Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Znów miasteczko cz.1

Kiedy opuszczali stację, lekko padało. Wyglądało na to, że był to jeden z niewielu deszczowych poranków w Donikąd, gdzie pogoda przecież zazwyczaj przypominała złoty dzień późnego lata. Kap kap kap. Ciepłe krople deszczu rozbijały się na głowach całej czwórki idącej miarowym krokiem przed siebie. Rosa, Marcel i Ela podążali za Zielonym Kotem, który jako jedyny wiedział dokąd powinni się kierować. Kot, z futerkiem zmoczonym deszczem, stracił swoją pokaźną posturę młodego tygrysa i wyglądał teraz niemalże jak zwykły (choć wciąż niemałych rozmiarów) dachowiec.

Opuszczenie stacji nie należało do najprzyjemniejszych momentów przeżytych przez Marcela w Donikąd. Zostawiając za sobą dwieście dwudziestkę dwójkę, chłopak czuł, że pewien etap właśnie dobiegł końca i zamknął się za nimi bezpowrotnie. Stacja była ich tymczasowym domem, ostoją spokoju i miejscem, w którym miało się wrażenie, że wszystko było właśnie takie, jakie w danym momencie być powinno. Idyllą, która została brutalnie przerwana pojawieniem się dwóch martwych istot poległych w Lesie Jutra. A teraz trzeba było ruszać w drogę – tak zostało postanowione. Postanowił więc zaufać Rosie, która zawsze twierdziła, że zmiana jest tylko nowym początkiem.

– Kocie – Marcel zwrócił się do Zielonego Kota, który szedł tuż przed chłopakiem, tak blisko, że od czasu do czasu jego ogon smagał Marcela po kolanach. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że jedyną opcją, by wydostać się z Lasu Jutra jest prześnienie bariery czasowej?

– Mhm.

– Czemu nie mogliśmy więc prześnić z wygodnych i suchych łóżek w stacji? Nie musielibyśmy wtedy moknąć.

– Pewnie dlatego, że za pobyt w stacji musieliśmy płacić naszymi snami – odezwała się, o dziwo, Rosa, która szła za Marcelem.

– Brawo! Bardzo dobrze – wykrzyknął Kot, zupełnie jakby Rosa była uczennicą, która właśnie udzieliła poprawnej odpowiedzi na bardzo trudne pytanie zadane przez nauczyciela. – Widzę, że u młodej damy głowa pracuje.

– Po co w takim razie idziemy tak daleko? Nie wystarczyło zasnąć na polanie tuż obok stacji? Byłoby to pewnie równie mokre doświadczenie, ale zaoszczędzilibyśmy trochę czasu.

– Nie chciałbym, żebyśmy wciąż byli w zasięgu jej mocy. Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien z jak dużej odległości stacja może przechwycić sny. Lepiej nie ryzykować i dmuchać na zimne.

– Co by się stało, gdybyśmy spróbowali prześnić ze stacji? – zapytał Marcel, zrównując się z Zielonym Kotem. Ścieżka, którą podążali rozszerzyła się i nie musieli już dłużej iść gęsiego (chociaż jedyna towarzysząca im gęś dalej postanowiła iść gęsiego. Być może leżało to w jej naturze).

– Gdybyś miał pecha, mógłbyś poza snami zapłacić też czymś o wiele cenniejszym.

– To znaczy?

– Ciałem. Stacja mogłaby pożreć twoje prześniwające ciało.

– Wspaniale – mruknął Marcel i o nic już więcej nie pytał.

Zaczęła dręczyć go myśl, której za żadne skarby nie mógł od siebie odpędzić. Czy za te wszystkie przepyszne potrawy i napoje, które serwowała im szafka gotująca, aby na pewno płacili jedynie swoimi własnymi snami? A może wśród opłat znalazło się też ciało jakiegoś nieszczęśnika, który próbował prześnić ze stacji? Chłopak chyba wolał nie znać odpowiedzi na to pytanie.

Nagle tuż przed nimi pojawił się rudy nuracz, wyrywając Marcela z rozmyślań. Chłopak ukląkł na ziemi i pochylił się nad zwierzątkiem.

– Nuracz sioo! – powiedział i wystawił język, zupełnie jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.

Zwierzątko pisnęło żałośnie, skuliło uszy i zniknęło z cichym „pyk!".

– No, no – zacmokał Zielony Kot, wskazując głową miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się nuracz. – Widzę, że miałeś już z nimi do czynienia – dodał. – Muszę przyznać, że powoli zaczynasz zachowywać się jak prawdziwy Donikanin.

– Rosa pokazała mi jak się z nimi obchodzić – odparł Marcel, wstając z ziemi i otrzepując kolana. – Spotkaliśmy razem mnóstwo nuraczy.

– Czy daleko jeszcze? – mruknął jakiś głos za nimi, który niewątpliwie należał do Elki. – Jestem cała mokra.

– Jak my wszyscy – odpowiedziała Rosa. – To tylko trochę wody. Nic ci się od niej nie stanie.

– Szczerze powiedziawszy to myślę, że oddaliliśmy się już wystarczająco od stacji – powiedział Zielony Kot. – Niebawem będziemy mogli zacząć prześniwać.

– Na tyle daleko, że nas nie pożre? – upewnił się Marcel.

Maszerowali szybkim tempem od ponad dwóch godzin. Jak duże było terytorium władania stacji?

– Patrzcie – powiedział Zielony Kot, wskazując łapą przed siebie. – Miałem rację. To skraj Lasu Jutra. Tutaj na pewno jesteśmy już całkiem bezpieczni.

I rzeczywiście, wyglądało na to, że we wskazanym przez Zielonego Kota kierunku drzewa rosły jakoś rzadziej. Przestrzeń między nimi mieniła się wszystkimi kolorami tęczy niczym ogromna mydlana bańka.

– Ja pieprzę! No doprawdy wspaniale! Wcale nie uśmiecha mi się spać na mokrej ziemi w deszczu. To najgłupszy pomysł o jakim w życiu słyszałam! – zaczęła gderać Ela, ale nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.

– Czas znaleźć najwygodniejszy kawałek ziemi – oznajmił Zielony Kot. – I w drogę.

– Brrr – wzdrygnął się Marcel, siadając na mokrym mchu. Nie było to miejsce, które zachęcało do ucięcia sobie drzemki, podobnie jak każdy inny fragment leśnego podłoża. – Naprawdę nie mogliśmy poczekać aż przestanie padać?

– Przede wszystkim przestańcie narzekać! – fuknął Zielony Kot, zwijając się w kłębek obok Marcela. – Wszyscy troje!

– Hej! – oburzyła się Rosa. – Przecież ja nic nie mówiłam!

Krótkie, ciemne włosy dziewczyny były zupełnie mokre. Woda spływała jej po policzkach niczym łzy.

Elka tylko wydała z siebie niezidentyfikowany dźwięk, w którym pobrzmiewała mieszanka irytacji i zrezygnowania.

– Im prędzej się rozstaniemy, tym lepiej – mruknęła gęś. – Mam już was serdecznie dość. Całej waszej trójki.

Cała trójka puściła jej uwagi mimo uszu.

– Gdzie dokładnie zamierzamy prześnić? – zapytał Marcel, któremu deszcz przestał już właściwie przeszkadzać. – Mówiłeś wcześniej, że chcesz zahaczyć o miasteczko, by porozmawiać z Arianą.

Chłopak od zawsze wyznawał teorię mówiącą, że na pewnym etapie zmoknięcia przekracza się już pewną granicę, za którą człowiek nabiera zupełnie stoickiego spokoju, przestaje przejmować się swoim marnym położeniem i deszcz nie ma już większego znaczenia.

Nagle i zupełnie niespodziewanie, niczym błyskawica przecinająca burzowe niebo, Marcel przypomniał sobie pewien bardzo odległy majowy dzień, kiedy wraz ze swoim przyjacielem Kubą biegli zmoczeni wiosennym deszczem na przystanek tramwajowy. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie czy tęsknił za Kubą czy, podobnie jak w przypadku deszczu, przekroczył tę granicę, za którą było mu już wszystko jedno.

„Ciekawe co Kuba może teraz robić", przeszło Marcelowi przez myśl. Szybko jednak przywołał w pamięci słowa Zielonego Kota mówiące o tym, że czas może płynąć tylko w jednym uniwersum. No tak, przecież czas w jego świecie nie upływał, ale został zamrożony wraz ze zniknięciem Marcela. Kuba, podobnie jak jego rodzice, a także brat i siostra, byli zapewne dalej pogrążeni w głębokim śnie w tym dziwnym czasie, który dla niektórych jest jeszcze bardzo późną nocą, a dla innych staje się już bardzo wczesnym porankiem. Zegar zatrzymał się koło czwartej nad ranem, a słońce jeszcze nie wzeszło.

– Masz racje. Chciałbym, żebyśmy prześnili do domu Ariany – zakomunikował Zielony Kot. – Myślę, że może nam pomóc odpowiedzieć na kilka pytań.

– Kim do diabła jest Ariana? – zapytała Elka.

– To moja przyjaciółka, zielarka. Wiem, że jeszcze jej nie poznałaś i nigdy nie byłaś w jej domu, ale nie masz się czego obawiać, będę prowadził cię we śnie. Co oznacza – Zielony Kot zwrócił się do Marcela i Rosy. – że tym razem wasza dwójka musi poradzić sobie sama. Wszystko powinno pójść gładko, ponieważ odwiedziliście już dom Ariany, więc możecie po prostu kierować się wspomnieniem tego miejsca.

– A co jeśli zgubimy się gdzieś po drodze? – zapytał Marcel.

– Lepiej będzie jeśli się nie zgubicie. Nie uśmiecha mi się szukanie was gdzieś pomiędzy. Zasypiając, musicie koncentrować się na domu Ariany i niczym więcej.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Chyba niewiele rzeczy jest równie irytujących jak próba zapadnięcia w sen, kiedy leżysz na mokrym mchu, o twoją głowę rozbijają się krople deszczu, a z zimna zaczynasz szczękać zębami. Nie wspominając już nawet o tym niewielkim szczególe, że nie ma być to jakikolwiek sen, ale sen mający przenieść twoje ciało w miejsce oddalone nie tylko o wiele kilometrów od twojego aktualnego położenia, ale także w rzeczywistość, w której czas płynie inaczej. Lasu Jutra, gdzie wszystko działo się o dzień później niż gdzie indziej, nie dało się bowiem opuścić, po prostu idąc w kierunku, gdzie drzewa rosły coraz rzadziej i rzadziej. Nie. Barierę czasową można było pokonać tylko i wyłącznie podczas snu.

Marcel z całych sił starał się myśleć o domu Ariany. Nie pamiętał go dokładnie. Wspomnienie domu zielarki było zupełnie przyćmione innym – pierwszym spotkaniem z Rosą, które miało miejsce w tym samym dniu. Jak przez mgłę widział małe pomieszczenie, od podłogi aż po sufit wypełnione dziwnymi przedmiotami – skrzyniami pełnymi ziół i maści, książkami o okładkach bez autorów i tytułów, zębami niezidentyfikowanych gatunków zwierząt i pękami roślin zwisającymi na sznurkach z sufitu. Trudno było jednak myśleć o domu Ariany, kiedy czuł się przemoknięty do ostatniej suchej nitki, w plecy gniótł go jakiś kamień, a mech na którym leżał nasiąkał deszczem jak gąbka. Chłopak przekręcił się na drugi bok. Sen nie nadchodził.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro