Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Końce i nowe początki cz.1

Kiedy Marcel otworzył oczy, poczuł się tak, jakby właśnie obudził się z długiego, trwającego całe dnie snu. Odniósł wrażenie, że Święto Kwiatów było jedynie jakimś dziwacznym doznaniem, na wpół tylko realnym, a na wpół fantastycznym. Czuł się tak, jakby wszystko, co zdarzyło się pomiędzy długimi przygotowaniami, a chwilą obecną, zlało się w jedną całość – jego sen zlał się ze Świętem Kwiatów, a święto zlało się ze snem. Gdzie kończyło się jedno, a gdzie zaczynało drugie? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. W pierwszej chwili nie mógł też przypomnieć sobie niczego dokładnie – wspomnienia ostatniego wieczoru i nocy jawiły mu się niczym nieostre, rozmyte fotografie, które jakiś czas temu przeglądał od niechcenia. Trochę go to zaniepokoiło. Zdecydowanie wolałby pamiętać wszystko chwila po chwili.

„To przez te przeklęte kwiaty" – uświadomił sobie Marcel. To ta woń, ciężka i słodka, wydawana przez tysiące kwiatów, zamąciła mu w głowie i wypełniła umysł słodką watą cukrową. Zjedzenie magicznych roślin tylko spotęgowało te dziwaczne odczucia – może gdyby odmówił, udałoby mu się zachować jasność umysłu, przynajmniej w niewielkim stopniu?

No i oczywiście była jeszcze Dalia. Całe Święto Kwiatów składało się przecież dla niego z jej obecności. Marcel jęknął. Co go napadło? Wczoraj Dalia jawiła mu się niczym jakaś bogini, która w jednej chwili skradła całą jego uwagę i skupiła ją na sobie. Wypełniła mu zmysły, myśli, sprawiła, że wszystko inne przestało istnieć i stało się nią. Dzisiaj doskonale wiedział, że Dalia była przecież tylko siostrą Lili, którą znał zaledwie jeden wieczór i z którą właściwie rozmawiał niewiele. Nie zdążył jej nawet dobrze poznać. Była miłą dziewczyną i oczywiście bardzo ładną, temu nie dało się zaprzeczyć. Jednak cała ta fascynacja jej osobą w świetle dziennym wydała mu się nieco irracjonalna.

Spędzili ze sobą całe Święto Kwiatów, tego miał pewność. Dalia w jednej chwili stała się dla niego tak ważna, że momentalnie zapomniał o wszystkich dookoła. Zapomniał nawet o Rosie, którą zostawił samą sobie, a z którą mógł przecież bawić się, śmiać i próbować różnych smakołyków przyniesionych na Święto Kwiatów przez mieszkańców miasteczka.

Chłopak znowu jęknął. Wiedział, że zrobił dużo rzeczy, których nie powinien był zrobić i świadomość tego powoli do niego docierała. By ją uciszyć, przekręcił się na drugi bok i ponownie zapadł w sen. Miał tak spać przez najbliższych kilka godzin, nie śniąc o niczym, zupełnie jakby jego sny znów pożerała stacja numer dwieście dwadzieścia dwa usytuowana w Lesie Jutra.

***

Kiedy obudził się ponownie, wiedział, że tym razem będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami swojego zachowania. Z trudem podniósł się z łóżka, wciągnął na siebie swoją starą bluzę i wyszedł ze spiżarki. Zamykając za sobą drzwi, zauważył, że posłanie Zielonego Kota było puste, mimo że ten wcale przecież nie należał do amatorów wczesnego wstawania. Która mogła być godzina? W ostatnim czasie rytm dnia i nocy, snu i czuwania zupełnie się gdzieś zagubił.

Marcel zszedł po schodach i skierował się w stronę salonu. Usłyszał stłumione głosy dochodzące zza drzwi.

– Dzień dobry – rzucił, wchodząc do pokoju.

Wszyscy stali i tymczasowi mieszkańcy domu Lili i Berna siedzieli już przy stole, każdy miał przed sobą filiżankę kawy. Kiedy wszedł, umilkli nagle, zupełnie jakby właśnie o nim rozmawiali.

Do salonu wpadało przez okno światło wczesnego poranka. Coś było nie tak. Czyżby przespali cały dzień i noc? Czyżby zgubili gdzieś całą dobę?

– Dzieńdoberek! – zawołał wesoło Zielony Kot.

Marcel natychmiast odnalazł wzrokiem Rosę. Spodziewał się, że będzie na niego zła i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że miała ku temu powody. Dziewczyna popatrzyła na niego zupełnie obojętnie. Wiedział, że powinien z nią porozmawiać, wyjaśnić jakoś swoje zachowanie, zrzucić wszystko na kwiaty, które zupełnie go otumaniły i mieć nadzieję, że ich przyjaźń nie ucierpi. Wiedział jednak, że nie był to odpowiedni moment na takie rozmowy, kiedy wszyscy siedzieli razem przy stole.

Bern wyciągnął dodatkową filiżankę (niebieską w białe grochy) i nalał Marcelowi kawy.

– Dzięki – powiedział chłopak.

Kawa była czarna i gęsta, miała przyjemny posmak orzechów laskowych. Szybko przyniosła pożądany zastrzyk energii.

– No i jak? – Lila utkwiła w Marcelu wyczekujące spojrzenie.

– Co no i jak? – zapytał skonsternowany.

– Jak ci się podobało Święto Kwiatów oczywiście! Jesteś taki sam jak Bern. Zawsze trzeba ci wszystko tłumaczyć.

– Eeee... – Marcel poczuł mieszankę fascynacji i zażenowania na wspomnienie ulotnego Święta Kwiatów, które było jak sen.

Wiedział, że Dalia oczarowała go jednym spojrzeniem, z czego oczywiście wszyscy inni zdawali sobie doskonale sprawę. Miał też pewność, że gdyby dane mu było przeżyć Święto Kwiatów jeszcze raz, wszystko potoczyłoby się dokładnie tak samo.

– Spędziłeś dużo czasu z moją młodszą siostrą. – Lila nie owijała w bawełnę i ewidentnie miała teraz ochotę przegadać tę sprawę.

– To bardzo miła dziewczyna – przyznał Marcel.

Z drugiej jednak strony, czemu musiał im się w ogóle tłumaczyć? Spędził całe Święto Kwiatów w towarzystwie Dalii, nie zwracając najmniejszej uwagi na innych, to prawda, ale dlaczego właściwie miał tego nie zrobić? Z Rosą łączyła go tajemnicza więź, fakt. Była dla niego jak zagubiona siostra, która odnalazła się po latach, nie znaczyło to jednak wcale, że nie mógł zostawić jej przez chwilę samej. Nie potrzebowała opieki. „Ale potrzebowała towarzysza" – dodał cichy głos w głowie Marcela.

– Znam Dalię jak mało kto. – Lila najwyraźniej nie zamierzała oszczędzić mu tej rozmowy i drążyła temat. – Potrafi okręcić sobie każdego młodego chłopaka wokół swojego małego palca, zanim ten zdąży powiedzieć „tarta malinowa". Moja siostra to niezłe ziółko.

O co właściwie jej chodziło? Czy Lila robiła mu wyrzuty?

– To te kwiaty – mruknął Marcel.

– Kochanie, daj mu już spokój – do rozmowy wtrącił się Bern. – Wszyscy wiemy, że podczas Święta Kwiatów każdemu lekko odbija. Następnego dnia kwiaty przekwitają, a życie wraca do normy. Po co to roztrząsać?

Lila zdawała się go nie słyszeć.

– Moja siostra wraca dzisiaj do rodzinnej miejscowości w górach. Odwiedziłam ją wcześniej w domu naszej trzeciej siostry Laury, gdzie Dalia się zatrzymała. Być może nawet zdążyła już wyruszyć w drogę.

Marcel nie był pewien, czy poczuł w tym momencie ulgę czy rozczarowanie. Z jednej strony bardzo chciał ponownie zobaczyć Dalię. Z drugiej natomiast, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w świetle dziennym mogłaby wydać mu się kimś zupełnie innym, obcym. Chyba wolał zapamiętać dziewczynę w taki sposób, w jaki jawiła mu się podczas Święta Kwiatów – mimo że obraz ten zapewne nie miał wiele wspólnego z rzeczywistością. Było to jednak wspomnienie, które chciał zatrzymać.

– Nie wydaje mi się, że powinieneś się z nią spotykać, nawet jeśli jest jeszcze w miasteczku.

– Lila – znów odezwał się Bern. – Na cztery żywioły! Zejdź z chłopaka. Myślę, że sam ma prawo zadecydować, czy chce spotkać się dzisiaj z twoją siostrzyczką czy nie.

– Znam moją siostrę jak nikt inny i wiem do czego jest zdolna. – Lila najwyraźniej nie zamierzała dać za wygraną. – Nie chciałabym, żeby Marcel robił sobie jakieś nadzieje w związku z tą znajomością. Dalia zmienia swoje upodobania w zależności od tego, jak akurat wieje wiatr. Znam ją całe jej życie i wiem co mówię.

Tego już było za wiele.

– Lila, bardzo cię proszę, przestań – tym razem do rozmowy wtrącił się sam Marcel, którego cały ten nieszczęsny temat dotyczył. – Zupełnie nie rozumiem o co ci chodzi.

– Naprawdę? – Lila zdawała się być zdumiona. – Czy wiesz co przez całe Święto Kwiatów robiła Rosa?

– Eeeee...

– No właśnie! Wszyscy jesteście tacy sami. Zawsze myślicie tylko o sobie.

– Lila – powiedziała cicho Rosa, wpatrując się w swoją stygnącą kawę. – Ja naprawdę nie mam żadnych pretensji do Marcela. Cieszę się, że spędził miło Święto Kwiatów. Mnie w to nie mieszaj.

– I chcesz mi powiedzieć, że dobrze się bawiłaś? – zapytała z powątpiewaniem kobieta. – Nawet teraz widzę, że jesteś bardzo przybita.

– To nie ma nic wspólnego z tym, że Marcel bawił się z Dalią podczas Święta Kwiatów.

– Doprawdy?

– Moja droga. Przecież sama mogłaś spędzić czas z Rosą – mruknął Zielony Kot.

Elka była jedyną, która postanowiła nie włączać się do sporu. Sądząc po jej nieprzytomnym spojrzeniu, można było dojść do wniosku, że gęś nie do końca się jeszcze obudziła.

– Przestańcie, przestańcie się kłócić! – krzyknęła nagle Rosa, gwałtownie wstając od stołu. Jej głos rozniósł się echem po pokoju. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby ten wybuch zaskoczył także ją samą.

– Śniadanie – zakomenderował szybko Bernard, by tylko zmienić temat. – Na co macie ochotę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro