Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Po Drugiej Stronie

Marcel siedział tuż przy palenisku i grzał zziębnięte ręce nad płonącym wesoło ogniem. Mimo że od kominka biło przyjemne ciepło, chłopak miał wrażenie, że przemarzł aż do szpiku kości. Miał nieprzyjemne wrażenie, że wędrówka w ulewnym deszczu oraz przejście po tęczy wśród podmuchów mroźnego wiatru miały najwyraźniej w jego przypadku zakończyć się katarem. Jednak bardziej niż perspektywa złapania przeziębiania, myśli chłopaka zaprzątała historia Merlina. Właściciel chaty wydawał się być bardzo zaangażowany w sprawę portalu, a nie powiedzieli mu przecież jeszcze do czego pierwotnie mieli zamiar wykorzystać jego dawne odkrycie. Mimo wszystko czarownik bez wahania postanowił zrzec się całej swojej mocy, tylko po to, by dokończyć tę niedokończoną historię z przeszłości i otworzyć Portal, Który Zabierał Wszystkich w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć. Merlin nie wykorzystywał na co dzień pełni swoich możliwości, używając czarów jedynie do prozaicznych czynności, to fakt. Głównie za ich pomocą podgrzewał wodę na herbatę lub pomagał nią sobie w sprzątaniu domu (choć sądząc po grubej warstwie kurzu pokrywającej wszystkie meble i tego nie robił zbyt często). Mimo wszystko decyzja o oddaniu magicznej mocy była przecież ogromnym poświęceniem z jego strony. Podjął ją bez zastanowienia, jakby od lat przygotowywał się na to, że kiedyś nadejdzie taki dzień, który wszystko zakończy.

Marcel przybliżył ręce do ognia, tak, że w pewnym momencie płomień smagnął mu wewnętrzną część dłoni. Chłopak syknął i cofnął rękę. Skrzywił się, widząc długą, zgrubiałą bliznę – pamiątkę dnia, w którym poznał Rosę. Ciekawe czy gdyby posiadał moc jak Merlin, byłby wstanie pozbyć się blizny.

– Pozwolisz na chwilkę? – spytał nagle jakiś głos za jego plecami.

Chłopak odwrócił się gwałtownie, nie usłyszał bowiem żadnych kroków, które świadczyłyby o tym, że ktoś wszedł przed chwilą do pokoju. Tymczasem tuż za nim stał Merlin w swojej pełnej okazałości. Czarownik uśmiechał się, chociaż może słowo „uśmiech" nienajlepiej opisywało wyraz jego twarzy. Mężczyzna po prostu unosił do góry kąciki ust, co spowodowało, że liczne bruzdy wokół jego oczu pogłębiły się jeszcze bardziej. Wyglądałby całkiem groźnie, gdyby nie fioletowa szlafmyca z pomponem, którą naciągnął sobie głęboko na czoło.

– Chciałbym ci coś opowiedzieć – oznajmił Merlin, podbródkiem wskazując drzwi. – I lepiej żebyśmy byli sami.

– Tutaj też jesteśmy sami – zauważył trzeźwo Marcel, który nie miał najmniejszej ochoty oddalać się od buchającego ciepłem kominka.

Jego przyjaciele – Rosa, Zielony Kot i Elka siedzieli na poddaszu i rozkładali manatki. Merlin nie chciał nawet słyszeć o tym, aby jego niezapowiedziani goście mieli spędzić noc gdzieś poza domem. Zaprowadził ich na poddasze i wskazał łóżko oraz kilka materaców, co prawda średnio czystych, ale na pewno wygodniejszych niż twarda ziemia, na której przyszło im spędzić kilka ostatnich nocy. Niespodziewani goście nawet nie próbowali protestować i choć było im trochę głupio, chętnie skorzystali z zaproszenia. Wreszcie mogli przespać się na powierzchni, która nie była trawą lub leśnym mchem. Nikt nie miał siły szukać jakiejś pobliskiej stacji, a poza tym i tak musieliby wrócić do chaty Merlina następnego ranka. Mieli przecież tyle do przedyskutowania!

– Nie, nie, mój drogi. – Merlin zacmokał i pokręcił głową. – Nie możemy zostać w tym pokoju. Jego ściany mają uszy. Sam zobacz.

Czarownik wskazał swoim długim palcem miejsce, w którym jedna ze ścian spotykała się z podłogą. Z pomiędzy desek wyrastało małe ucho i poruszało się niespokojnie.

– Co to jest? – wykrzyknął chłopak, spoglądając na przemian to na Merlina, to na ucho.

– Ucho – wyjaśnił czarownik tonem, jakby uszy wyrastające bezpośrednio ze ściany nie były wcale niczym dziwnym. – A teraz chodź. Póki twoi przyjaciele rozkładają się na górze.

Merlin pociągnął Marcela za ramię, ale ten wciąż nie mógł oderwać wzroku od ucha. W końcu jednak dał za wygraną, ponieważ palce czarownika z chwili na chwilę coraz mocniej wpijały mu się w skórę. Zdusił w sobie pytanie o to, kiedy Merlin ostatni raz obcinał sobie paznokcie i niechętnie wstał z podłogi przy kominku. Jednak uścisk mężczyzny wcale nie zelżał. Czarownik zacisnął dłoń na ramieniu Marcela jeszcze mocniej, a następnie obrócił chłopaka twarzą w stronę drzwi prowadzących do pokoju ze studnią. Marcel wyrwał mu się pospiesznie i odsunął od niego na odległość kilku kroków.

– Daj spokój, umiem przecież chodzić – burknął. – I czemu właściwie to ucho wyrastało ze ściany?!

– Bo to jej ucho – odparł pogodnie Merlin, popychając drzwi, które otworzyły się z głuchym jękiem. – A czemu tobie wyrasta ono z głowy?

Marcel dał za wygraną, stwierdzając po raz kolejny, że są w Donikąd rzeczy, których on, chłopak z zupełnie innego świata, nigdy nie zrozumie. Ze zrezygnowaniem przekroczył próg pokoju. Powiało chłodem, który buchał ze studni znajdującej się na środku pomieszczenia.

Merlin stanął za chłopakiem i niby od niechcenia podniósł do góry obie ręce. Kiedy gwałtownie opuścił je ku ziemi, o podłogę uderzyły dwa fotele, które wzięły się zupełnie znikąd.

– Siadaj – zachęcił Marcela mężczyzna, wskazując na czerwony fotel. Czarownik sam usadowił się na niebieskim, który sprawiał wrażenie dużo wygodniejszego od czerwonego.

Chłopak westchnął ze zrezygnowaniem i usiadł na brzegu fotela. Ten cicho skrzypnął pod jego ciężarem. Marcel rzucił Merlinowi zniecierpliwione spojrzenie.

– Daj mi ją – rzekł Merlin. – Rękę – dodał, widząc pytającą minę chłopaka i wskazując na jego prawą dłoń.

Marcel niepewnie wyciągnął rękę w stronę czarownika. Ten pochylił się w swoim fotelu i dwoma długimi palcami złapał dłoń chłopaka. Jego palce były zimne jak kostki lodu.

– Nie trzeba było dotykać tego sznura – mruknął, wodząc wzrokiem po zgrubiałych bliznach i marszcząc brwi.

Marcel nawet nie miał zamiaru pytać czarownika, skąd ten miał pewność, że był to akurat magiczny sznur. Przyzwyczaił się już do tego, że Merlin wiedział o faktach, o których wcale nie powinien był wiedzieć.

– Ale do rzeczy. Zawracam ci głowę dlatego, że to właśnie tobie muszę opowiedzieć całą moją historię. Twoi przyjaciele nie usłyszeli jej w całości, myślę, że nigdy by jej nie do końca nie zrozumieli. W przeciwieństwie do ciebie, drogi chłopcze. Ty zrozumiesz ją doskonale.

Marcel pokręcił głową. Był przekonany, że jeśli ktoś z ich czwórki miałby pojąć w pełni historię czarownika, to na pewno nie byłby to on. W końcu jak mógłby dobrze zrozumieć sprawy dotyczące Donikąd, skoro całe życie spędził tak daleko od jego magii i zwyczajów? Merlin po prostu bredził.

– Mylisz się. To nie ze mną chcesz rozmawiać. Powinieneś pogadać z Zielonym Kotem albo...

– Wiem co mówię – Merlin przerwał Marcelowi wpół zdania i pogroził mu długim palcem zakończonym dawno nieobcinanym paznokciem.

Chłopak skrzywił się, widząc jak długi, żółty paznokieć powoli przysuwał się coraz bliżej jego twarzy. Nie wiedząc co mogłoby czarownikowi skoczyć do głowy, odsunął się od niego najdalej jak tylko mógł, wbijając w głąb fotela. Merlin jednak cofnął rękę, wyraźnie rozbawiony. Marcel już od dawna to podejrzewał – Merlin musiał mieć świra.

– Cała moja historia ma swój początek dawno, bardzo dawno temu – zaczął mówić czarownik. Przeciągał sylaby niczym rodzic, który chciał głosem stworzyć napięcie podczas opowiadania dzieciom bajki na dobranoc. – Tak dawno, że już właściwie ledwo to wszystko pamiętam. Wspomnienia tak odległe, że niemal zapomniane. Rozgrzebuję pamięć i widzę je jak przez mgłę. Ale przecież są ważne. Wszystko bowiem zaczęło się nie w momencie odkrycia portalu, a wtedy gdy nawet nie wiedziałem jeszcze kim jestem. Żyłem sobie niczego nie świadom Po Drugiej Stronie, czyli w świecie, w którym także i ty żyłeś, kiedy...

– Zaraz! – wykrzyknął Marcel kiedy tylko dotarł do niego sens słów czarownika.

Taka możliwość wydała mu się zupełnie nierealna. Przecież Merlin, czarownik, nie mógł żyć w świecie, z którego pochodził Marcel. To było po prostu absolutnie wykluczone. Bo niby jak? Czarował tam sobie jak gdyby nigdy nic i zrzucał krzesła z sufitu?

– Ależ tak – przytaknął tymczasem Merlin. – To właśnie chcę powiedzieć. Miałem na imię Fryderyk i żyłem sobie spokojnie Po Drugiej Stronie. Tak tutaj nazywane jest uniwersum, z którego pochodzimy, przez wszystkich tych, którzy wiedzą o jego istnieniu. Wydawało mi się, że mogę wszystko. Byłem co prawda sierotą, który stracił rodzinę, samotnym wyrzutkiem, ale bardzo mocno wierzyłem w siebie i swoje umiejętności. Chciałem się uczyć, kształcić, by pewnego dnia zostać znanym prawnikiem lub lekarzem. Czy też czymś w tym stylu. Chciałem odnieść tak zwany sukces, cokolwiek to słowo miałoby znaczyć. Wszystko układało się nad wyraz dobrze, aż pewnego dnia moje życie zmieniło się diametralnie. Siedziałem przed budynkiem szkoły i czytałem książkę, kiedy ją zobaczyłem. Piękną, ogromną wróżkę – ważkę. Miała różowe skrzydła, które mieniły się w słońcu. Wciąż mam jej obraz przed oczami, przechowuję go w pamięci jak cenny skarb. Pamiętam, że usiadła mi na ramieniu i zupełnie niespodziewanie użądliła. Wydało mi się to dziwne, tak dziwne, że przeszukałem później chyba z pięć encyklopedii, by znaleźć coś o żądlących ważkach. Nie znalazłem nic. Ale odpowiedź nadeszła szybko. Następnego wieczoru spotkałem osobliwego jegomościa, który opowiedział mi o krainie, w którą początkowo nie uwierzyłem. Kraina? Wydało mi się to jakąś zupełną bzdurą. Wyzwałem tego człowieka od szaleńców, ale w końcu... sam nie wiedziałem jak to się stało... wziąłem pod uwagę możliwość, że mógł on mówić prawdę.

– Co to był za człowiek? – zapytał Marcel, gdyż Merlin pozwolił sobie na dłuższą chwilę milczenia. Jego oczy zaszły mgłą. Widać było, że czarownik ma przed oczami nie Marcela, a owego jegomościa, który przed laty złożył mu niespodziewaną wizytę.

– To był inny czarownik, którego również wiele lat temu sprowadzono z Po Drugiej Stronie. Słuchając jego słów, jego szalonej opowieści, postanowiłem w jednej chwili porzucić całe moje życie. Porzuciłem moje marzenia o zostaniu człowiekiem sukcesu i udałem się na spotkanie świata, który nie miał najmniejszego prawa istnieć. Zwyciężyło we mnie to utęsknione, odwieczne pragnienie doświadczenia czegoś niezwykłego. Wypełniała mnie dziwna ekscytacja. Udaliśmy się do Przejścia i... sam zresztą dobrze wiesz, jak wygląda pojawienie się Donikąd. Byłem oczarowany i zachwycony. I zdumiony. Do głębi.

Wkrótce okazało się, że dopiero w Donikąd mogła ujawnić się moja magia. Miałem w sobie wielką moc, tak wielką jakiej nie mieli inni młodzi czarownicy. Byłem na tyle dumny, że przedstawiałem się wszystkim imieniem Merlin – imieniem, które nosił najpotężniejszy czarodziej, bohater legend, w których zaczytywałem się jako dzieciak. Później razem z innymi młodymi adeptami sztuk magicznych dołączyliśmy do Ludzi Oka, klanu, do którego należeli wówczas prawie wszyscy donikańscy czarownicy. Każdemu z nas wytatuowano trzecie oko na samym środku czoła. Zaczęliśmy działać razem. Z czasem okazało się jednak, że wcale nie czułem się dobrze jako członek większej grupy. Zawsze wolałem być sam. Dlatego też kiedy poznałem Nadię, opuszczenie ich okazało się prostsze niż można by to sobie wyobrazić.

Merlin westchnął i zamilkł. Zapadła cisza, przerywana jedynie cichym skrzypieniem desek sufitu. Elka, Rosa albo Kot musieli przechadzać się po poddaszu.

– Dlaczego nie chciałeś powiedzieć moim przyjaciołom, że pochodzisz z, jak to je nazwałeś... Po Drugiej Stronie? – zapytał w końcu Marcel, bo było to pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy. – Czy bycie stamtąd jest czymś... niewłaściwym? Złym? Lepiej się do tego nie przyznawać? Nic nie rozumiem.

Merlin wzruszył ramionami.

– Widzisz, mój drogi chłopcze, tak się składa, że bardzo rzadko sprowadza się tu ludzi z Po Drugiej Stronie. W historii jest mowa o zaledwie kilkudziesięciu takich przypadkach. Zawsze byli to czarownicy, którzy urodzili się w niewłaściwym uniwersum i należało ich sprowadzić do świata, do którego tak naprawdę należeli. Donikanie nie mówią o naszej rzeczywistości i mają ją za świat zbyt straszny, by chcieli o nim w ogóle słuchać. Trzeba przyznać, że w niektórych kwestiach ich poglądy i przekonania są trochę zabawne. Może dlatego...

– Chwileczkę! – Marcel przerwał Merlinowi w pół zdania. – Skoro stamtąd sprowadza się tylko czarowników, to co ja tu robię?! Nie mam przecież żadnej mocy... czy czegoś takiego. Bo chyba nie jestem czarownikiem? – Marcel zaśmiał się na samą myśl o takiej ewentualności.

– No właśnie. – Merlin skinął głową i westchnął ciężko. – Nikt ci o tym nie powiedział, ale twoje pojawienie się wprowadziło spory zamęt w Donikąd. Królowe łamią sobie głowy nad twoim przypadkiem i nie mogą znaleźć logicznego wytłumaczenia całej tej sytuacji. Wiedzą jednak, że musieli w tym wszystkim maczać palce ludzie, którzy są równie potężni jak one. I dlatego tak się ich lękają. Czarownicy. Ludzie Oka. Oczywiście wiem to wszystko z mojej studni mocy, w którą zdarza mi się jeszcze czasem zaglądać, by być na bieżąco z tym, co się dzieje w świecie.

Marcel wlepił wzrok w twarz Merlina. Słowa mężczyzny wywarły na nim niemałe wrażenie.

– Czarownicy mnie tu sprowadzili?! – wykrzyknął chłopak. – Myślałem, że to wszystko to jakaś pomyłka. Ale po co? I skąd o tym wszystkim w ogóle wiesz? Odniosłem wrażenie, że nie interesujesz się niczym, co dzieje się poza ścianami twojej chaty.

– Och mój drogi chłopcze! Bardzo się mylisz. Od czasu do czasu udaje mi się jeszcze zobaczyć w mojej studni mocy to i owo – wyjaśnił Merlin, a następnie spytał niespodziewanie. – Rosa jest twoją drugą, prawda?

– Że niby czym?

– Drugą – powtórzył spokojnie czarownik. – Łączy was braterska więź, coś w ten deseń. Czy to prawda?

– Och, owszem – przyznał Marcel. – To prawda. Ale nie wiedziałem, że oznacza to, że Rosa jest moją drugą.

Czarownik miał już coś odpowiedzieć, kiedy nagle do uszu obojga doleciał cichy pisk. Mężczyzna zmarszczył brwi i zaczął wzrokiem lustrować pokój w celu zlokalizowania źródła hałasu. Chwilę później do pisku dołączył też tupot maleńkich nóżek i wtedy Marcel ze śmiechem wskazał Merlinowi szarą mysz, która przebiegła wzdłuż ściany i zniknęła za szafą. Twarz czarownika na moment się rozpromieniła, ale niemal od razu na powrót stężała. Najwidoczniej spodziewał się czegoś dużo mroczniejszego od małej myszki.

– Durne myszy – westchnął mężczyzna. – Tak, chłopcze, to się zdarza, że więź łączy osobę stąd i stamtąd. Powiedziałbym, że nawet bardzo często. Jednak praktycznie nigdy nie dochodzi do spotkania takiej dwójki i dlatego żadne z nich nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia więzi. Po prostu całe życie czują dziwną pustkę, jakby czegoś im brakowało. Nie mogą jednak odkryć co jest przyczyną. Ale wy się spotkaliście. Jak to było?

Marcel zastanowił się czy powinien dzielić się z Merlinem tą historią. W końcu uznał, że skoro czarownik podzielił się z nim kilkoma sekretami, on też chyba był mu coś winien.

– To było zaraz po tym jak przybyłem do Donikąd – zaczął, skubiąc frędzel narzuty, która przykrywała jego fotel. – Spotkałem ją zupełnie przypadkiem, ale od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Czułem to. Rosa miała sznur przywiązany do nadgarstka. Powiedziała, że sznur będzie stawał się coraz cieńszy i cieńszy, aż w końcu przerwie się, kiedy zostaną dopełnione warunki, jakie zawarła z pewnym... czarownikiem. – Dopiero teraz do Marcela dotarło, że Merlin również był czarownikiem. Czy naprawdę powinien był dzielić się z nim tym wszystkim? Czy mógł mu zaufać? Czy czarownicy byli godni zaufania? – Wiedziałem, że muszę jakoś zniszczyć ten sznur i tyle. Od tamtej pory Rosa jest z nami.

Merlin skinął ze zrozumieniem głową.

– Udało ci się przeciąć sznur czarownika?

Marcel spuścił wzrok. Nagle bardzo interesujące wydały mu się swoje paznokcie u rąk. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł się trochę niepewnie opowiadając Merlinowi o Rosie. Nie miał natomiast najmniejszej ochoty wspominać mu o darach otrzymanych od królowych żywiołów.

– Daj spokój – zaśmiał się czarownik. – Dlaczego tak bardzo mi nie ufasz?

Chłopak podniósł wzrok i spojrzał Merlinowi prosto w twarz. Mężczyzna znów uśmiechał się tym swoim dziwnym, przerażającym uśmiechem, który pogłębiał bruzdy wokół jego oczu.

– To nie moja zasługa, a pewnego prezentu, który otrzymałem. Już mówiłem, że nie posiadam żadnej magii – powiedział w końcu chłopak.

– Ale twoja druga ją ma – odparł cicho czarownik i znów wlepił wzrok w studnię swojej mocy. – Uważaj na nią. Poza tym nie musisz przede mną niczego ukrywać. Wiem, że dostałeś dary od królowych czterech żywiołów. Wszystko zobaczyłem w studni, kiedy napiłeś się z niej wody i pozwoliłeś mojej mocy nad sobą zapanować.

– Rosa ma moc?

– Rosa jest mocą.

Zapadła cisza, przerywana jedynie cichymi chrobotami dochodzącymi zza szafy. Marcel myślał nad słowami Merlina. Oczywiście wiedział, że Rosa potrafiła robić rzeczy świadczące o tym, że dziewczyna posiadała moc. Umiała zamrozić jezioro lub wyczarować stróżkę wody, która zaprowadziła go do miejsca, gdzie zostawił ją pewnego razu w Lesie Jutra.

W końcu postanowił zapytać o coś, co chciał wiedzieć już od dawna. Właściwie to od zawsze.

– Merlinie?

Czarownik podniósł wzrok i potrząsnął głową, jakby odrzucając od siebie jakieś natarczywe wspomnienia.

– Tak?

– Czy mogę zadać ci jedno pytanie?

– Ależ oczywiście. Proszę.

– Czy kiedy byłeś jeszcze młodym chłopakiem... i żyłeś Po Drugiej Stronie... czy wtedy... miałeś wrażenie, że byłeś już wcześniej w Donikąd?

– Słucham? – Merlin zmarszczył brwi. Wydawał się być szczerze zdumiony – Będąc Po Drugiej Stronie miałbym mieć wrażenie, że już kiedyś byłem w Donikąd? Przykro mi, ale nic podobnego! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?

– Tak się składa... – Marcel zastanawiał się jak najlepiej mógłby opisać swoje własne doświadczenia. – Że ja tak właśnie miałem. Żyłem Po Drugiej Stronie, ale miałem w pamięci, a może tylko w wyobraźni, obrazy jakiegoś świata. Przez całe lata wydawało mi się to zbyt idiotyczne, by o tym komukolwiek mówić. Wręcz przeciwnie, starałem się ukryć te obrazy. Wstydziłem się tego, chociaż nikt nie mógł przecież zobaczyć ich w mojej głowie. Były dobrze ukryte. Nie raz wydawało mi się, że jestem świrnięty. Och, to takie głupie!

– Nie! – zaprotestował szybko Merlin. – To zdumiewające, opowiadaj, dalej chłopcze.

– I kiedy użądliła mnie ważka i Zielony Kot przyszedł do mnie, by...

– Zielony Kot? – czarodziej zmarszczył brwi. – Zielony Kot przyszedł po ciebie, by zabrać cię do Donikąd?

– Owszem.

– To dziwne. Nie uważasz, że na taka misja powinna zostać powierzona komuś, kto nie rzuca się tak bardzo w oczy?

Marcel pomyślał, że czarownik miał przecież rację. Jednocześnie zdziwił się, że nigdy wcześniej sam się nad tym nie zastanawiał.

– Miałem wrażenie, że ludzie nie widzą Kota...

Merlin klasnął w dłonie i wykrzyknął rozemocjonowanym głosem:

– Albo ludzie nie widzieli, że jest zielony!

– Tak, to możliwe – zgodził się chłopak. – Poza tym Zielony Kot powiedział mi, że do jego obowiązków należy kontrolowanie sieci wróżek. Więc zakładam, że często zapuszcza się tu i tam. Podobno jest dobry w prześniwaniu. On sam przynajmniej tak twierdzi. Merlinie? Czy coś podejrzewasz?

– Ależ skąd – odparł czarownik i podrapał się w głowę odzianą w ozdobną szlafmycę. – Po prostu nie wiedziałem, że w życiu spotka mnie jeszcze tyle pytań bez odpowiedzi. A tu proszę! Niespodziewanie zjawiliście się wy i wywróciliście spokojne życie starca do góry nogami. Och, zobacz! – Merlin skierował swój długi palec wskazujący w stronę małego okna. – Wygląda na to, że już przestało padać.

Czarownik podniósł się z fotela i podszedł do okna. Uchylił je i uśmiechnął się do siebie. Kiedy Marcel stanął za Merlinem, od razu uderzył w niego ziąb panujący na zewnątrz. Wyglądało jednak na to, że deszcz wreszcie minął, a jedyną pamiątką po nim były już tylko ogromne kałuże. Marcel podniósł głowę, szukając wzrokiem tęczy. Jednak ta zniknęła, pozostawiwszy po sobie jedynie delikatną, kolorową mgiełkę zawieszoną w powietrzu.

– Z  Aquą jeszcze nie jest tak źle, jak wszystkim się wydaje – mruknął ucieszony czarownik, rozglądając się dookoła. – A to był naprawdę ciężki do opanowania deszcz. Wygląda na to, że mamy jeszcze kilka miesięcy spokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro