Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Elka cz.2

Śniadanie minęło w całkiem miłej i spokojnej atmosferze, a Zielonemu Kotu na szczęście przeszedł już wczorajszy zły humor. Zapewne miało na to wpływ jedzenie, które było naprawdę przepyszne (jajecznica i świeży chleb z chrupiącą skórką, posmarowany masłem ziołowym). Po skończonym posiłku wszyscy zabrali się do mycia naczyń, ponieważ szafka gotująca zaczęła już upominać się o ich zwrot cichym warczeniem, a mleko dla Rosy podała bez kubka, gdyż tych po prostu zabrakło. Wytarłszy wreszcie do sucha ostatni talerz, cała trójka wymieniła uśmiechy.

– To co będziemy dziś robić? – zapytał Marcel beztrosko.

Stacja nie wymagała od nich niczego, oczywiście nie licząc ich snów, co było chyba niewielką zapłatą za te wszystkie udogodnienia, które im oferowała. Dysponowali więc ogromnymi pokładami wolnego czasu, które mogli wykorzystać w dowolny sposób. W normalnym życiu takie poranki nie zdarzały się często.

– Nie zapominaj, że jesteś na zwykłych wakacjach – przypomniał Marcelowi Zielony Kot. – Chyba sam najlepiej powinieneś wiedzieć, co się robi na wczasach.

– Chyba najpierw zamierzam się ubrać – powiedział chłopak. Wciąż miał na sobie biały, puchaty szlafrok, który otulał go niczym zimowa pierzyna.

– Otwórz szafę, która stoi w pokoju sypialnym – zaproponował futrzak. – Stacja na pewno przygotowała już dla ciebie jakieś ubranie. To się też tyczy ciebie, moja panno – zwrócił się do Rosy, która również siedziała przy stole owinięta w miękki szlafrok.

– Dobrze, że to stacja wybrała dla nas ciuchy, a nie Zielony Kot – mruknął Marcel, kiedy wraz z Rosą schodzili po krętych schodach z powrotem na dół. – Gdyby tak było, jestem pewien, że nie chciałbym tego włożyć.

Kot miał rację. Kiedy otworzyli drzwi szafy, zobaczyli, że na jednej z półek leżą dwie kupki ubrań złożone w kostkę.

– To musi być dla ciebie – powiedział chłopak, wręczając przyjaciółce mniejszą z kupek.

Rosa wzięła od niego ubrania i spojrzała na nie krytycznie. Przycisnęła je do piersi i wspięła się po krętych schodach, by przebrać się w łazience na piętrze. Mieszkanie w stacji było jak nieustanny trening – wymagało ciągłego biegania w górę i w dół.

Marcel wciągnął czarne spodnie i włożył przez głowę szarą bluzę. Wszystko leżało jak ulał i było zaskakująco podobne do rzeczy, w które zazwyczaj się ubierał. Wyglądało na to, że stacja doskonale znała jego gust. Ku swojej uciesze, udało mu się nawet namierzyć swoje trampki, które wcześniej podejrzewał o to, że zawieruszyły się pod łóżkiem, a tak naprawdę leżały sobie grzecznie tuż obok szafy.

Kiedy Rosa z powrotem pojawiła się w pokoju, jej mina nie wskazywała na to, że dziewczyna jest równie usatysfakcjonowana doborem ubrań, które zaproponowała jej stacja. Jednak w porównaniu do tego, co miała na sobie poprzedniego dnia, teraz prezentowała się nad wyraz schludnie. Była ubrana w prostą, czerwoną tunikę i ciemne spodnie, a szyję oczywiście ciasno obwiązała swoim starym, kanarkowożółtym szalikiem. Wyglądała bardzo ładnie.

– Ta stacja zupełnie nie ma gustu – mruknęła.

Marcel uważał, że wręcz przeciwnie – według niego Rosa wyglądała teraz zwyczajnie, a nie dziwacznie. No, nie licząc może żółtego szalika. Nic jednak ma ten temat nie powiedział.

– Rosa, może zdejmiesz ten szalik? – zapytał za to Marcel. – Jest przecież ciepło.

– Nie – odparła, machinalnie sięgając ręką do szyi. – Nigdy się z nim nie rozstaję. To mój ulubiony szalik.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Jezioro? – zapytał, ponieważ spędzanie słonecznych poranków nad wodą było przecież jedną z typowych czynności, którymi wypełnione są zwykłe wakacje.

– Jeśli chcesz.

Marcel zawołał Zielonego Kota, który wciąż siedział w kuchni (czyżby dopiero co skończywszy pierwsze, zabrał się już za drugie śniadanie? A może właśnie zabierał się za deser?) i poinformował go, że wychodzą. Otworzył drzwi i razem z Rosą wybiegli na skąpaną w słońcu polanę. Jakimś cudem nogi same poniosły ich w stronę jeziora – odnalezienie go nie okazało się wcale trudne, mimo że nie prowadziła do niego żadna ścieżka. Podobnie jak wczoraj, tego dnia jezioro również połyskiwało delikatnym fioletem, swoim kolorem wyraźnie odcinając się od wszechobecnej zieleni. Znów nuciło swoją tajemniczą, tęskną melodię. Było piękne.

Marcel usiadł na brzegu i wyciągnął przed siebie nogi. Rosa przycupnęła tuż koło niego, usiadła po turecku, drobne dłonie położyła na kolanach. W milczeniu wsłuchiwali się w muzykę jeziora, która wprawiała ich w stan delikatnego otępienia. Było to zaskakująco przyjemne uczucie.

W pewnym momencie Rosa urwała źdźbło trawy. Rozgryzła je przednimi zębami, a gęsty, lepki płyn popłynął jej po brodzie – w źdźble znajdowało zdumiewająco dużo soku.

– Rosa, opowiem ci coś. – Marcel miał nieodparte wrażanie, że to melodia jeziora skłoniła go do podjęcia tego tematu.

Dziewczyna urwała kolejne źdźbło i podała je chłopakowi. Zaskoczył się, czując w ustach dobry, orzeźwiający smak.

– Słucham cię.

Była taka oszczędna w słowach, a jednak wiedział, że naprawdę poświęci mu całą swoją uwagę, by go wysłuchać.

– Pamiętasz, jak wczoraj mówiłem ci o sobie?

Zaśmiała się, pokazując w uśmiechu wyraźną szparę między przednimi zębami.

– Oczywiście, że pamiętam. Za kogo ty mnie masz? Może nie mówię dużo, ale nigdy nie zapominam słów innych.

– Jest jeden szczegół, o którym ci wcześniej nie powiedziałem. Bo widzisz... – Wciąż dziwnie było mówić mu o tym na głos, a jednak wiedział, że to odpowiedni czas i miejsce na ujawnienie jej swojego sekretu. Nie mógłby marzyć o lepszym momencie niż właśnie ten, wypełniony tajemniczą melodią jeziora, która cicho zachęcała do wyjawiania sekretów. – Będąc tam, w tamtym uniwersum, no wiesz, tam gdzie przyszedł po mnie Zielony Kot... tak się złożyło, że od lat miałem w głowie obrazy Donikąd. To znaczy kiedyś nie wiedziałem, że to obrazy właśnie stąd, moja głowa była po prostu pełna dziwnych wspomnień. Nie, nie wspomnień. Powiedziałbym raczej, że widoki Donikąd od czasu do czasu wypływały na moją świadomość, jakby nie chcąc dać o sobie zapomnieć. Trochę głupio to brzmi i bardzo trudno to opisać. Walczyłem z nimi i zazwyczaj mi się to udawało, ale niekiedy to one wygrywały i wtedy po prostu zalewały mi umysł. To były tylko momenty, ale jednocześnie stanowiły takie dziwne, intensywne przeżycie. Masz pomysł skąd to wszystko mogło znaleźć się w mojej głowie?

Marcel wiedział, że jego nieskładna opowieść brzmiała trochę tak, jakby był on nieco szalony. Nagle pożałował, że w ogóle zaczął ten temat.

Rosa przyglądała mu się uważnie, słuchając jego słów w milczeniu.

– Miałeś w głowie wspomnienia Donikąd, chociaż nigdy wcześniej tutaj nie byłeś. Wspomnienia od czasu do czasu dobijały się do twojej świadomości, jakby nie pozwalając ci o nich zapomnieć – powiedziała, okręcając nieco przeżute źdźbło trawy wokół palca. – To naprawdę ciekawe – dodała. Nie wspomniała ani słowa o tym, że było to również szalone.

– Czyli nie masz żadnej teorii na ten temat? – Marcel poczuł rozczarowanie. – Skąd one się tam wzięły?

– Och, zupełnie żadnej – odparła smutno Rosa, jakby naprawdę było jej przykro, że nie jest w stanie mu pomóc. – Może nie każda tajemnica musi zostać rozwiązana?

– Zastanawiałem się nad tym tyle lat – mruknął chłopak. – Po prostu chciałbym wiedzieć. Chciałbym zrozumieć.

– Może kiedyś się dowiesz. Ja też chciałabym wiedzieć kilka rzeczy o sobie. W zasadzie... – Jej twarz rozjaśnił nagle szeroki uśmiech, który zdecydowanie nie był tym nieprzyjemnym, lekko ironicznym uśmieszkiem pozbawionym prawdziwej wesołości, którym wcześniej często obdarzała Marcela. – Chodź, coś ci pokażę.

Podniosła się z ziemi i wstając chwyciła go za rękę, ciągnąc w stronę jeziora.

Dziewczyna uklękła tuż przy brzegu. Niezwykle delikatnie położyła dłonie na tafli wody, jakby chcąc cały czas mieć z nią kontakt, a jednocześnie starając się nie zamoczyć skóry. Przymknęła oczy, na jej twarzy odmalował się wyraz głębokiego skupienia. Nagle, zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, woda zaczęła się zmieniać, gęstnieć i tężeć. I już po chwili całe jezioro było skute lodem, zupełnie jakby w ciągu tych kilku minut nastała zima. Rosa z trudem oderwała dłonie, które zdążyły już lekko przymarznąć do powierzchni, i chuchnęła na nie, próbując ogrzać zgrabiałe palce. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Była z siebie wyraźnie dumna.

Marcel, który przyzwyczaił się już do różnych dziwnych rzeczy dziejących się w Donikąd, przyjął całe zdarzenie z całkowitym spokojem.

– Patrz, co potrafię! Właśnie zamroziłam jezioro! – wykrzyknęła Rosa, machając mu przed nosem zziębniętymi dłońmi, jakby spodziewając się zdumienia z jego strony.

Marcel wybuchnął śmiechem na widok jej miny.

– Nie jest to pospolita umiejętność?

Tym razem zaśmiała się Rosa.

– Ty naprawdę nic nie wiesz – powiedziała. – Umiem parę takich sztuczek. Potrafię zamrozić wodę albo ją skroplić. I nie, wcale nie jest to takie popularne. Nie każdy to potrafi.

– To znaczy, że jesteś zupełnie wyjątkowa. – Marcel wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu.

– Daj spokój, bez przesady. Nie robię tego często, bo nie jest to jakaś przydatna umiejętność. Ale czasem może być zabawna. Chodź! – Znowu chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą prosto na skute lodem jezioro. Jej dłoń była bardzo zimna.

Gruby lód nic sobie nie robił z grzejących go promieni letniego słońca i nawet nie skrzypnął pod ich ciężarem. Weszli delikatnie na zamarzniętą taflę, a kiedy przekonali się, że to bezpieczne, zaczęli ślizgać się ze śmiechem niczym dwójka rozbawionych dzieci. Lód był gładki jak szkło.

– Myślisz, że to zaraz trzaśnie? – zapytał w pewnym momencie Marcel, stukając czubkiem buta w lodową taflę.

– Jestem pewna, że nie trzaśnie! – zawołała dziewczyna. Chciała wziąć rozpęd, by w pełnym gracji ślizgu pokonać przynajmniej połowę długości jeziora, ale natychmiast straciła równowagę i wylądowała prosto na tyłku. – Wiem, co robię!

Marcel podał Rosie rękę, chcąc pomóc jej wstać, ale zamiast tego sam się poślizgnął i wylądował tuż obok niej na lodzie. Dziewczyna zaśmiała się z jego niezdarności.

– Wiesz, że to naprawdę cudowne! – powiedziała Rosa.

– To, że potłukłem sobie tyłek?

– Och, nie – zaprzeczyła. – Dzisiejszy poranek. Ślizganie się po jeziorze. Śmianie się, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota.

Marcel spojrzał na nią tak, jakby była lekko pomylona.

– My tacy nie byliśmy – wyjaśniła. – No wiesz, tam skąd pochodzę.

– To musi być naprawdę ponure miejsce, jeśli ludzie nie mogą się śmiać, kiedy mają na to ochotę. – Marcel chciał się już podnieść, ponieważ czuł, że jego siedzenie zaraz zrobi się całe mokre od topniejącego pod nim lodu. Jednak wcale nie ruszył się z miejsca, tylko rzucił Rosie zaciekawione spojrzenie. Wreszcie zaczynała mówić o sobie.

– Nie, to zupełnie nie tak! To nie było zabronione. My po prostu tego nie robiliśmy.

– Czy to dlatego jesteś taka nieśmiała? – zapytał. – Bo wychowałaś się w takim, a nie innym środowisku?

– Nieśmiała? – zdziwiła się Rosa.

– Małomówna – poprawił się chłopak. W końcu to dwie zupełnie odmienne rzeczy. – Zwłaszcza w towarzystwie Zielonego Kota.

– Och. – Jakby nagle się zakłopotała. – Tak, racja. Powinnam więcej mówić. W porządku. Jeśli tego chcesz.

– Nie, zupełnie nie o to mi chodzi! – Marcel naprawdę miał ochotę wstać z zimnego lodu. Siedzenie już kompletnie mu przemokło. – To nie tak, że powinnaś więcej mówić. Nie chodziło mi o to, że powinnaś coś w sobie zmienić. Przede wszystkim musisz być sobą, bez względu na to jak dużo lub jak mało mówisz.

– Być sobą? Co to właściwie znaczy? – Rosa posłała mu pytające spojrzenie.

W pierwszej chwili Marcel myślał, że dziewczyna zadaje mu typowo filozoficzne pytanie, chcąc wywołać nim jakąś dyskusję, która zręcznie poprowadzona mogłaby ciągnąć się godzinami, nie zmierzając przy tym w żadnym konkretnym kierunku (nie miał wcale ochoty na prowadzenie takich bezowocnych dysput, nigdy za nimi nie przepadał). Jednak tuż po chwili zdał sobie sprawę, że ona najzwyczajniej w świecie po prostu nie wiedziała o co mu chodzi. Jak różna mogła być kultura, w której wychowała się Rosa, od tej, którą znał on sam? Wyglądało na to, że niektóre rzeczy rozumieli zupełnie inaczej. Chociażby cała ta jej pokręcona relacja z magiem. Dla Marcela przywiązywanie do czyjegoś nadgarstka magicznego sznura wydawało się czymś zupełnie niedopuszczalnym, podczas gdy dla niej stanowiło zaledwie część umowy, oddawaną przysługę. A kwestia bycia sobą? Dla niego było to takie oczywiste, coś, nad czym nigdy się nie zastanawiał. Zresztą może po części wynikało to z jego własnego charakteru. Marcel rzadko kiedy robił coś tylko dlatego, że akurat wymagała tego sytuacja, a on wcale nie miał na to ochoty. Nigdy nie starał się być bardziej zabawny czy bardziej rozmowny, tylko po to, by dopasować się do otoczenia, w którym aktualnie się znajdował. Nagle wydał się sam sobie okropnie nieskomplikowany. Gdyby tylko w jakiś sposób mógł zaciekawić i zaintrygować Rosę, która w przeciwieństwie do niego roztaczała wokół siebie nieuchwytną aurę tajemnicy. Podświadomie marzył, by dowiedzieć się o niej jak najwięcej, powoli kolekcjonując tę wiedzę, składając ją w jakiś swój prywatny, osobisty skarb. Nie wiedział czy sprawiały to łączące ich rzekome więzi, czy może niepozorna osoba Rosy działała w ten sposób na każdego.

– Rosa, dlaczego my właściwie siedzimy na lodzie? – zapytał nagle chłopak, zupełnie zmieniając temat.

Popatrzyła na niego zaskoczona, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że od dłuższej chwili siedzą na samym środku jeziora skutego lodem. Wstała i bez słowa ostrożnie skierowała się w stronę brzegu. Mając wreszcie pod stopami ziemię, opadła na nią ciężko. Marcel ruszył w ślad za Rosą. Zdał sobie sprawę, że dłonie dziewczyny się trzęsą, a ona sama zrobiła się nagle bardzo blada.

– Wszystko w porządku? – zapytał zatroskany i trochę przestraszony. Nie miał pojęcia co się stało.

– Tak, tak – mruknęła. – Po prostu chyba trochę przesadziłam z tym podtrzymywaniem lodu. To przyszło tak nagle.

– Nie wiedziałem, że cię to zmęczy! Nie musiałaś przecież tego robić.

Uśmiechnęła się do niego blado, zaciskając na kolanach trzęsące się dłonie.

– Daj spokój, nic mi nie jest. To tylko taka mała sztuczka, chciałam ci pokazać. Poza tym ja sama też tego nie wiedziałam. Po prostu przeceniłam swoje siły. Do tej pory jeszcze nigdy nie zamroziłam całego jeziora.

– Naprawdę?

– Zamrażałam czasem kałuże dla zabawy, kiedy nikt nie patrzył. Jezioro to najwidoczniej co innego. Ale nie martw się, naprawdę nic mi nie jest. Czuję się trochę zmęczona, to wszystko.

Marcel już otworzył usta, by coś jej odpowiedzieć, kiedy do uszu obojga doleciał nagle odgłos pękającego lodu. Krach! Natychmiast odwrócili głowy, by odnaleźć źródło hałasu. Lodową taflę znaczyło teraz ciągnące się przez całą długość jeziora pęknięcie. Zamarznięta powierzchnia przestała już być tak idealna, jak jeszcze chwilę temu. Niepodtrzymywana przez Rosę, stała się teraz mokra, z każdą chwilą coraz bardziej ulegając niszczycielskiemu wpływowi gorących promieni słońca.

– No i po zabawie – powiedziała dziewczyna, kładąc się na ziemi. Dalej była bledsza niż zazwyczaj. – Wcale nie jestem taka silna, jak mi się wydawało.

– Czy to pozbawiło cię energii? – zapytał z troską Marcel.

– Nie. Tak. Sama nie wiem. Wiesz co... – Rosa usiadła – bez względu na to, co się stało, myślę, że najlepiej zrobiłby mi teraz ciepły posiłek.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Jeśli tylko masz dość siły, by wrócić.

Skinęła głową, wstając. Powoli skierowali się z powrotem w stronę stacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro