Życie to nie bajka Księżniczko
Kasia
(koniec maja)
Od momentu mojego powrotu do domu nic specjalnego się nie działo. No może oprócz tego, że na moje urodziny przyleciał Domen i zabrał mnie do klubu. Miałam też sporo zaległości w nauce,więc starałam się nadrobić jak najwięcej materiału. Moje nieobecności w szkole w większości spowodowane były treningami w stajni. W końcu reprezentacja młodzików to nie są przelewki,a szczególnie zawody,które miały odbyć się już niedługo. Jeśli chodzi o mój kontakt z Domenem,to codziennie wieczorem do siebie dzwoniliśmy i potrafiliśmy przegadać nawet pół nocy. Wtedy przypominałam sobie,jak bardzo mi go brakuje. On też za mną tęsknił,powtarzał mi to podczas prawie każdej rozmowy. Sam musiał dużo ćwiczyć przed letnim grand prix. Pocieszający był fakt,że mój chłopak miał przyjechać do mnie na swoje urodziny. Zaprosiłam do siebie jego i Petera (Cene miał akurat jakiś wyjazd). Tak naprawdę szykowałam niezłą imprezę (z pomocą głównie Zuzi,Petera i Andiego),na którą zaprosiłam wielu skoczków. Założyliśmy na Facebooku grupę i tam składaliśmy propozycje na różne atrakcje. Chciałam wreszcie się czymś wykazać,bo do tej pory to Domen mnie do siebie zapraszał i obdarowywał prezentami. Nie chcę dużo zdradzać,ale wygląda to mniej więcej tak:(pomijając jedzenie i dekoracje,którymi zajmiemy się razem z Zuzią)
*Kasia-odwrócenie uwagi Domena,spędzenie z nim czasu do przyjęcia
*Zuzia i Andi-zajęcie się gośćmi i dopilnowanie porządku
*Polacy-dobra wódka
*Niemcy-muzyka i sprzęt
*Słoweńcy-gry
*Czesi-przekąski
Reszta ludzi była za daleko,żeby zwoływać ich do Polski,zresztą to byłaby już lekka przesada i raczej o naszym "przyjęciu" zrobiłoby się głośno na całym świecie. Dopiero,gdy to zapisałam,zorientowałam się,że nie znam wszystkich gości. Peter jednak pomógł mi ułożyć listę gości, więc o to byłam spokojna.
***
Do zawodów zostały już dwa dni. Dzisiejszą jazdę miałam jak prawie zawsze od razu po szkole. Pojechałam tam autobusem,bo rodzice pracowali do wieczora. Ostatnio trochę nie wyrabiam z lekcjami,przez co muszę uczyć się po nocach. Śpię więc po jakieś trzy-cztery godziny na dobę,co mi zupełnie nie wystarcza. Kiedy znalazłam się na miejscu,wyczyściłam i osiodłałam Arystokratę(mojego konia). Okazało się,że przyszłam jako ostatnia,bo pozostali już się rozgrzewali na hali. Wsiadłam na wierzchowca i zaczęliśmy stępować na końcu ujeżdżalni. Od początku strasznie mnie bolała głowa,jednak starałam się to zignorować i skupić na jeździe. Za jakiś czas na pojawił się instruktor i ustawił nam tor. Kazał mi jechać jako pierwszej. Przycisnęłam łydki do boków konia i popędziłam go. Skierowaliśmy się na pierwszą przeszkodę. Arystokrata z łatwością ją pokonał,a przy lądowaniu odrobinę zadrżały mi się nogi. Starałam się mocniej chwycić kolanami siodła. Znów jednak poczułam,że kręci mi się w głowie-miałam wrażenie,że wszystko przelatuje mi przed oczyma z prędkością błyskawicy. Tętęt końskich kopyt zaczął mi dudnić w uszach. Chwyciłam się grzywy wałacha,żeby nie stracić równowagi. Jeszcze tylko cztery skoki-powtarzałam sobie. A potem koniec. Arystokrata galopował w stronę drugiej stacjonaty,a ja zakołysałam się w siodle,omal nie ześlizgując się na bok. Koń wyskoczył w powietrze,a moje dłonie zsunęły się z jego grzywy. Siła wyskoku szarpnęła mnie w tył i nie zdołałam w porę zacisnąć palców na wodzy. Miałam wrażenie,że latam. A potem nastąpiło uderzenie.
I dookoła zapanowała ciemność.
***
-Kasia?! Kasia?!
Otworzyłam oczy. Natychmiast zobaczyłam mnóstwo ciemnych plam na tle sufitu hali. Zerknęłam w bok-obok mnie klęczał trener,a tuż za nim moi koledzy z reprezentacji-cali bladzi.
-Nie ruszaj się,karetka już jedzie-oznajmił mężczyzna
Westchnęłam ciężko. Pojadę teraz do szpitala?! Poruszałam rękami i nogami. Byłam lekko obolała,ale raczej nic sobie nie złamałam. Trudno było mi złapać oddech i w chwili,gdy myślałam,że się uduszę,usłyszałam koguta. Zaraz też zbliżyli się do mnie ratownicy i szczerze mówiąc,mało pamiętam,co działo się potem,pomimo tego,że podobno przez cały czas byłam już przytomna. W szpitalu siedzieli ze mną rodzice. Okazało się,że mam dość mocno stłuczony bark. Mogło być gorzej... Najgorsze dla mnie było jednak to,że nie wezmę udziału w zawodach. Przygotowywałam się do nich przecież tak długo! Grr... koszmar.
Przez noc mój stan się nie pogorszył,więc już następnego dnia rano mogłam wyjść do domu. Pierwsze,co wykonałam,to telefon do mojego chłopaka.
-Witaj kochanie
-Hej,słuchaj,miałam mały wypadek..
-Co?! Jaki wypadek?
-Nic poważnego,spadłam po prostu z konia,mam stłuczony bark i nici z zawodów...
-Kobieto,kiedyś dostanę przez ciebie zawału! Wiem,że zawody są dla ciebie ważne,ale na pierwszym miejscu zawsze stoi twoje zdrowie,martwię się o ciebie
-Eh,i tak jestem wściekła
-Myślisz,że ja nie byłem zły,kiedy ostatnio zdyskwalifikowali mnie za nieodpowiedni kombinezon?! Życie to nie bajka księżniczko.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę (czytaj:pół godziny)
Tego dnia nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i próbowałam wyłączyć myślenie. Jak ja nie lubię tych nocy,kiedy skulam się pod kołdrą i usiłuję opanować myśli,które rozpierdalają mi się w głowie! A wszystko szło zgodnie z planem....
Zuzia
Kasia cały czas chodzi zestresowana. Nie mam pojęcia, jak ona zamierza zorganizować to przyjęcie, jeżeli podchodzi do niego tak emocjonalnie. Rzecz jasna, ja i Andi staramy się jej pomóc jak tylko się da, a ona jeszcze miała ten upadek.... Do urodzin Domena zostały dwa dni. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a niektórzy goście już przyjechali. Mówiąc niektórzy mam na myśli Niemców. Zatrzymali się u mnie w domu. Na szczęście przekonałam wcześniej babcię, która zaprosiła mój rodzinę na, jak to określiła, "tygodniowe wakacje". Jak sama nazwa wskazuje, miało nie być ich tydzień, dzięki czemu mogłam zaprosić przyjaciół i Andreasa wcześniej. Kiedy wraz z Andim wróciłam ze szkoły, (jesteśmy te dwa dni przed urodzinami Domena) moim domu panował istny chaos. Śpiwory chłopaków, którzy nocowali w salonie, czyli Markusa, Severina i Richarda były pozawieszane kolejno na suficie, na tarczy do rzutek i.... trzeciego nie widziałam. Krzesła od stołu były poprzewracane i wszędzie było pełno mąki.
- Andreas...- warknęłam
Wiedział że coś jest na rzeczy. Nigdy nie mówię do niego Andreas, no chyba, że jestem wściekła. A teraz ewidentnie byłam.
- Tak kochanie?-zaczął niepewnie
- Po pierwsze: Co. Tu. Się. Działo.? Po drugie: Gdzie. Są. Ci. Debile.? Po trzecie: Gdzie. Jest. Śpiwór. Richarda.?
- Też cię kocham. A odpowiadając. Po pierwsze: Chcieliśmy ci ugotować obiad, a Severin wziął się za porządki. Po drugie: Pewnie biegają po mieście szukając miejsca, gdzie ich nie znajdziesz. Po trzecie: W kuchni-wyszczerzył się
I jak tu się na człowieka gniewać?
- A nie mogłeś tego zrobić sam, a ich wysłać na przykład pobiegać?- mówiłam już łagodnie
-Uparli się. Co miałem im zrobić? Dobrze wiesz jaki jest Severin.
Westchnęłam i ruszyłam do kuchni, a tam.... zostałam Niemców z moim ukochanym sernikiem.
- Z jakiej okazji ten sernik?-spytałam podejrzliwie
- No na przeprosiny. W końcu trochę zrobiliśmy tu bałagan...
- Dobra. Włóżcie go do lodówki. Zjemy po sprzątaniu-oznajmiła zrezygnowana i podałam Freund'owi mopa-Freund zmywasz podłogi. Markus ogarniasz kuchnię. Richard sprzątają to czego jeszcze nie widziałam, a ja i Andi naprawimy salon.
Podczas doprowadzania domu do stanu używalności było nam bardzo wesoło. Freund skończył z wiadrem na głowie, Andi dostał od Eisenbichlera wąsy z bitej śmietany, a ja oberwałam szczotką do włosów od Freitaga. Kiedy mieszkanie wyglądało przyzwoicie, postanowiliśmy zagrać w karty. Wytlumaczyłam im zasady gry w kuku i gra się rozpoczęła. Pierwszy przegrał Freund. Zgadł jakie karty mam ja, Markus i Richard. U Andreasa sie pomylił, za co mój chłopak kazał mu w samych bokserkach, drąc się w niebo głosy obieccałe moje osiedle. Zabawa była przednia. Nim się spostrzegliśmy nadeszła północ i trzeba było iść spać.
____________________________________________________________________________________________________________________________
Publikujemy ten rozdział dzisiaj (miał być dopiero za kilka dni) ponieważ obie jesteśmy bardzo zadowolone z konkursu drużynowego. Nie którzy ekhemGregorekhem trochę schrzanili, ale każdemu może się zdażyć, a inni ekhemPeterekhem powrócili po krótkiej przerwie w wielkim stylu. A wam jak się podobał dzisiejszy konkurs?
Kasia i Zuzia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro