Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Przytulny dom Lili i Berna cz.1

– Wychodzisz gdzieś? – Marcel spojrzał na Zielonego Kota, który zdawał się zbierać do wyjścia.

Obaj już od dłuższego czasu próbowali zasnąć, jednak bezskutecznie. Światło księżyca, wpadające przez niewielkie okno w suficie, delikatnie oświetlało pomieszczenie. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, Marcel przyglądał się przetworom Lili i Berna, którymi wypełnione były półki spiżarni. Do tej pory udało mu się dostrzec kilka naprawdę dziwacznych rzeczy - ot, chociażby zamarynowane kwiatki, albo coś, co bardzo przypominało paznokieć w formalinie. Chłopak miał nadzieję, że nie posłużył on jako przyprawa do strucli truskawkowej, którą wcześniej zaserwowali im gospodarze.

– Chyba pójdę porozmawiać z Bernem sam na sam – odparł Zielony Kot, wyskakując z łóżka.

– Myślisz, że Bern nie śpi?

– Słyszałem jakieś hałasy na dole. Wydaje mi się, że Bern też nie może spać w tę pełnię.

Zielony Kot otworzył drzwi delikatnie, by nie obudzić śpiących Rosy i Eli. Drzwi jęknęły głucho.

– Zawsze jest dobrze wypić sobie po szklaneczce brunda. Jedna, mała szklaneczka nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła, co? – dodał futrzak.

Chłopak parsknął śmiechem.

– Zapewne – powiedział, przypatrując się słoikowi z zamarynowanym kwiatkiem, który nagle zaczął się poruszać. – Jak myślisz, czemu on się tak rusza?

Nie otrzymał jednak odpowiedzi. Zielony Kot czym prędzej czmychnął już bowiem na korytarz, mając zapewne bardzo wielką ochotę na szklaneczkę brunda z Bernem.

Marcel zamknął oczy i zaczął myśleć o jutrzejszym Święcie Kwiatów. Mimo że, podobnie jak Rosa, wcale nie pałał ogromną sympatią do przyjęć i dużych skupisk ludzi, czuł podekscytowanie wizją zabawy w towarzystwie Donikan. Myślał o Krzaczorach Krzaczastych i zastanawiał się jak będą wyglądały, kiedy wreszcie zakwitną.

Krzaczory Krzaczaste ożyły. Ich pędy zaciskały się wokół kostek tańczących Donikan ubranych w stroje balowe. Marcel chwycił Rosę za rękę i próbował uciekać, jednak bez powodzenia. Długa gałąź jednego z Krzaczorów dopadła także jego przyjaciółki i zaczęła oplatać jej wąską talię. Nagle zza zakrętu wypadła Lila, której złote włosy lśniły w świetle księżyca. Kobieta zamachnęła się tasakiem i odcięła krzaczor, który polował na Rosę. Sucha gałąź spadła na ziemię. Wiła się w stronę Marcela. Była jak dziwny wąż, który lada moment miał ukąsić.

Marcel obudził się niespodziewanie. Musiała minąć chwila, by chłopak zdał sobie sprawę, że Święto Kwiatów jeszcze się nie zaczęło, a Krzaczory wcale nie polują na jego przyjaciół.

Wiedział co go obudziło. Do jego uszu docierał cichy, ale z każdą sekundą coraz głośniejszy śpiew. Po chwili dało się już nawet rozróżnić słowa. I jeszcze raz! I jeszcze raz! I jeszcze po kolejce! I jeszcze raz! I jeszcze raz! I jeszcze po szklaneczce! – wyły dwa męskie głosy, które bez wątpienia należały do Zielonego Kota i Bernarda.

– Ej, wy dwaj! Cicho! – wrzasnął inny, tym razem kobiecy głos. – Zbudzicie cały dom! Koniec tych głupot. Koniec z brundem! Do łóżek, ale to już!

Marcel parsknął w swoją poduszkę. Był pewien, że w tym momencie nikt w całym domu nie spał i nie miało to wcale żadnego związku z pełnią. Głuche plaśnięcie dobiegające zza drzwi mogło natomiast świadczyć o tym, że ktoś właśnie oberwał patelnią.

***

Następnego ranka, przez krótką tuż po obudzeniu, chłopak nie mógł przypomnieć sobie gdzie się znajdował. Otworzył oczy i zobaczył półki wypełnione przetworami o niezidentyfikowanej zawartości. W pomieszczeniu pachniało kurzem.

„Przecież jestem w domu Lili i Berna" – uświadomił sobie. „A dokładniej ujmując, w ich starej spiżarce". W łóżku koło niego spał Zielony Kot. Marcel słyszał go doskonale – futrzak bowiem chrapał głośno. Zapewne miało to związek z wypitym poprzedniej nocy brundem.

„Miałem sen!" – pomyślał nagle chłopak i mimowolnie uśmiechnął się do siebie. To było naprawdę wspaniałe uczucie – znów posiadać coś, co od zawsze należało do niego, ale zostało mu na jakiś czas zabrane. Spróbował przypomnieć sobie, co dokładnie mu się śniło. Niestety bezskutecznie. Miał w głowie tylko strzępki obrazów, których nie był w stanie poskładać w jedną, logiczną całość. To jednak nie miało większego znaczenia – liczył się fakt, że wreszcie odzyskał sny.

Wzruszył ramionami i zamiast snów zaczął składać elementy swojej garderoby, które zostawił poprzedniego wieczora gdzie popadnie. Ubrał się pospiesznie i wyszedł na korytarz. Drzwi, które starał się zamknąć za sobą najciszej jak potrafił, skrzypnęły żałośnie. Na szczęście nie wyglądało na to, żeby Zielony Kot się obudził – nawet zza ściany słychać było jego nieprzerwane chrapanie.

Nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, Marcel postanowił pójść do salonu. Miał zamiar rzucić się na jedną z kolorowych puf i przeczekać tam aż do czasu, gdy wreszcie ktoś inny się obudzi. Godzina była bowiem bardzo wczesna i Marcel uznał, że wszyscy z pewnością jeszcze smacznie śpią. Zdziwił się więc bardzo, ujrzawszy Lilę i Elę, które siedziały razem przy stole i ewidentnie starały się powstrzymać śmiech. Marcel stanął jak wryty. Nigdy wcześniej nie widział wiecznie narzekającej Elki w tak dobrym humorze.

– ... nie wiedziałam, że w drugim pokoju jest Eron – mówiła gospodyni, a kąciki jej ust drgały lekko.

Ela zachichotała.

– Dzień dobry – powiedział Marcel, podchodząc do stołu.

– Dzień dobry, kochany – odparła Lila. Złote włosy kobiety, wczoraj zaplecione w ciasne warkocze, spływały jej po plecach gęstą kaskadą. Była ubrana w białą koszulę nocną w czerwone grochy.

– To na czym ja skończyłam?

– W drugim pokoju był Eron – podpowiedziała jej Ela.

– Nie przeszkadzajcie sobie – rzucił Marcel i zaczął wycofywać się z pokoju.

Przeżył mały szok widząc, że Lila najzwyczajniej w świecie rozmawiała sobie z Elą, która wydawała się słuchać jej z niemałym zainteresowaniem. Czyżby Lila rzuciła na gęś jakiś czar, który zupełnie odmienił jej marudny charakter?

Z przedpokoju dało się słyszeć odgłos, wskazujący na to, że w ścianę uderzyło coś bardzo dużego.

– Dobry... – W drzwiach pojawił się Zielony Kot.

– Wcale nie taki dobry, a już na pewno nie dla ciebie! – mruknęła gospodyni, mierząc nowoprzybyłego groźnym spojrzeniem, od którego można było spokojnie dostać dreszczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro