Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Elka cz.1

To takie przyjemne uczucie, obudzić się wreszcie w wygodnym, miękkim łóżku, zwłaszcza kiedy ostatnimi czasy zwykło się spać na twardej ziemi. Wstający dzień niósł jednak ze sobą perspektywę nowych wrażeń, a będąc od niedawna w zupełnie nieznanym uniwersum, które na dodatek zaskakuje na każdym kroku, Marcel na pewno nie miał zamiaru spędzić poranka wylegując się w pościeli.

Chłopak odrzucił kołdrę i usiadł. Poranne promienie słońca wpadały do środka pomieszczenia, delikatnie rozpraszając mrok, w którym zazwyczaj był pogrążony okrągły pokój sypialny. Zielony Kot i Rosa wciąż jeszcze spali. Futrzak leżał na sąsiednim łóżku, przykryty pierzyną aż po same uszy. Dziewczyna wybrała posłanie możliwie najbardziej oddalone od pozostałej dwójki.

Marcel wstał i na palcach podszedł do Rosy, starając się, by pod jego ciężarem nie skrzypnęła żadna deska w podłodzie. Czując się trochę głupio, że to robi, spojrzał na jej postać pogrążoną w głębokim śnie. Oddychała miarowo, przez lekko rozchylone usta. Drobna dłoń ściskała brzeg kołdry. Na szyi dziewczyny wciąż zawiązany był żółty, wełniany szalik, z którym Rosa widocznie nie rozstawała się ani na krok. Wyglądała wyjątkowo niewinnie, kiedy jej warg nie wykrzywiał ten typowy dla niej sarkastyczny półuśmieszek, którym tak bardzo lubiła obdarzać Marcela.

Chłopak obrócił się i oddalił pospiesznie od śpiącej dziewczyny. Sytuacja, w której Rosa nagle otworzyłaby oczy i ujrzała go nad sobą byłaby co najmniej dziwna. Zdecydowanie wolał tego uniknąć.

Starannie zaścielił więc swoje łóżko (w swoim własnym domu nie zawsze to robił, ale w stacji czuł, że wypada) i wspiął się po krętych schodach prowadzących na pięterko. Przeszedł przez ciemny korytarz i nacisnął klamkę drzwi prowadzących do kuchni. Było to najjaśniejsze pomieszczenie w całej stacji – duże, okrągłe okno sufitowe zapewniało stały dostęp światła w ciągu dnia. Teraz kuchnia dosłownie tonęła w porannym słońcu.

Chłopak odsunął jedno z krzeseł i usiadł przy stole. Oparł brodę na dłoniach i próbował przypomnieć sobie, co mu się śniło dzisiejszej nocy. Jednak bez skutku – w miejscu, gdzie powinny znajdować się wspomnienia snu, ziała pustka. Oczywiście, czasem zdarza się tak, że sny ulatują nam z pamięci tuż po przebudzeniu, jednak w przypadku Marcela, marzenia senne zazwyczaj zostawały z nim ostre i wyraźne przez cały dzień, a on mógł przywołać w pamięci każdy szczegół.

Chłopak przypomniał sobie za to inny obraz – Rosa siedziała na gałęzi drzewa pochylonego nad samą taflą jeziora i czubkami spiczastych trzewików rysowała na niej okręgi. Uśmiechnął się do siebie. Ich kiełkująca znajomość tak bardzo go intrygowała. Istniejące między nimi tajemnicze więzi znacznie różniły się od nielicznych przyjaźni, które udało mu się zawiązać na różnych etapach życia. Jednocześnie nie miały też nic wspólnego z fascynacjami przeżywanymi kiedyś w stosunku do kilku wyjątkowo atrakcyjnych koleżanek. Z Rosą było inaczej – dziewczyna przypominała mu raczej małą siostrę, którą odzyskał po latach. Czy aby na pewno małą? Wiek Rosy stanowił prawdziwą zagadkę – jej dziecięca powierzchowność łatwo mogła wprowadzić w błąd. Momentami jednak zdawało mu się, że Rosa mogła być tak naprawdę od niego dużo starsza. Kiedyś musi ją o to zapytać. O jej wiek oraz o miejsce, w którym spędziła dzieciństwo. Póki co zamierzał jednak pozwolić dziewczynie zachować przed nim swoje sekrety – nie będzie jej naciskać, jeśli ona nie ma ochoty się nimi dzielić. Na wszystko przyjdzie czas.

Marcel skierował swoje myśli w stronę bardziej przyziemnych tematów, kiedy tylko jego wzrok spoczął na szafce gotującej, z której poprzedniego dnia Zielony Kot wyjął gar parującego barszczu, a później świeży, chrupiący chleb i smażone pieczarki. Wyglądała zupełnie niepozornie. Nie wiedząc nic o jej nadnaturalnych zdolnościach, ciężko byłoby nie uznać szafki za zwyczajny mebel, w którym trzyma się talerze czy patelnie.

To chyba nie mogło być trudne?

– Poproszę eee... czarną herbatę z cytryną. Bez cukru – powiedział. – I bez płatków mali. Ani jednego – dodał. Dziwnie było zwracać się do szafki kuchennej.

Uchylił drzwiczki i zerknął do środka. Na półce jak gdyby nigdy nic stała sobie czerwona filiżanka pełna po brzegi parującej herbaty. W środku pływał plasterek cytryny.

– Dzięki – mruknął.

Herbata była gorąca i Marcel poparzył sobie język. Zaklął pod nosem i odstawił filiżankę na spodeczek. Kiedy tylko napój zdążył trochę przestygnąć, chłopak wypił go w kilku pospiesznych łykach. Umył dokładnie filiżankę i odstawił na suszarkę. Szafka skrzypnęła cicho. Wychodząc z kuchni, Marcel uśmiechnął się do niej (czy naprawdę było to dużo dziwniejsze od proszenia o herbatę?). Pomyślał, że to naprawdę wielka szkoda, że nie może zabrać jej ze sobą do domu, kiedy tylko skończą się jego donikańskie wakacje. Gotująca szafka na pewno skutecznie zadbałaby o zróżnicowanie diety chłopaka, która na co dzień w dużym stopniu składała się z tostów z żółtym serem i spaghetti.

Marcel otworzył drzwi po przeciwnej stronie korytarza i wszedł do łazienki. Stojąca na samym środku wanna wielkości małego basenu zachęcała do wzięcia kąpieli. Zerknąwszy na nią, chłopak zdał sobie sprawę, że w tym momencie właściwie nie marzy o niczym innym. Szybko zrzucił z siebie piżamę, którą znalazł wczoraj złożoną w kostkę na swoim łóżku. Jakimś cudem stacja musiała wiedzieć kto właśnie w niej zamieszkał, ponieważ piżama pasowała na Marcela jak ulał. Teraz na taborecie leżał przyszykowany specjalnie dla niego ręcznik, a także biały, puchaty szlafrok przypominający małą chmurkę.

Chłopak wspiął się po drabince i wskoczył do wanny. Zastanawiając się ile czasu może zająć napełnianie wodą czegoś tak wielkiego, odkręcił kurek. Woda zaczęła lać się potężnym, ciepłym strumieniem, napełniając wannę zaskakująco szybko.

Po jakimś czasie mógł już przepłynąć żabką od ścianki do ścianki. Było to możliwe, ponieważ wanna miała dobrych kilka metrów długości. To takie przyjemne – móc umyć się i popływać za jednym zamachem! Pokonywał trasę już po raz piętnasty z rzędu, kiedy, chlup!, do wody nagle wpadło coś wielkiego, a Marcel zdał sobie sprawę, że właśnie kąpie się w towarzystwie ryby. Ryba patrzyła na niego z wściekłością i zaciskała pięści. To znaczy zaciskała płetwy, bo przecież ryby nie mają pięści. Chłopak westchnął, zakręcił kurek i wylazł z wanny. Nie wiedział dlaczego wraz z wodą spłynęła ryba, ale był pewien jednego – nie miał najmniejszej ochoty brać razem z nią kąpieli.

Bardzo szybko wytarł się ręcznikiem i wskoczył w szlafrok, ponieważ nie czuł się w pełni komfortowo przebywając nago w towarzystwie tej nieproszonej ryby. Nie wiedział bowiem czy była to zwykła, niema ryba, czy miał raczej w każdej chwili spodziewać się jakiejś kąśliwej uwagi z jej strony.

Podszedł do ściennego lustra i przetarł dłonią zaparowaną szybę. Uważnie przyjrzał się twarzy, która na niego spojrzała. Mokre włosy lepiły mu się do czaszki, uwydatniając nieco zbyt odstające uszy. Blada, lekko piegowata cera wyraźnie kontrastowała z kolorem oczu, które znów były zwyczajnie szaroniebieskie. Czyżby to jedynie za sprawą gry światła, poprzedniego dnia wydało mu się, że ich barwa stała się nagle błękitna? A może miał na to wpływ jad wróżki, którego śladowe ilości krążyły jeszcze wtedy w jego ciele? Jeśli mógł on zabarwić jego krew, to czemu miałby nie wpłynąć także na kolor oczu?

Marcel nigdy nie uważał się za przystojnego chłopaka, z takim określeniem zawsze kojarzył mu się raczej Kuba, z tymi jego szerokimi barkami i ciepłym uśmiechem, którym zjednywał sobie ludzi. On sam natomiast czuł się jakby zbyt kanciasty i niezgrabny, o za długich i za szczupłych rękach i nogach, którymi na domiar złego często zdarzało mu się zahaczać o różne rzeczy.

Chłopak odwrócił wzrok lustra i spojrzał na rybę, ciekaw czy zaraz doczeka się kąśliwej uwagi z jej strony. Ta jednak zupełnie nie zwracała na niego uwagi, pływając od ścianki do ścianki, najwidoczniej starając się znaleźć wyjście z tej dziwnej pułapki, w której przez przypadek się znalazła. Marcel nie był pewien co powinien z nią zrobić. Nie wypuścił wody z wanny i zostawił w niej skonsternowaną rybę.

Zszedł z powrotem na dół, prosto do pokoju sypialnego. Rosa wciąż spała. We śnie musiała przewrócić się na drugi bok i teraz widać było tylko jej ciemne, sztywne jak szczecina włosy rozsypane na poduszce. Zielonego Kota nigdzie nie było. Czyżby udał się już do kuchni i teraz jadł sam śniadanie?

Marcel usiadł na swoim łóżku i pomyślał, że dobrze byłoby odnaleźć trampki, które poprzedniego dnia zaginęły gdzieś w tajemniczych okolicznościach. Ukląkł i podniósł koc opadający z posłania na ziemię, wiedząc, że zgubione rzeczy zawsze bardzo lubiły leżeć w tego typu miejscach. Schylił głowę, zerkając pod łóżko i aż cofnął się ze zdumienia. Spojrzał jeszcze raz, by utwierdzić się w przekonaniu, że pod łóżkiem, dokładnie w tym miejscu, gdzie powinna znajdować się podłoga, a być może i jego porzucone trampki, ziała czarna dziura. No, może nie była aż tak do końca czarna, bo ciemności rozjaśniał jakiś świecący bladym światłem, dziwaczny przyrząd. Składał się on z różnej wielkości i różnej faktury licznych kół zębatych, klepsydr z tęczowym piaskiem, rurek i fiolek. Na samym dole lśniła natomiast ogromna, rozdęta bańka wypełniona dziwnym, barwnym gazem.

Łóżko miało na tyle wysokie nogi, że Marcel zdołał włożyć pod nie głowę i ramiona, by lepiej przyjrzeć się urządzeniu. Obserwował misterny mechanizm, uważnie śledząc każdy jego ruch.

– Oho! Widzę, że już węszysz! – powiedziało coś nagle za plecami chłopaka, a ten o mały włos runąłby głową w dół, prosto w ciemną otchłań.

– Kocie! – krzyknął Marcel, z wrażenia zapominając o wciąż śpiącej Rosie. – Co to u licha jest?

– Och, to nasza zapłata za przebywanie w stacji. Do tej maszyny wpływają nasze sny – wyjaśnił Zielony Kot. – Widzisz tę bańkę? W środku są właśnie one – dodał.

Marcel nawet się nie zdziwił, odkrywszy, że istnieje metoda pozwalająca na oddzielenie snów od śpiącego. Wielka, tęczowa kula, do złudzenia przypominająca ogromną bańkę mydlaną – a więc to tak wyglądają jego senne marzenia, fantazje, nocne widoki i światy. Poczuł nagle lekką irytację. To takie nienaturalne, że ktoś, a raczej coś, mogło zabrać mu te obrazy, zupełnie bez jego zgody!

– Moje sny? Po co komu moje sny? – zapytał chłopak.

– No wiesz... – Zielony Kot wyszczerzył zęby w uśmiechu. – A myślisz, że skąd mamy to wszystko? Co jemy...

– Czyli, że ze snów można zrobić dobrą zupę?

– Mniej więcej. Skąd mamy wodę do kąpieli...

To Marcelowi o czymś przypomniało.

– Właśnie, byłbym zapomniał! W wannie na górze jest ryba. Brałem kąpiel i ona nagle spłynęła razem z wodą. Nie wiedziałem co z nią zrobić.

– Och, wyjmij korek, niech spłynie z powrotem! Chyba się już nieźle wkurzyła, skoro siedzi tam tyle czasu.

Marcel wzruszył ramionami i wrócił na górę, by wypuścić rybę przez odpływ w wannie, a Zielony Kot podszedł do Rosy, mrucząc pod nosem „i trzeba takie budzić, zielone i niebieskie!".

A więc zapłatą za gościnność stacji były ich własne sny. Po raz kolejny okazało się, że w Donikąd wszystko było możliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro