głowa opadła niżej, wprost na sztywnego penisa. Wysunąłem język i końcówką przez silikon dotknąłem szczytu. Był śliski i podrygiwał, a nade mną Matthew cicho sapnął. Przytrzymałem go i ustami zacząłem rozwijać w dół prezerwatywę. Sprzęt Matthew był olbrzymi, dlatego mocno obejmowałem go ustami, ale to dławiące odczucie nakręcało mnie jeszcze bardziej. Zsuwałem się, czując go w gardle. Nie mogłem oddychać, ale nie mogłem też przestać.

Dłoń Matthew pojawiła się na moich plecach i zjeżdżała ku pośladkom. Wytrzymywałem, prawie się dusząc i dopiero jego palce ponownie zanurzające się we wnętrzu mojego ciała otrzeźwiły mnie. Poderwałem głowę i zacząłem kaszleć, łapczywie chwytając powietrze. Usta Matthew natychmiast znalazły się na moich, jego język ponownie odebrał mi możliwość oddychania, ale mój penis już ociekał. Chciał więcej, chciał mocniej, chciał silnego pobudzenia, bez względu na to jak blisko będę do utraty przytomności.

Odsunął się, podtrzymując mnie pod brodą wolną ręką, całując kąciki moich ust, linię szczęki, odchylając głowę do góry i liżąc szyję. Wyjął ze mnie palce i złapał za oba pośladki, Nasze męskości ocierały się o siebie, sunęły po brzuchach, napierały jedna na drugą, aż ktoś nie wytrzymał. Ktoś, kto się dziś wstrzymywał nie mniej niż ja.

W pewnym momencie znalazłem się na łóżku, przygnieciony prawie stu kilogramowym ciężarem pełnym mięśni i młodzieńczej energii. Wdarł się we mnie szybko, ale nie głęboko. Tym razem naprawdę nieźle mnie przygotował, bo jego ruch przyniósł mi przede wszystkim rozchodzącą się od podbrzusza wzdłuż kręgosłupa rozkosz. Nareszcie to, co tak uwielbiałem.

Penis wysunął się i wrócił. Głębiej. Matthew powtórzył ruch i znów był głębiej. Choć jego pchnięcia były dynamiczne, nie przestał mnie zaskakiwać dziwną delikatnością. Nie wbijał się na siłę i do końca, tylko ostrożnie robił sobie we mnie miejsce – na więcej.

Będąc cały w środku, uniósł się na wyprostowanych ramionach i spojrzał na mnie. Róż na policzkach pasował mu i jeszcze bardziej uwydatniał jasną zieleń tęczówek. Kilka pasm włosów zwisały luźno znad czoła. Zgarnąłem je między palce i przesunąłem wyżej. Głowa Matthew powędrowała wraz z nimi i pocałował moją dłoń. Polizał nadgarstek, wnętrze dłoni, a na koniec dotknął ustami każdego z palców. Nie pamiętam, by ktoś wcześniej w moim życiu zachowywał się w ten sposób. To było śmieszne, dziecinne, takie, które można nazwać "romantycznym". I chociaż zdawałem sobie z tego sprawę, to nie cofnąłem dłoni, tylko patrząc i zupełnie nie wiedząc co myśleć. Czułem "coś". Nie przyjemność, której nie mogłem znieść, ale też nie zwyczajne "nie jest takie złe". Wsunąłem palce dalej w miękkie włosy, które zawijały się falami wokół opuszków, łaskocząc po knykciach. Coś mi przypominały. Kogoś z przeszłości.

Penis w moim wnętrzu poruszył się, więc złapałem za kark, przyciągając chłopaka bliżej siebie. Pocałowaliśmy się, obejmując mocno i przylegając do siebie. Ramiona owinęły się dookoła mojego tułowia, a biodra odmierzały jednostajny rytm mokrych uderzeń. Jęczałem mu wprost do ust, pragnąc jeszcze więcej. Podsunął kolana bliżej moich pośladków i przyspieszył. Moje ręce oderwały się od niego wyciągając w górę i zaciskając na poduszce. Zamknąłem oczy, czując, że jestem blisko. I wystarczyło, że złapał mnie za nabrzmiały trzon i zrobił kilka ruchów, a znów trysnąłem.

Gorące dłonie dotknęły mojej tali i złapały za koszulkę. Pomogły mi ją zdjąć i Matthew sam także ściągnął swoją. Przed seksem i kolacją braliśmy kąpiel, ale w tej chwili obaj nawet bardziej jej teraz potrzebowaliśmy.

– Zamierzasz w końcu dojść, Matthew, czy masz najpierw w planie mnie zajechać? – zapytałem z rozbawieniem, patrząc w jego poważne oblicze.

Obydwaj dyszeliśmy, ale nie byliśmy skonani na tyle, by sobie darować ciąg dalszy tej nocy. Otworzył usta, żeby dać mi odpowiedź, która zapewne byłaby upstrzona setką bzdurnych romantycznych słów, ale nic z jego gardła się nie wydostało. Nawet w takiej chwili pamiętał moją prośbę. Grzeczny chłopiec. Choć zastanawiało mnie, dlaczego nadal nie doszedł. Mógł to zrobić w każdej chwili, przedłużyć ostatni raz, ale wybrał mnie.

Chwilę po usłyszeniu co powiedziałem, chwycił za dolną część moich pleców i uniósł się wyżej na kolana, prostując tułów. Wraz z nim podniosłem się też ja. Palcami stóp ledwo sięgałem materaca, więc wyciągałem pierś do przodu, plecy wygiąłem w łuk i znalazłem stabilizację na barkach, moim karku i głowie. Ta pozycja wcale nie była wygodna i wcale mi się nie podobała do czasu, aż przeklęty, szybko uczący się student nie przesunął dłoni na boki mojego ciała zaraz nad kośćmi miednicy i nie zaczął mnie tak pieprzyć. Inaczej nie mogłem nazwać tego, co ze mną teraz robił. Ale właśnie w tym momencie fala nieopisanej przyjemności rozlała się w całym moim ciele, aż krzyknąłem. Chwyt Matthew na biodrach wzmocnił się. Robił długie powolne pchnięcia, wysuwając się i wsuwając niemal do końca. Idealnie trafiał w ten punkt, od którego mrowiły kończyny, a ciało wydawało się naelektryzowane i wrażliwsze niż kiedykolwiek wcześniej. Jego mokry język na mostku, usta na piesi, zęby na sutkach – wszystko było daleko poza moimi wyobrażeniami stojącymi za słowem "niewyobrażalna rozkosz".

Uchyliłem powieki i zobaczyłem utkwione we mnie jaskrawozielone oczy. Świeciły w półmroku chyba tylko po to, aby ich wewnętrzny blask mógł mnie zwabić. Jak ćmę do światła. Były jasne, niezgłębione i niewyobrażalnie zimne. Moje ciało wewnątrz płonęło od gorąca, od tarcia, prądu przechodzącego przez wszystkie nerwy, ale jednocześnie ta zieleń była wystarczająca, aby uśmierzyć nieustający ból głowy i wyprzeć z umysłu wszelkie myśli. Liczyły się tylko te oczy i ich przeszywający szmaragdowy blask.

Ruchy Matthew zwolniły, a jego penis nieznośnie ocierał się o prostatę, która aż prosiła, by uderzać w nią brutalnie i szybko. Doprowadzał mnie tym do obłędu.

– Matthew – wysapałem z trudem. – Moje...

Jęknąłem, gdy opuszki palców zacisnęły się na moim sutku, a on prawie leniwie się wysunął.

Kurwa... nie wytrzymam, nie wytrzymam...

– Moje imię... – ledwo powtórzyłem. – Powiedz moje imię...

Na sekundę Matthew przestał się poruszać, a z jego twarzy jakby ktoś ściągnął nieruchomą maskę. Usta mu zadrżały, oczy złagodniały, a rysy zrobiły się delikatniejsze. Podłożył dłonie pod moje łopatki i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Zacisnął ramiona na moich plecach, wcisnął nos w szyję. Trzymałem twarz w górze, patrząc w biały sufit, ale naprawdę go nie widziałem. Pamiętałem za to intensywną zieleń oczu. Moje ramiona bez żadnej kontroli same objęły barki Matthew, tuląc go do siebie, jakbym od zawsze tęsknił za tym i pragnął go jak w tej chwili. Spuściłem głowę i także przycisnąłem ją do szyi. Była gorąca, spocona, ale pachniała żelem pod prysznic i szamponem. Moimi kosmetykami. Uśmiechnąłem się. Na uchu poczułem ciepły oddech, a po nim słowo, którego tak mi brakowało.

– Jin – powiedział zduszonym głosem. – Jin, Jin, Jin...

Powtarzał w kółko, prawie miażdżąc mi żebra.

– Matthew – wyszeptałem mu do ucha. – Teraz już nie waż się wstrzymywać.

Po tych słowach aż do samego końca nie mogłem nic powiedzieć, za to moje imię wypełniało sypialniane cztery ściany dostatecznie długo, by móc je zebrać i wytapetować nim cały pokój.

*

Nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Nie pamiętam, który z nas padł pierwszy, ale chyba obaj w pewnym momencie po prostu straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Płynąłem na ciepłej fali gdzieś na rozległym oceanie i otaczała mnie jedynie cisza. Żadnych przeraźliwych krzyków, żadnej krwi, żadnego bólu i uciążliwego pragnienia. Jakbym nagle był innym człowiekiem, z dala od życia jakie wiodłem.

Przebudziłem się, leżąc na brzuchu w ciepłym miejscu, lecz nie przypominało to mojego łóżka. Było zdecydowanie za ciepło, za miękko i za bardzo niewygodnie. Mój policzek drgał w rytm wskazówek zegara. Powoli i jednostajnie. Ale w mojej sypialni nie było żadnego zegara. Uchyliłem jedną powiekę i zobaczyłem tylko kawałek ciała, na który padały promienie słońca. Przysunąłem dłoń do własnej głowy i ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że mnie nie boli. Zamrugałem, ściągnąłem brwi, zmarszczyłem czoło. Nic. Dawno nie miałem takiego poranka jak ten.

Nigdy nie czułem się tak dobrze, jak śpiąc przy tym chłopaku.

Przekręciłem się na bok i niemal zakląłem. Plecy, krzyż, pośladki, uda – wszystko to wydawało się jakby z kamienia – sztywne i rwące, jakby do mojego tyłu ciała dopadło się rozszalałe zwierzę. Wziąłem głęboki oddech, zsunąłem się z piersi Matthew i obróciłem na plecy, lądując głową na poduszce. Leżący obok mnie sprawca tego spał spokojnie i niewinnie, jakby nie dotyczył go mój obecny stan. Miałem ochotę porządnie go zbesztać. Sięgnąłem dłonią czoła i zebrałem włosy z czoła, zaczesując je do tyłu. Przypomniałem sobie kilka zawstydzających epizodów z nocy i natychmiast tego pożałowałem.

Skąd on brał siłę na to wszystko? – zadawałem sobie to pytanie, nie wiem który raz.

Wczorajszego dnia byliśmy chyba podobnie zmęczeni i w każdej chwili zdolni do zaśnięcia. Ale jak tylko przyszło do seksu, to żaden nie zamierzał odpuścić. Nie chciałem nawet pamiętać, ile razy mnie zaspokoił, zanim doszedł i on. Nie chcę pamiętać, jak przyparł mnie do ściany i chociaż go prosiłem, nie odpuścił mi nawet na chwilę.

Co za egoistyczny... egoistyczny... – Nasadą dłoni potarłem w roztargnieniu czoło.

Przecież sam wypowiedziałem te głupie słowa, że jak będzie milczał, zrobi ze mną, na co przyjdzie mu ochota. A potem to ja nie wytrzymałem, każąc mu się odezwać. Sam jestem sobie winny. Mogłem niczego nie proponować. Przecież wiedziałem, że on nie ma hamulców.

Chłopak, o którym tak intensywnie myślałem, kłócąc się sam ze sobą w myślach, poruszył ręką. Położył ją na brzuch, potem na pierś. Jego powieki poruszyły się i minimalnie otworzyły – tylko tyle, żeby mnie odszukać i w następstwie czego – wylądować na mojej klatce piersiowej. Rzucił się jak worek ziemniaków, aż zabrakło mi powietrza. Natychmiast ramiona zakleszczyły się na moim tułowiu, a ciepły, spokojny oddech dotknął nagiego brzucha.

Złapałem go za głowę i spróbowałem z siebie ściągnąć, bo ile można kleić się do kogoś, kto cały jest we własnej spermie, bo ktoś inny nie dał mu możliwości nawet pójść do łazienki! Nie dał mu nawet możliwości być świadomym pójścia spać i...

– Jin – wymruczał Matthew leżący na mnie. – Nie... znikaj nigdy... więcej...

Zatrzymałem dłoń, unosząc jedną brew w zdziwieniu.

Nigdy więcej? O czym on mówił?

– Matthew! – zawołałem. – Ej, Matthew!

W odpowiedzi złapał mnie tylko mocniej, a jego broda zaczęła miażdżyć mi mostek. Moje palce poruszyły się w jego włosach. Nie miałem siły dalej z nim walczyć, więc poddałem się, wzdychając ciężko i śmiejąc się sam do siebie.

Nie zwróciłem uwagi, która jest godzina, dopóki drzwi do sypialni nie otworzyły się i nie stanęła w nich moja gosposia. Starsza, niska kobieta ubrana w fartuszek do sprzątania, z naręczem szmatek i płynów do czyszczenia patrzyła na mnie. Z początku w lekkim szoku, ale im dłużej przyglądała się mnie i osobie, która spała na mojej nagiej i nie całkowicie bladej piersi, jej zdziwienie przerodziło się delikatny uśmiech. Uniosłem palec do ust i także się uśmiechnąłem. Skinęła mi głową w geście zrozumienia i cicho wyszła, niemal niesłyszalnie zamykając za sobą drzwi.

Jej obecność w apartamencie oznaczała, że jest po jedenastej.

W biurze miałem być o ósmej.

Jeżeli i tak ta psychopatka, która mnie nienawidzi, zrobi mi kolejną wojnę, to nic się nie stanie, jeśli jeszcze przez jakiś czas nie podniosę się z łóżka?

Brązowe włosy pod moimi dłońmi były naprawdę przyjemne i znajome. Brakowało tu jednak czegoś, żebym przypomniał sobie, czy w przeszłości naprawdę je mierzwiłem. Kiedy? Gdzie? W którym momencie życia to było?

Matthew zamruczał i uniósł głowę. Moja dłoń zastygła. Przed sobą miałem wzrok zagubionego, niepewnego chłopca, chcącego się upewnić, że naprawdę tutaj jestem. Spoglądał na mnie tymi samymi zielonymi oczami i takim samym zaskoczonym wyrazem twarzy, które widziałem w moim "poprzednim" życiu. Dawno, tak dawno, że musiało to być nieprawdą.

W głębi duszy jednak wiedziałem, że tego wzroku, tych dużych oczu i uczucia, jakie towarzyszyło mi podczas dotykania jego głowy, nic nie było w stanie całkowicie wymazać z mojej pamięci.

Poczochrałem gęste, lekko kręcone włosy ponownie i uśmiechnąłem się.

– Cześć, Matthew, wyspałeś się?

* * * * * * *

W tym momencie kończy się zaplanowana przeze mnie krótka historia, ale w związku z prośbą osoby, dla której pisałam tego ff-a, będzie jeszcze krótki dodatek.

Asimarek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro