zimna woda
Zawsze uważał, że miłość i szczęście są dla wszystkich. Gdy raz ojciec zabrał go do pobliskiego miasta na powierzchni, z drżącym od zmiennego ruchu światem, tymi słowami odezwał się do niego ktoś o dzikich oczach, ostrych jak noże zębach wyciągniętych w jego stronę, i dziwnie inaczej smukłym ciele, niż on. Nie rozumiał, ale tamtego dnia jaśniejszy od mroków znanej przestrzeni głos znalazł trwałe miejsce w jego myśli, gdy ponownie owionął je chłód. Dla wszystkich. Więc dlaczego nie dla niego? Cóż, najpewniej dlatego, że był nikim.
Czuł lodowatą wodę wokół bosych stóp, tak zimną, że przesiąknęła w głąb, i skradła mu kości. Drżał, wbijając niemal ślepe spojrzenie w ciemność, stawiając następny krok po śliskiej, niekiedy ostrej skale. Kolejny kamień minął go o trochę, więc drgnął i wstrzymał oddech, a twarda zabawka padła w płytką wodę, odbiła i potoczyła dalej, wzbijając przy tym w przestrzeń ostre jak igły lodowate krople. Dźwięczała woda, jednostajnym, rozerwanym przez kamień tonem, a wraz z nią wyli oni, przeorując jak szponami zimną ciszę jaskiń, śląc wiadomość przez skały i ścieżki, wabiąc więcej osób, jak spragnione krwi bestie. Nie krwi. Jej parzącego ciepła, którego tak brakowało.
Przyzwyczaił się już do tego. Jednak, gdy świat wył drapiącym jazgotem w jego głowie, a rzeka jak lód powoli sięgała jego wnętrza, nie marzył o szczęściu i miłości, lecz o drodze, z której będzie potrafił niezawrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro