Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

  „You're not alone
Together we stand
I'll be by your side
You know I'll take your hand
When it gets cold
And it feels like the end
There's no place to go
You know I won't give in
No, I won't give in"   



  Nie jesteś sam
Stoimy tu razem
Będę po twojej stronie
Wiesz, że chwycę cię za rękę
Gdy zrobi się zimno,
I będzie się zdawać, że to koniec
Nie będzie dokąd pójść
Wiesz, że się nie poddam
Nie, nie poddam się  





Avril Lavigne - Keep holdin on







Był kiedyś inny świat, lepszy świat

Nie było tyle kłamstw, tak wiele kłamstw

Łudziłam się, że wrócą tamte dni

Ale zamiast nich, wróciłeś ty. 


Szara, jak chmury rzeczywistość

Oblała mnie kubłem wody, zimnej jak lód

Z twoje duszy, bił tylko chłód...


Nabazgrałam w zeszycie kilka słów, zanim usłyszałam dzwonek do drzwi. Dlaczego ludzie muszą przeszkadzać wtedy, kiedy łapie mnie wena? To było niesprawiedliwe.

Zamknęłam swój zeszyt, westchnęłam i niechętnie podniosłam się ze swojego łóżka, by zejść i otworzyć drzwi.

— Hej. — powitał mnie szeroki uśmiechem, a potem mnie ominął i zaniósł na kuchenny blat jakieś duże pudło, pewnie z rzeczami z Grecji. Wyciągnął coś z niego i powiedział:

— Specjalnie dla ciebie. — wzięłam to i spojrzałam na niego z pod byka.

— Bardzo zabawne. Dobrze wiesz, że nienawidzę chałwy. — oddałam mu baton.

— To miało cię rozśmieszyć. Coś się stało? Wyglądasz na smutną. — oparł ręce o krzesło i wlepił we mnie oczy.

— Nic się nie stało. Przerwałeś mi pisanie. — wzruszyłam ramionami, a jednocześnie przeglądałam te smakołyki. Czekolada wyglądała na naprawdę przyzwoitą. Uśmiechnęłam się na tę myśl.

— O czym pisałaś? — zapytał, wkładając kostkę cukru do ust, jak to zwykł robić, kiedy przesiadywaliśmy w tym pomieszczeniu.

— O cierpieniu w związku. Nic, co cię interesuje. — machnęłam lekceważąco ręką.

— To, że jestem chłopakiem, nie oznacza, że mnie to nie interesuje. Pokażesz mi? — zrobił minę szczeniaczka.

— Nie. — uśmiechnęłam się złośliwie.

Nigdy nikomu nie pokazywałam swoich tekstów w zeszycie. Czasem zdarzało mi się jakiś przeczytać, ale w życiu nikomu nic nie pokazałam. Nawet jemu i Vivienne.

— Ugh... — przewrócił oczami. — Jestem twoim przyjacielem, mogłabyś wreszcie się przełamać. Chyba nie piszesz tam jakiś miłosnych ballad o mnie. — roześmiał się, a moje serce zaczęło walić tak mocno, że myślałam, iż zaraz wyrwie mi się z klatki piersiowej i nigdy nie wróci.

— Bo nie pisałaś takiej... nie?

— Co? Nie! — potrząsnęłam głową. — Oszalałeś? O tobie? Zabawny jesteś. — prychnęłam.

— W takim razie mogę go zobaczyć. — stwierdził i ruszył w stronę mojego pokoju.

O nie, nie.

Pobiegłam za nim, ale on już trzymał mój skarb w rękach. Chciałam mu go wyrwać, ale nie oszukujmy się. Ja i jego wzrost? To skazane na porażkę.

— Oddaj! — krzyczałam bezsensownie, kiedy on się śmiał. Tupnęłam zdenerwowana nogą. — Daniel!

— Tak? — nachylił się nade mną z tym swoim uśmieszkiem.

— Oddaj. Mi. Ten. Zeszyt. — wycedziłam przez zęby.

— Przeszedłem taki kawał drogi, niosąc to ciężkie pudełko, a ty nawet nie pozwolisz mi zerknąć na tekst piosenki? Wiesz co... Ranisz moje uczucia. — fuknął. Ty ranisz moje.

— Mieszkasz obok. — uniosłam brwi, zakładając ręce na krzyż.

— Czy to ważne? To i tak było ciężkie. — schował zeszyt za plecami.

— Nie chcę żebyś to czytał, to jak pamiętnik. — powiedziałam w końcu.

— Okay. — oddał mi własność, a ja schowałam ją do komody z bielizną.

— I ani mi się waż tam grzebać. — pogroziłam mu palcem.

— Nawet bym się nie ośmielił. — uniósł ręce w geście obronnym. — Poznałaś kogoś na tych wakacjach? — zapytał, zabawnie poruszając brwiami.

— Chyba śnisz. Byłam na wsi, u babci. Prawdopodobieństwo spotkania tam kogoś godnego mojej uwagi, wynosi zero.

— Jesteś po prostu wybredna. — Nie, jestem oddana tobie. — Wielu chłopców ze szkoły, a nawet z drużyny chciałoby się z tobą umówić, tylko ty jesteś jakaś niedostępna.

— Jasne. — parsknęłam śmiechem.

— A może ty... Kelly, możesz mi powiedzieć. — nagle spoważniał.

— O czym niby miałabym ci powiedzieć? — z mojej twarzy nie schodził uśmiech.

— Na przykład o tym, że... — zrobił krok w moją stronę i przysunął się do mojego ucha swoimi ustami. — Jesteś homo. — zamurowało mnie. Odepchnęłam go i rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie.

— Wiedziałam, że masz jakieś ubytki w tym swoim móżdżku, ale nie, że aż takie!

— Słuchaj, nie musisz tego ukrywać, jeżeli tak jest. Zrozumiem to, Vivi na pewno też, ale gorzej z innymi dziewczynami, bo co jak jakaś spodoba się mnie i tobie, w tym samym czasie? — włożył ręce do kieszeni.

— Nie masz jakiegoś treningu przypadkiem? — chciałam go zbyć.

— W tym tygodniu? Nie, zaczynamy w przyszłym, a co? Chcesz przyjść pooglądać cheerleaderki? — brzmiał na pewnego siebie. Jak jakiś arogancki dupek.

— Mój Boże, Daniel! Nie jestem lesbą! — zeszłam na dół, a on zaraz za mną.

— Dobra, wierzę ci. — przewrócił oczami. — Do jutra. — pocałował mnie w czoło i wyszedł.



* * *



Mogłoby się wydawać, że na wuefie nie da się nudzić, ale nie w moim przypadku. Byłam na nim, bo musiałam, ale jakoś szczególnej radości mi on nie dawał. Bieganie, odbijanie piłki, bieganie, odbijanie piłki, i tak w kółko, przez calutki rok.

Z rozmyślań wyrwało mnie uderzenie piłką w moją głowę.

— West! — krzyknęła Johnson. — Zejdź na ziemię i pomóż koleżankom! — skarciła mnie.

— Zejdź na ziemię i pomóż koleżanką. — fuknęłam pod nosem, na szczęście tego nie słyszała. Bóg mnie chyba kocha, bo w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Opuściłam halę w trybie natychmiastowym. W szatni panował hałas, jak zwykle. Oczywiście większość rozmów dotyczyło drużyny footballowej.

— No siema owieczko. — podeszła do mnie Vivienne.

— Owieczko?

— Nieważne. — zaśmiała się. — Jak tam z twoim kochankiem?

— Nie jest moim kochankiem. Uznał wczoraj, że jestem homoseksualistką. — wybuchnęła śmiechem.

— Coraz bardziej wierzę, że to nie ma sensu. Halo! Jak się odkochać?! — krzyknęłam, patrząc w sufit. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

— Nie trać nadziei. Ona umiera ostatnia. — położyła dłoń na moim ramieniu.

— Ale jest też matką głupich. — odpowiedziałam, ubierając bluzkę.

— To dopiero drugi dzień! — skarciła mnie.

— Wiem! — gestykulowałam rękami. — Vivi, to się nie uda. On jest ostatni rok w tej szkole, potem pewnie gdzieś wyjedzie, pozna kogoś, a na koniec dostanę zaproszenie na ich ślub!

— To nie jest „Love, Rosie", do cholery! — wrzasnęła.

— No właśnie. My, finalnie nie będziemy razem. — wzięłam swoje rzeczy i wyszłyśmy na korytarz.

— Nie poddawaj się tak łatwo. — poprosiła mnie błagalnym głosem.

— Jestem już tym zmęczona. Trzeci rok próbuję coś zrobić, i jakoś efektów nie widać. — posmutniałam.

— Ej! — szturchnęła mnie łokciem. — Wczoraj zauważył, że wyglądasz ładniej w rozpuszczonych włosach. To już coś.

— Tak, a potem przyszła Emma i czar prysł. — objęłam się rękami, jakbym chciała sobie dodać otuchy.

— Czeeeść dziewczyny! — podbiegł do nas Nolan.

— Jezu, zapomniałam, że tez chodzisz do tej szkoły. — wyznała Vivi. Zaśmiałam się pod nosem.

— Też miło cię widzieć. Jestem przewodniczącym kółka zielarskiego, chcecie dołączyć?

— Pytasz serio? — zmarszczyłam czoło.

— Tak. — uśmiechnął się.

— I co tam niby będziecie robić? Herbatkę? — prychnęła moja przyjaciółka.

— Możliwe, ale jeden gostek załatwi zioło. — rzucił na do widzenia, a my stałyśmy oniemiałe.

— Udam, że to normalne. — szepnęła moja przyjaciółka, a potem udałyśmy się na lekcje. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro