Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Drobina zmniejszająca cz.2

– Myślicie, że może nam się to przydać? – zapytał Zielony Kot, spoglądając z powątpiewaniem na grubą książkę o wdzięcznym tytule „Sałatki na wesoło – zdrowe, pyszne i pożywne".

Marcel i Rosa pokręcili głowami. Cała ich trójka siedziała teraz na podłodze w okrągłym pokoju sypialnym i przyglądała się sporemu stosowi książek, które Zielony Kot wyciągnął z czeluści przestronnej szafy z ubraniami. Do tej pory nie udało im się znaleźć niczego, co mogliby uznać za choć trochę przydatne w otwieraniu tajemniczych portali i szukaniu drugich końców tęczy. Większą część książek stanowiły tanie romanse przeznaczone dla niewymagającego czytelnika, które nie służyły chyba niczemu więcej poza zabijaniem nadmiaru czasu. Znalazły się wśród nich również „Echa twoich dawnych słów wypowiedzianych pod osłoną nocy". Zażenowany Zielony Kot szybko zakrył je „Pomysłem na zupę pieczarkową".

– To też nie – mruknął Zielony Kot, a obok „Sałatek na wesoło – zdrowych pysznych i pożywnych" wylądowały „Rodzaje roślin w Lesie Jutra, spisane przez Kala Kalala, botanika".

Po chwili dołączyły do nich „Trzy opowieści o miłości", „Wielka księga siniaków", Pocałunek na łące Pram", „Książka Kucharska panny Zuzanny" oraz „Młody, acz dzielny kucyk Jacek".

– Nareszcie! – wykrzyknął Zielony Kot.

W łapach ściskał jakąś starą, zniszczoną książkę.

– W każdej stacji powinien znajdować się aktualny PPPP – „Podręczny Poradnik Poszukiwacza Przygód" – wyjaśnił.

Futrzak uśmiechnął się triumfalnie i otworzył „Podręczny Poradnik Poszukiwacza Przygód" na pierwszej lepszej stronie. Jednak im dalej zagłębiał się w lekturę, tym bardziej rzedła mu mina.

– Ten jest chyba nieaktualny. Same w nim bzdury – skwitował. – Tylko posłuchajcie. Podpunkt dwudziesty siódmy brzmi „ratuj dziewice zamknięte na wieżach pilnowanych przez straszliwe potwory. Nie daj się wyprzedzić dzielnym rycerzom na białych koniach". Chyba musimy jednak zdać się na własną wiedzę i doświadczenie. – Zatrzasnął książkę, która wylądowała na samym stosie tanich romansów.

– Na szczęście mamy ciebie. – Rosa uśmiechnęła się i wyrównała stosik niepotrzebnych książek. „Podręczny Poradnik Poszukiwacza Przygód" znajdował się na samej górze. – Poza tym zazwyczaj najlepiej jest po prostu dać porwać się nurtowi rzeki. Nic nie robić i patrzeć gdzie nas prowadzi. Tym sposobem zawsze dociera się do jakiegoś celu. Chociaż czasami jest on inny niż zamierzony.

– Dajcie spokój – powiedział Marcel, który nie odzywał się od jakiegoś czasu. – Jeśli chcemy odstawić Elę do domu, wykorzystując Portal, Który Zabiera Wszystkich w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć, musimy mieć przecież jakiś plan. – Chłopak specjalnie postanowił pominąć fakt, że według Zielonego Kota i Rosy również on sam powinien użyć portalu, by wrócić do świata, do którego naprawdę należał. Wolał wyrzucić ten szczegół z pamięci i póki co skoncentrować się na gęsi, która stanowiła ich główny problem.

– Oczywiście – zgodziła się Rosa. – Skupmy się więc na drugim końcu tęczy. Od tego powinniśmy zacząć.

– Myślicie, że chodzi tutaj o zwykłą tęczę? – zapytał Marcel.

– O co innego mogłoby tu chodzić? – powiedział Zielony Kot.

–W porządku. Ale kiedy znajdziemy już jeden z jej końców, skąd będziemy wiedzieli czy to ten właściwy?

– To przecież oczywiste. Skoro akurat ten z dwóch końców tęczy znajdziemy najpierw, będzie to pierwszy koniec tęczy. Następnie wystarczy znaleźć jej drugi koniec, a później się zobaczy.

– Wspaniały plan. A zatem tęcza – skwitował Marcel, który już zdążył przyzwyczaić się do tego, że logika rdzennych Donikan znacząco różniła się od jego własnej. – Musimy zacząć szukać tęczy.

– Na początek powinniśmy zahaczyć o miasteczko – powiedział Zielony Kot. – Chciałbym zaczerpnąć tam języka u Ariany, którą oboje mieliście już przyjemność poznać. Myślę, że mogłaby nam pomóc.

Plusem było to, że mieli przynajmniej jakiś punkt zaczepienia.

– Mam coś, co może nam się przydać – powiedziała Rosa. – jeśli chcemy opuścić stację i ruszyć w drogę. Zawsze jej używałam, kiedy jeszcze pracowałam dla maga i żyłam na walizkach. Drobina zmniejszająca. Bardzo przydatna w podróży – wyjaśniła, widząc ich pytające spojrzenia. Marcel wciąż nie miał pojęcia, o co chodziło jego przyjaciółce.

Rosa zaczęła majstrować przy swoim żółtym szaliku i zdjęła coś z szyi.

Dla Marcela ten szalik był niewyjaśnioną zagadką – Rosa miała go na sobie bez względu na to, co robiła i jaka akurat była pogoda. Nie rozstawała się z nim ani na krok. Jej szyja zawsze pozostawała szczelnie opatulona – gdy dziewczyna akurat jadła śniadanie, spała, czy szykowała się do wieczornej toalety. Marcel nie był nawet zupełnie pewien, czy ściągała go podczas kąpieli. Wyglądało na to, że Rosa bez swojego kanarkowo żółtego szalika nie byłaby do końca sobą.

– Drobina zmniejszająca – powtórzyła.

Z jej dłoni dyndał łańcuszek zakończony wisiorkiem w kształcie miniaturowej szafeczki. Była naprawdę malutka, nie większa od połowy kciuka Rosy. Dziewczyna zamknęła miniaturowy mebelek w dłoni. Pod jej dotykiem szafeczka zaczęła rozdymać się i rosnąć. Kiedy osiągnęła wielkość pudełka, w jakim sprzedaje się buty, dziewczyna ostrożnie położyła ją na ziemi. Szafeczka, która właściwie przestała być już szafeczką i zaczęła przypominać zwykłą szafkę, rosła coraz bardziej. Kiedy wreszcie skończyła, dorównywała rozmiarami pokaźnemu meblowi.

– No, no – zacmokał Zielony Kot. – To rozwiązuje kilka naszych problemów. Fantastyczne cacko. – Kot spojrzał na dziewczynę. – Kurczę blade z wypiekami! Jesteś pełna tajemnic, Roso.

Jakby na potwierdzenie jego słów, dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.

– Łał – powiedział Marcel, przyglądając się szafce. – Z  czymś takim nigdy w życiu nie musiałbym płacić za nadbagaż w samolocie.

Zielony Kot i Rosa spojrzeli na niego zdumieni. Oboje najwidoczniej nie mieli pojęcia, co miała znaczyć ta uwaga. Machnął ręką, dając im tym gestem do zrozumienia, że to zupełnie nieważne. Nie chciało mu się tłumaczyć czym był nadbagaż i czemu trzeba było za niego płacić.

Szafka miała niezliczoną ilość szuflad. Jedne były ogromne, inne zupełnie małe; niektóre nawet tak tycie, że nie zmieściłoby się w nich nic większego od igły. Chłopak na chybił trafił otworzył jedną z nich – W środku znajdował się szkielet myszy.

– Hej! – wykrzyknęła Rosa, szybko zatrzaskując szufladę. – Nie możesz tak po prostu grzebać sobie w moich rzeczach! To prywatne!

– Wybacz – odparł Marcel, zastanawiając się nie tylko nad tym, po co jego przyjaciółce był szkielet myszy, ale także w jakiej postaci owa mysz trafiła do szuflady; jeszcze żywej czy już martwej. – Myślę, że powinniśmy wykorzystać szafkę gotującą i zabrać ze sobą zapas jedzenia.

– Mój chłopak! – pochwalił Marcela Zielony Kot. – Zawsze współczułem tym wszystkim nieszczęsnym poszukiwaczom przygód, którzy wyruszali prosto przed siebie tylko z tym, co akurat mieli na grzbiecie, a później byli skazani na jedzenie jagód i grzybów. To zupełnie nieprofesjonalne podejście, którego nie pochwalam. Grunt to dobre przygotowanie. Chodźmy więc trochę pomęczyć szafkę gotującą.

Rosa położyła dłoń na drobinie zmniejszającej, która po chwili skurczyła się do rozmiarów połowy jej kciuka. Dziewczyna zawiesiła sobie miniaturowy mebelek na szyi. Wyglądała jak osoba, która jest z siebie niesamowicie dumna.

Cała trójka wspięła się schodami na górę. Wizja rychłego opuszczenia stacji z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej realna.

***

Drzwi do kuchni otworzyli niepewnie, nie mając pojęcia co czeka ich w środku. Obawa ta spowodowana była wcześniejszym zniknięciem wciąż bardzo rozzłoszczonej Elki – istniało więc duże prawdopodobieństwo, że gęś znajdowała się w kuchni. Cała trójka przyjaciół spodziewała się naprawdę wszystkiego – łącznie z oberwaniem wałkiem do ciasta (obawy te nie były wcale bezpodstawne, ponieważ taki incydent przytrafił im się już wcześniej, gdy poprzednim razem wyjątkowo podpadli gęsi).

Marcel nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy ujrzał Elkę śpiącą smacznie z głową opartą na kuchennym stole. Rosa przykryła usta dłonią, by powstrzymać chichot. Zielony Kot parsknął głośno. A to był błąd. Hałas zbudził śpiącą Elkę, a Elka z pewnością zaliczała się do osób, z którymi dużo lepiej i przyjemniej się przebywa, kiedy są pogrążone w głębokim śnie.

– Co... – zaczęła gęś, rozglądając się dookoła. – O co chodzi? Co się dzieje?!

Rosa, Marcel i Zielony Kot ostrożnie weszli do kuchni i wszyscy troje uśmiechnęli się do Elki.

– Przyszliśmy po jedzenie – wyjaśnił Zielony Kot i w kilku krokach podszedł do szafki gotującej, która cicho mruknęła na jego widok. – Robimy zapasy na drogę. Wyruszamy niebawem.

Rosa zdjęła z szyi drobinę zmniejszającą i, podobnie jak zrobiła to w pokoju sypialnym, zamknęła miniaturową szafeczkę w dłoniach. Mebel natychmiast rozrósł się do pokaźnych rozmiarów. Ela przyglądała się dziewczynie z otwartym dziobem. Była tak zszokowana, że najwyraźniej zapomniała krzyczeć.

– Drobina zmniejszająca – wyjaśniła Rosa.

Ela zamknęła dziób.

Kuchnia powoli zaczęła zapełniać się najróżniejszymi produktami serwowanymi im przez szafkę gotującą. Można było znaleźć tam wszystko – od dobrze Marcelowi znanych bułeczek maślanych, po prawdziwe dziwactwa, które chłopak widział pierwszy raz w życiu. Między tymi wszystkimi specjałami kręciły się dwie osoby, jeden kot i jedna gęś, którzy krzyczeli na siebie od czasu do czasu. Szafka gotująca pochrząkiwała i pokasływała, co mogło być wyrazem irytacji, posłusznie jednak spełniała ich kolejne prośby, serwując coraz to nowe produkty. Marcel zaczął zastanawiać się, czy aby nie nadużywają jej gościnności, kiedy Zielony Kot powiedział w końcu:

– Myślę, że to nam wystarczy na jakiś czas. Już dobrze, maleńka – zwrócił się do szafki gotującej, by ją udobruchać. – Spisałaś się na medal. – Czułe słówka nie mogły wynagrodzić trudów, których jej przysporzyli, ale bez wątpienia stanowiły element dobrego wychowania.

Rosa otworzyła jedną z większych szuflad drobiny zmniejszającej i zaczęła upychać w niej specyfiki zaserwowane im przez szafkę gotującą. Koło niezidentyfikowanych fioletowych kul wielkości melonów, wylądowała najzwyklejsza paczka ryżu. Szybko dołączyły do nich dwa bochenki chleba, kiść bananów, tajemniczo bulgocząca galaretka w słoiku i tabliczka ciemnej czekolady.

Marcel i Zielony Kot zaczęli pomagać Rosie. Nawet Ela podniosła się z podłogi, by dołączyć do wielkiego pakowania zapasów.

Kiedy wreszcie wszystko zostało umieszczone w kilku przepastnych szufladach drobiny zmniejszającej, Rosa wytarła pot z czoła i położyła swoją małą dłoń na szafce. Ta posłusznie zaczęła kurczyć się pod jej dotykiem. Kiedy osiągnęła wreszcie wielkość połowy pudełka od zapałek, Rosa natychmiast powiesiła ją sobie na szyi i ukryła pod żółtym szalikiem.

– Uf – powiedziała. – Myślę, że jesteśmy naprawdę przygotowanymi poszukiwaczami przygód.

– Dobra organizacja to już połowa sukcesu – zgodził się Zielony Kot.

Wyglądało na to, że naprawdę byli gotowi zostawić za sobą wszystkie luksusy i wygody, których dostarczała im stacja numer dwieście dwadzieścia dwa i ruszyć w nieznane.

Marcel nie chciał przyznać się nawet przed samym sobą, iż miał cichą nadzieję na to, że podróż w poszukiwaniu Portalu, Który Zabiera Wszystkich w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć nie zakończy się wcale tak szybko. Czy chciał wracać? Nie był pewien. Wiedział natomiast jedno – nie zamierzał rozdzielać się z Rosą. Postanowił dołożyć więc wszelkich starań, by nakłonić ją do tej szalonej na pierwszy rzut oka decyzji – by udała się razem z nim. W końcu nic w Donikąd jej nie trzymało. W przeciwieństwie do niego, była wolna. A przynajmniej tak myślał Marcel tego pamiętnego dnia, kiedy razem z Zielonym Kotem i Elą zapakowali drobinę zmniejszającą, szykując się do drogi. Nie wiedział wtedy, jak bardzo się mylił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro