Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Zwykłe wakacje cz.1

Zielony Kot i Marcel leżeli obok siebie na trawie, w bezpiecznej odległości od dziwnego zamku sprawiającego wrażenie, jakby został zbudowany z piasku i mógł rozlecieć się w każdej chwili. Ulgą było opuścić ten pusty, pogrążony w mroku labirynt korytarzy i móc wyciągnąć się na skąpanej słońcem łące. Chłopak pomyślał o czterech królowych siedzących bez ruchu na swoich tronach, poważnych i niewzruszonych niczym kamienne posągi. Były jedynymi żyjącymi istotami w tej wielkiej budowli, ukryte gdzieś w jej wnętrzu, odgrodzone od ciepła i naturalnego światła. Władały tą barwną, obfitą krainą z zamknięcia i izolacji, odcięte od całego jej piękna. To takie dziwne. Właściwie to na swój sposób im współczuł. Co to za przyjemność wieść tak poważne i odpowiedzialne życie? Marcel był chyba ostatnią osobą, dla którego samo poczucie władzy mogłoby stać się wystarczającym powodem do poświęceń.

Sam nie był pewien swojej roli w tej osobliwej historii, ale cieszyło go po prostu to, że może poczuć promienie słońca na swoim policzku i głęboko wciągnąć w płuca wonne donikańskie powietrze. Wśród wszystkich swoich wad i wielu słabych stron, Marcel mógł cieszyć się jedną piękną cechą, która dana była tylko nielicznym – nie kwestionował zdarzeń, nie żałował przeszłości, nie snuł planów, ale pozwalał by życie niosło go niczym rzeka z silnym prądem. Rzeczy, które się działy, a na które nie miał wpływu, nie stanowiły dla niego większego problemu. Nawet Kuba, jego przyjaciel, o którym można by powiedzieć, że na drugie imię miał „sukces", tego nie potrafił.

W tym właśnie momencie Marcel przypomniał sobie Kubę.

– Wiesz co, to naprawdę zabawne – odezwał się nagle Marcel i ze zdziwieniem uświadomił sobie, że naprawdę tak uważa. – W ciągu jakiś dwudziestu czterech godzin żądli mnie wróżka, zjawiasz się ty. Zjadamy ziarno snu, prześniwamy do innego uniwersum, idziemy drogą zawieszoną w próżni. Jestem świadkiem formowania krainy, która odbiera mi wspomnienia. Wreszcie spotykamy się z władczyniami żywiołów, a te mówią mi, że to wszystko to jakaś pomyłka. Nie wspominając już nawet o tym, że moja krew jest niebieska. Uważam, że to fantastyczna przygoda, chociaż dalej nic z tego nie rozumiem.

– Nie wydaje mi się – odparł Zielony Kot.

Marcel rzucił mu pytające spojrzenie.

– Nie wydaje mi się, żeby twoja krew wciąż była niebieska – wyjaśnił futrzak. – Co do reszty, to muszę przyznać, że w zasadzie masz rację. Przygoda fantastyczna niczym ciepła szarlotka na drugie śniadanie.

Marcel podwinął rękaw bluzy, by spojrzeć na znak, który pozostał mu po użądleniu wróżki. Zielony Kot wcale się nie mylił. Delikatna, błękitna sieć pajęczych nitek zniknęła, a żyły Marcela znów były takie jak zawsze – delikatnie zielonkawe i ledwo zauważalne.

– Zniknął – potwierdził chłopak ze zdziwieniem, ale też i ulgą. Lepiej czuł się ze świadomością, że jego krew zapewne znów ma swój zwykły, szkarłatny odcień.

– Jad wróżek nie działa wiecznie – potwierdził Kot, przewracając się na plecy. Zmrużył oczy, gdy oślepiło go ostre słońce.

– No i co teraz? – Marcel wreszcie zadał pytanie, które nie dawało mu spokoju. – Królowe powiedziały, że jestem chodzącą pomyłką! Czy nie powinienem wrócić do domu? Przecież nie mogę sobie tak po prostu zniknąć, w końcu rodzice zaczną zastanawiać się gdzie jestem!

To był moment, kiedy Marcel dokładnie przypomniał sobie rodziców.

Zielony Kot prychnął.

– Nie wydaje mi się, żebyś był pomyłką – powiedział. – Nawet jeśli nie znalazłeś się w Donikąd zgodnie z wolą królowych, to nie da się przecież zaprzeczyć, że jesteś teraz częścią historii, czy tego chcesz, czy nie. Poza tym nie mogę cię dzisiaj odstawić do domu, nawet jeśli bardzo bym tego chciał. Podróż między światami to nie przejście z pokoju do pokoju. Nie każdy i nie zawsze może sobie tak po prostu prześniwać. To wymaga specjalnych cech i umiejętności . – Uśmiechnął się z dumą, co było równoznaczne z dodaniem „którymi ja jestem rzecz jasna obdarzony". – Możliwa też jest oczywiście mała pomoc z zewnątrz. Użądlenie wróżki sprawia, że do krwi delikwenta dostaje się magia. Jeśli ma się do tego pod ręką ziarno snu, ryzyko obudzenia się gdzieś pomiędzy zmniejsza się praktycznie do zera.

– Czym w zasadzie jest to całe ziarno snu?

– Miałem nadzieję, że nie zapytasz.

– Dlaczego? – Ciekawość Marcela dopiero teraz została naprawdę rozbudzona.

– Bo wtedy musiałbym ci powiedzieć, że ziarno snu to kawałek martwej wróżki. Jej odwłok wypełniony jadem, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć. Więc lepiej będzie, jeśli jednak nie zapytasz, sam rozumiesz. W każdym razie, mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianinem, bo wtedy mógłbyś mieć mały konflikt moralny. Mnie za każdym razem dręczą wyrzuty sumienia.

– Och.

Zielony Kot miał rację. Rzeczywiście, świadomość, że zjadł kawałek martwej wróżki nie należała do najprzyjemniejszych.

– Naprawdę jestem teraz częścią tej historii? – zapytał Marcel, porzucając nieprzyjemny temat zjadania martwych wróżek.

Czy Zielony Kot mógł coś przed nim ukrywać? Kiedy ich audiencja się skończyła, królowe poprosiły Kota, by zamienił z nimi kilka słów na osobności. Marcela wyproszono za drzwi, gdzie czekał cierpliwie, próbując podsłuchać o czym władczynie żywiołów chciały porozmawiać z Kotem. Jednak zza grubych wrót docierały do niego tylko stłumione odgłosy, z których nie dało się wyłowić poszczególnych słów. Kiedy Zielony Kot wreszcie dołączył do chłopaka, z jego miny nie można było nic odczytać. Zapytany o co chodziło, mruknął tylko, że królowe pytały o to, co się z nim działo ostatnimi czasy. Marcel jednak nie do końca uwierzył w to wyjaśnienie, które być może stanowiło jedynie część prawdy.

– Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć – odparł Zielony Kot. – Nie zamierzam jednak dawać ci żadnych podstaw do tego, byś od dzisiaj zaczął uważać, że jesteś jakimś niesamowicie ważnym książątkiem, które zgubiło się gdzieś w uniwersach i teraz musiało zostać sprowadzone do Donikąd, by ocalić świat. Nie chciałbym przyczynić się do pompowania ego młodych mężczyzn.

– A nie jestem? – Marcel wyszczerzył do niego zęby w uśmiechu.

Zielony Kot westchnął teatralnie. Z jego spojrzenia dało się wyczytać wyraźną dezaprobatę na myśl, że Marcel, który zdecydowanie częściej niż inni ludzie wchodził w kałuże, chodził z rozwiązanymi sznurówkami i rozbijał kubki z herbatą, miałby być odpowiednim kandydatem na kogoś, kto ratuje świat od straszliwej zagłady. Nie żeby Marcel miał w tym temacie jakiekolwiek doświadczenie. Nigdy tak naprawdę nie ciągnęło go do ratowania świata, wolał wyznaczać sobie mniejsze i łatwiejsze do osiągnięcia cele w życiu.

– Mój drogi, co ty na to, by pobyt tutaj potraktować jak zwykłe wakacje? – zasugerował futrzak. – Kiedy ostatnio wyjeżdżałeś gdzieś za miasto? Jestem pewien, że dawno! Kto w twoim świecie ma jeszcze czas na nicnierobienie? Według mnie to naprawdę najdziwniejsze uniwersum w jakim byłem, a wierz mi, w swoim życiu odwiedziłem ich całkiem sporo. Wasi ludzie nic, tylko coś robią i wcale nie zauważają, jak umyka im życie. Dla mnie to strasznie zabawne. Tylko koty są tam normalne.

Zielony Kot miał rację. W zasadzie przez ostatni rok Marcel niewiele ruszał się z tak dobrze znanego mu, zanieczyszczonego spalinami miasta, nie wspominając już nawet o dłuższych, prawdziwych wakacjach, podczas których leży się pod jabłonką i nie robi zupełnie nic poza odnajdywaniem ciekawych kształtów w chmurach i zjadaniem cierpkich jabłek rosnących nad głową (czynności te, w przeciwieństwie do większości znanych mu ludzi, Marcelowi zawsze wydawały się idealnym sposobem spędzania wolnego czasu). Donikąd jak najbardziej spełniało wszystkie kryteria, którymi powinno cechować się idealne miejsce na wczasy. Było piękne i słoneczne, pełne dzikiej przyrody i niesamowitych widoków. A na dodatek wyglądało na to, że mieszkańcy Donikąd dużo lepiej niż znani mu ludzie opanowali tak lubianą przez Marcela trudną sztukę nicnierobienia.

– To brzmi jak plan – zaśmiał się Marcel, wiedząc, że w tym momencie jest w stanie zaakceptować wszystko. – Nie do końca spodziewałem się takiego przebiegu wydarzeń, ale z drugiej strony Donikąd to naprawdę świetne miejsce na małe wakacje.

Użądlony przez magiczną wróżkę i wyrwany z własnego uniwersum, miał właśnie spędzić najbardziej ekscytujące wakacje w swoim życiu. To naprawdę nie brzmiało źle. Był jednak jeszcze jeden kluczowy szczegół. A właściwie to nawet dwa.

– Co w takim razie z obrazami, które od zawsze miałem w swojej głowie? – wypalił chłopak. Wciąż dziwnie było mu mówić o swoim sekrecie na głos. Jednak tu, w Donikąd i mając za słuchacza mówiącego Zielonego Kota o sierści barwy młodej trawy, wreszcie mógł się na to zdobyć. – Skąd się tam wzięły?

– Wspomnienia, które miałeś, a które nigdy nie były twoje – mruknął Zielony Kot, drapiąc się łapą za uchem. Marcel spojrzał na niego zdziwiony. Do tej pory nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Czy kolorowe, żyjące obrazy Donikąd mogły należeć do kogoś innego? Mogły być czyimiś wspomnieniami? Co obce wspomnienia robiły w jego głowie? – Nie mam pojęcia – powiedział w końcu Kot, ku wielkim rozczarowaniu chłopaka, który liczył na jakąś wskazówkę dotyczącą rozwiązania tej nierozwikłanej nigdy tajemnicy. – Ale wiesz co – dodał Zielony Kot, zmieniając nagle temat. – Myślę, że ci się naprawdę poszczęściło, ty moje małe książątko zagubione wśród uniwersów. Królowe nie rozdają swoich darów na prawo i lewo i to byle komu. Musiały cię polubić.

Marcel spojrzał na niewielkie wybrzuszenie w swojej kieszeni. Delikatnie wyjął z niej maleńki słoiczek z płomieniem Ignis.

– Mnie? – zapytał ze zdziwieniem chłopak, patrząc jak światło rzucane przez płomyczek odbija się w szkle. – Przecież nie zrobiłem nic szczególnego, za co mogłyby mnie polubić.

– Och tak! Naprawdę musiałeś przypaść im do gustu. Wierz mi, one rzadko mają takie ludzkie odruchy – odparł Kot.

– To chyba niezbyt dobra cecha dla kogoś, kto jest władcą? – powiedział Marcel. – Czy władca nie powinien dbać o swoich poddanych?

– Nie masz racji mój drogi, ponieważ głównym zadaniem królowych jest trzymanie w ryzach czterech żywiołów. Codziennymi sprawami zajmują się doradcy. To oni sprawują realną władzę nad Donikąd, decydując o wszystkich małych rzeczach, które są najważniejsze dla zwykłych ludzi.

– Czy oni też mieszkają w zamku?

Czyżby zamek nie był jednak tak pustym i odrzucającym miejscem, jak mu się wcześniej wydawało?

– Nie, każdy z doradców mieszka w okręgu, w którym panuje – powiedział Zielony Kot. – Kluczem do zrozumienia ludzi jest ciągłe przebywanie między nimi. Tylko wtedy możesz zobaczyć co jest dla nich ważne, które rozwiązania się sprawdzają, a co powinno ulec zmianie. Musisz mieszkać, pracować i świętować z nimi, by poznać ich realne potrzeby. Skąd możesz wiedzieć, czego potrzeba ludziom, jeśli ty sam siedzisz w zamku na puchatym fotelu i jesz winogrona ze złotego półmiska? Taka władza nie miałaby większego sensu.

– Tak, na pewno masz rację – zgodził się Marcel. – Dlaczego więc królowe siedzą same w tym okropnym zamku?

Zielony Kot uważnie ważył słowa.

– Tak nakazuje tradycja. Poza tym grube mury zapewniają im izolację i pomagają w koncentracji. Żywioły nie potrzebują towarzystwa. Żywioły zadawalają się sobą.

– No dobra, w takim razie mam jeszcze jedno pytanie.

– Tylko jedno?

– Zwykłe wakacje brzmią jak marzenie, ale co z moją rodziną? Czy zdajesz sobie sprawę, że znikanie bez słowa nie jest najlepszą niespodzianką, którą możesz zrobić własnym rodzicom?

Zielony Kot westchnął.

– Już ci to przecież mówiłem. Czas płynie tylko w tym uniwersum, w którym się znajdujesz. Czas to trudny i skomplikowany temat, którego dokładne zgłębienie zajmuje całe lata, więc na chwilę obecną musi ci to wystarczyć.

– Czyli kiedy moje wakacje się skończą i wrócę do domu, mój czas zacznie znowu płynąć od chwili, w którym go opuściłem?

Zielony Kot zastanowił się chwilę.

– Tak, w dużym uproszczeniu można tak powiedzieć. Twój czas nie może płynąć w dwóch miejscach naraz.

Marcel już o nic więcej nie pytał. Bardzo chciał wierzyć Zielonemu Kotu. Sprawianie komukolwiek kłopotów swoim zniknięciem było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.

Ciszę przerwało nagle głośne burczenie. Dopiero wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że nie miał w ustach nic od tostów z żółtym serem i keczupem, które już dawno temu przeszły do historii. Przez cały ten czas, z powodu natłoku dziwnych wrażeń, ani razu nie pomyślał o czymś tak przyziemnym jak jedzenie.

– Jesteś głodny? – zapytał Zielony Kot, a jakby na potwierdzenie, Marcelowi znów głośno zaburczało w brzuchu. – Wiesz co, myślę, że dobrze by było przejść się do miasteczka. Może odwiedzimy mojego przyjaciela Berna, a poza tym... – zniżył głos. – Nie wiem jak ty, ale ja mam straszną ochotę na porządną porcję czekoladowych ciasteczek.

– W porządku – zgodził się chłopak, który marzył raczej o ciepłym obiedzie, najlepiej zawierającym chrupiące frytki.

– No to za mną! Monstrualna porcjo czekoladowych ciasteczek, przybywamy!

Zielony Kot podniósł się z ziemi, pospiesznie otrzepał ogon z trawy (która miała dokładnie taki sam kolor jak jego ogon) i ruszył przed siebie. Z zadziwiającą gracją, której Marcel nigdy by się po nim nie spodziewał, przeskoczył strumień w kilku susach i wszedł do młodego zagajnika. Pnie drzew rosnących w nim nie były grubsze od ręki dziecka.

Marcel poszedł w jego ślady, ale jakoś zabrakło mu gracji Kota, poślizgnął się bowiem na kamieniu i wpadł jedną nogą do wody. Zaklął cicho pod nosem. Zielony Kot zdążył już jednak zniknąć między drzewami, więc Marcel tylko zaklął ponownie i szybko ruszył za nim. Woda chlupotała mu w bucie. Dlaczego to właśnie jemu zawsze przytrafiały się takie głupie rzeczy?

Nagle za jego plecami coś cicho zachichotało. Chłopak odwrócił się pospiesznie, ale nie dostrzegł nikogo.

– Kto to był? – zapytał.

– Drzewa – odpowiedział spokojnie Zielony Kot, lustrując wzrokiem mokry trampek Marcela.

– Drzewa chichoczą? – Naprawdę nic nie mogło go już zdziwić.

– Jasne, kiedy bardzo im do śmiechu. Wpadłeś przed chwilą do strumyka, a one wcale nie mają wysublimowanego poczucia humoru. Najbardziej śmieszy ich, kiedy ktoś się przewróci, potknie, no wiesz same takie głupoty. W ogóle natomiast nie rozumieją ironii i odniesień do popkultury. Mam nadzieję, że kiedy trochę podrosną, nabiorą więcej obycia.

– Mmm – mruknął Marcel, przyjmując spokojnie do wiadomości fakt, że młode drzewa chichoczą kiedy jest im do śmiechu, ale za to w ogóle nie rozumieją odniesień do popkultury.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro