Zielona herbata
Przedmowa od autorki:
Cieszę się, że udało mi się skończyć ten one-shot przed Nowym Rokiem :)
W mediach znajduje się również mój własnoręcznie zrobiony film, więc byłoby mi bardzo miło, gdyby ktoś go obejrzał :)
×××
Nadszedł moment, kiedy musiał zdecydować. Otrząsnąć się ze złudnych marzeń i wreszcie pomyśleć racjonalnie. Stłumić w sobie krzyk pełen emocji; ukryć łzy. Wymazać z pamięci obraz silnych dłoni oraz znajomych ust.
Dla większego dobra. Dla dobra wszystkich tych, których skrzywdził.
Dlatego zacisnął pięść, desperacko trzymając szklany przedmiot. Poczuł ogromny ciężar, ciążący na nim niczym odpowiedzialność za życie każdego, kto urodził się w tych niebezpiecznych czasach. Spojrzał na młodszego mężczyznę, siedzącego przy niewielkim stole. W drżących palcach dzierżył kubek z gorącym napojem, uśmiechając się niezdarnie do towarzysza.
— Jeszcze raz chciałbym cię przeprosić i powiedzieć, że jest mi przykro.
Słowa utkwiły w powietrzu, ponieważ żaden z nich nie potrafił znaleźć odpowiedniej reakcji na to, co stało się przed kilkoma godzinami. Dopiero głośny trzask srebrnych łyżeczek upuszczonych przez Niuchacza, przerwał ciszę w gabinecie. Po chwili magiczne zwierzę szybko pobiegło w stronę talerzyka z mlekiem, widząc karcący wzrok swojego właściciela. Newt tylko pokręcił głową i westchnął.
— Sam nie mogłeś tego zrobić. — zmęczony i smutny głos dotarł do uszu profesora, który doskonale wiedział o prawdziwych uczuciach młodego magizologa. Gdyby mógł, to nigdy nie prosiłby go o pomoc. Jednak stawka okazała się zbyt tragiczna, a problem zbyt śmiercionośny, by teraz zawrócić. Nagle fiolka, która kilkadziesiąt lat wcześniej była dowodem szczerych emocji, obecnie sprawiała wiele wyrzutów sumienia.
— Niestety nie mogę robić nic wbrew Grindelwaldowi. — Dumbledore ukrył twarz w dłoniach, boleśnie uświadamiając sobie o własnej porażce. Nadal żył wyłącznie nadzieją, lecz nawet ona nikła w starciu z ambicją ukochanego. — Żałuję.
Newt zagryzł wargę w akcie zagubienia. Jednocześnie doskonale rozumiejąc sytuację byłego nauczyciela.
— Byliście ze sobą blisko.
Zdanie wypowiedziane tamtego dnia nie zniszczyło żalu, ukrytego w sercu Albusa, ale dodało mu na barki jeszcze większego smutku związanego z poprzednim cierpieniem. Potężny cierń powstał w miejscu, gdzie utrzymywał maskę obojętności i wymuszony uśmiech. Pragnął wyłącznie zapomnieć o tych pamiętnych wakacjach w Dolinie Godryka.
— Bliżej niż myślisz. — Łzy moczyły ubranie, ciało stało się ociężałe, wiara zniknęła.
Miłość wytyczyła drogę pomiędzy potęgą, a stratą. Szczęściem, a zemstą. Pocałunkiem, a cichym odejściem.
Młodszy z mężczyzn wstał z miejsca, niezręcznie próbując dotknąć ramienia profesora. Wiedział, dlaczego jeden z najpotężniejszych czarodziei zwlekał z pozbyciem się niebezpieczeństwa. Niewypowiedziana deklaracja sprawiła, że Newt zrozumiał to dokładnie. Szanował tę decyzję. Potrafił dostrzec tęsknotę w oczach Dumbledore'a za każdym razem, gdy wspominał o Grindelwaldzie. Nie oceniał, nie krzyczał, po prostu był obok.
— Wiem, że to nas zniszczy, ale... nadal go kocham. I nie mogę przestać.
Szept odbił się echem po pomieszczeniu. Szloch wymieszany z bezsilnością, a w tym wszystkim wyłącznie jasne tęczówki i figlarne uniesienie warg człowieka, który zabił wszelką wizję na lepszą przyszłość.
— Przyrzekaliście, że nie będziecie ze sobą walczyć. — kolejny raz wypowiedziane to samo zdanie zatrzęsło światem zrozpaczonego nauczyciela Hogwartu. Otworzył oczy, które zamknął, nie wiedząc z jakiego powodu nie chciał spojrzeć na swojego, byłego ucznia. Newt go rozumiał. Mógł usunąć ślad po tej miłości. Pokonać zło. Usidlić wołające serce.
Dumbledore pozwolił sobie na chwilę słabości, na myśl pełną beztroski w otoczeniu silnych ramion blondwłosego chłopca ze swych pragnień. Zapomniał o dłoni magizologa na ramieniu, zatapiając się w usilnych marzeniach. Słyszał śmiech Gellerta, poczuł zapach starych ksiąg, smakował niecierpliwe usta na własnych ustach.
Ich wspólna młodość mieniła się barwą słońca, ciepłem lata i splotem rozgrzanych ciał. Nocne rozmowy oraz ukradkowe spojrzenia, aby jak najszybciej znaleźć się samemu w pokoju. Pierwsze plany na odbudowę czarodziejskiej społeczności, poszukiwanie Insygniów Śmierci, a w tym wszystkim dwóch nastolatków chcących po prostu być razem. Gdzieś pomiędzy tajemnicą i oddaniem, zobaczyli siebie pod cienką kołdrą, nie chcąc myśleć o konsekwencjach.
Dla większego dobra.
Troskliwe usposobienie Albusa i ambitne nastawienie Gellerta mogło zatrząść posadą magii; stali się niepokonani, waleczni o prawa do tolerancji. Dostatecznie charyzmatyczni, by osiągnąć swój cel.
— Chcę o nim zapomnieć, ale też nigdy nie wyrzucić go z serca. Dlatego nie słuchałem próśb Ministerstwa, nie byłem gotów stanąć twarzą w twarz, z kimś kogo uznałem za światło w moim mroku. — Dumbledore otarł wilgoć na policzkach wierzchem rękawa koszuli. Osobiste wyznanie było czymś, czego potrzebował. Nie wiedział, dlaczego opowiadał o historii swojej miłości do najgroźniejszego czarodzieja. Widocznie tak bardzo pragnął skonfrontować wyidealizowane wspomnienia dwóch miesięcy z obecnym stanem, że nie przejmował się reakcją Newta. Nie dostrzegł również, że młody mężczyzna wpatrywał się w niego z bólem, a mały Nieśmiałek wyjrzał z kieszeni jego marynarki.
— Na pewno znajdziesz sposób. — Zapewnił go towarzysz.
Cofnięcie dłoni magizologa było, jak uderzenie w twarz, ale Albus rozumiał, że na nic innego nie mógł liczyć. Dlatego szepnął ciche podziękowanie.
Odsunęli się od siebie, profesor poczuł ciepłą energię płynącą z umysłu dawnego ucznia. Szczere uśmiechy pojawiły się na zmęczonych obliczach. Wyłącznie zaczerwienione powieki Dumbledore'a i niezręczność w ruchach Scamandera oznaczały, że przed chwilą zakończyli poważną rozmowę.
— Dałeś mi nadzieję, Newt.
Pickett zapiszczał radośnie, sprawiając, że nagle w gabinecie ponownie pojawiła się spokojna aura. Dwóch mężczyzn usiadło przy stole.
Newt utkwił spojrzenie swoich błękitnych tęczówek w te starsze, podobne do jego samych. Westchnął prawie niedosłyszalnie, analizując wszystko to, co usłyszał tego popołudnia. Pogodzenie się z faktem, że profesora Hogwartu i potężnego kryminalistę łączyła zażyła relacja, stało się niespotykane, ale pod wieloma względami fascynujące. Na swój, własny sposób dodawało tragedii w obliczu żalu trzymanego w duszy Dumbledore'a. Dostrzeżenie ultimatum w tej sytuacji graniczyło z cudem.
— Czy, kiedy znajdziesz Grindelwalda, będziesz wstanie z nim walczyć? — magizolog musiał zadać te pytanie, musiał mieć pewność. Na szali spoczywało bezpieczeństwo całego świata. A jednak ostatecznie wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Albus ponownie poczuł wilgoć pod powiekami.
— Nie wiem.
Wierzył w miłość, ale nie wierzył w siebie.
— Rozumiem. — Odpowiedź Newta zabolała go, a raczej chłodne, pełne odległego zrozumienia jedno słowo. Zamilkli, lecz po chwili zadrżali na ciele. Albus z wizją zagłady ludzkości, która pod władzą Gellerta traciła nadzieję, natomiast jego towarzysz z nadmiaru odpowiedzialności za życie Tiny i swoich, magicznych zwierząt. — Pomogę ci, profesorze. — Szybki uśmiech Newta wysłany w stronę nauczyciela był czymś, co zyskało na znaczeniu.
Białe włosy zamieniły się w te o wyglądzie jasnego zboża, surowa twarz w łagodne oblicze, a groźne spojrzenie w obraz bladych policzków, lekko różowych pod wpływem dotyku pewnej osoby. Dumbledore ponownie obawiał się tego, że bez ukochanego był bezużyteczną skorupą pełną bolesnych wspomnień. Bał się. Tylko jego serce spękane odłamkami metaforycznego szkła, ziało lodowatym przepływem niewyjaśnionej mocy.
Przełknął ślinę, dzierżąc w palcach dowód swojego uczucia. Pakt, który zapoczątkował lawinę niefortunnych zdarzeń, aż wreszcie śmierć Ariany i ucieczkę Gellerta. Braterstwo Krwi. Ich młodzieńcza krew wolno poruszała się w szklanym wisiorze.
— Minęło wiele lat, odkąd straciłem jedyną rzecz wartą posiadania. Żal okazał się moim nieodłącznym towarzyszem; wieczne poczucie winy, strach, brak akceptacji. — Albus dotknął kubek z zieloną herbatą, stojący obok niego — Chyba najwyższy czas zacząć żyć bez niego, bez złudzeń na to, że kiedykolwiek zaprzestanie swych działań. — Zaśmiał się nerwowo. — Nie wiem dlaczego ci o tym powiedziałem.
Newt poruszył się na krześle.
— Czasami warto wyrzucić z siebie ogromny ciężar. Jest wtedy znacznie łatwiej. Przynajmniej tak mówią.
Między mężczyznami nastała przyjemna cisza. Dumbledore wygiął usta w nikły półuśmiech, ponieważ zdanie, które wypowiedział młody magizolog było odzwierciedleniem jego własnych, użytych kilka lat wcześniej. Dlatego okazało się, że mimo życiowego niedoświadczenia posiadanego przez Puchona, to właśnie on miał rację. Wystarczyło wyłącznie ściągnąć z siebie okowy cierpienia, zapomnieć o niespełnionej miłości, zabić truchło smoka. W praktyce natomiast stało się to niewykonalne.
— Dlaczego on? — Dodał cicho.
Dlaczego on? Przez moment myślał, że źle zrozumiał, może była mowa o kimś innym. Jednak ponaglające oraz współczujące spojrzenie Newta wwiercało się w jego umysł. Oczekiwał zbyt wiele.
Nagle w akcie desperacji przed twarzą Dumbledore'a pojawił się Grindelwald. Największe zaskoczenie, ale i pragnienie. Oczywiście wytwór wyobraźni stworzony tylko dzięki wielkiej sile retrospekcji okazał się idealną kopią tego, co przeminęło. Wpatrywanie się w iluzję, fikcję postaci ukochanego pomogło odpowiedzieć na żądany problem. Dwukolorowe tęczówki, wydatne kości policzkowe, czarny strój, to wszystko definiowało wygląd Gellerta. Dawno temu, zanim dwóch czarodziejów zdążyło racjonalnie pomyśleć, szybko znaleźli ze sobą wspólny język. W słowie, jak i w bardziej intymnych potrzebach. Albusa zawsze fascynowała pewność siebie przyjaciela, stał się dla niego skażonym narkotykiem, definicją pożądania. Kimś, dla kogo warto było walczyć w imię większego dobra.
Metafizyczne oblicze uśmiechnęło się. A Dumbledore mimo tego, że doskonale wiedział o nieprawdziwości swych fantazji, również uczynił to samo. Feria barw zalała mu umysł, widząc przed sobą dłonie Grindelwalda, chcące zamknąć go w szczelnym uścisku. Tego właśnie pragnął. Nigdy nie musieć wybierać i do końca życia pozostać w objęciach ukochanego.
— Był, kimś dla kogo warto było walczyć. Natomiast teraz po prostu chcę go tylko zobaczyć, ten ostatni raz. — mara rozpłynęła się w powietrzu, nauczyciel odetchnął. — Zazwyczaj to, co jest dla nas niebezpieczne, daje nam żyć.
Newt utkwił wzrok w Niuchacza, który przyglądał się im badawczo, zapominając o łyżeczkach rozrzuconych na stole.
— Nie zostawisz go, nigdy. — Szepnął po chwili, spoglądając na starszego mężczyznę. W jego oczach dostrzegł żal i dlatego nie zdziwił się, kiedy usłyszał cichą odpowiedź.
— Nie potrafię.
Dla większego dobra.
××××
Dla mnie Johnny Depp na zawsze pozostanie Gellertem Grindelwaldem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro