8. Rosa cz.2
Marcel spoglądał na dziewczynę idącą u jego boku i czuł, że wypełnia go radość pomieszana z przerażaniem. To, co zrobił, było tak instynktowne, że wcale nie zastanawiał się nad konsekwencjami, które dopiero teraz zaczęły do niego powoli docierać. Jak na to wszystko zareaguje Zielony Kot? Plan zwykłych wakacji został w jednym momencie pogrzebany.
Z drugiej jednak strony, obecność dziewczyny z niewiadomych przyczyn wypełniała go nieopisanym szczęściem. Nie znał jej, a jednak wydawała mu się w jakiś sposób bliska. Jakby dzięki ich spotkaniu coś się w nim dopełniło. Nigdy wcześniej się tak nie czuł.
Nie miał pewności czy była bezpieczna. Jak zareaguje tajemniczy mag, kiedy obudzi się ze swojego snu i odkryje, że jego niewolnica zniknęła? (Chłopak jakoś nie potrafił myśleć o trzymaniu kogoś na sznurze jako o obustronnej umowie, wbrew temu co powiedziała dziewczyna). Marcel nie miał pojęcia kim był ów mag, ani do czego mógłby być zdolny, ale czuł się już zmęczony ciągłymi pytaniami. Wiedział, że nie może cofnąć tego, co zrobił, a nawet jeśliby mógł, to i tak postąpiłby tak samo. Właśnie w tę stronę zmierzała historia, której stał się częścią, jak to ujął wcześniej Zielony Kot. Przyspieszył nagle, a Rosa poszła w jego ślady. W pewnym momencie musiała biec, by za nim nadążyć. Marcel jednak wcale nie zwolnił.
Dzień tymczasem powoli chylił się ku końcowi. Las wypełniał coraz gęściejszy mrok, co czyniło go dużo bardziej tajemniczym od miejsca, którym był jeszcze kilka godzin temu, gdy przez korony drzew przeświecały promienie popołudniowego, ciepłego słońca. Wtedy wydawał się przyjazny i świetlisty, a teraz na wszystkich zakrętach czyhała groza. Każdy cień stawał się magiem, który upomina się o swoją skradzioną dziewczynę, a każdy szelest był jego krokami.
Kiedy Marcel i Rosa wyszli wreszcie na skraj lasu, noc zapadła już niemal na dobre. Czy to możliwe, że dopiero teraz dobiegał końca ten niezwykle długi dzień? Wydawało się jakby upłynął co najmniej tydzień odkąd Zielony Kot pojawił się niespodziewanie w pokoju chłopaka, swoją nieoczekiwaną wizytą uruchamiając całą machinę najdziwaczniejszych zdarzeń jakie tylko można by sobie wyobrazić. Z drugiej strony, nie można było przecież wykluczyć, że czas w Donikąd płynął zupełnie inaczej, a dni trwały dłużej. Tutaj nawet najdziwniejsze rzeczy mogły stać się rzeczywistością.
Kiedy dotarli do domu zielarki, Zielony Kot i Ariana wciąż siedzieli na werandzie i rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami. Na drewnianym stoliku płonęła samotna świeca, której płomień swoim migotliwym światłem rozpraszał mrok. Oboje odwrócili głowy na dźwięk zbliżających się kroków. Zielony Kot natychmiast rzucił Marcelowi pytające spojrzenie.
– Już myśleliśmy, że coś cię pożarło w tym lesie – powiedział futrzak, uważnie przyglądając się nieznajomej. – A to jest...?
– Rosa – wypalił chłopak.
– Rosa – powtórzył Kot. – A kim u diabła jest Rosa? Zostawić młodego na chwilę samego i wraca z dziewczyną.
– Och. Ja... – Marcel nie wiedział jak najlepiej mógłby wytłumaczyć wcześniejsze zdarzenia, tak, by inni zrozumieli ich wagę. – Szedłem przez las, kiedy ona nagle wyszła na drogę tuż przede mną. Kiedy tylko ją zobaczyłem, uderzyło mnie, że... nie wiem jak to opisać. Po prostu byłem pewien, że muszę coś do niej powiedzieć! Mam nadzieję, że rozumiecie. Miałem dziwne wrażenie, że ją znam, chociaż przecież nigdy wcześniej jej nie spotkałem. Kiedy tylko Rosa się odwróciła, zobaczyłem, że do jej nadgarstka przywiązany jest sznur. Nie dało się go zdjąć gołymi rękami, więc kazałem płomieniowi Ignis go spalić. Udało się. – Opowiedziana na głos historia brzmiała tak prosto.
Zielony Kot i Ariana patrzyli na niego w zdumieniu.
– Wejdźmy do domu – zaproponowała nagle zielarka, zabierając ze stołu płonącą świecę.
Otworzyła drewniane drzwi swojej chatki i gestem zaprosiła ich do środka. Pomieszczenie nie było zbyt przestronne, nawet dla jednej mieszkanki. Trzy osoby i jeden kot natychmiast wypełnili sobą całą wolną przestrzeń.
– Wybaczcie, zazwyczaj nie przyjmuję tu wielu gości – powiedziała przepraszającym tonem zielarka, wręczając każdemu z nich poduszkę.
Marcel przesunął ze środka pomieszczenia kosz wypełniony wonnymi ziołami i położył swoją poduszkę na ziemi. Obok niego na podłodze usiedli Rosa, Zielony Kot i Ariana, tworząc mały krąg. W jego środku paliła się świeca. Płomień mrugał do nich wesoło.
– Nie minął nawet jeden dzień, a ty już zdążyłeś zużyć jeden z darów królowych – westchnął futrzak. Chłopak nic nie odpowiedział, słowa Kota nie wymagały potwierdzenia.
– Z tego co powiedział Marcel, wydaje mi się, że muszą ich łączyć więzi – odezwała się zielarka. – To normalne, że kiedy ją spotkałeś, nie mogłeś już jej zostawić. Czy łączą was więzi?
– Co? – zapytał Marcel, a ku jego zdumieniu zawtórowała mu również Rosa. Czyżby ona także nie znała wszystkich tajemnic Donikąd?
– Więzi. Czy nigdy o nich nie słyszałaś? – To pytanie było skierowane do Rosy.
– Owszem, ale nie wiedziałam, że to zdarza się naprawdę – odparła dziewczyna. – Takie rzeczy nie zdarzają się naprawdę.
– Czyżby? – Ariana wydawała się być wyraźnie zdziwiona. – Każde donikańskie dziecko wie o więziach, moja droga.
– Wychowałam się daleko stąd, gdzie to, co dla was jest prawdą znaną każdemu dziecku, dla nas było tylko mglistymi legendami – odparła Rosa i zamilkła. Nie wyglądało na to, że zamierza powiedzieć coś więcej na temat swojej przeszłości. – Mój lud nie wierzy w bajki.
– No dobrze. – Ariana westchnęła. – A więc więzi. W Donikąd jest powszechnie wiadome, że nikt z nas nie istnieje pojedynczo. Każdy ma gdzieś tę drugą osobę, która może nas dopełnić w sposób, który trudno opisać słowami. Znaleźć drugą część siebie to odwieczne marzenie ludzkości. Możemy przeżyć całe życie, nie zdając sobie nawet sprawy z tej brakującej części, ale kiedy dwie osoby, które łączą więzi, się spotkają, czują to od razu. Jednak niewielu ma takie szczęście. Nie wiemy nawet czy ta druga osoba żyje w tym samym uniwersum, co my. Dlatego tak wielu ludzi przez całe życie ma to dziwne wrażanie, że czegoś im brakuje, że za czymś tęskni, chociaż nie umie tego braku ubrać w słowa.
– Czy to zawsze musi być... No wiecie... To znaczy... No wiecie, co mam na myśli – wybełkotał Marcel, czując, że płoną mu policzki. Rosa przecież zupełnie mu się nie podobała. Nie w ten sposób.
– Och, nie – zaprzeczyła Ariana. – To uczucie zupełnie inne i dużo bardziej złożone od romantycznej miłości między dwoma osobami.
– Czyli mnie i Rosę naprawdę łączą jakieś więzi?
– Sam powinieneś czuć to najlepiej – odparła zielarka. – Ale tak, to możliwe, chociaż zważywszy na mnogość uniwersów, takie spotkania nie należą do częstych.
Marcel spojrzał na Rosę, której twarz wydawała się dziwnie blada w świetle płonącej świecy. Nie wyglądała, jakby słowa Ariany ją w jakikolwiek sposób poruszyły. Siedziała po turecku na kwiecistej poduszce, uśmiechając się delikatnie. Marcel chciał uchwycić jej spojrzenie, ale wzrok dziewczyny był utkwiony w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie na ścianie chatki Ariany.
– To dziwne, że spotkali się tak szybko – do rozmowy wtrącił się Zielony Kot. – Marcel dopiero co dostaje się do Donikąd i jedna z pierwszych osób, które tu spotyka to dziewczyna, z którą łączą go więzi. Myślisz, że to może być przypadek?
– Tak, to naprawdę osobliwe – zgodziła się Ariana. Widocznie podczas nieobecności Marcela zielarka musiała poznać szczegóły ostatnich wydarzeń. Nie zapytała bowiem o to, co Kot ma na myśli, mówiąc, że chłopak dopiero co znalazł się w Donikąd. Najwidoczniej znała już prawdę.
– Nie wydaje ci się to podejrzane?
– Takie rzeczy czasem się dzieją – odparła Ariana. – Zauważ, że wcale by jej nie spotkał, gdybyś nie zasugerował mu samotnego spaceru po lesie. Z jednej rzeczy wynikają kolejne. Historia pisze się sama, a my stajemy się tylko jej bohaterami. Rosa, nie jesteś może głodna? – dodała.
Dziewczyna powoli przeniosła wzrok na zielarkę, wyraźnie zdzwoniona tą nagłą zmianą tematu.
– Nie – odparła, jakby machinalnie, ale szybko zmieniła zdanie. – Tak.
Ariana bez słowa podniosła się z ziemi i podeszła do kociołka leżącego na stole. Nałożyła do wyszczerbionej miski solidną porcję nieznanej potrawy, którą poczęstowała wcześniej Marcela i Kota. Wetknęła weń drewnianą łyżkę i podała dziewczynie.
– Dziękuję – powiedziała Rosa.
– Wybacz mi moja droga, że nie zapytałam od razu. Kimkolwiek jesteś i skądkolwiek się wzięłaś, nie zamierzam pozwolić, żebyś siedziała w moim domu głodna. Zdążyło już wystygnąć, ale zimne równie dobrze zaspakaja apetyt.
Dziewczyna niepewnie nabrała odrobinę potrawy na czubek łyżki i spróbowała.
– Wracając do tematu – odezwał się Zielony Kot, kiedy tylko Ariana spoczęła koło niego na swojej poduszce. – Sznur. Kto związał cię sznurem?
– Och, daj jej zjeść – ofuknęła go zielarka. – Sama mówiła, że jest głodna.
– Mag, z którym zawarła umowę – odpowiedział Marcel, ponieważ Rosa miała pełne usta jedzenia. – Przywiązał jej sznur do nadgarstka dlatego, że należała do niego. Z biegiem czasu sznur miał stawać się coraz dłuższy i cieńszy, by w końcu pęknąć i dać Rosie wolność.
– Czy on jest jednym z Ludzi Oka? – zapytał Kot.
Dziewczyna pokręciła głową.
– To był mag niezrzeszony.
– I potrzebował cię do...?
– Tak jak powiedział Marcel, zawarłam z nim umowę. Przysługa za przysługę. Łowiłam dla niego perły.
– Czy mamy w takim razie spodziewać się, że w każdej możliwej chwili twój mag zapuka do domku Ariany, upominając się o ciebie?
– Mój mag leży teraz w cieniu paproci z brzuchem ciężkim od pereł – odparła Rosa. – Nie obudzi się jeszcze przez jakiś czas. Jego sny są ciężkie jak kamienie.
– Co nie znaczy, że w końcu się nie obudzi i wtedy zauważy twoją nieobecność.
– Może pomyśleć, że nasza umowa dobiegła końca. Że służyłam mu wystarczająco długo, by sznur stał się długi i cienki i dał mi wreszcie wolność.
– Może też pomyśleć, że pojawił się jakiś niemądry chłopak.
– To nie takie proste – zaprzeczył Marcel. – Ten sznur mnie oparzył, kiedy tylko go dotknąłem, sami spójrzcie.
Pokazał im wnętrze swojej dłoni, zaognione i pokryte bąblami.
Ariana syknęła i znów poderwała się ze swojej poduszki. Podeszła do kufra stojącego w rogu pomieszczenia i wyjęła z niego ususzony żółty kwiat. Umieściła kwiat w miseczce, zalała go jakąś niezidentyfikowaną mazią i zaczęła rozcierać mieszankę. Widocznie jako zielarka nie mogła znieść myśli, że ktoś w jej domu może siedzieć z poparzoną dłonią pokrytą bąblami i nie otrzymać lekarstwa.
– Powinno ci pomóc – powiedziała Ariana, podając Marcelowi dziwnie pachnącą papkę. Chłopak zanurzył w niej dłoń i poczuł przyjemny chłód.
– No cóż, co się stało, to się nie odstanie – westchnął Zielony Kot. – jeszcze niedawno mogłem cieszyć się do woli swoim własnym towarzystwem, a teraz jestem zdany na tę dwójkę. Lekkomyślny chłopak i dziewczyna, która nie potrafi mówić.
– Przecież potrafię mówić – żachnęła się Rosa, która rzeczywiście do tej pory siedziała w milczeniu, pochłaniając bezimienną potrawę Ariany. Teraz skończyła posiłek i położyła pustą miseczkę obok siebie na ziemi. – Ale po co mam mówić, skoro nie mam nic istotnego do powiedzenia?
– Dobrze, już dobrze – mruknął Kot, dla którego mówienie było równie naturalne jak oddychanie. – Bez względu na to co sądzicie, myślę, że powinniśmy stąd prysnąć. Ariano, dziękujemy za wizytę i pyszną kolację. Niezmiernie miło było mi się z tobą znów spotkać.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Zielarka uśmiechnęła się do niego ciepło.
– A teraz zaśniemy – stwierdził Zielony Kot.
„Prysnąć" i „zasnąć" wydawały się Marcelowi raczej zupełnie odmiennymi czynnościami, ale wolał ograniczyć ilość zadawanych przez siebie pytań.
– Prześnimy do Lasu Jutra – sprecyzował futrzak.
Ariana wyraźnie się strapiła.
– Ależ mój drogi, wiesz, że żyję tu skromnie i samotnie. Nie mam miejsca, by położyć wygodnie dwie osoby i kota.
– Ależ niczym się nie przejmuj, moja droga. Mamy tu kawałek podłogi i trzy niezwykle wygodne poduszki. Damy sobie radę.
Zielarka uśmiechnęła się przepraszająco. Zielony Kot zdążył już zwinąć się w kłębek na ziemi.
Marcel westchnął, czując, że czeka go kolejna noc spędzona na twardej posadzce. Czy w Donikąd nie spało się nigdy w łóżkach? Z żalem oddał Arianie miseczkę wypełnioną kleistą mazią. Kiedy tylko wyjął z niej swoją dłoń, pieczenie momentalnie wróciło, choć musiał przyznać, że z nieco mniejszą mocą.
– Jak mam prześnić do Lasu Jutra? – zapytał, wyciągając się na ziemi. W chatce zielarki było tak mało miejsca, że musiał oprzeć stopy o jeden ze kufrów pełnych sprzętów, które kobieta wykorzystywała do leczenia.
– Powtarzaj w myślach „Las Jutra", aż nie zaśniesz. To bardzo proste – odparł Zielony Kot. – Niczym nie musicie się martwić. Poprowadzę was we śnie.
– Naprawdę przykro mi, że moi goście muszą spać na gołej ziemi – westchnęła Ariana, otwierając drzwi wejściowe. – Pozwólcie, że teraz was opuszczę. Potrzebuję pokrzyw zbieranych w świetle księżyca. Już od dawna miałam je zerwać. Śpijcie dobrze, moi drodzy. Powodzenia.
Kobieta zabrała ze sobą świecę i pomieszczenie wypełnił mrok, który rozjaśniało jedynie delikatne światło księżyca wpadające przez okna.
– Rosa? – zapytał Marcel i zerknął na dziewczynę leżącą tuż obok niego.
– Tak? – szepnęła.
W zasadzie nie chciał pytać jej o nic konkretnego. Chłopak spojrzał na sufit, z którego zwieszał się pokaźnych rozmiarów pęk ziół. W ciemności wyglądał jak jakiś straszny stwór, który mógł rzucić się na nich w każdej chwili.
„Las Jutra, Las Jutra, Las Jutra" – zaczął powtarzać w myślach, próbując zasnąć na twardej podłodze i ze stopami opartymi o kufer Ariany. Nie miał pojęcia, czy podjął wcześniej dobrą decyzję dotyczącą Rosy, ale jak to się mówi „co się stało, to się nie odstanie". Ich wspólna historia właśnie zaczęła się pisać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro