Rozdział 5
„Just let me be who I am
It's what you really need to understand
And I hope so hard for the pain to go away"
Pozwól mi, być tym kim chcę
Musisz to zrozumieć
Mam nadzieję, że ból wkrótce odejdzie
Anna Blue - Silent Scream
Po powrocie ze szkoły pierwsze co zrobiłam, to pogrążenie się w rozpaczy.
— Moje życie nie ma sensu... — zawyłam do telefonu. Po jego drugiej stronie była Vivienne.
— Kelly, co ty ćpałaś? — westchnęła.
— Nie mam żadnych szans. — jęknęłam.
— Oni dopiero co się poznali, nawet nie są razem, a ty z igły robisz widły. Muszę kończyć, mój brat potrzebuje specjalnej troski całą dobę, a ty, ty się ogarnij. — rozłączyła się. Podniosłam się i spojrzałam w okno, które było naprzeciwko okna Daniela. Akurat rozmawiał z kimś przez telefon i się śmiał.
Nawet nie chciałam myśleć, że to była Emma.
— Kochanie. — z gapienia się, wyrwał mnie głos mamy. Gwałtownie się odwróciłam.
— Co?
— Mówiłam ci, że Caleb przyjeżdża na trochę. Chcę byś przygotowała mu pokój. — powiedziała spokojnym tonem, ale dało się wyczuć, że jest zdenerwowana.
— Oh, tak. Już. — potrząsnęłam głową.
Caleb West.
Mój kochany kuzyn, syn brata mojego ojca, rok starszy, niesamowicie irytujący i oczywiście „gorący".
— Kiedy będzie? — zapytałam od niechcenia.
— Za dziesięć minut. — oparła ręce na biodrach.
— CO?! I mówisz mi to dopiero teraz?! — zawołałam, bo w mgnieniu oka znalazłam się w pokoju obok.
— Mówiłam ci to wczoraj! Nie moja wina, że mnie olałaś na rzecz tego twojego lovelasa!
— Nawet nie byłam z Danielem! — krzyknęłam z wyrzutem, na szybko układając pościel i bibeloty, które walały się po całym pomieszczeniu.
— Może nie fizycznie, ale myślami na pewno. — odparła, stając w progu. — Weź inną, nie będzie spał pod różową pościelą. — skarciła mnie.
— Dlaczego nie może tego zrobić Waverly? — zapytałam smutno.
Wspominałam, że mam młodszą o dwa lata siostrę? Nie? To teraz wspominam.
— Jest zajęta. Dobrze wiesz. — zgromiła mnie wzrokiem. — Nie ściągnę jej z kolonii, wartościowej kolonii, tylko dlatego, żeby zrobiła coś, o czym ty zapomniałaś.
— Dobra! — uniosłam ręce w geście mówiącym ,,stop!" — Po ,,wartościowej kolonii" mi wystarczy. — wyminęłam ją i poszłam po inne poszewki.
Na tym właśnie polegało wspieranie się w mojej rodzinie. Tata miał nas gdzieś, jeżeli chodzi o nasze hobby, mama faworyzowała Waverly i jej zamiłowanie naukami ścisłymi, a moje pisanie piosenek uważała za głupie i zawsze powtarzała, że to strata czasu.
Jak na złość ktoś zadzwonił do drzwi.
— Otwórz! — krzyknęła moja mama z góry.
— Nie rozdwoję się! Mam zmienić tę pościel czy w końcu co?! — warknęłam, wchodząc z powrotem do pokoju.
— Takie dzieci to jakieś skaranie Boskie. — wymamrotała pod nosem i poszła otworzyć.
Już z daleka słyszałam ten głos.
Głos należący do Caleba. Nie chciałam tam schodzić, więc zamknęłam się w pokoju.
Byłam zirytowana.
Moja rodzicielka jednego dnia potrafiła być potulna jak baranek, a drugiego znów włączyć tryb suki, w którym ciągle się mnie czepia.
Mój spokój nie trwał długo.
— Jesteś? — dźwięk dobiegał zza drzwi. Miałam nic nie odpowiadać, ale Caleb nie był niczemu winny.
— Ta. — jęknęłam. Drzwi się otworzyły i ujrzałam chłopaka z włosami koloru popielatego blondu, z roześmianymi brązowymi oczami i uśmiechem na twarzy. Był jeszcze wyższy niż rok temu.
— Cześć Kelly. — walnął się obok mnie na łóżku.
— Co cię tu sprowadza?
— Mam wolne od nauki i starzy wysłali mnie do was. Nie żebym się specjalnie cieszył. — wywrócił oczami.
— Dla mnie to też nie jest wspaniała wiadomość. — spojrzałam na niego wymownie.
— Jak ja tęskniłem za naszym przekomarzaniem się. — pododdział szczerze. — Zostaję na trzy tygodnie. — podniósł się i zlustrował mnie wzrokiem, po czym zagwizdał.
— Kiedy zrobiła się z ciebie taka laska?
— Ludzie! Rozpuściłam tylko włosy! Co jest z wami nie tak? — wywróciłam oczami.
— Z wami? Kto ci jeszcze to powiedział?
— Daniel. Znaczy, nie dosłownie, ale o to mu chodziło.
— Woah, czyli jakiś kroczek do wyjścia z friendzone'a postawiliście? Zajebiście. — złożył ręce za karkiem.
— Nie sądzę. Jest nowa kapitan drużyny cheerleaderek. Ma na imię Emma, a Daniel się na nią na maksa nakręcił. — wyznałam.
— Jest idiotą, skoro wciąż nie zauważył.
— Dzięki. — posłałam mu słaby uśmiech. — Hej, w Piątek jest impreza z okazji pożegnania lata, może poszedłbyś ze mną i dziewczynami?
— Impreza? Dziewczyny? Jeszcze pytasz? — złapał się za pierś, udając oburzenie. — U kogo?
— U Matta.
— Idealnie. Dawno z nim nie gadałem. Vivi idzie, a pozostałe dziewczyny? Kim są?
— Audrey chyba poznałeś.
— To ta od kocich uszu? — skinęłam głową twierdząco. — O mój Boże... — skrzywił się.
— Nie martw się. Będzie zajęta swoim towarzyszem. — zapewniłam go.
W zeszłym roku latała za Calebem jak opętana i nie dawała mu spokoju.
— Ktoś jeszcze?
— Eee, tak! Jest jeszcze Hope, wtedy była u babci. Nie mieliście okazji się zobaczyć. Nie jest szkodliwa, raczej nie będzie ci wadzić, jest nieśmiała przy obcych.
— Okay. Uspokoiłaś mnie. — zaszczyciłam go śmiechem.
* * *
Kolejny dzień i kolejny ranek, a także kolejne chwile tortur w naszej cudownej szkole. Ponownie stałam na progu i modliłam się, żeby ten budynek magicznie zniknął.
— Idziemy. — pchnęła mnie w przód Vivienne. — Przestaniesz kiedyś zastanawiać się czy uciec i będziesz wchodzić normalnie? — zapytała, śmiejąc się.
— Jak skończymy tę szkołę. — prychnęłam.
— Wierz mi, jeszcze zatęsknisz. — wiedziałam, że ma racje. Szłyśmy do naszych szafek, jak każdego dnia. To była nudna rutyna, która ciągła się od początków szkoły.
— Wiesz już, co ubierzesz? — zapytała mnie.
— Na imprezę? Nie myślałam o tym. Byłam zajęta. Znowu miałam sprzeczkę z mamą i przyjechał Caleb.
— Caleb? Fantastycznie!
— Pójdzie z nami na imprezę. — uśmiechnęłam się. —
— Jaki Caleb? — przeraziła się Hope. Nawet nie zauważyłam, kiedy do nas dołączyła.
— Ten Caleb? — dodała Audrey. — Zresztą, spóźnił się. — machnęła lekceważąco ręką. — Mam teraz Oliviera. — rozmarzyła się.
Nadal do mnie nie docierało, że tę dwójkę coś połączyło.
— Caleb to mój kuzyn. Będzie u mnie przez trzy tygodnie, nie martw się. Nic ci nie zrobi. Fakt, potrafi być iście wkurwiający, ale naprawdę jest spoko. — zwróciłam się do Hope. — Jeżeli chcesz, mogę mu zakazać odzywania się do ciebie.
— Nie no, aż tak się nie boję.
— To super, idziemy? Duck wpisuje jedynkę za każdą minutę spóźnienia.
— Idziemy. — wystraszyłam się i skierowałam do klasy historycznej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro