Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

  „Just let me be who I am
It's what you really need to understand
And I hope so hard for the pain to go away"  



Pozwól mi, być tym kim chcę

Musisz to zrozumieć

Mam nadzieję, że ból wkrótce odejdzie 




Anna Blue - Silent Scream 








Po powrocie ze szkoły pierwsze co zrobiłam, to pogrążenie się w rozpaczy.

— Moje życie nie ma sensu... — zawyłam do telefonu. Po jego drugiej stronie była Vivienne.

— Kelly, co ty ćpałaś? — westchnęła.

— Nie mam żadnych szans. — jęknęłam.

— Oni dopiero co się poznali, nawet nie są razem, a ty z igły robisz widły. Muszę kończyć, mój brat potrzebuje specjalnej troski całą dobę, a ty, ty się ogarnij. — rozłączyła się. Podniosłam się i spojrzałam w okno, które było naprzeciwko okna Daniela. Akurat rozmawiał z kimś przez telefon i się śmiał.

Nawet nie chciałam myśleć, że to była Emma.

— Kochanie. — z gapienia się, wyrwał mnie głos mamy. Gwałtownie się odwróciłam.

— Co?

— Mówiłam ci, że Caleb przyjeżdża na trochę. Chcę byś przygotowała mu pokój. — powiedziała spokojnym tonem, ale dało się wyczuć, że jest zdenerwowana.

— Oh, tak. Już. — potrząsnęłam głową.

Caleb West.

Mój kochany kuzyn, syn brata mojego ojca, rok starszy, niesamowicie irytujący i oczywiście „gorący".

— Kiedy będzie? — zapytałam od niechcenia.

— Za dziesięć minut. — oparła ręce na biodrach.

— CO?! I mówisz mi to dopiero teraz?! — zawołałam, bo w mgnieniu oka znalazłam się w pokoju obok.

— Mówiłam ci to wczoraj! Nie moja wina, że mnie olałaś na rzecz tego twojego lovelasa!

— Nawet nie byłam z Danielem! — krzyknęłam z wyrzutem, na szybko układając pościel i bibeloty, które walały się po całym pomieszczeniu.

— Może nie fizycznie, ale myślami na pewno. — odparła, stając w progu. — Weź inną, nie będzie spał pod różową pościelą. — skarciła mnie.

— Dlaczego nie może tego zrobić Waverly? — zapytałam smutno.

Wspominałam, że mam młodszą o dwa lata siostrę? Nie? To teraz wspominam.

— Jest zajęta. Dobrze wiesz. — zgromiła mnie wzrokiem. — Nie ściągnę jej z kolonii, wartościowej kolonii, tylko dlatego, żeby zrobiła coś, o czym ty zapomniałaś.

— Dobra! — uniosłam ręce w geście mówiącym ,,stop!" — Po ,,wartościowej kolonii" mi wystarczy. — wyminęłam ją i poszłam po inne poszewki.

Na tym właśnie polegało wspieranie się w mojej rodzinie. Tata miał nas gdzieś, jeżeli chodzi o nasze hobby, mama faworyzowała Waverly i jej zamiłowanie naukami ścisłymi, a moje pisanie piosenek uważała za głupie i zawsze powtarzała, że to strata czasu.

Jak na złość ktoś zadzwonił do drzwi.

— Otwórz! — krzyknęła moja mama z góry.

— Nie rozdwoję się! Mam zmienić tę pościel czy w końcu co?! — warknęłam, wchodząc z powrotem do pokoju.

— Takie dzieci to jakieś skaranie Boskie. — wymamrotała pod nosem i poszła otworzyć.

Już z daleka słyszałam ten głos.

Głos należący do Caleba. Nie chciałam tam schodzić, więc zamknęłam się w pokoju.

Byłam zirytowana.

Moja rodzicielka jednego dnia potrafiła być potulna jak baranek, a drugiego znów włączyć tryb suki, w którym ciągle się mnie czepia.

Mój spokój nie trwał długo.

— Jesteś? — dźwięk dobiegał zza drzwi. Miałam nic nie odpowiadać, ale Caleb nie był niczemu winny.

— Ta. — jęknęłam. Drzwi się otworzyły i ujrzałam chłopaka z włosami koloru popielatego blondu, z roześmianymi brązowymi oczami i uśmiechem na twarzy. Był jeszcze wyższy niż rok temu.

— Cześć Kelly. — walnął się obok mnie na łóżku.

— Co cię tu sprowadza?

— Mam wolne od nauki i starzy wysłali mnie do was. Nie żebym się specjalnie cieszył. — wywrócił oczami.

— Dla mnie to też nie jest wspaniała wiadomość. — spojrzałam na niego wymownie.

— Jak ja tęskniłem za naszym przekomarzaniem się. — pododdział szczerze. — Zostaję na trzy tygodnie. — podniósł się i zlustrował mnie wzrokiem, po czym zagwizdał.

— Kiedy zrobiła się z ciebie taka laska?

— Ludzie! Rozpuściłam tylko włosy! Co jest z wami nie tak? — wywróciłam oczami.

— Z wami? Kto ci jeszcze to powiedział?

— Daniel. Znaczy, nie dosłownie, ale o to mu chodziło.

— Woah, czyli jakiś kroczek do wyjścia z friendzone'a postawiliście? Zajebiście. — złożył ręce za karkiem.

— Nie sądzę. Jest nowa kapitan drużyny cheerleaderek. Ma na imię Emma, a Daniel się na nią na maksa nakręcił. — wyznałam.

— Jest idiotą, skoro wciąż nie zauważył.

— Dzięki. — posłałam mu słaby uśmiech. — Hej, w Piątek jest impreza z okazji pożegnania lata, może poszedłbyś ze mną i dziewczynami?

— Impreza? Dziewczyny? Jeszcze pytasz? — złapał się za pierś, udając oburzenie. — U kogo?

— U Matta.

— Idealnie. Dawno z nim nie gadałem. Vivi idzie, a pozostałe dziewczyny? Kim są?

— Audrey chyba poznałeś.

— To ta od kocich uszu? — skinęłam głową twierdząco. — O mój Boże... — skrzywił się.

— Nie martw się. Będzie zajęta swoim towarzyszem. — zapewniłam go.

W zeszłym roku latała za Calebem jak opętana i nie dawała mu spokoju.

— Ktoś jeszcze?

— Eee, tak! Jest jeszcze Hope, wtedy była u babci. Nie mieliście okazji się zobaczyć. Nie jest szkodliwa, raczej nie będzie ci wadzić, jest nieśmiała przy obcych.

— Okay. Uspokoiłaś mnie. — zaszczyciłam go śmiechem.

* * *

Kolejny dzień i kolejny ranek, a także kolejne chwile tortur w naszej cudownej szkole. Ponownie stałam na progu i modliłam się, żeby ten budynek magicznie zniknął.

— Idziemy. — pchnęła mnie w przód Vivienne. — Przestaniesz kiedyś zastanawiać się czy uciec i będziesz wchodzić normalnie? — zapytała, śmiejąc się.

— Jak skończymy tę szkołę. — prychnęłam.

— Wierz mi, jeszcze zatęsknisz. — wiedziałam, że ma racje. Szłyśmy do naszych szafek, jak każdego dnia. To była nudna rutyna, która ciągła się od początków szkoły.

— Wiesz już, co ubierzesz? — zapytała mnie.

— Na imprezę? Nie myślałam o tym. Byłam zajęta. Znowu miałam sprzeczkę z mamą i przyjechał Caleb.

— Caleb? Fantastycznie!

— Pójdzie z nami na imprezę. — uśmiechnęłam się. —

— Jaki Caleb? — przeraziła się Hope. Nawet nie zauważyłam, kiedy do nas dołączyła.

— Ten Caleb? — dodała Audrey. — Zresztą, spóźnił się. — machnęła lekceważąco ręką. — Mam teraz Oliviera. — rozmarzyła się.

Nadal do mnie nie docierało, że tę dwójkę coś połączyło.

— Caleb to mój kuzyn. Będzie u mnie przez trzy tygodnie, nie martw się. Nic ci nie zrobi. Fakt, potrafi być iście wkurwiający, ale naprawdę jest spoko. — zwróciłam się do Hope. — Jeżeli chcesz, mogę mu zakazać odzywania się do ciebie.

— Nie no, aż tak się nie boję.

— To super, idziemy? Duck wpisuje jedynkę za każdą minutę spóźnienia.

— Idziemy. — wystraszyłam się i skierowałam do klasy historycznej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro