38. Ostatnie czary cz.1
– Póki co zapanowało bezplanowie – oznajmił wesołym głosem Zielony Kot.
– Bezplanowie?
– Bezplanowie jest czymś na zasadzie bezkrólewia, tyle że bezkrólewie ogranicza się do nieposiadania króla, bezplanowie zaś – do nieposiadania planu – wyjaśnił Kot. – Ewentualnie możemy wykorzystać wymyślony przeze mnie plan A.
Okazało się, że plan a według Kota polegał na braku planu i powierzeniu wszystkiego w ręce losu. Po zapoznaniu się z planem A, wszyscy jednogłośnie uznali, że ta opcja to najlepsze i zarazem najwygodniejsze rozwiązanie. Nikt nie mógł wtedy podejrzewać, że pomimo irracjonalności planu A, wybranie go było tak naprawdę najwłaściwszą rzeczą, jaką mogli zrobić.
Pomimo rezygnacji z jakiegokolwiek planu B, nawet plan A musiał mieć jakiś swój pierwszy punkt, który, niczym przycisk uruchamiający skomplikowaną machinę, dałby początek późniejszemu splotowi wydarzeń. Każdy z całego serca chciał tego uniknąć, ale pomimo wszelkich starań, pomysły dotyczące pierwszego kroku kończyły się na jednym, jedynym możliwym działaniu. Być może nie było to działanie właściwe, ale chyba konieczne – na początku Merlin musiał wyrzec się swojej czarodziejskiej mocy. Zanim jednak miało się to rzeczywiście wydarzyć, czarownik zamierzał zrobić jedną, ostatnią rzecz.
– Elu, myślę, że najwyższa pora wrócić do domu – powiedział Merlin, zwracając się do gęsi.
Świadomość, że będzie zmuszony do wykonania jednych ze swoich ostatnich czarów, a w dodatku miał mieć małą widownię, wyraźnie go podekscytowała. Twarz mężczyzny nabrała zdrowych kolorów, a uśmiech, nieudolnie powstrzymywany, rozlał się na jego pobrużdżonej twarzy. Od razu ubyło mu jakieś dziesięć lat.
– Do domu! – wykrzyknęła Ela. – Teraz?
– No chyba nas nie polubiłaś? – zapytał Zielony Kot. – Przecież marzysz o powrocie do swoich dzieci.
– Oczywiście, że nie! – oburzyła się gęś. – Nie myślcie, że zapomniałam, czemu w ogóle się spotkaliśmy!
– No dobrze. – Merlin zakasał rękawy i wskazał miejsce tuż obok siebie. – Stań tu Elu i zamknij oczy.
Gęś nieśmiało wykonała polecenie, stając naprzeciwko mężczyzny. Elki na pewno nie dałoby się zaliczyć do małych gęsi – Marcelowi sięgała niemal do pasa. Mimo to pozostałej trójce wydawało się, że w tym momencie Ela niewiele odrastała od podłogi. Sprawiała wrażenie dziwnie niskiej, stojąc tuż obok Merlina. Może miało to jakiś związek z jego mocą, która w dziwny sposób przyczyniała się do tego, że mężczyzna urastał w oczach.
– Nigdy właściwie nie zdążyłem was spytać, jak się poznaliście – powiedział Merlin, przyglądając się Elce.
– To głupia sprawa – powiedział Zielony Kot, szczerząc swoje małe, ostre zęby w szerokim uśmiechu. – Marcel miał kiedyś ochotę na przegryzienie gąski. Nieobycie w świecie, chyba rozumiesz?
Merlin skinął głową.
– Rzeczywiście, nieciekawa sprawa. Pamiętajmy jednak, że przecież każdy ma w życiu prawo do błędów. Dobrze. Elu, zamknij oczy i pomyśl o domu.
– O domu? – upewniła się Elka, nerwowo przestępując z nogi na nogę. – Cholera, a o której jego części? I co mam dokładnie myśleć?
– Elu – westchnął Merlin, krążąc wokół niej. – Po prostu o nim myśl. Myśl tak intensywnie, jakbyś samym myśleniem miała zmaterializować go tuż obok siebie.
– Kurczę pieczone! – wykrzyknęła gęś, drepcząc w miejscu coraz szybciej. – Zma...co?
– Zmaterializować, moja droga – powtórzył Merlin, schylając się tak nisko, że jego twarz była teraz na wysokości dzioba gęsi.
Marcel patrzył na tę dwójkę i z niecierpliwością czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Spodziewał się, że Merlin zacznie krzyczeć jakieś niezrozumiałe słowa, zakreślać na ziemi tajemnicze okręgi, palić magiczne świece – W każdym razie coś w ten deseń. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Czarownik po prostu stał i intensywnie wpatrywał się w gęś.
– Nie pożegnasz się z przyjaciółmi? – zapytał Merlin.
– Cholera, zapomniałam – jęknęła Ela, waląc się skrzydłem w głowę.
Wszyscy wymienili ciche „do widzenia".
– A teraz z łaski swojej zamknij oczy i myśl o domu, jeśli chcesz do niego wrócić – powiedział Merlin.
Gęś momentalnie wykonała polecenie, a przynajmniej pierwszą jego część, czyli zamknęła oczy. Następnie powoli zaczęła przypominać sobie twarze córek i synów – najpierw wszystkich ośmiorga razem, a następnie każdej gąski osobno. Myślała o wspólnym robieniu pierogów i zbieraniu grzybów. Poczuła ukłucie żalu, uświadomiwszy sobie jak długo nie widziała swoich dzieci.
Następnie pomyślała o ich małym domu stojącym u podnóża góry, której nazwy nie znała. „Muszę się dowiedzieć jak się nazywa ta cholerna góra" – przemknęło jej przez myśl. Nagle niedorzeczne wydało jej się mieszkanie obok bezimiennej góry i zdziwił ją wieloletni brak chęci poznania jej nazwy. Jednak góra nie zaprzątała długo myśli gęsi – Elka już bowiem wyobrażała sobie swój ogród pełen kwitnących kwiatów i sad za domem – myślała o każdym owocowym drzewku i każdym krzaczku malin, które tak bardzo lubiły jeść jej dzieci. Przelotnie wspomniała kompostownik i stosik drewna i w myślach skierowała w stronę wejścia do domu. Jak zwykle w ganku pełno było porozwalanych grabi, wideł i łopat. Elka nie zwróciła jednak na nie szczególnej uwagi i otworzyła drzwi salonu. Gęś nie zmieniła jego wystroju ani razu odkąd w nim zamieszkała, dlatego nietrudno było jej dokładnie odtworzyć w wyobraźni ułożenie wszystkich mebli i sprzętów. Na wprost duży, okrągły stół, przy którym siadywała z całą swoją rodziną i piła herbatę z mali, dookoła niego dziewięć krzeseł, w tym siedem kulawych. Pod ścianą dwie czerwone, poplamione kanapy, o jedną z nich oparta miotła.
„Cholera, to na nic" –pomyślała nagle ze smutkiem Elka i otworzyła oczy, by podzielić się tą wiadomością z Merlinem. Otworzyła oczy, ale absolutnie nic się nie zmieniło – wciąż miała przed sobą okrągły stół i dwie podniszczone czerwone kanapy. Dopiero wtedy Elka uświadomiła sobie, że naprawdę wróciła do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro