Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. Święto Kwiatów cz.3

Marcel i Dalia wirowali w tańcu niczym para zawodowych tancerzy. Chłopak prowadził swoją partnerkę z gracją, ponieważ rytm wybrzmiewał w nim samym. W tym momencie czuł się jak jego dawny przyjaciel Kuba. Nie był jednak do końca pewien, czy rzeczywiście chciałby, żeby tak było na co dzień. Bądź co bądź lubił jednak być Marcelem.

Nagle melodia płynąca zewsząd skończyła się, a zastąpiła ją zwykła muzyka grana przez orkiestrę. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że te dźwięki również były niesamowite.

– Odpocznijmy chwilę – powiedziała Dalia.

Marcel skinął głową i znów razem podeszli do stolika, przy którym wcześniej siedzieli wraz z Lilą, Bernem, Zielonym Kotem i Elą. Teraz jednak stolik był prawie pusty, nie licząc małego, starego człowieka, który wystukiwał rytm bosą stopą.

Marcel zauważył kątem oka żółty szalik, ale widok ten szybko przysłonił mu wirujący w tańcu tłum.

Dalia nalała wody do dwóch miseczek. Wystarczył jeden łyk, by ugasić pragnienie.

– Przekąski – powiedziała dziewczyna, wskazując palcem na podłużny stół ustawiony tuż obok ściany kwitnących krzewów. – Chodźmy zobaczyć, co w tym roku przyszykowali.

Marcel spojrzał na stół i odniósł wrażenie, że wcześniej wcale go tam nie było. Ktoś musiał zaaranżować bufet z przekąskami, kiedy razem z Dalią wirowali w tańcu. A może po prostu nie zwrócił nie niego uwagi, skupiony na innych atrakcjach Święta Kwiatów? Wśród przysmaków od razu dostrzegł znajome mu karmelki, których przygotowanie pochłonęło mu sporą część dnia.

Nie był głodny, ale poszedł za Dalią. Dziewczyna zabrała ze stosu mały talerzyk i zaczęła nakładać nań różne smakołyki. Marcel zrobił to samo. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, nałożył sobie na talerzyk kremówkę i przykrył ją sałatką warzywną.

W pewnym momencie natknęli się na Rosę. Stała przy stole z przekąskami i bez entuzjazmu grzebała widelcem w cieście z owocami.

– Cześć – powiedział Marcel.

– Cześć – odpowiedziała Rosa.

– Cześć – powiedziała Dalia. – Rosa, dobrze pamiętam?

– Tak – odpowiedziała Rosa.

Nikt z nich nie wiedział, co więcej mógłby powiedzieć.

– Wracajmy do stolika – zaproponowała Dalia, która wydawała się usatysfakcjonowana zawartością swojego małego talerzyka. – Rosa, idziesz z nami?

– Zostanę tutaj – odparła dziewczyna.

Wciąż nie tknęła swojego ciasta owocowego, lecz tylko ze złością atakowała je widelcem, dzieląc na coraz mniejsze kawałki.

– Marcel, chodź – zawołała Dalia.

Marcel miał wrażenie, że powinien coś zrobić, może zagadać Rosę albo zaprosić ją do stolika. W tym momencie trudno mu jednak było myśleć jasno i logicznie. Głowę wypełniała mu przecież gęsta wata cukrowa, a nozdrza słodki zapach kwiatów. Spuścił wzrok na swój talerz, na którym dalej znajdowała się jedynie kremówka przywalona sałatką warzywną. Odwrócił się od Rosy i pobiegł za Dalią.

Przy stoliku, w milczeniu zabrali się za jedzenie. Marcel nie był pewien, czy powinien najpierw zjeść sałatkę czy kremówkę.

– Twoja przyjaciółka nie wydawała się zbyt zadowolona – zauważyła Dalia.

– Nie lubi tłumów – wyjaśnił Marcel. – Na co dzień jest zupełnie inna.

– Naprawdę? Biedactwo – westchnęła dziewczyna. – Następne Święto Kwiatów będzie dopiero za rok. Jesteś pewien, że nie chcesz spróbować tej tarty? Jest naprawdę wyborna.

Marcel pokręcił głową.

– Chyba pójdę po kolejny kawałek, zanim się skończy. Zaraz wrócę, nigdzie się nie ruszaj.

Dalia zabrała swój talerzyk i z powrotem podeszła do stołu z przekąskami. Marcel uznał, że chyba powinien najpierw zjeść sałatkę. Już chciał zaatakować ją widelcem, kiedy na krześle obok usiadł się Zielony Kot.

– Cześć – powiedział Marcel.

– Cześć – odparł Zielony Kot. – Widzę, że świetnie się bawisz.

Marcel wyczuł ironię w jego głosie.

– O co ci chodzi?

– Rosa – wyjaśnił Zielony Kot.

– Co z nią?

– Sam się domyśl – odparł futrzak tonem znawcy i nalał sobie odrobiny wody z karafki.

Z krzesła obok dobiegło do ich uszu ciche chrapnięcie. Wyglądało na to, że siedzący na nim staruszek zasnął.

– Rosa nie chciała z nami usiąść – powiedział Marcel. Powoli wzbierała w nim lekka irytacja. Dlaczego Zielony Kot nie mógł powiedzieć wprost o co mu chodziło?

– W porządku, skoro tak twierdzisz. Ja muszę uciekać. Przyszedłem się tylko napić. Wzywają mnie ważne sprawy. – Skinął lekko głową w stronę kociczki z niebieską kokardą zawiązaną na głowie.

Wróciła Dalia z talerzem w dłoni. Już otwierała usta, chcąc zapewne zamienić kilka słów z Zielonym Kotem, ale ten tylko wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu i podszedł do czekającej na niego kociczki. Oboje momentalnie zniknęli między nogami tańczących.

– Zjedli całą tartę! – pożaliła się dziewczyna, odprowadzając wzrokiem Kota i jego partnerkę. – Kiedy wróciłam, już jej nie było. Czemu tak właściwie jesz kremówkę z sałatką warzywną?

Marcel wzruszył ramionami. O co chodziło Zielonemu Kotu? Czego miał się domyślić? Rosa nie chciała usiąść z nimi przy stoliku, przecież nie mógł jej do tego zmusić. A może powinien był coś jeszcze powiedzieć?

Jednak szeroki uśmiech Dalii sprawił, że wszystkie jego myśli przestały się liczyć.

– W sumie to nieistotne. Każdy je to, co lubi najbardziej – podsumowała Dalia, która musiała zadowolić się słonym rogalikiem, ponieważ zabrakło dla niej tarty. – Chciałabym dziś bardzo dużo tańczyć – dodała. – Tylko z tobą.

Marcel poczuł się tak, jakby jego wnętrzności wywróciły się do góry nogami. Znów nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć, ale Dalii to najwyraźniej wcale nie przeszkadzało. Była trochę jak Kuba, dawny przyjaciel Marcela – potrzebowała jedynie słuchacza. Kogoś, na kogo tle mogłaby lśnić. Marcel w jakiś dziwny sposób zawsze przyciągał do siebie tego typu osoby.

– Chciałabym przetańczyć całą noc. Czuję się dzisiaj jak taniec. A ty jak co się dzisiaj czujesz? – zapytała.

– Chyba jak wata cukrowa – wypalił chłopak.

Dopiero po chwili zrozumiał, że słowa Dalii były zaszyfrowaną wskazówką mówiącą mu, co powinien w tym momencie zrobić.

– Dalia, chciałabyś zatańczyć?

Wybuchnęła czystym, perlistym śmiechem.

– Przecież właśnie to powiedziałam. Chodźmy. Chcę tańczyć całą noc.

Marcel postanowił porzucić swoją niedojedzoną kremówkę i sałatkę. Chwycił dłoń Dalii i pociągnął ją na sam środek łąki. Czuł całym sobą jej obecność, podobnie jak czuł zapach kwiatów, który wypełniał mu nozdrza i mącił myśli.

Wokół nich działo się tyle rzeczy. Osobliwa orkiestra składająca się z najznamienitszych muzyków z Donikąd wygrywała utwory, które mogły porwać do tańca każdego. Kiedy natomiast członkowie orkiestry przestawali grać, by złapać oddech, zupełnie inna muzyka zaczynała rozbrzmiewać wśród Krzaczorów Krzaczastych – muzyka, która brała się z nikąd, a jednocześnie grała w każdym z uczestników święta.

Pary wirowały na środku polany – ludzie, zwierzęta, wszyscy bawili się obok siebie. Zielony Kot stał oddalony od tłumu w towarzystwie uroczej kociczki. Lila tańczyła z Bernem w tak ciasnym uścisku, że nie wiadomo było które ręce i nogi należały do kogo. Nawet Ela zagłębiła się w rozmowie z pokaźnych rozmiarów gąsiorem i wydawała się być z tego faktu niezwykle zadowolona.

Donikanie podchodzili do stołów wypełnionych przekąskami, spotykali znajomych i członków rodziny, rozmawiali albo w milczeniu słuchali muzyki, zatopieni w trwającej chwili, w jedynej takiej nocy w ciągu całego roku. Polanę oświetlały nie tylko setki lampionów, ale także księżyc okrągły jak moneta.

Marcel jednak nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi. Nie widział innych Donikan, nie dostrzegał nawet swoich przyjaciół. Tej nocy wszystko stało się Dalią, która wirowała w tańcu zamknięta w jego ramionach. Była piękna, pełna życia i wigoru. Kojarzyła mu się ze złotymi kłosami, rumianymi jabłkami i dniem wczesnej jesieni, który wydawał na świat żyzne plony. Nie miał pojęcia jak to się stało, że Dalia chciała tańczyć tylko z nim. A jednak tak właśnie było i oto wirowali teraz razem, na przemian w rytm muzyki wygrywanej na instrumentach przez orkiestrę lub też melodii pochodzącej z wnętrza ich samych.

W pewnym momencie muzyka ucichła.

– Moi drodzy – po polanie rozległ się głos doradcy okręgu. – Wierzę, że bawicie się dobrze, a poczęstunek wam smakuje. Teraz nadszedł czas na pokaz, który, mam wielką nadzieję, się wam spodoba. Zróbcie proszę na środku polany miejsce dla naszych gości.

Donikanie posłusznie cofnęli się pod same kwitnące krzewy, zostawiając środek polany zupełnie pusty. Większość osób ciężko łapała oddechy, wyrwana nagle z szaleńczego tańca.

– Co roku jest jakiś pokaz – oznajmiła Marcelowi Dalia.

Na środek polany wyszły dwie kobiety. Ich pojawienie się zostało przyjęte gromkimi brawami.

Kobiety były prawie tak wysokie jak Marcel. Obie trzymały w rękach jakieś długie przedmioty. Miecze. Zmierzyły się wzrokiem i lekko skinęły głowami. Nagle jedna z nich zaatakowała. Nie, ona jedynie przecięła ze świstem powietrze. Druga odpowiedziała tym samym. Zwód, pchnięcie, obrót, atak, piruet. Kobiety jednak wcale nie walczyły przeciwko sobie. W ich walce nie było agresji. To tylko taniec. Wszystko polegało na sprawnych unikach. Zwód, pchnięcie, obrót, atak, piruet. Zwód, pchnięcie, obrót, atak, piruet. Zwód, pchnięcie, obrót, atak, piruet. To była prawdziwa sztuka.

Donikanie tymczasem utworzyli ciasny krąg wokół walczących. Ich ciała zaczęły wyginać się podobnie jak ciała dwóch kobiet walczących na środku. Muzycy wygrywali rytm na bębnach. Dźwięki opanowały wszystkich doszczętnie. Rytm ich omamił, porwał i uwięził w swoich sidłach. W końcu Donikanie przypominali już tylko wielką plątaninę ciał. Liczył się tylko ten dziwny taniec. Nie było myśli, słów. Kobiety walczyły. Donikanie tańczyli. A nagle zewsząd rozległ się śpiew, chociaż nikt nie śpiewał. Marcel nie znał słów tej piosenki. Nie myślał o języku, w którym była śpiewana. Nie myślał o tym, kto ją śpiewa. Sam w końcu mimowolnie dołączył do chóru. Śpiew, taniec, walka. Świat przestał istnieć, liczył się tylko ten taniec, i ten śpiew, i ta walka. Nawet powietrze stało się cięższe.

W pewnym momencie wszystko niespodziewanie ustało. Magia prysła, a cała polana utonęła w odgłosie braw. Tancerki uśmiechnęły się serdecznie do publiczności, chowając swoje miecze, które były tylko rekwizytami podczas występu.

– Bardzo dziękujemy naszym wspaniałym tancerkom za ten wyjątkowy pokaz gracji – wykrzyknął doradca okręgu, który znowu musiał wspiąć się na krzesło, by ludzie zwrócili na niego uwagę.

Pary znów powoli zaczęły wirować na polanie.

– Poczekaj na mnie tutaj – powiedziała Dalia. – Zaraz wrócę.

Zostawiła Marcela samego, stojącego boso wśród tańczących par i podbiegła do ściany kwitnących krzewów. Urwała dwa kwiaty i za chwilę znów była przy nim.

– Dla ciebie – powiedziała, podając mu jeden z kwiatów.

Dziewczyna włożyła swój kwiat do ust, a Marcel poszedł za jej przykładem. Znów poczuł smak pierwszego dnia wakacji. Dalia tymczasem wspięła się na palce i pocałowała go prosto w usta. Cały wszechświat zaczynał się i kończył właśnie na tej chwili. Przeszłość i przyszłość nie istniała. Liczył się tylko moment.

– Musimy tańczyć całą noc – Dalia szepnęła mu do ucha. Pachniała jak jaśmin.

Spletli się w uścisku, by całkowicie poddać się muzyce. Marcel nie wiedział już czy była to muzyka grana przez orkiestrę, czy muzyka pochodziła z niego samego. Wszystko zlało się w jedno. Widział tłum kolorowych postaci i księżyc świecący nad ich głowami, ale wyraźna była tylko Dalia. Wszystko stało się nią, a także wonią powietrza i smakiem kwiatów.

Wirowali razem, nie bacząc na rytm, nie bacząc na nic. Zniknęły myśli i słowa. Nie musieli się do siebie odzywać. Liczył się tylko ten taniec. On, Dalia, zapach kwiatów – w pewnym momencie wszystko stało się jednym. Marcel nie wiedział już gdzie kończy się on sam, a gdzie zaczyna wszystko inne. Stopił się z wszechświatem, stopił się z zapachem kwiatów, który odebrał mu zmysły i przede wszystkim stopił się w tańcu z Dalią.

Wszystko było jednym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro