Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. Tęcza cz.2

Nic się nie wydarzyło. Zielony Kot jednak nie dał tak szybko za wygraną i ponownie zastukał, tym razem mocniej. Przecież nie po to zaszli tak daleko, by teraz się poddać. Dopiero po kilku minutach z wnętrza chatki zaczęły dobiegać odgłosy powolnych kroków.

Drewniane drzwi otworzyły się i na progu stanął dość ekscentrycznie wyglądający mężczyzna. Był wysoki i chudy, miał długie, białe włosy i długą, białą brodę, ale w jego oczach wciąż czaił się jakiś młodzieńczy błysk. Pomimo siwizny nie dało się łatwo oszacować jego wieku.

Wzrok Marcela prześlizgnął się po całej postaci mężczyzny. Śliwkowa koszula nocna sięgała mu prawie do ziemi. Nie nosił butów i spod koszuli wystawały bose, blade stopy o kościstych palcach. Na dodatek nieznajomy miał na głowie zieloną szlafmycę. Wyglądał naprawdę bardzo osobliwie.

Mężczyzna rzucił przybyszom zdziwione spojrzenie i końcem długiego palca wskazującego zastukał w tabliczkę przybitą do drzwi.

– Dziewczyna, chłopak, gęś i kot wielkości młodego rysia. Nie umiecie czytać? Tutaj wyraźnie jest napisane „nie pukać".

– E... – głos zabrał Zielony Kot. – Nie uważa pan, że to tylko zachęca do pukania? – I nie czekając na odpowiedź dodał: – Przychodzimy w dość pilnej sprawie.

Mężczyzna obrzucił ich gniewnym spojrzeniem i zmarszczył brwi.

– Można się tego domyślić zważywszy na stan, w jakim się znajdujecie. Nie mogliście poczekać, aż przestanie lać? Jesteście dość... mokrzy. Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki?

Kot zawahał się przez krótką chwilę, ale w końcu poszedł na całość, oznajmiając:

– To ma związek z pewnym portalem.

Kiedy tylko Kot wypowiedział te słowa, przez twarz mężczyzny przebiegł grymas. W jednej chwili przybyło mu z dziesięć, a może nawet dwadzieścia lat. Widać było, że wspomnienie portalu momentalnie zmieniło jego stosunek do niezapowiedzianych gości.

– Wejdźcie – powiedział krótko i gestem zaprosił ich do środka.

Marcel jako pierwszy niepewnie przekroczył próg i ruszył w ślad za mężczyzną. Oczom chłopaka ukazało się wnętrze domu – równie osobliwe jak jego mieszkaniec.

Pomieszczenie, w którym się znaleźli nie było duże, ale dość wysokie. Sufit, ściany i podłoga zostały zrobione z bali, które musiały mieć już swoje lata, wytwarzały bowiem specyficzny zapach butwiejącego drewna. W Marcelu obudziło się wspomnienie stacji numer dwieście dwadzieścia dwa, której towarzyszył podobny zapach. Odrzucił jednak szybko obraz przytulnej dwieście dwudziestki dwójki. Przyjrzał się natomiast uważnie pomieszczeniu, w którym właśnie się znalazł. W pokoju czołowe miejsce zajmowało coś bardzo dziwnego. Po dłuższych oględzinach chłopak stwierdził, że to nic innego jak studnia, ale myśl ta wydała mu się absurdalna – kto normalny ma studnię w domu? Z drugiej jednak strony gospodarz tego domu wcale nie wyglądał na kogoś normalnego. Bazując na pierwszym wrażeniu, był to raczej ostatni epitet, którym ktoś mógłby go określić.

Poza studnią w pomieszczeniu znajdowało się tylko łóżko przykryte szarą derką i kredens pełen dziwacznych butelek i słoików. Z sufitu zwisały pęki ziół, kwiatów i, ku zdziwieniu Marcela, suszonej cebuli.

– Za mną – burknął osobliwy mężczyzna. Przeszedł przez pomieszczenie ze studnią i otworzył małe drzwi prowadzące dalej w głąb domu.

Były one tak niskie, że zarówno gospodarz jak i Marcel musieli schylić głowy przekraczając próg. Rosa, Kot i gęś, niżsi od pozostałej dwójki, przeszli przez nie bez problemu.

Za małymi drzwiami znajdował się pokój, którego czołowe miejsce zajmował duży, okrągły stół. Wokół niego stało sześć krzeseł, chociaż gospodarz najwidoczniej regularnie korzystał tylko z jednego. Pozostałych pięć pokrytych było bowiem grubą warstwą kurzu.

Marcel poczuł, że po całym ciele rozlewa mu się przyjemne ciepło. Omiótł wzrokiem pokój, szukając przyczyny tej miłej niespodzianki. Znalazł ją od razu – w rogu pomieszczania znajdował się kominek, w którym wesoło buchał ogień. Nad ogniem wisiał osmolony garnek. Sądząc po zapachu musiała gotować się w nim jakaś zupa, zapewne kolacja osobliwego gospodarza.

– No i co macie mi do powiedzenia? – zapytał mężczyzna, gestem nakazując im, by usiedli na zakurzonych krzesłach. Ton jego głosu nie zachęcał jednak wcale do rozmowy.

– A czy moglibyśmy wcześniej przebrać się w suche rzeczy? Trochę nam zimno – powiedział Marcel.

– Nie widzę, żebyście mieli jakieś bagaże...

– Och, moja przyjaciółka ma je... na szyi.

Rosa posłała Marcelowi wściekłe spojrzenie i dopiero wtedy chłopak pomyślał, że może nie powinien wspominać o szafeczce. Skąd jednak mógł wiedzieć, że posiadanie jej może być czymś niewłaściwym? Odpowiedź była prosta – nie mógł tego wiedzieć.

– Drobina zmniejszająca... – powiedział mężczyzna, wlepiając w Rosę przenikliwe spojrzenie swoich niebieskich oczu. – No proszę. Czyżbyśmy mieli do czynienia z małą czarodziejką?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Zdjęła z szyi szafeczkę i momentalnie powiększyła ją do rozmiarów przeciętnej szafki kuchennej. Marcel pomyślał, że chyba trwało to jeszcze krócej niż ostatnim razem.

– Nie jestem czarodziejką – mruknęła Rosa, wyjmując z szafki suche ubranie dla siebie i dla Marcela. – Możemy przebrać się w tym drugim pokoju? – spytała.

Mężczyzna skinął głową, a dziewczyna zniknęła za małymi drzwiami. Marcel zauważył, że był to pierwszy raz, kiedy Rosa nie czuła się komfortowo przemoczona do suchej nitki – do tej pory nigdy jej to nie przeszkadzało. Zawsze siedziała sobie zupełnie mokra i wydawała się być zadowolona, kiedy on sam marzył o takich rzeczach, jak kominek i kubek gorącej herbaty.

Wróciła po kilku minutach. Miała na sobie suche ubranie, ale żółty szalik pozostał na swoim miejscu – mokry i ciężki od wilgoci.

Marcel wziął swoje ubrania i również poszedł się przebrać. Kiedy znalazł się w drugim pomieszczeniu, jego wzrok natychmiast przykuła znajdująca się na jego środku studnia. Podszedł do niej i spojrzał w głąb. Woda znajdowała się kilka metrów niżej – falowała złowieszczo; czarna i zmarszczona niczym jedwab. Nagle Marcel usłyszał za swoimi plecami jakiś dźwięk i szybko odsunął się od studni. Odniósł dziwne wrażenie, że nie powinien był do niej zaglądać. Nie oglądając się za siebie, opuścił pomieszczenie i wrócił do pokoju ze stołem.

Wszyscy rozsiedli się na podłodze koło kominka i grzali się przy ogniu. Kot opowiadał mężczyźnie historię o zabitym posłańcu i liście, który miał przy sobie. Gospodarz słuchał uważnie i kiwał potakująco głową. Marcel zajął miejsce obok właściciela domu i wyciągnął ręce do ognia. Jasny płomień oświetlił blizny na wewnętrznej stronie dłoni, które zostały mu po dotknięciu sznura Rosy.

– ... dowiedzieliśmy się, że podpowiedź dotycząca otwarcia portalu znajduje się na drugim końcu tęczy. – mówił Kot. – Wyruszyliśmy więc w podróż i oto jesteśmy. Na drugim końcu tęczy stał dom i pomyślałem, że jego mieszkaniec na pewno musi wiedzieć co nieco o tej sprawie.

– I miałeś rację. To ja jestem tą informacją.

– Pan? – zdziwił się Zielony Kot. – Pan jest informacją?

– Są historie, które powinny pozostać nieopowiedziane. Myślę, że ta się do nich zalicza. Ale stare, nieopowiedziane historie nie dają o sobie zapomnieć, zwłaszcza jeśli w przeszłości popełniło się wiele błędów.

Mężczyzna podniósł się z krzesła i zaczął spacerować po pokoju tam i z powrotem. Pomimo dziwacznego stroju i śmiesznej szlafmycy, wzbudzał w swych gościach respekt. Jedno było pewne – biła od niego prawdziwa moc.

– Mówcie mi Merlin – odezwał się ponownie starzec, mijając kominek. – Chociaż może lepiej żebyście nazywali mnie Fryderykiem – imieniem, które pochodzi z czasów, w których nie byłem jeszcze pyszałkowatym nastolatkiem, który nadał sobie imię na cześć czarodzieja z legend. Zresztą mówcie jak chcecie – imię nie nadaje mi mocy, ni chwały. To wszystko nie ma już najmniejszego znaczenia.

– Rosa, Marcel, Ela – wyliczył Kot, wskazując kolejno każdego ze swoich towarzyszy. – A ja jestem Zielony Kot.

– Po prostu Zielony Kot? – zdziwił się Merlin-Fryderyk.

– Sam powiedziałeś, że imię nie daje mocy, ni chwały. Można je jednak w każdym momencie porzucić, gdy przysparza ci kłopotów.

Merlin-Fryderyk kiwnął głową ze zrozumieniem..

– Moja historia kończy się tym, czym się zaczęła. Ale co się stało, to się nie odstanie. Najpierw chodźmy spojrzeć w moje źródło mocy – powiedział tajemniczo. – Jeśli chcecie być moimi gośćmi, jest to wasz obowiązek.

Mężczyzna skierował się w stronę małych drzwiczek, a Rosa i Marcel rzucili między sobą znaczące spojrzenia mówiące „ale dziwak!". Posłusznie jednak skierowali się za Merlinem i stanęli obok niego przy studni.

– Każdy czarownik ma swoją studnię mocy – powiedział Merlin, chwytając wiadro i spuszczając je w czeluść. – W której widzi to, czego nie widzą inni. Oto jest moja studnia, która wysycha.

Mężczyzna kręcił korbą, a wiadro zjeżdżało coraz niżej, aż w uderzyło w taflę. Merlin zaczął kręcić korbą w przeciwnym kierunku. W końcu wyciągnął swoją szponiastą dłoń i postawił na ziemi wiadro pełne czystej, zimnej wody.

– Pijcie – nakazał im. – Przebywacie w moim domu i moja moc musi mieć nad wami kontrolę. – Pijcie, przyjaciele.

Wyglądało na to, że nie mieli wyjścia.

Marcel nabrał wody w złączone dłonie i posłusznie zanurzył usta w tym, co nie zdążyło przecieknąć mu pomiędzy palcami. Elka wypiła dwa, może trzy małe łyki. Rosa zrobiła to samo, ale Merlin pokręcił głową.

– Pij, dziecko.

Rosa skinęła głową i wypiła kolejnych kilka łyków. Merlin wciąż jednak kręcił głową i palcem wskazywał na wiadro. Dziewczyna w końcu zanurzyła usta w wodzie i piła dopóki, dopóty mężczyzna nie powiedział, że już wystarczy i że może przestać. Rosa wstała i wytarła brodę rękawem, rzucając Merlinowi wściekłe spojrzenie.

Zielony Kot westchnął i podszedł do wiadra. Niechętnie chłeptał wodę przez dobrych kilka minut.

– Dziękuję, przyjaciele – rzekł Merlin, nachylając się nad studnią. – No tak... – szepnął, wlepiając wzrok w taflę i uśmiechając się do siebie.

Marcela zaciekawiło, co takiego mężczyzna mógł zobaczyć w studni i sam również się nad nią nachylił. Serce zabiło mu mocniej ze zdumienia, kiedy ujrzał w lustrze wody siebie samego. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego, gdyby nie fakt, że scena dziejąca się na powierzchni wody nie była sceną, która działa się nad nią. Woda tym razem wcale nie zadziałała jak lustro. Marcel ze studni łypał na prawdziwego Marcela mętnym wzrokiem, kiedy tuż obok niego zaczęła rysować się druga postać. Był to Kuba.

Kuba ruszał ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Marcel tylko kiwał głową, kiedy nagle na tafli wody pojawiło się coś jeszcze. Ważka. Wielka, kolorowa, prawie tak samo piękna jak była w rzeczywistości. Usiadła na ramieniu Marcela i użądliła go w ramię.

Obraz zaczął się rozmywać, kolory zbladły, a po chwili zniknął zupełnie. Woda znów była czarna i falowała tajemniczo.

Prawdziwy Marcel rzucił Merlinowi zdziwione spojrzenie, ale ten tylko uśmiechnął się delikatnie.

– Każdy czarownik ma swoją studnię – powiedział. – A im czarownik jest potężniejszy, tym widzi w niej więcej. Ja byłem kiedyś bardzo potężny. Ale moja historia skończyła się cierpieniem, a studnia wysycha.

Mężczyzna wciąż patrzył tylko i wyłącznie na Marcela, a ten odniósł wrażenie, że scena, która odmalowała się na powierzchni wody była skierowana właśnie do niego. Kot, Rosa i Ela stali się tylko zbędnymi świadkami opowieści, która nie miała być przeznaczona dla ich oczu. Czy oni zobaczyli w czarnej tafli wody to samo co Marcel i Merlin?

Mężczyzna znowu utkwił spojrzenie w czarnej tafli studni. Jednak Marcel tym razem nie zobaczył tam nic oprócz falującej tajemniczo wody. Wyglądało na to, że Merlin po kolei oglądał obrazy z życia Rosy, Zielonego Kota i Eli. Były one widoczne tylko dla czarownika oraz osoby, której dotyczyły.

– W porządku – powiedział Merlin, odrywając w końcu wzrok od studni, i zaczął swoją opowieść. – Byłem młody, kiedy po raz pierwszy odkryłem istnienie portalu. Byłem młody i zafascynowany rzeczami, które potrafiłem. Moja potęga budziła we mnie pychę. Tak, zdawałem sobie sprawę ze swojej mocy. Chciałem dowiedzieć się więcej o portalu, którego obraz widziałem czasem w mojej studni, ale wcale nie wiedziałem czym był. Który nawiedzał mnie w snach, nie dając mi zapomnieć o swoim istnieniu. Jednak wtedy pojawiła się... ona. Kochałeś kiedyś kobietę? – To pytanie było skierowane do Marcela.

– Eeee...

Marcel wytrzeszczył na niego oczy ze zdumienia i pokręcił przecząco głową. Merlin wydawał się być zupełnie szalony. Dokąd zmierzała ta nieskładna opowieść?

– Nadia była miłością mojego życia. Mówi się, że czarownicy nie powinni się zakochiwać. Że powinni zgłębiać wiedzę. Poznawać niepoznane. Nie mogą zbaczać z głównej ścieżki, nie mogą angażować się w nic, co mogłoby przysłonić im główny cel. To prawda. Ale ja się zakochałem i opuściłem zgromadzenie Ludzi Oka, do którego wcześniej należałem. Wybrałem . Wiedliśmy życie szczęśliwe i proste. A później znowu zobaczyłem w mojej studni portal. Tym razem dużo wyraźniej niż wcześniej. Wiecie jak wyglądał? Jak drzwi zawieszone nad ziemią. Drewniane drzwi ze złotą klamką. Ja i Nadia byliśmy zafascynowani tym odkryciem. Wiedzieliśmy, że portal istnieje naprawdę. Pytanie tylko – gdzie się znajdował? Postanowiliśmy wyruszyć w podróż, by zgłębić tajemnice portalu i kto wie co znaleźć po otwarciu tych drzwi? Może udałoby nam się odkryć nową rzeczywistość? Nikt przecież nigdy nie wie dokąd mogą prowadzić nowoodkryte portale. Wiecie co by to znaczyło? Odnaleźć świat! Otworzyć drewniane drzwi ze złotą klamką! Ale później wydarzyła się... tragedia. Nadia odeszła, przepadła, umarła, nazwijcie to jak chcecie. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak to jest stracić ukochaną kobietę, póki sam tego nie doświadczy. Portal i to co znajdowało się po jego drugiej stronie przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Rzuciłem poszukiwania i zamieszkałem tutaj – na drugim końcu tęczy. Wśród róż. Nadia kochała róże. Tak dobrze radziła sobie z kwiatami. Zawsze miała ich cały ogród – czerwone, różowe, herbaciane, żółte, a nawet czarne. Te czarne lubiłem najbardziej. Zamieszkałem tutaj i wykopałem nową studnię mocy. Kiedy patrzę w jej wody, wciąż czasem widzę drewniane drzwi ze złotą klamką. Ale Nadii już nie ma i wiem, że nigdy nie odkryję, co się za nimi znajduje. Nie chcę tego wiedzieć. To już nie jest moja sprawa.

Mężczyzna zamilkł i wlepił wzrok w ścianę. Wyglądało jednak na to, że wcale nie widział owej ściany, ale patrzył w przeszłość. Może właśnie miał przed oczami wspomnienie dawnej ukochanej? Mówił chaotycznie i trochę od rzeczy, ale z jego dziwnego wywodu dało się wyłowić kilka faktów.

– A więc, podsumowując – odważył się odezwać Zielony Kot. – Byłeś sobie młodym czarownikiem, należącym do Ludzi Oka, kiedy zobaczyłeś obraz portalu w swojej studni mocy. Nie wiedziałeś czym był i chciałeś zgłębić jego tajemnicę. Jednak w między czasie się zakochałeś i opuściłeś stowarzyszenie, żeby zamieszkać z ukochaną. Chcieliście potem znaleźć i otworzyć portal, mając nadzieję odkryć kolejny świat, ale ona... odeszła i od tej pory przestałeś myśleć o portalu? – Było to bardzo rzeczowe podsumowanie opowieści Merlina.

Mężczyzna zdawał się być lekko oburzony takim pozbawionym emocji streszczeniem jego wypowiedzi, ale skinął potakująco głową.

– Jest jedna rzecz – ponownie zabrał głos Zielony Kot. – Skąd Ludzie Oka dowiedzieli się o portalu? Czemu właśnie teraz?

– Czarownicy musieli rozkopać popioły Araru – powiedział Merlin, ale dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że pozostali najwyraźniej nie mają pojęcia, co to znaczy. – Arar. Siedziba czarowników w Dolinie Czarnego Bzu w Zarzeczu. Budynek, który spłonął na skutek zamieszek wywołanych przez wyznawców Matki Natury.

– Tuż po stracie Nadii zostawiłem tam wiadomość zabezpieczoną moją magią. Podpowiedź dotycząca portalu znajduje się na drugim końcu tęczy. I tyle. Nie chciałem, by pamięć o portalu zupełnie zanikła, a jednocześnie wiedziałem, że muszę pozbyć się wspomnień, które były związane z Nadią. I pozostały jeszcze te plotki, te legendy, pogłoski. Niewielu zdaje sobie sprawę, że najwięcej wiedzą mieszkańcy małych miasteczek, w których sąsiad mówi sąsiadowi co usłyszał od sąsiada swojego sąsiada. Opowieści te mogą być zmienione w mniejszym lub większym stopniu, ale przeżywają gdzieś tam w pamięciach ludzi. Ludzie Oka musieli rozgrzebać popioły Araru i znaleźć mój przekaz, który został zapieczętowany magią silniejszą niż ogień. Moja historia została odkopana spod popiołów. Historia, która skończyła się dawno temu.

Zapadła cisza, przerywana jedynie cichymi krokami Merlina, który krążył wokół swojej studni.

– Portal podobno zabiera wszystkich w miejsca, w których powinni się znaleźć.

Merlin skinął głową.

– I mimo wszystko myślałeś, że uda wam się odkryć nową rzeczywistość?

– Być może – mruknął czarownik. – Być może tam właśnie powinniśmy się byli znaleźć. Ale wszystko poszło nie tak.

– Do otwarcia portalu potrzeba mocy, ogromu mocy – dodał Merlin. – Wiele lat temu, kiedy razem z Nadią wyruszyliśmy w podróż, która miała na celu przybliżenie nas do portalu, dowiedzieliśmy się kilku istotnych rzeczy. Po tym jak ona... odeszła, był taki czas kiedy chciałem poświęcić wszystko dla tego celu, który nas kiedyś połączył. Ale stchórzyłem. Wiecie dlaczego? Do otwarcia portalu potrzeba magii. Chcąc go otworzyć, musiałbym pozbyć się całej mojej mocy. Wtedy stchórzyłem, ale myślę, że teraz, po latach, kiedy już niewiele mi pozostało, jestem gotowy na takie poświęcenie. Może czas zakończyć to wszystko i otworzyć drzwi, które nigdy nie zostały otwarte?

Wyglądałona to, że Zielony Kot, Rosa, Marcel i Ela wpakowali się niechcący w cudzą,zupełnie poplątaną historię. A pomyśleć, że początkowo chodziło tylko o odstawieniechłopaka i gęsi do domu. Gdzie miało ich to wszystko zaprowadzić?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro