Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Elka cz.3

W połowie drogi powrotnej Rosa odzyskała pełnię sił, dzięki czemu mogli znacznie przyspieszyć kroku. Kiedy stanęli przed drzwiami stacji, nikt nie powiedziałby, że jeszcze niedawno, wyczerpana i blada, próbowała opanować drżenie dłoni. Doszła do siebie nad wyraz szybko.

Przekraczając próg ich tymczasowego domu, Marcel kątem oka zauważył, że Zielony Kot wylegujący się na jednym z łóżek, szybkim ruchem schował coś pod poduszkę. Poruszył się niespokojnie i zapewne by się zarumienił, gdyby nie fakt, że cały był przecież pokryty futrem (możliwe, że w istocie zarumienił się gdzieś tam głęboko pod sierścią).

– Znowu nad jeziorem – skwitował futrzak.

Dziwne, bo w jego głosie zabrzmiało echo wyrzutu. Czyżby mimo wszystkich swoich złośliwych komentarzy i wcześniejszych uwag na temat tego, jak bardzo potrzebuje prywatności, w istocie miał im za złe, że spędzali czas bez niego, tylko we dwójkę?

– To jezioro jest wspaniałe – powiedziała Rosa, która do tej pory rzadko odzywała się w towarzystwie Kota. – Całe fioletowe. I na dodatek śpiewa. Powinieneś kiedyś pójść z nami i zobaczyć je na własne oczy.

– O proszę, nasza mała rybka odzyskała głos! – Zielony Kot spojrzał na nią z wyraźnym zadowoleniem.

– Jesteśmy strasznie głodni – dodała dziewczyna, pozostawiając wcześniejszą uwagę bez komentarza.

Zielony Kot wydał z siebie pomruk aprobaty, jak zawsze kiedy ktoś w jego towarzystwie wspominał o jedzeniu. Zeskoczył z łóżka, nie mogąc przepuścić okazji, by coś zjeść.

– Za mną!

Futrzak przeciągnął się z cichym jękiem, jak ktoś, kto spędził zdecydowanie zbyt dużo czasu w jednej pozycji. W kilku susach pokonał drogę dzielącą go od spiralnych schodów, które przebiegł z nietypową dla siebie prędkością. Tuż za nim powlekła się Rosa. Kiedy Marcel upewnił się, że oboje znaleźli się już na drugim piętrze, podszedł do łóżka, w którym wylegiwał się wcześniej Zielony Kot. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale, dręczony ciekawością, delikatnie podniósł poduszkę, chcąc dowiedzieć się jaką tajemnicę ukrywał przed nimi futrzak.

Nie był pewien czego właściwie się spodziewał, ale na pewno nie tego. Pod poduszką leżała wściekle różowa, nieco wyświechtana książka o wdzięcznym tytule „Echa twoich dawnych słów wypowiedzianych pod osłoną nocy". Marcel parsknął stłumionym śmiechem. Miał różne skojarzenia z tytułem „Echa twoich dawnych słów wypowiedzianych pod osłoną nocy", ale nie miał za to najmniejszego pojęcia, czemu Zielony Kot czytał coś takiego. Nie sprawiał on bowiem wrażenia kogoś, kto gustuje w tanich romansach. No cóż, jak się okazuje, pozory często mylą.

Kiedy Marcel chyłkiem wsunął się do kuchni, Rosa i Zielony Kot siedzieli już przy stole.

– Może ty wybierzesz nam dzisiaj obiad? – zaproponowała Rosa

– Prosisz, wyjmujesz i voilá – dodał Zielony Kot, gestem zachęcając go do działania.

– No dobra – mruknął Marcel i nachylił się nad szafką gotującą.

– Poproszę eee.... gęś! – powiedział nazwę pierwszej potrawy, która przyszła mu do głowy.

Coś cicho huknęło i już po chwili z szafki dało się słyszeć bardzo dziwne odgłosy, których z pewnością nie byłaby w stanie wydawać pieczona gęś. W pewnej chwili do uszu Marcela doszyły słowa, które brzmiały jak „ja pieprzę" i chłopak przestraszył się nie na żarty. Był już pewien, że coś musiało pójść nie tak. Odwrócił głowę i spostrzegł, że Zielony Kot i Rosa patrzą na niego w osłupieniu.

– Co... – zaczął chłopak, nie mając pojęcia jaki błąd popełnił.

– W Donikąd... – syknął w odpowiedzi Kot. – nigdy, przenigdy, przeprzenigdy... nie jemy... zwierząt! W żadnej postaci. Zwierzęta to przyjaciele, a nie posiłek – dodał i wskazał łapą na siebie. – Wystarczy spojrzeć na mnie.

Futrzak westchnął ciężko i zeskoczył ze swojego krzesła. Niepewnie uchylił drzwi szafki gotującej. Marcel aż cofnął się ze zdumienia, kiedy ze środka wypadła biała gęś, w stu procentach żywa, w niebieskim fartuchu i kwiecistej chuście na głowie. Dziób miała uwalany mąką.

– No pogrzało was, naprawdę! – ryknęła gęś, patrząc na Marcela z taką wściekłością, że gdyby wzrok mógł zabijać, chłopak z pewnością leżałby już martwy na podłodze. – Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Kim wy w ogóle jesteście? Macie czelność! Co ja wam złego zrobiłam? Czy nade mną ciąży jakieś fatum?! Naprawdę, czy ja coś zawiniłam? Bo wyobraźcie sobie, siedzę sobie w kuchni... no wiecie, lepiłam pierogi dla dzieci. Bo ja mam dzieci, sama je wychowuję. Sama jedna. Mąż zostawił mnie już dawno temu, będą ze cztery lata. W miasteczku chodzą plotki, że związał się teraz z jakąś młodą kaczką. Ale w gruncie rzeczy dobrze się stało, nie był dobrym mężem, zawsze mówił na mnie „głupia gęś"! Cóż za hipokryzja, sam przecież też był gąsiorem! Lepiej mi bez tego palanta.

– Hej, spokojnie kobieto ! – Zielony Kot spróbował ją przekrzyczeć i powstrzymać od wygłoszenia dalszej części monologu, ale jego starania spełzły na niczym. Gęś tylko pomachała skrzydłem w jego stronę.

– No i robię pierogi... – wrzasnęła ponownie, histeria narastała w jej głosie. – Z jagodami były. Robię, nie wadzę nikomu, a tu nagle bum! i jestem w jakiejś cholernej szafce! Ciemno, ciasno, dobrze, że nie mam klaustrofobii! A dzieci tam zostały, same, bez obiadu! Może i starsze zajmą się młodszymi, poradzą sobie, ale mimo wszystko proszę, nie, nie, ja żądam, kategorycznie, rozkazuję, żebyście natychmiast odesłali mnie z powrotem!

– Uuuuuspoookóóóój się!!! – zawył Zielony Kot. Gęś nareszcie zamilkła. – Słuchaj, mój przyjaciel... popełnił błąd. Myślę... mam nadzieję, że łatwo to odkręcimy. Proszę się nie martwić, pani...

Gęś westchnęła głęboko i spuściła głowę, jakby chwilowo dając za wygraną.

– Elektron Walencyjny.

Wszyscy troje kaszlnęli, tłumiąc śmiech.

– Tak, wiem, śmiejecie się ze mnie! – wybuchnęła na nowo gęś. – Nie musicie mi mówić, że mam durne imię, już tylu przed wami to zrobiło. Ale co zrobisz, nic nie zrobisz, kiedy mamusia i tatuś mieli świra na punkcie chemii, ot co. Na przykład mój brat ma na imię Politereftalan Etylenowy, to dopiero głupota. W skrócie mówimy na niego po prostu Poldek. No, a ja dla przyjaciół jestem Elka. – Zmierzyła ich wzrokiem. – W sumie dla wszystkich jestem Elka – dodała, podkreślając, że w żadnym wypadku nie zasłużyli sobie na miano jej przyjaciół.

– Pani Elu... – Zielony Kot położył jej łapę na skrzydle, którą ta natychmiast strąciła, wzdrygając się ostentacyjnie. – Proszę sobie usiąść wygodnie, uspokoić się. Dam pani trochę gorącej czekolady, to pomoże – mówił spokojnym, miłym głosem. – Gorącą czekoladę, bardzo gęstą, poproszę – mruknął półgębkiem i wyjął z szafki gotującej parujący kubek.

Po kilku minutach Elce udało się już trochę uspokoić. Siedziała na kuchennym taborecie, nogi dyndały jej w powietrzu. Sączyła gęstą, słodką, gorącą czekoladę. Cały czas łypała na Zielonego Kota, Marcela i Rosę spode łba.

– Dzieci same – wybuchnęła ponownie w pewnym momencie, ale Zielony Kot natychmiast ją uciszył.

– Ciii, poradzą sobie. Sama pani mówiła, że są już duże. Wszystko będzie dobrze, Elu.

Gęś pokiwała ze zrezygnowaniem głową i z hukiem odstawiła kubek na blat stołu.

– Macie tu łazienkę? – mruknęła. – Potrzebuję skorzystać z toalety.

Kiedy Zielony Kot pokiwał głową, Ela podreptała wolno do drzwi i otworzyła je skrzydłem. Gdy tylko wyszła, Marcel, Kot i Rosa wymienili między sobą znaczące spojrzenia.

– Cóż to było? – wybuchnął Marcel.

– Żywa, histeryczna, nie do końca zdrowa na umyśle gęś w fartuchu i chustce na głowie, jak mniemam – odparł Zielony Kot.

– Mam nadzieję, że wiesz, jak odesłać ją z powrotem? – Chłopak spojrzał na Zielonego Kota błagalnie. Nie uśmiechało mu się dzielenie stacji z tą dziwaczną gęsią.

– Coś wymyślę – mruknął Kot z nadzieją w głosie. – Mam nadzieję, że niedługo się uspokoi. – Poproszę trzy razy gorącą czekoladę – rzucił w stronę szafki gotującej.

Marcel, który stał najbliżej, wyjął z szafki parujące kubki i postawił na stole.

– Pomyślałem, że trochę gorącej czekolady wszystkim nam dobrze zrobi – wyjaśnił futrzak, wąchając zawartość kubka i mimowolnie uśmiechając się z rozkoszą.

Marcel niepewnie powąchał swój napój. Pachniał wybornie, a jak się okazało, smakował jeszcze lepiej.

– Świrnięta gęś – mruknęła Rosa. – Przebywanie z wami naprawdę dostarcza osobliwych wrażeń.

– To samo można powiedzieć o tobie – powiedział Marcel. – To jak dzisiaj zamro...

Do kuchni wróciła Elka, przerywając mu wpół słowa. Miała minę męczennicy, ale sprawiała wrażenie nieco spokojniejszej niż wcześniej.

– Macie nad wyraz ładną wannę – oznajmiła. Przestała już krzyczeć i wyglądało na to, że trochę się uspokoiła. – Często wpadają wam ryby? – spytała.

– Nieczęsto – oznajmił Kot i rzucił Marcelowi i Rosie spojrzenie, które ewidentnie mówiło „zmywajcie się stąd, ja sam z nią pogadam. Ja mam lepsze podejście do kobiet o skołatanych nerwach, niż wy dwoje razem wzięci".

Przyjaciele dopili więc resztki gorącej czekolady i odstawili brudne kubki do zlewu. Marcel postanowił zaufać Zielonemu Kotu. Był prawie absolutnie pewien, że rzeczywiście to właśnie on najlepiej z całej ich trójki jest w stanie pocieszyć rozdygotaną kobietę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro