Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43. Osobno cz.2

Marcel i Rosa cały dzień szli przez siebie, co jakiś czas oglądając się nerwowo przez ramię, sprawdzając czy nie podążają za nimi przypadkiem Ludzie Oka. Nie spotkali na swojej drodze nikogo, nie licząc przypadkowych wędrowców, którzy zdawali się nie zwracać na nich większej uwagi i tylko uprzejmie kiwali do nich głowami w pozdrowieniu.

Rosa, która wyraźnie prowadziła, nie raczyła podzielić się z Marcelem swoim planem działania (o ile takowy w ogóle posiadała). Chłopak czuł, że coś się w nim gotuje, mimo że nie należał do osób, które często odczuwają wściekłość. Wręcz przeciwnie, takie uczucia zupełnie się go nie trzymały, znikając zazwyczaj tak szybko, jak tylko się pojawiły.

Teraz jednak było inaczej – dziwne, niewytłumaczone zachowanie Rosy wzbudzało w nim irytację. Nie podobał mu się upór przyjaciółki oraz jej milczenie. Poza tym Marcel wciąż myślał o Zielonym Kocie. W konsekwencji dziwnego, nieprzemyślanego zachowania Rosy, ich przyjaciel został odgrodzony od nich pióropuszem wody i teraz został skazany na łaskę Ludzi Oka. Co się z nim działo? Czy Ludzie Oka byli dla niego wrogami czy przyjaciółmi? Nie wyglądali na szczególnie zachwyconych w momencie ich spotkania. Czy Rosa wpakowała Zielonego Kota w kłopoty? Było to bardziej niż prawdopodobne.

Szli krętą drogą, która prowadziła ich wśród skalistych wzgórz, a krwawoczerwone słońce zaczynało już powoli chować się za szczytami, kiedy Marcel nagle przystanął i wskazał Rosie niewielki pagórek oddalony o kilka metrów od nich. Było to wzniesienie porośnięte trawą, nie większe niż otaczające je drzewa. Od innych podobnych mu pagórków odróżniała go jedynie drewniana tabliczka z napisem „Stacja numer dwanaście".

– Zobacz – powiedział Marcel, uważnie obserwując pagórek i szukając na jego powierzchni jakiejś wskazówki, wskazującej na to, gdzie znajdowały się drzwi. – To chyba musi być stacja.

– Masz rację – przyznała Rosa i podeszła do pagórka. – Tylko gdzie są... – zaczęła i delikatnie przejechała dłonią po jego trawiastej powierzchni. – O! – wykrzyknęła, kiedy, najwidoczniej na skutek jej dotyku, prostokątny fragment pagórka odsunął się nagle, tworząc porośnięte trawą drzwi.

Marcel i Rosa spojrzeli po sobie i oboje weszli do środka.

Stacja numer dwanaście nie miała zbyt wiele wspólnego z przyjemną dwieście dwudziestką dwójką, wygodną i jasną, która już od samego początku zdawała się zachęcać podróżnych do gościny. Cała dwunastka składała się z jednego pomieszczenia w kształcie kopuły, z czterema łóżkami przykrytymi kocami, które wyglądały tak, jakby nikt nie prał ich już od bardzo dawna. W pokoju panował półmrok, ponieważ jedynym źródłem światła było maleńkie okrągłe okienko w suficie. Pachniało świeżą ziemią.

– Witaj w stacji numer dwanaście, usytuowanej wśród Skalistych Wzgórz. Miłego pobytu – rozległ się głęboki głos, który jednak nie wydobywał się z kolorowego ptaka, tak jak miało to miejsce w dwieście dwudziestce dwójce, ale zdawał się dobiegać spod podłogi.

Rosa niepewnie usiadła na jednym z łóżek, które zaskrzypiało pod jej ciężarem.

Marcel, nie mogąc powstrzymać się od obejrzenia dziwnej maszyny do pobierania snów, którą zobaczył kiedyś w dwieście dwudziestce dwójce, ukląkł na ziemi, podniósł koc i zajrzał pod łóżko. Rzeczywiście, zamiast podłogi ziała w tym miejscu głęboka pustka, jednak maszyna lśniąca gdzieś w głębi zdawała się być jedynie skarłowaciałą wersją tej, którą chłopak oglądał poprzednim razem.

– Nie jest tu zbyt przyjemnie – powiedziała Rosa, z obrzydzeniem patrząc na plamy, którymi upstrzone były koce. – Ta stacja wygląda jakby nikt o nią nie dbał.

– Myślę, że musi być bardzo stara – odparł Marcel, siadając na krawędzi łóżka koło przyjaciółki. – Ma numer dwanaście, podczas gdy ta w Lesie Jutra była dwieście dwudziestką dwójką.

– To nie ma większego znaczenia. Nie zostaniemy tu długo – mruknęła Rosa. – Mamy przecież coś do zrobienia.

Wyglądało na to, że dziewczyna toczyła sama ze sobą jakiś wewnętrzny bój. W końcu któraś z przeciwnych stron konfliktu musiała wygrać. Rosa sięgnęła po drobinę. Położyła na niej dłoń, a kiedy szafka osiągnęła wielkość sporego mebla, odsunęła jedną z najmniejszych szufladek.

Marcel wstał z łóżka (z koca wzbiły się w powietrze kłęby kurzu) i stanął obok dziewczyny. Oboje wpatrywali się we wnętrze szuflady, gdzie leżała maleńka buteleczka z etykietą, na której widniało słowo „MOC". Zawartość buteleczki promieniała bladozłotym światłem. Chłopak sięgnął po niewielki przedmiot. Prawie wypuścił buteleczkę z rąk, kiedy zobaczył jaka zmiana w niej zaszła.

Maleńka, bladozłota kropelka mocy rozszczepiła się i uformowała zdanie napisane drobnym, pochyłym pismem : „Niech prowadzi was księżyc".

– Niech prowadzi was księżyc – przeczytał na głos Marcel. – Jak myślisz, co to może oznaczać?

Rosa wzruszyła ramionami. Oboje machinalnie zerknęli na niewielkie okienko w suficie, jakby mając nadzieję dostrzec przez nie księżyc kryjący jakąś podpowiedź. Jednak mimo że dzień chylił się już ku końcowi, wciąż było zbyt jasno, by zobaczyć księżyc.

Rosa i Marcel spojrzeli po sobie i oboje pomyśleli o tym samym. Chociaż nie mieli pojęcia o co chodziło w tej dziwnej zagadce, wiedzieli, że właśnie posunęli się o mały krok do przodu.

– Księżyc zaprowadzi nas do portalu – powiedziała Rosa z pewnością w głosie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro