Rozdział 22
„And oh, it's such a crying crying crying shame
It's such a crying crying crying shame
It's such a crying crying crying shame, shame, shame"
I oh, to taki płaczący płacz, płaczący wstyd
To taki płaczący płacz, płaczący wstyd
To taki płaczący płacz, płaczący wstyd, wstyd, wstyd.
Jack Johnson - Crying shame
Tłumy przy wejściu były zdumiewająco ogromne. Nie miałam pojęcia, że na jesienne bale chodzi tylu ludzi. Może dlatego, że był on połączony z balem maturalnym?
Dziewczyny wyglądały pięknie. Wszystkie w takich ślicznych sukienkach i fryzurach.
Czułam się jak w bajce. To wszystko wydawało się takie nierealne, magiczne.
Przyszła nasza kolej i odebrano od nas bileciki. To znaczy od Vivi, bo ja takowego nie musiałam mieć.
— Do zdjęcia, do zdjęcia! — zawołał jakiś chłopak i wypchnął nas przed ściankę, a my ubrałyśmy na twarze uśmiechy.
— Mam już dość tych zdjęć, nie macie pojęcia. — szepnął do nas, a my się zaśmiałyśmy i poszłyśmy w kierunku Hope i Audrey. Pierwsza dziewczyna miała błękitną suknię, druga zaś złotą, która mocno wyznaczała się na sali.
— Woow, Audrey! — skomentowałam, a kiedy ona odwróciła się w moją stronę, zagwizdała.
— Wyglądasz kurewsko dobrze. — stwierdziła, a ja podziękowałam dygnięciem. Sala była przystrojona w kolory naszej szkoły, co oczywiście nie przypadło mi do gustu, gdyż te kolorowe zwyczajnie były dla mnie okropne. Maturzyści ukradkiem wlewali do ponczu procenty, a nauczyciele jak zwykle udawali, że tego nie widzą. Rodzice, w tym moja mama, krążyli po sali i obserwowali czy może ktoś przypadkiem nie tańczyć zbyt blisko siebie, co rzecz jasna było śmieszne.
W tle leciała jakaś badziewna piosenka z lat dwudziestych, która nagle została przerwana muzyką naszej szkolnej orkiestry, a na środku sali pojawiło się kilka cheerleaderek. Vivienne nie wyglądała na zaskoczoną, więc pewnie o tym wiedziała, ale nie chciała brać udziału. Zresztą, Emmy także tam nie było. Kiedy dziewczyny skończyły pokaz, wszyscy wkoło zaczęli klaskać, a Dj znowu puścił muzykę.
— Przepraszam za lekkie spóźnienie, ale nadal ledwo co chodzę. — usłyszałyśmy za plecami.
Nie wierzyłam w to. Caleb stał za nami jak żywy, kiedy się odwróciłyśmy. Uśmiechał się delikatnie, a Hope nie mogła wydusić z siebie słowa.
— Ty chodzisz! — rzuciłam mu się na szyję.
— Ty wyglądasz jak dziewczyna! — odpowiedział na powitanie, przez co pacnęłam go w ramię.
— Ałć! — pomasował się w obolałe miejsce, udając że boli bardziej, niż powinno. Po chwili jednak spojrzał na naszą przyjaciółkę i się zmartwił. — Oh, no nie płacz... — przygarnął ją do siebie. To było tak bardzo urocze, że wydałyśmy z siebie głośne „ooo".
— Ej, zniszczysz sobie makijaż, mała. — próbował ją uspokoić.
— Odzyskałeś czucie w nogach... I możesz chodzić, tak bardzo się cieszę. — powiedziała tylko, odrywając się od niego.
— Nie pozwoliłbym, żebyś zatańczyła pierwszy taniec z kimś innym. — odparł z nutą nonszalancji, ale nie była ona rażąca.
Zostawili nas i poszli się bawić, a wkrótce Vivienne także gdzieś zniknęła, więc ja i Audrey podeszłyśmy do bufeciku. Koreczki z krabem były tak dobre, że zjadłyśmy po dziesięć na głowę.
— Dziewczęta! Nie wypada się wam tak objadać... — skarciła nas jedna z mam, po czym sama wpakowała trzy do ust.
Wtedy na salę weszła Emma. Jej sukienka była lawendowa i strasznie obszerna.
Wiedziałam, że ta dziewczyna wygra dzisiaj tytuł królowej balu. Tuż przy jej boku stał...
Olivier?!
— Co tu się stało? — zapytała Audrey.
— Nie mam pojęcia... — przyznałam.
— Uwaga, uwaga! Prosimy o uwagę! — powiedziała do mikrofon jedna z dziewczyn należących do kółka teatralnego. Wszyscy ucichli wraz z muzyką i zebrali się pod sceną.
Nadszedł czas na ich występ, który pewnie jak zawsze, miał być żałosny.
Oni zawsze obnażali nas z prawdy, najskrytszych sekretów i sprawiali, że nasze policzki płonęły ze wstydu, a dzisiejszego wieczoru na pewno miałam tam swoją rolę.
— Nieosiągalność. — odezwał się niski, kobiecy głos. — Gdyby nie miała imienia, właśnie tak by na nią wołano. — na scenę wszedł chłopak w stroju cheerleaderki i czarnej peruce.
To musiała być Vivienne.
— Jako jedyna nie została sponiewierana przez stado napalonych szympansów. — do „Vivi" dołączyło kilku innych osobników w strojach szkolnej drużyny. Dwóch z nich miało z tyłu takie nazwiska, jak O'hara czy Lawell.
— Nie może jej mieć nikt, a jednak każdy. Wystarczy założyć dzwony, jarać zioło i nosić na głowie wianek z polnych kwiatów. — sala parsknęła śmiechem, kiedy chłopak odgrywający rolę mojej przyjaciółki zaczął się obściskiwać z innym, pasującym do wcześniejszego opisu.
— Biedny szympans... — „Matthew" zaczął wyć.
— Ale w tym wszystkim nie tylko takie zwierzęta mają swój udział. Spójrzmy na przykład na tego kotka. — przed nami pojawiła się dziewczyna ubrana jak Audrey.
— Mamy zaledwie jesień, ale ona chyba poczuła marcowanie wcześniej... — wszyscy znowu się roześmiali, kiedy „kocica" mruczała, a podobizna Oliviera drapała ją po plecach.
— Lecz jakże kruche bywa szczęście. — powiedziała dziewczyna o niskim głosie. Dziewczyna—kot zaczęła płakać, a „Olivier" się z niej śmiał. Chyba każdy już wiedział, do jakiej sytuacji to nawiązywało.
— Ale! Nieosiągalność ma też drugie imię. Sprawiedliwość. — na scenę znowu wbiegł tamten chłopak i zaczął uderzać „Oliviera".
— Lecz to nie koniec jest miłosnych podboi, niech wyjdzie ten, kto się boi. — zakomunikowała prowadząca, a na scenie pojawiła się dziewczyna z zeszytem w ręku.
— La la la, ale jestem zła, złość mną trza-aska! — zaczęła fałszować.
O losie, to byłam ja.
— Pisząca w zaciszu szkolnej sali muzycznej, dziewczyna jakby wyrwana z przestrzeni kosmicznej.
— Oh my God! Co za głos! Może przyjdziesz na trening i zrobisz przypał, a potem się prześpimy? — Tate.
— Jasne! — i sceniczna „ja" pognała za chłopakiem, a po nas na scenie zjawiła się Emma i Daniel. Wyjątkowo dobrze dobrali aktorów.
— Sława szkoły. Nasza duma.
— Kocham cię.
— Nie, to ja cię kocham.
— Ja też, ale bardziej.
— Pff, ja bardziej!
— Ja. Bardziej.
— Kochanie, ja kocham bardziej.
— JA KOCHAM CIĘ BARDZIEJ! — wrzasnęła jak opętana i uciekła, a „Daniel" został sam. Doszedł do niego za to trener.
— Jak zwykle przekupiłem przeciwną drużynę, żeby dali wam fory. Oczekujemy w zamian wymiany grzejników na siłowni. — ludzie znowu zaczęli się śmiać, a to akurat było śmieszne dla tych, którzy znali sytuację. Oboje zeszli ze sceny i weszło na nią kilka dziewczyn przebranych za chłopaków. Każda trzymała jakiś rodzaj herbaty.
— Czy wiecie, że w naszej szkole działa kółko zielarskie? — zapytała prowadząca.
— Stary. — pociągnęła nosem jedna z nich. — wciągnąłem rano miętę z melisą. Ale faza! — publiczność zaklaskała, a na scenie pojawiłam się ja, Vivenne, Hope, Audrey, Matt, Emma, Tate i Daniel.
Już wiedziałam, co to będzie.
„Ja" wyłam, „Vivi" coś tam bełkotała, „Audrey" dłubała w nosie, „Hope" robiła zeza, „Tate" rechotał w najlepsze, a „Daniel" zachowywał się jak byk, widzący czerwień. Następnie „Tate" został zdzielony.
— To ja go wezmę, bo nie mam ze sobą lalki. — „Matt" puścił nam perskie oko i zaciągnął „Tate'a" za kurtynę.
— W DUPIE TO MAM! — wydarł się „Daniel".
— TO JA TO MIAŁAM W DUPIE! — sala wybuchnęła śmiechem ponownie.
— To koniec.
— Świetnie. — wszyscy prócz „Emmy" zeszli ze sceny, a na nią wszedł „Olivier". Na koniec ta dwójka się pocałowała, a po ukłonach dostali długie owacje.
Czyli Emma i Daniel zerwali?
— Boże, jaki wstyd... — jęknęła Audrey, a ja poklepałam ją po ramieniu, aby dodać jej otuchy.
— Nie jesteśmy ich pierwszymi ofiarami, a wiesz. Ja tam jestem prawie co roku. — uśmiechnęłam się słabo.
— Ale nie jako kocica w marcowaniu.
Całe szczęście, że nie wspomnieli o moim zakochaniu w Danielu. Wtedy by dopiero było.
Już było dużo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro