Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

„Take my hand, take my whole life too

For I can't help falling in love with you"


  Weź moją dłoń, zabierz też moje życie
Bo nic nie mogę poradzić na to że się w Tobie zakochuję   






Elvis Presley - Can't help fall in love with you



Piątkowy ranek był jednym z najlepszych, jakie do tej pory mnie spotkały. Żadnych kłótni, wypadków, złych wiadomości, czy czegoś, co sprawiłoby, że byłabym smutna.

Szczęśliwa jak nigdy, usiadłam do stołu, aby skonsumować śniadanie w postaci jajecznicy.


— Nienawidzę tej szkoły. — stęknęła niespodziewanie Waverly, czym zdziwiła rodziców, ponieważ nigdy na nią nie narzekała.

— Oh, proszę cię! Nie zachowuj się jak swoja siostra, mów o tym, że ją kochasz, nie możecie być aż tak do siebie podobne, na miłość Boską. — powiedziała roześmiana mama, rozlewając sok pomarańczowy, który trzymała w dłoni.

— Zaczynam ją rozumieć. — jęknęła Waverly.

— Kelly, skarbie, wysłałaś już zgłoszenie na konkurs? — zapytał mnie tata, zerkając na nas z nad gazety.

— Tak, zrobiłam to. — odpowiedziałam z uśmiechem. — Idę dzisiaj na imprezę do Daniele z okazji wygranej. Wrócę późno. — oświadczyłam z nadzieją, że nie będą się czepiać.

— My i tak wyjeżdżamy z ojcem na weekend, a w takim wypadku musimy zabrać ze sobą Waverly. — odparła mama, patrząc na nas obie.

— Mamo! — zbulwersowała się. — Nie mam pięciu, tylko piętnaście lat! Jestem w stanie zostać sama, naprawdę, nie spalę przecież domu...

— Bardzo śmieszne. — zaśmiał się tata. — Jedziesz z nami, to postanowione.

— Oj, no weź! — nie była zadowolona z tej decyzji, ale chyba nikt by nie była. Ja sama będąc w jej wieku, nienawidziłam dni, w których miałam okazję cieszyć się wolnością w domu, ale rodzice zabierali mnie ze sobą i musiałam słuchać odgłosów ich miłości. Waverly zresztą też.

— Pozwólcie jej... — poprosiłam. — Jest odpowiedzialna. — siostra rzuciła mi zdziwione spojrzenie, a ja puściłam jej perskie oko.

— To jest bardzo podejrzane. Dam ci znać, jak wrócisz ze szkoły, muszę to przemyśleć. — oznajmiła mama, a mnie wyniósł z domu dźwięk klaksonu, za który odpowiedzialny była Vivienne.


 Zgarnęłam torbę i katanę, bo było nawet chłodno i wybiegłam z domu, a następnie wsiadłam do samochodu mojej przyjaciółki, modląc się o to, aby po drodze nas nie zabiła.

— Na dzisiejszą imprezę musimy się tak odwalić, że ludzie będą zbierać szczęki z podłogi. — oznajmiła na powitanie Vivi z dziwnym entuzjazmem.

— I tak będą, nawet jak przyjdziesz w worku. — stwierdziłam zgodnie z prawdą. Ta dziewczyna była po prostu ładna i nie dało się tego nie zauważyć. 

— A Matt to już na pewno. — dodałam po chwili.

— Kells, proszę cię... — słyszałam jej głośne westchnięcie.

— To ja cię proszę. Jest świetnym chłopakiem, masz go na tacy, jak kurczaczka w piwie, a ty wolisz jakieś brokuły. — fuknęłam.

— Dowaliłaś z tym porównaniem. — parsknęła śmiechem. — Nie należę do dziewczyn, którym podobają się typowi szkolni przystojniacy. Nic na to nie poradzę, że nie czuję do niego żadnego pociągu. — wzruszyła ramionami.

— Lepszy żaden niż do obozu koncentracyjnego. — wymamrotałam z uśmieszkiem, za co pacnęła mnie w ramię, burząc się moim poczuciem humoru, które było lekko kopnięte w czarną otchłań.

— Wszystko z nim dobrze, tak w ogóle? Nie miałam okazji o to zapytać w czasie meczu, a w tygodniu go nie widziałam. — widziałam zmartwienie wyrysowane na jej twarzy i wcale się z tym nie kryła.

— Jest trochę poturbowany, ale myślę, że dzisiaj się pokaże. — tak mi się przynajmniej wydawało. Zrobiła minę i ostro zahamowała przed samą szkołą, bo jacyś pierwszoklasiści wbiegli na drogę. Zaparkowała i wysiadłyśmy, a następnie wkroczyłyśmy do szkoły, ja uprzednio wznosząc oczy ku niebu i warcząc na schodach. Wbrew pozorom, dzisiaj w szkole było mnóstwo ludzi. Pewnie dlatego, że panowała moda na bilety imprezowe i po prostu każdy chciał go dostać. Do lekcji zostało jeszcze piętnaście minut, więc stanęłyśmy pod swoimi szafkami, jak zwykłyśmy robić.

— Cześć, dziewczyny! — zawołała do nas wesoło Hope i powitała czarującym uśmiechem.

— Dlaczego jesteś cała w skowronkach? — zapytałam, w zabawny sposób poruszając brwiami.

— Zamiast na dzisiejszą imprezę, Calb przychodzi do mnie, mam wolny dom. — przygryzła dolną wargę.

— Nie proś mnie na chrzestną. — powiedziała Audrey, dołączając do nas, na co Hope wywróciła oczami.

— Wyobraź sobie, że pojęcie "antykoncepcja" jest nam znane. — odparła z nutką ironii. Wtedy Audrey się zaśmiała i gdzieś poszła, a Hope przeprosiła i uciekła na drugie piętro, bo geografia była przedmiotem, na który nie można było przyjść równo z dzwonkiem, a dziesięć minut przed nim.

Zaraz po ich odejściu, na korytarzu pojawiła się drużyna footballowa z Danielem na czele, który jak zawsze szedł z tym swoim uśmiechem. Oczywiście obok niego dzielnie kroczył O'hara, chociaż tylko ślepy by nie zauważył, że jest zwyczajnie obolały. To był naprawdę mocny faul.

— Weeeest! — mój przyjaciel ścisnął moje policzki, niczym te stare ciocie na spotkaniach rodzinnych. — Vivienne. — ukłonił jej się teatralnie.

— Cześć. — powiedział Matthew, odchrząkując.

— Macie bileciki, ale i tak was bez nich wpuścimy. — mrugnął do nas Daniel i wręczył dwie zielone karteczki z godziną i miejscem.

— Jak się trzymasz? — zapytała Vivi, patrząc na Matta i obejmując się ramionami.

— Na kościach. — zaśmiał się pod nosem. — A tak na poważnie, to nie najlepiej, ale bywało gorzej... — zastanowił się chwilę, przypominając sobie zapewne nieszczęsny mecz, po którym nie mógł grać przez prawie rok.

— Jesteś cały posiniaczony, a chciałam cię przytulić na pocieszenie. — odparła ze słabym uśmiechem i pogłaskała go po policzku.

— W usta nic mi nie jest. — szepnął, nachylając się do niej, ale ona odepchnęła go ręką, kręcąc głową, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.

— Vivi... Zaczekaj! - pognał za nią w akompaniamencie mojego śmiechu. Odwróciłam w stronę Daniela, który po tym, jak odprowadził tamtą dwójkę wzrokiem, wbił go we mnie.

— Skopię ci tyłek, jeśli jeszcze nie wysłałaś piosenki. — dotknął palcem mojej klatki piersiowej.

— Spokojnie... — uniósł rozłożone dłonie. — Wysłałam już dawno, nie martw się. 

— Jestem z ciebie dumny. — uśmiechnął się uśmiechem, który zarezerwowany był tylko dla mnie. — I nadal ci chyba nie powiedziałem, że kiedy usłyszałem na balu twój głos podczas śpiewu, oniemiałem. Śpiewasz fenomenalnie! Nie mam pojęcia dlaczego nigdy nie chciałaś tego przy mnie robić.

— Dziękuję, ale myślę, że lekko przesadzasz. — zmarszczyłam czoło.

— Czy teraz będę mógł czytać twoje piosenki? — wyszczerzył się z nadzieją.

— Pomyślę nad tym. — poklepałam go po ramieniu. — Będzie dużo ludzi? — zmieniłam temat, czując się niekomfortowo.

— O taaak! — potwierdził moje przypuszczenie. — To ogromny sukces i znaczna część chce go oblać.

— I kto zostanie pomóc ci sprzątać? — zapytałam bardziej samej siebie.

— Kelly West. — potrząsnął pięściam, szepcząc moje imię, niczym Moana do Małiego, przez co uderzyłam się w czoło otwartą dłonią, na co jeszcze bardziej się uśmiechnął. — Kell?

— Hmm? — spojrzałam mu w oczy, jego poważna mina mnie zaniepokoiła.

— Nie kręć włosów. — wziął mój kosmyk włosów w swoje palce. — Nie maluj się tak, jak wtedy. Wolę jak masz sam błyszczyk. — zlustrował wzrokiem moje usta. — Bądź tej nocy dla mnie, nie dla wszystkich. — szepnął mi na ucho, przez co się zarumieniłam, ale chyba tego nie zauważył, bo zwyczajnie odszedł na swoje lekcje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro