Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Władczynie czterech żywiołów cz. 2

Nowy Marcel nie myślał o tym, co zostawił za sobą, nie dziwił go zapach powietrza lub widok trawy, która reagowała na jego dotyk. Przestał postrzegać otaczający go świat przez pryzmat podziału na to, co normalne i dziwne. Wszystko przyjmował do wiadomości niczym dziecko, które pojmuje w sposób naturalny i instynktowny, po prostu akceptując nowe i nieznane zjawiska, które je otaczają. Nigdy przedtem się tak nie czuł.

Podążał za Kotem w głąb zielonego lądu. Dalej szli drogą, która przyprowadziła ich tu z ceglanej budowli zawieszonej w nicości. Jednak ścieżka, przekroczywszy prymitywną bramę z powitalną tabliczką, przestała znikać i teraz ciągnęła się zarówno za nimi jak i przed nimi. Na jej końcu, w oddali, majaczył wielki, kamienny zamek, przypominający piaskową budowlę. Wyglądał jak zbudowany dziecięcą ręką, nierówny i lekko pochylony, a dzięki swojej specyficznej formie, zdawał się żyć w naturalnej symbiozie z otaczającą go naturą. Był stabilny, ale jednocześnie sprawiał wrażenie, że za sprawą dotyku mógłby rozsypać się w jednej chwili w nieskończoną ilość ziarenek piasku - zupełnie niczym zamki budowane na plaży przez Marcela i jego rodzeństwo, kiedy ci byli jeszcze dziećmi.

Początkowo wydawało się, że zamek znajduje się całkiem niedaleko, jednak Marcel i Kot potrzebowali dobrej godziny szybkiego marszu, by wreszcie stanąć u jego bram. Przybliżenie się do budowli jeszcze bardziej spotęgowało wrażanie, że została ona wykonana z prawdziwego piasku. Zamek miał liczne wieżyczki i strzeliste okna, a ściany pokrywały wymyślne zdobienia - nieznane Marcelowi kwiaty wiły się wśród rzeźb groźnie wyglądających stworzonek. Jego piękno zapierało dech w piersiach, ale jednocześnie w zamku było coś niepokojącego. Nie dostrzegł żadnych ludzi kręcących się wokoło, mieszkańców, czy strażników - nikogo, kto mógłby być związany z tego typu miejscem. Czy ktokolwiek w ogóle tu mieszkał?

- Zamek Czterech Żywiołów - powiedział Zielony Kot, stając przed wrotami. - To siedziba królowych i cel naszej wędrówki.

Niespodziewanie drzwi otworzyły się same, wyraźnie zapraszając przybyszów do środka. Kiedy tylko chłopak i Kot znaleźli się wewnątrz, wrota trzasnęły za ich plecami, w jednej chwili odcinając ich od pięknego, słonecznego dnia. Wewnątrz panował mrok, którego nigdy nie rozjaśniało naturalne światło. Marcelowi zamkowy korytarz dziwnie skojarzył się z ciemnym przedpokojem w jego własnym starym domu. Zaskoczyło go, kiedy wspomnienie, wyraźne i ostre, wypłynęło niespodziewanie na jego świadomość. Czyżby pamięć powoli zaczynała się uspokajać po tym chaosie, który wywołał w niej pierwszy kontakt z Donikąd? W głębi duszy bardzo na to liczył. Nie chciał przecież tracić swoich własnych wspomnień, nawet tych nieprzyjemnych.

Podróż przez Zamek Czterech Żywiołów była niepokojącym doświadczeniem. Marcel i Kot szli przez labirynt ciemnych korytarzy, a cisza dzwoniła im w uszach. Podczas swojej wędrówki nie natknęli się na żaden ślad życia. Nie spotkali mieszkańców, czy służby - wyglądało na to, że oni sami byli tu jedynymi żyjącymi istotami.

- Gdzie oni wszyscy są? - zapytał w końcu chłopak, a jego głos zabrzmiał nienaturalnie głośno wśród głębokiej ciszy, która ich otaczała.

- Kto wszyscy? - zdziwił się Zielony Kot

- No nie wiem, jakaś służba czy coś? Wygląda na to, że jesteśmy tu zupełnie sami.

- Królowe nie potrzebują służby. - Głos Kota był stanowczy. - Ich moc nie wymaga dodatkowej pomocy.

Skręcili w kolejny korytarz, ale ten nie przypominał poprzednich pomieszczeń o gołych posadzkach i niskich sufitach. Tutaj na podłodze leżał długi dywan, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy, a ściany zdobiły barwne malowidła. Wzrok Marcela zatrzymał się na dużym obrazie przedstawiającym szkarłatnego smoka ziejącego ogniem.

- Są tu smoki? - wypalił chłopak.

Zielony Kot parsknął śmiechem.

- Och nie! Owszem, kiedyś żyły tu smoki. No wiesz, dawno temu, zanim zabił je deszcz meteorytów. Teraz pozostały o nich tylko liczne legendy, no i kilka szkieletów, które można obejrzeć w muzeach. Ale wiesz co? Te smoki mi o czymś przypomniały. Zmiana wystroju. Myślę, że już niedługo dojdziemy do celu.

Koniec korytarza wieńczyły misternie zdobione drzwi. Maleńkie płaskorzeźby wyglądały zupełnie jak te, którymi pokryte były ściany zamku.

- Tutaj wchodzimy. - oznajmił Zielony Kot. - Ogarnij się jakoś. Uczesz, czy tam co.

Marcel nie mógł się uczesać, gdyż oczywiście nie wziął ze sobą grzebienia. Posłusznie jednak przygładził niesforne włosy dłonią. Kiedy tylko zawiązał oba sznurowadła i stanął wyprostowany, drzwi, podobnie jak wejściowe wrota, otworzyły się same. Początkowo Marcela oślepił blask. Kiedy tylko jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, co po przebywaniu w ciemności korytarzy trwało dłuższą chwilę, chłopak ujrzał ogromną salę. Śnieżnobiałe, surowe wnętrze było zupełnie puste, nie licząc czterech złotych tronów, które stały na samym środku pomieszczenia. Na każdym z nich, wyprostowana i dumna, siedziała niezwykła kobieta. Biła od nich moc.

Królowa siedząca na pierwszym tronie miała ciemną karnację, krepą budowę ciała i czarne jak noc warkocze. Natychmiast skojarzyła się Marcelowi z osobą, która twardo stąpa po ziemi. Matka ziemia. Druga miała płomiennorude włosy, a na jej ustach czaił się delikatny uśmiech. Smukłe dłonie złożyła na kolanach. Bawiła się pierścieniem z czerwonym oczkiem, który nosiła na serdecznym palcu. Wydawała się być osobą szybką i niespokojną, zupełnie jak płomień świecy. W trzeciej kobiecie wzrok przyciągały jej ogromne, bladoniebieskie, rozmarzone oczy. Miała bardzo jasną cerę i lekko zaróżowione policzki. Długie biało blond włosy okalały jej wąską twarz. Była bardzo piękna. Delikatna i nieuchwytna jak wiatr. Czwarta królowa różniła się od swoich towarzyszek. Pierwszą rzeczą, na którą Marcel zwrócił uwagę, był jej podeszły wiek. Miała pomarszczoną twarz i siwe włosy, które spływały na jej zgarbione ramiona kaskadą drobnych loczków. Mimo że starość odznaczyła na niej swoje piętno, wciąż dało się dostrzec echo jej dawnej urody.

A więc to były te cztery królowe, o których mówił Zielony Kot. Panie ziemi, ognia, powietrza i wody, najwyższe władczynie Donikąd. Dziwne, że same przywodziły na myśl żywioły, którymi władały - było to na tyle wyraźne, że wcale nie wymagały przedstawienia.

- Zielony Kocie - powiedziała ciemnowłosa Terra. Bił od niej spokój i opanowanie, a w jej głosie nie zabrzmiały żadne emocje.

Zielony Kot skłonił się przed czterema królowymi. Marcel poszedł w jego ślady i także pochylił głowę, spuszczając wzrok na swoje czarne trampki pokryte donikańskim błotem. Czy wypadało stawać przed królowymi w ubłoconych butach? Teraz było już jednak zbyt późno, by coś z tym zrobić.

- Prowadzę chłopaka użądlonego przez wróżkę - odparł futrzak poważnym tonem.

Zapadła cisza. Żadna z królowych nie poruszyła się ani o milimetr, wszystkie dalej siedziały sztywne i dumne, ale przez twarz Terry przebiegł lekki cień zdumienia.

- Żadna z wróżek nie została ostatnio wysłana na misję. Czyżbyś znów nadużył swoich praw, by podróżować między światami dla własnych celów? - zapytała bez ogródek ciemnowłosa królowa. W jej głosie nie dało się wyczuć złości, ale nie sprawiała wrażenia osoby, którą dałoby się przekonać do czegoś, czego sama nie uznała za słuszne.

- Pani... - jęknął Zielony Kot błagalnym tonem, jakby nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Ależ on ma znak! Pokaż im - cicho zwrócił się do Marcela, zupełnie niepotrzebnie kopiąc go w łydkę.

Chłopak posłusznie podciągnął rękaw swojej bluzy. Na jego prawym przedramieniu, w miejscu, w które użądliła go wróżka, wciąż połyskiwała delikatna pajęczyna. Żyły odcinały się wyraźnym błękitem od jego bladej skóry. Krew dalej musiała być niebieska. Czy kiedykolwiek z powrotem będzie czerwona? To jednak stanowiło w owej chwili najmniejszy problem, ponieważ wszystko wskazywało na to, że zaszła jakaś ogromna pomyłka.

- Chłopak ma znak - potwierdziła wielkooka Aer. Miała cichy, wysoki głos, który ledwo dało się usłyszeć w wielkiej, pustej komnacie.

- To niedorzeczne - odezwała się płomiennoruda Ignis. - On został użądlony przez wróżkę, która na pewno nie należy do nas! Sprawujemy pełną kontrolę nad naszymi wróżkami i...

- Ignis. - Terra przerwała jej gestem dłoni. Druga władczyni natychmiast umilkła. - To nie czas i miejsce na takie dyskusje.

Marcel przeniósł pytający wzrok z Terry na Ignis, Aer i wreszcie na Aquę. Ta ostatnia nie brała udziału w rozmowie i nie sprawiała wrażania, że w ogóle ją ona obchodzi. Co to wszystko miało znaczyć? Czy królowe sugerowały, że on, Marcel, który przez całe życie miał w pamięci barwne obrazy Donikąd, znalazł się tutaj przez przypadek? Przecież to niemożliwe, nie teraz, kiedy wszystko wreszcie zaczynało nabierać sensu. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknął, nie znajdując właściwych słów. Nie wiedział czy mądrze było podważać zdanie królowych, bez względu na to czy słuszne, czy nie.

Co się teraz z nim stanie? Czy odeślą go z powrotem, jak gdyby nigdy nic? Czy kolorowe obrazy świata, które przez tyle lat żyły w nim, znów do niego wrócą i będą nękać go do końca jego dni? Czy możne dadzą mu wreszcie spokój, skoro tutaj połączyły się ze światem, z którego pochodziły? To byłoby fantastyczne rozwiązanie. Może wreszcie zacząłby uważać na lekcjach, a część obowiązków związanych ze sprawianiem zawodu rodzicom mógłby oddać starszemu rodzeństwu.

To była chwila, w której Marcel przypomniał sobie, że ma rodzeństwo.

- Chłopak nie może wrócić. - Werdykt Terry w jednej chwili przegonił wszystkie jego wątpliwości. - Musi zostać tu przynajmniej przez jakiś czas, a kto wie jaką rolę przyjdzie mu jeszcze odegrać. Nic nie dzieje się bez powodu, a każde zdarzenie ma swoje konsekwencje.

- Powinnyśmy podarować mu zatem dary królowych żywiołów. Będzie mógł użyć ich tylko w razie prawdziwej potrzeby - zaoferowała Ignis i uśmiechnęła się do Marcela. Był to pierwszy przyjazny gest, którym obdarzyła go któraś z królowych i chłopak przyjął jej uśmiech z wdzięcznością. Zaczynał się już zastanawiać czy królowe mają w ogóle jakieś uczucia, cały czas były takie poważne i nienaturalnie niewzruszone.

- Zgadzam się z Ignis - stara Aqua pierwszy raz zabrała głos. - Dary żywiołów.

Aer tylko skinęła głową, wyrażając tym swoją aprobatę. Terra nie powiedziała nic. Marcel myślał już, że władczyni ziemi zaneguje ten pomysł, ona jednak wyrwała z głowy gruby, ciemny włos i włożyła go do środka maleńkiego słoiczka (skąd wziął się on nagle w jej dłoni?), a włos opadł na samo dno. Dotknąwszy delikatnego szkła, momentalnie stał się grudką ziemi. Aer wyciągnęła z kieszeni swojej szaty woreczek. Chuchnęła weń i zawiązała na nim węzełek. Ignis znów się uśmiechnęła i w niewielkiej flaszeczce zamknęła swój oddech, który zamienił się w mały płomień. Aqua przymknęła zmęczone oczy. Spod jej pomarszczonej powieki wypłynęła łza i wpadła do kryształowej buteleczki.

Terra gestem zaprosiła Marcela do siebie. Chłopak zrobił kilka kroków do przodu i spojrzał prosto w twarz królowej. Z jej rysów nie dało się wyczytać żadnych emocji. Władczyni zamknęła w dłoni słoiczek i wyciągnęła rękę w stronę chłopaka. Marcel skłonił lekko głowę i przejął od niej dar. Stojąc tak blisko władczyni, wyraźnie czuł bijący od niej zapach mokrej, żyznej ziemi, która w przyszłości miała spłodzić obfite plony.

Aer przekazała mu woreczek. Marcelowi trudno było spojrzeć prosto w jej intensywnie niebieskie oczy, które przywodziły na myśl letnie niebo. Chłopak poczuł zapach świeżości, morskiej bryzy, a jednocześnie wiatru będącego zapowiedzią burzy. Ignis mrugnęła do niego przyjaźnie i obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Królowa ognia pachniała ogniskiem. Aqua podała mu buteleczkę, nawet na niego nie patrząc.

Marcel włożył do kieszeni jeansów dary królowych, nie znajdując dla nich lepszego miejsca. Biło od nich delikatne, pulsujące ciepło.

Ignis pochyliła się nad chłopakiem i szepnęła mu do ucha:

- Wykorzystaj je mądrze. Tylko w razie potrzeby.

Marcel otworzył usta, chcąc zapytać co właściwie królowa ma na myśli mówiąc o „potrzebie", ale ta przerwała mu gestem dłoni.

- Będziesz wiedział. Kieruj się intuicją, a ta nigdy cię nie zawiedzie.

W tym momencie pachniała jak płonący las.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro