54. Epilog
Marcel obudził się nagle. Raptem, zupełnie nieoczekiwanie, uderzyło w niego dziwne przeczucie, że nie jest w pokoju sam. Nie miał pojęcia skąd się wzięło, ale było na tyle realne i przekonujące, że wyciągnął drżącą rękę i nacisnął włącznik lampy stojącej przy łóżku. Pokój wypełnił się miękkim, żółtawym światłem lampki nocnej. Oczywiście poza nim samym w pokoju nie było nikogo.
I w tym momencie wszystko sobie przypomniał. Rosa! Przecież zostawił ją u szczytu schodów magicznego portalu, przed otwartymi drzwiami, za którymi znajdowały się trzy ścieżki prowadzące w trzy różne miejsca. Był tam również Zielony Kot, który okazał się mieć także swoją drugą ludzką postać czarownika Feliksa. To Marcelowi o czymś przypomniało. Ludzie Oka! Czy udało im się przedrzeć przez barierę wody Rosy i pokonać dwa kruki strzegące drzwi Portalu, Który Zabierał Wszystkich w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć? Co miało stać się z Rosą i Zielonym Kotem?
Chłopak wyskoczył z łóżka i zaczął krążyć po pokoju. W jego głowie kotłowały się myśli. Drugi koniec tęczy. Chatka Merlina. Przeprawa księżycem przez rozgwieżdżone niebo. Przemiana Rosy w wodnicę. Jezioro. Podwodna łąka. Portal. Ludzie Oka. Rozmowa. Eliksir zapomnienia. A potem te niekończące się schody prowadzące wciąż w górę i w górę.
– Rosa! – krzyknął Marcel.
Rosa? Kim właściwie była Rosa? Co on wyprawiał? Dlaczego myślał o jakiś dziwnych wydarzeniach, które tylko mu się przyśniły?
Nie! Wiedział, że wypił eliksir zapomnienia podany mu przez Ludzi Oka i przede wszystkim nie wolno mu było zapomnieć! Musiał zrobić absolutnie wszystko, by zachować w sobie wspomnienia kolorowego, żywego świata, w którym działy się niesamowite rzeczy, a powietrze zawsze pachniało. No i oczywiście musiał także zapamiętać Rosę, to było absolutnie konieczne. Musiał wrócić do Donikąd, odnaleźć dziewczynę, z którą łączyły go więzi i razem odkryć sposób, dzięki któremu Rosa mogłaby pozostać sobą i oddzielić się od swojego żywiołu.
Chłopak usiadł na łóżku i wziął głęboki oddech. O czym on myślał? Co to za zwariowany sen sprawił, że krążył po pokoju w środku nocy i myślał o jakiś niestworzonych rzeczach?
Ewidentnie działo się z nim coś dziwnego. Może jednak nabawił się gorączki od tego majowego deszczu, który poprzedniego dnia lunął z nieba, kiedy on i Kuba poszli do parku przy ulicy Wiedeńskiej? To było całkiem prawdopodobne. Wzrok chłopaka spoczął na grubym podręczniku do chemii, który leżała porzucony na podłodze. Marcel westchnął. Wiedział, że we wtorek czeka go sprawdzian, na który nie był przygotowany.
Nie pamiętając, co wybudziło go ze snu, chłopak miał już zgasić światło, kiedy jego głowę wypełniły obrazy, które towarzyszyły mu od zawsze, a które stały się głęboko skrywaną przez niego tajemnicą. Dziwne obrazy kolorowego świata, w którym powietrze pachniało. Było też coś jeszcze – jakiś zarys osoby, której tożsamości Marcel nie znał i zapewne nigdy nie miał poznać. Chłopak westchnął. Nauczył się już żyć z tą swoją dziwną przypadłością i wiedział, że osobliwe obrazy nachodziły go w najmniej spodziewanych momentach. Nie miał pojęcia skąd wzięły się w jego głowie, ale po latach przestał się już nad tym zastanawiać. Miał nadzieję, że kiedyś uda mu się odkryć tę tajemnicę, ale szczerze powiedziawszy wraz z upływem lat tracił powoli nadzieję, że miało to kiedykolwiek nastąpić.
Marcel wyciągnął rękę w stronę włącznika światła i dopiero wtedy dostrzegł głębokie przecięcie biegnące przez całą długość wnętrza jego dłoni. „Dziwne" – pomyślał, zupełnie nie pamiętając kiedy i gdzie poharatał sobie rękę.
Na dłoni perliła się świeża krew. Była czerwona jak wielkie róże, które chłopak widział gdzieś dawno temu, ale zupełnie nie mógł przypomnieć sobie gdzie to było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro