Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

  „And oh, it's such a crying crying crying shame
It's such a crying crying crying shame
It's such a crying crying crying shame, shame, shame"







I oh, to taki płaczący płacz, płaczący wstyd

 To taki płaczący płacz, płaczący wstyd

 To taki płaczący płacz, płaczący wstyd, wstyd, wstyd.




Jack Johnson - Crying shame 










Tłumy przy wejściu były zdumiewająco ogromne. Nie miałam pojęcia, że na jesienne bale chodzi tylu ludzi. Może dlatego, że był on połączony z balem maturalnym?

Dziewczyny wyglądały pięknie. Wszystkie w takich ślicznych sukienkach i fryzurach.

Czułam się jak w bajce. To wszystko wydawało się takie nierealne, magiczne.

Przyszła nasza kolej i odebrano od nas bileciki. To znaczy od Vivi, bo ja takowego nie musiałam mieć.

— Do zdjęcia, do zdjęcia! — zawołał jakiś chłopak i wypchnął nas przed ściankę, a my ubrałyśmy na twarze uśmiechy.

— Mam już dość tych zdjęć, nie macie pojęcia. — szepnął do nas, a my się zaśmiałyśmy i poszłyśmy w kierunku Hope i Audrey. Pierwsza dziewczyna miała błękitną suknię, druga zaś złotą, która mocno wyznaczała się na sali.

— Woow, Audrey! — skomentowałam, a kiedy ona odwróciła się w moją stronę, zagwizdała.

— Wyglądasz kurewsko dobrze. — stwierdziła, a ja podziękowałam dygnięciem. Sala była przystrojona w kolory naszej szkoły, co oczywiście nie przypadło mi do gustu, gdyż te kolorowe zwyczajnie były dla mnie okropne. Maturzyści ukradkiem wlewali do ponczu procenty, a nauczyciele jak zwykle udawali, że tego nie widzą. Rodzice, w tym moja mama, krążyli po sali i obserwowali czy może ktoś przypadkiem nie tańczyć zbyt blisko siebie, co rzecz jasna było śmieszne.

W tle leciała jakaś badziewna piosenka z lat dwudziestych, która nagle została przerwana muzyką naszej szkolnej orkiestry, a na środku sali pojawiło się kilka cheerleaderek. Vivienne nie wyglądała na zaskoczoną, więc pewnie o tym wiedziała, ale nie chciała brać udziału. Zresztą, Emmy także tam nie było. Kiedy dziewczyny skończyły pokaz, wszyscy wkoło zaczęli klaskać, a Dj znowu puścił muzykę.

— Przepraszam za lekkie spóźnienie, ale nadal ledwo co chodzę. — usłyszałyśmy za plecami.

Nie wierzyłam w to. Caleb stał za nami jak żywy, kiedy się odwróciłyśmy. Uśmiechał się delikatnie, a Hope nie mogła wydusić z siebie słowa.

— Ty chodzisz! — rzuciłam mu się na szyję.

— Ty wyglądasz jak dziewczyna! — odpowiedział na powitanie, przez co pacnęłam go w ramię.

— Ałć! — pomasował się w obolałe miejsce, udając że boli bardziej, niż powinno. Po chwili jednak spojrzał na naszą przyjaciółkę i się zmartwił. — Oh, no nie płacz... — przygarnął ją do siebie. To było tak bardzo urocze, że wydałyśmy z siebie głośne „ooo".

— Ej, zniszczysz sobie makijaż, mała. — próbował ją uspokoić.

— Odzyskałeś czucie w nogach... I możesz chodzić, tak bardzo się cieszę. — powiedziała tylko, odrywając się od niego.

— Nie pozwoliłbym, żebyś zatańczyła pierwszy taniec z kimś innym. — odparł z nutą nonszalancji, ale nie była ona rażąca.

Zostawili nas i poszli się bawić, a wkrótce Vivienne także gdzieś zniknęła, więc ja i Audrey podeszłyśmy do bufeciku. Koreczki z krabem były tak dobre, że zjadłyśmy po dziesięć na głowę.

— Dziewczęta! Nie wypada się wam tak objadać... — skarciła nas jedna z mam, po czym sama wpakowała trzy do ust.

Wtedy na salę weszła Emma. Jej sukienka była lawendowa i strasznie obszerna.

Wiedziałam, że ta dziewczyna wygra dzisiaj tytuł królowej balu. Tuż przy jej boku stał...

Olivier?!

— Co tu się stało? — zapytała Audrey.

— Nie mam pojęcia... — przyznałam.

— Uwaga, uwaga! Prosimy o uwagę! — powiedziała do mikrofon jedna z dziewczyn należących do kółka teatralnego. Wszyscy ucichli wraz z muzyką i zebrali się pod sceną.

Nadszedł czas na ich występ, który pewnie jak zawsze, miał być żałosny.

Oni zawsze obnażali nas z prawdy, najskrytszych sekretów i sprawiali, że nasze policzki płonęły ze wstydu, a dzisiejszego wieczoru na pewno miałam tam swoją rolę.

— Nieosiągalność. — odezwał się niski, kobiecy głos. — Gdyby nie miała imienia, właśnie tak by na nią wołano. — na scenę wszedł chłopak w stroju cheerleaderki i czarnej peruce.

To musiała być Vivienne.

— Jako jedyna nie została sponiewierana przez stado napalonych szympansów. — do „Vivi" dołączyło kilku innych osobników w strojach szkolnej drużyny. Dwóch z nich miało z tyłu takie nazwiska, jak O'hara czy Lawell.

— Nie może jej mieć nikt, a jednak każdy. Wystarczy założyć dzwony, jarać zioło i nosić na głowie wianek z polnych kwiatów. — sala parsknęła śmiechem, kiedy chłopak odgrywający rolę mojej przyjaciółki zaczął się obściskiwać z innym, pasującym do wcześniejszego opisu.

— Biedny szympans... — „Matthew" zaczął wyć.

— Ale w tym wszystkim nie tylko takie zwierzęta mają swój udział. Spójrzmy na przykład na tego kotka. — przed nami pojawiła się dziewczyna ubrana jak Audrey.

— Mamy zaledwie jesień, ale ona chyba poczuła marcowanie wcześniej... — wszyscy znowu się roześmiali, kiedy „kocica" mruczała, a podobizna Oliviera drapała ją po plecach.

— Lecz jakże kruche bywa szczęście. — powiedziała dziewczyna o niskim głosie. Dziewczyna—kot zaczęła płakać, a „Olivier" się z niej śmiał. Chyba każdy już wiedział, do jakiej sytuacji to nawiązywało.

— Ale! Nieosiągalność ma też drugie imię. Sprawiedliwość. — na scenę znowu wbiegł tamten chłopak i zaczął uderzać „Oliviera".

— Lecz to nie koniec jest miłosnych podboi, niech wyjdzie ten, kto się boi. — zakomunikowała prowadząca, a na scenie pojawiła się dziewczyna z zeszytem w ręku.

— La la la, ale jestem zła, złość mną trza-aska! — zaczęła fałszować.

O losie, to byłam ja.

— Pisząca w zaciszu szkolnej sali muzycznej, dziewczyna jakby wyrwana z przestrzeni kosmicznej.

— Oh my God! Co za głos! Może przyjdziesz na trening i zrobisz przypał, a potem się prześpimy? — Tate.

— Jasne! — i sceniczna „ja" pognała za chłopakiem, a po nas na scenie zjawiła się Emma i Daniel. Wyjątkowo dobrze dobrali aktorów.

— Sława szkoły. Nasza duma.

— Kocham cię.

— Nie, to ja cię kocham.

— Ja też, ale bardziej.

— Pff, ja bardziej!

— Ja. Bardziej.

— Kochanie, ja kocham bardziej.

— JA KOCHAM CIĘ BARDZIEJ! — wrzasnęła jak opętana i uciekła, a „Daniel" został sam. Doszedł do niego za to trener.

— Jak zwykle przekupiłem przeciwną drużynę, żeby dali wam fory. Oczekujemy w zamian wymiany grzejników na siłowni. — ludzie znowu zaczęli się śmiać, a to akurat było śmieszne dla tych, którzy znali sytuację. Oboje zeszli ze sceny i weszło na nią kilka dziewczyn przebranych za chłopaków. Każda trzymała jakiś rodzaj herbaty.

— Czy wiecie, że w naszej szkole działa kółko zielarskie? — zapytała prowadząca.

— Stary. — pociągnęła nosem jedna z nich. — wciągnąłem rano miętę z melisą. Ale faza! — publiczność zaklaskała, a na scenie pojawiłam się ja, Vivenne, Hope, Audrey, Matt, Emma, Tate i Daniel.

Już wiedziałam, co to będzie.

„Ja" wyłam, „Vivi" coś tam bełkotała, „Audrey" dłubała w nosie, „Hope" robiła zeza, „Tate" rechotał w najlepsze, a „Daniel" zachowywał się jak byk, widzący czerwień. Następnie „Tate" został zdzielony.

— To ja go wezmę, bo nie mam ze sobą lalki. — „Matt" puścił nam perskie oko i zaciągnął „Tate'a" za kurtynę.

— W DUPIE TO MAM! — wydarł się „Daniel".

— TO JA TO MIAŁAM W DUPIE! — sala wybuchnęła śmiechem ponownie.

— To koniec.

— Świetnie. — wszyscy prócz „Emmy" zeszli ze sceny, a na nią wszedł „Olivier". Na koniec ta dwójka się pocałowała, a po ukłonach dostali długie owacje.

Czyli Emma i Daniel zerwali?

— Boże, jaki wstyd... — jęknęła Audrey, a ja poklepałam ją po ramieniu, aby dodać jej otuchy.

— Nie jesteśmy ich pierwszymi ofiarami, a wiesz. Ja tam jestem prawie co roku. — uśmiechnęłam się słabo.

— Ale nie jako kocica w marcowaniu.

Całe szczęście, że nie wspomnieli o moim zakochaniu w Danielu. Wtedy by dopiero było.

Już było dużo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro