Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Ptak i jeździec cz.2

Marcel i Zielony Kor wyszli ze stacji i wtedy chłopak zdał sobie sprawę z beznadziei sytuacji, w której właśnie się znaleźli. Przecież nie miał pojęcia gdzie dokładnie znajdowała się Rosa. Podczas swojego szaleńczego biegu zupełnie stracił orientację. Dziewczyna mówiła coś o znaku, który miała postarać się mu dać, by chłopakowi udało się do niej wrócić. Co mogła mieć na myśli?

Marcel zaczynał już przeklinać samego siebie za bezmiar swojej głupoty (dlaczego jej posłuchał i zostawił ją samą w lesie?), kiedy zauważył coś, czego wcześniej na pewno tutaj nie było. Maleńki strumyczek, a raczej strużka wody, nie szersza niż palec dorosłego człowieka, znikała wśród drzew Lasu Jutra. Czyżby to właśnie ona miała być znakiem od Rosy?

– Tędy – powiedział Marcel. Pewnością w swoim głosie zaskoczył siebie samego. Czuł, że strużka wody miała doprowadzić ich do celu.

Nie wiedział czy na pewno ma rację, ale coś mówiło mu, że na końcu tego mikroskopijnego strumyczka znajdzie przyjaciółkę. Ostatnimi czasy nauczył się ufać swojej intuicji, która w Donikąd nigdy go nie zawodziła.

– Szliście za tym? – zapytał Zielony Kot, głową wskazując wijącą się strużkę wody. – Aż wreszcie znaleźliście dwa świeże, jeszcze ciepłe trupy? Hmm...

– Niezupełnie – odparł Marcel i przyspieszył kroku. – Szybciej!

Obaj puścili się pędem. Jak na osobnika, którego ulubionymi czynnościami były głównie jedzenie i spanie, w razie potrzeby Zielony Kot mógł poszczycić się nienaganną kondycją. Biegł szybko, tuż za Marcelem, ani razu nie oglądając się za siebie. Bezpieczna stacja została daleko za nimi.

Rzeczywiście intuicja i tym razem nie zawiodła Marcela. Dając się kierować maleńkiej strużce wody, wkrótce dotarli do miejsca, gdzie chłopak zostawił Rosę. Dziewczyna siedziała ze skrzyżowanymi nogami i spokojnie obserwowała nadbiegających przyjaciół. Kiwnęła głową, kiedy zziajani stanęli tuż obok niej. Strużka wody wpływała do maleńkiej kałuży, która znajdowała się tuż obok spoczywającej na ziemi dłoni Rosy.

– Widzisz, nic złego się nie stało – rzekła dziewczyna zupełnie spokojnym głosem niczym ktoś, dla kogo przebywanie sam na sam z trupami w środku lasu było najnormalniejszą rzeczą na świecie. – Dalej tutaj jesteśmy, cała nasza trójka.

Chłopak tak bardzo ucieszył się widząc Rosę całą i zdrową, że niewiele myśląc ukląkł tuż obok niej na ziemi i rzucił jej się na szyję. Zdezorientowana dziewczyna zesztywniała w jego ramionach, ale po chwili niepewnie odwzajemniła uścisk i nieśmiało poklepała go po plecach.

– Naprawdę nie musiałeś się niczym martwić. Umiem o siebie zadbać – powiedziała.

Zielony Kot w tym czasie pochylił się nad martwymi mężczyzną i ptakiem. Uważnie i w skupieniu zaczął oglądać ich ciała. Marcel jeszcze nigdy nie widział przyjaciela tak bardzo poważnego (szczerze powiedziawszy nigdy jeszcze nie widział go choć trochę poważnego).

Zielony Kot zawiesił wzrok na czole mężczyzny, skąd łypało na niego niepokojące trzecie oko.

– Człowiek Oka... – szepnął futrzak. – No proszę.

Marcel i Rosa wbili w niego pytające spojrzenia, dając mu tym samym do zrozumienia, że żadne z nich nie miało bladego pojęcia o Ludziach Oka. Spodziewali się wyjaśnień.

– Popatrzcie. Tutaj – powiedział Zielony Kot i wskazał miejsce między piórami martwego ptaka, tuż obok jego prawego skrzydła.

Marcel i Rosa pochylili się nad ptakiem i spojrzeli na miejsce wskazane przez Kota.

– Co to jest? – szepnęła dziewczyna.

W ciele ptaka tkwiła strzała z wygrawerowanym symbolem drzewa.

– Widzicie? – Zielony Kot dotknął łapą strzały. – Symbol Matki Natury. Wygląda na to, że jesteśmy właśnie świadkami ofiary jednego z najdłuższych konfliktów w historii świata. Nauka kontra tradycja.

Marcel uniósł pytająco brwi.

– W Donikąd od zawsze czcimy Matkę Naturę – wyjaśnił futrzak. – To właśnie jej symbol. Drzewo. Matka Natura nie jest jednak bóstwem czy osobą. Jest siłą, która spaja ze sobą cały świat, ogniwem łączącym wszystkie, nawet najmniejsze elementy. Jej przedstawicielkami są natomiast królowe czterech żywiołów, Ignis, Aqua, Aer i Terra. Sama Matka Natura nie ma swojej własnej postaci, jest za to w każdym drzewie, w każdym źdźble trawy, w każdej istocie, w każdym ptaku, motylu, kamieńcu i nuraczu. Taaak, ona po prostu jest tą niesamowitą siłą, dzięki której to... – Kot delikatnie pogładził łapą trawę i wskazał gestem na przelatującego w pobliżu ptaka – wszystko żyje, oddycha, rośnie, dzięki której w ogóle istniejemy. Miłość do niej, czczenie jej, każdy Donikanin ma w genach. To po prostu oczywiste, że każda istota kocha Matkę Naturę.

– Rozumiem – powiedział Marcel. – To brzmi bardzo logicznie. Donikanie wierzą w przyrodę.

Chłopak wciąż jednak nie wiedział jaki dokładnie związek miało czczenie Matki Natury z dwójką martwych osobników leżących w trawie przed nimi.

– Jednak każda ideologia, nawet najpiękniejsza, może w przypadku niektórych osób zahaczać o fanatyzm. I wtedy staje się niebezpieczna – kontynuował Zielony Kot. – Ludzie Oka wierzą natomiast w naukę. Rozwój. Postęp. To zrzeszenie czarowników, którzy chcą wiedzieć i widzieć więcej, dlatego też ich symbolem jest właśnie oko. Oko otwarte na przyszłość, na nowe możliwości, na nowe rozwiązania starych problemów.

– Wciąż nie bardzo rozumiem... – powiedział Marcel. – Co w tym złego? Dlaczego ktoś chciałby zabić kogoś, kto tylko stara się poszerzyć wiedzę?

– Zgadzam się z tobą – przyznał Zielony Kot. – Musisz jednak wiedzieć, że Ludzie Oka starają się przekroczyć granice poznania. Nikt nie wie, jak może się to skończyć. Niektórzy uważają, że czarownicy chcą zaprowadzić nowy porządek. A nie każdy lubi zmiany, zwłaszcza kiedy dotyczą one ważnych dla wszystkich kwestii, które od lat pozostawały niezmienione. Zawsze znajdą się fanatycy, którzy skłonni są posunąć się naprawdę daleko, by bronić swoich racji. Tak daleko, że ktoś z nich trafił tego ptaka zatrutą strzałą z wygrawerowanym symbolem drzewa. Efekt leży przed nami.

– W porządku. – Marcel przeniósł wzrok ze strzały na pyszczek Zielonego Kota. – Kto w takim razie ma rację w tym sporze? Która strona jest tą dobrą?

Zielony Kot spojrzał z niedowierzaniem na chłopaka, po czym wybuchnął śmiechem.

– Rację? Nie ma jednej, ogólnej racji. Wręcz przeciwnie, każdy ma swoją własną rację, mniejszą lub większą. Tak samo jak nie ma dobrej ani złej strony. Co to w ogóle za podział? A ty którą w takim razie stroną jesteś, dobrą czy złą?

Marcel wzruszył ramionami i spojrzał na Rosę, mając nadzieję, że może ona włączy się do rozmowy i wybawi go od odpowiedzi.

Dziewczyna również tylko wzruszyła lekko ramionami.

– Każda strona ma swoje racje – powtórzyła słowa Zielonego Kota.

– A jak widać konflikt między przeciwnymi racjami może mieć opłakane skutki – kontynuował Zielony Kot. – Przed sobą mamy tego żywy... a właściwie martwy dowód. Dwa wyjątkowo martwe dowody.

– Kocie – odezwała się Rosa. – Zobacz, co znalazłam przy tym jeźdźcu.

Dziewczyna otworzyła zaciśniętą dłoń, a oczom Zielonego Kota i Marcela ukazał się mały, skórzany woreczek z symbolem oka namalowanym niebieską farbą.

– Myślisz, że powinniśmy go otworzyć? – zapytała dziewczyna.

– Myślę, że nie powinniśmy – odpowiedział Kot. – Ale nie byłbym sobą gdybym tego nie zrobił. Schowaj go do kieszeni, przyjrzymy mu się uważnie później. Teraz natomiast powinniśmy pomyśleć o pochowaniu tej dwójki, zanim zrobi się zupełnie ciemno. Kimkolwiek byli, w cokolwiek wierzyli i bez względu na to jak bardzo zgadzamy lub nie zgadzamy się z ich poglądami, nie możemy ich tutaj przecież tak zostawić. – Zielony Kot nigdy przedtem nie zachowywał się równie poważnie.

Marcel nie był pewien, co robi się z ciałami Donikan po śmierci. Czy musieli wykopać dół, by móc pochować w nim jeźdźca i jego ptaka? W jaki sposób mieliby to zrobić, chyba nie gołymi rękami?

Na szczęście z pomocą przeszedł mu Zielony Kot, który wyjaśnił, że zwyczaj nakazuje zasypać ciała zmarłych świeżo zerwanymi kwiatami. Cała trójka rozeszła się więc w poszukiwaniu roślin, które nadawałyby się do tego celu.

Donikańskie lasy różniły się od tych znanych Marcelowi. Bujne kwiaty rosły tu między drzewami, pięły się po ich pniach i znikały w koronach. Wyrastały wśród mchu i kryły się pod paprociami. Wystarczyło kilka minut, by Marcel wrócił z całym naręczem wielobarwnych okazów przypominających znane mu lilie i maki (tyle że te donikańskie miały intensywnie niebieski kolor).

Zasypanie dwóch ciał kwiatami zajęło im sporo czasu. Kiedy wreszcie skończyli swoją pracę, przed Rosą, Marcelem i Zielonym Kotem wyrastały dwa osobliwe pagórki pokryte wielobarwną mieszaniną kwiatów najróżniejszych kolorów oraz kształtów. Powoli zapadała noc.

– Teraz mogą się przemienić – powiedział Kot, kiwając ze smutkiem głową. – Już niedługo nasz poległy jeździec i jego ptak zostaną pochłonięci przez drzewa. Na końcu wszyscy wrócą do Matki Ziemi. A my wracajmy lepiej z powrotem do stacji. Już nic więcej nie możemy dla nich zrobić. Chodźcie.

Marcel i Rosa ruszyli powoli za Zielonym Kotem. Cała trójka chciała jak najszybciej wrócić do ich tymczasowego domu.

Przez całą drogę powrotną z między drzew łypały na nich wyimaginowane oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro