Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

53. Portal cz.5

– Rosa, co teraz? – wrzasnął Marcel, który spodziewał się, że portal natychmiast gdzieś ich przeniesie.

Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Wyglądało na to, że za drewnianymi drzwiami znajdowało się po prostu ukryte niewielkie pomieszczenie.

Rosa wyjęła z kieszeni swojej tuniki małe zawiniątko. Pospiesznie odwinęła szmatkę, a w Marcela uderzył znajomy odór suchaczka. Rosa chwyciła roślinę i cisnęła nią w stronę drzwi. W locie suchaczek zamienił się w parę ogromnych kruków, które rozwinęły skrzydła i przysiadły na klamce portalu.

– Miejmy nadzieję, że to ich na chwilę zatrzyma – wydyszała dziewczyna.

Oboje odwrócili się, a ich wzrok spoczął na Zielonym Kocie.

– Dzieńdoberek! – wrzasnął Zielony Kot, który znów miał swoją znaną im kocią postać.

– Kocie! – wykrzyknął Marcel, mierząc go wzrokiem. – Co...? Jak...? Skąd...?

– Na górę! – ryknęła Rosa. – Nie ma czasu!

– Co?

– Na górę! – powtórzyła.

Marcel wytężył wzrok i natychmiast zrozumiał. W pierwszej chwili nie dostrzegł, że znaleźli się u podnóża schodów, które prowadziły na górę i tonęły w ciemnościach. Cała trójka puściła się biegiem, pokonując po kilka stopni jednocześnie.

– Kocie! – wykrzyknął Marcel. – Feliksie? – poprawił się. – Jak? Dlaczego? Przebiłeś się przez wodę!

Zamiast Zielonego Kota odpowiedziała Rosa.

– Chyba tak naprawdę wcale nie chciałam, żeby moja ściana wody chroniła nas także przed nim. Dlatego udało mu się ją pokonać.

– Ale dlaczego to zrobiłeś?! Albert powiedział, że cały ten czas chciałeś wrócić do swojej ludzkiej postaci! Dlaczego... dlaczego więc dołączyłeś do nas? Po czyjej ty właściwie stoisz stronie?

– Wygląda na to, że przez te wszystkie lata naprawdę polubiłem być kotem – odparł Zielony Kot, który znów brzmiał jak on sam. Nie pozostało w nim nic z owego apatycznego Feliksa. – Poza tym zdążyłem już zapomnieć jak bardzo byłem nudny jako człowiek! Moja kocia osobowość dużo bardziej mi pasuje! – dodał, pędząc w górę.

Kręte schody zdawały się nie mieć końca. Pięły się w górę i w górę, jakby na sam czubek niezwykle wysokiej wieży.

– A więc to była prawda, co mówili Ludzie Oka. Naprawdę byłeś kiedyś czarownikiem Feliksem – wrzasnął Marcel, pokonując po kilka stopni na raz.

– A jednak nas zdradziłeś! – wykrzyknęła Rosa, która biegła tuż za nimi. – Wiedziałeś! Specjalnie doprowadziłeś mnie do Ludzi Oka! Tutaj nigdy nie chodziło o odstawienie Marcela i Eli do domu.

– Wszystko dla twojego dobra – odparł Zielony Kot. – Wszystko, by cię uratować.

– Uratować! – wykrzyknęła Rosa. – Wcale, ale to wcale im nie ufałam! A teraz nie ufam także i tobie!

– Może popełniłaś błąd! – ryknął Marcel, który biegł jako pierwszy. – Chcieli ci pomóc! Chcieli żebyś... żebyś pozostała sobą!

– A tobie dali eliksir zapomnienia! – odpowiedziała Rosa, rozwścieczona. – Wypiłbyś całe wiadro, gdybym ich nie powstrzymała. Naprawdę chciałeś mnie zapomnieć? Zapomnieć Donikąd?

– Nie! – wykrzyknął Marcel z całkowitą pewnością. – Nigdy! Nie zamierzam niczego zapominać!

– Naprawdę? Wydaje mi się, że już za późno!

Czy miała rację? Czy naprawdę było już za późno? Cokolwiek miało się wydarzyć, jakikolwiek miała zakończyć się ich historia – Marcel wiedział jedno. Mimo że nieświadomie wypił eliksir zapomnienia, wiedział, że musi dołożyć wszelkich starań, by na zawsze zapamiętać obraz kolorowego świata, w którym spędził jakiś czas mając siedemnaście lat. A przede wszystkim musiał zapamiętać Rosę – dziewczynę z którą łączyły go więzi i która dopełniała go w sposób, w który nie mogło dopełnić go nic innego. To było najważniejsze. Pamiętać.

– Gdzie nas to zaprowadzi? – ryknął chłopak.

Schody pięły się wciąż w górę i w górę. Nie wyglądało na to, że kiedykolwiek miały się skończyć.

– Nie wiem! – wykrzyknęła Rosa. – Biegnijcie! Szybko! Musimy biec dalej! Nie wiem jak długo zatrzyma ich moja woda i suchaczek!

A więc biegli, biegli tak szybko jak tylko mogli, nie zatrzymując się ani na chwilę i nie patrząc za siebie. Nie wiedzieli czy Ludziom Oka udało się przebić przez zasłonę tryskającej wody i pokonać dwa czarne kruki, które strzegły drzwi. Nie wiedzieli czy minęły minuty czy może długie godziny od momentu kiedy Rosa, Marcel i Zielony Kot wskoczyli do portalu. Czas zdawał się płatać im figle.

I kiedy myśleli, że kręte schody nigdy już się nie skończą, stanęli wreszcie na ich szczycie. Przed Marcelem, Rosą i Zielonym Kotem znajdowały się trzy pary drewnianych drzwi. Z jakiegoś powodu każde z nich wiedziało instynktownie, przed którymi miało stanąć. Byli pewni, że właśnie za tymi, a nie żadnymi innymi drzwiami znajdowało się miejsce, w którym powinni się znaleźć.

– Czy to znaczy, że mamy się rozdzielić? – zapytał Marcel. – Nie zgadzam się! – krzyknął. – To nie może tak się zakończyć.

– Na cztery żywioły! – wykrzyknął Zielony Kot.

– Nie wiem – odparła Rosa. – Przekonajmy się.

Niewiele myśląc nacisnęła klamkę swoich drzwi i popchnęła je. Oczom całej trójki ukazał się piękny widok. Za drzwiami znajdowała się polana zalana złocistym światłem. Sądząc po wysokości słońca, dzień dopiero się rozpoczął. Niedaleko znajdowało się skrzyżowanie dróg. Jedna ze ścieżek prowadziła prosto do zamku, który wznosił się na górze – wyglądał tak, jakby został zrobiony z lejącego się piasku. Pozostałe dwie drogi odbijały na prawo i lewo – jedna znikała w gęstym lesie, a druga zaprowadziłaby wędrowca do miasteczka, dokładnie tego samego, którego mieszkańcy co roku urządzali Święto Kwiatów i w którym mieszkali Lila i Bern.

– Co to może znaczyć? – zapytał Marcel.

– Nie jestem pewna – odparła Rosa. – Chyba to, że mam wybór. Trzy drogi. Mogę pójść każdą z nich.

Z bijącym sercem Marcel nacisnął klamkę swoich własnych drzwi. Pchnął je i w pierwszej chwili niczego nie dostrzegł. Kiedy jednak chłopak wytężył wzrok, zdał sobie sprawę, że widzi pogrążony w mroku pokój. Czyżby była to jego własna sypialnia? Przysunął się trochę bliżej otwartych drzwi i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że popełnił ogromny błąd.

Potężna siła zaczęła wsysać go do środka. Chcąc się jej oprzeć, w ostatniej chwili chwycił się framugi drzwi. Jakiś ostry fragment, być może wystający gwóźdź, rozciął mu wewnętrzną stronę dłoni.

– Rosa! – zdążył jeszcze wrzasnąć.

Kątem oka zobaczył dziewczynę stojącą w bezpiecznej odległości od otwartych drzwi, za którymi rysował się krajobraz Donikąd. Drzwi Zielonego Kota wciąż pozostały zamknięte.

W tym momencie przyciągająca go do siebie moc przybrała na sile, a Marcel puścił klamkę i, chcąc nie chcąc, dał się ponieść niezidentyfikowanej sile, tracąc z oczu Rosę i Kota. Po chwili wszystko pochłonęła ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro