Rozdział 17
„No one will ever see
This side reflected
And if there's something wrong
Who would have guessed it
And I have left alone
Everything that I own
To make you feel like
It's not too late
It's never too late"
Nikt nigdy nie zobaczy
tej odbitej strony.
I nawet jeśli coś tu jest nie tak,
kto to zauważy?
I ja zostawiłam wszystko
co posiadam,
abyś poczuł, że jeszcze nie jest za późno.
Nigdy nie jest za późno.
Three Days Grace - Never Too Late
— Wróciłam! — zawołałam, kiedy weszłam do domu. Nikogo nie usłyszałam, więc pewnie nikogo nie było. Poszłam na górę do swojego pokoju, ale Hope także nie było. Tylko Caleb słuchał muzyki u siebie.
— Gdzie jest Hope? — szturchnęłam go.
— Co? Oh, wróciła do domu. Stwierdziła, że musi się ogarnąć i pomóc tacie, bo sam nie da rady. Mówiła też coś o jakiejś imprezie i, że na nią idzie.
— Ja nie byłabym w stanie imprezować po śmierci mamy, ale jak kto woli. Skoro to ma ją uszczęśliwić? — wzruszyłam ramionami. — Ja też tam idę.
— Nie wątpie. — na jego twarzy pojawił się uśmieszek. — Ubierz się proszę tak, że wszystkim szczena opadnie. — złożył ręce w geście proszącym.
— Co? Po co? — roześmiałam się.
— Bo też się wybieram i choć raz chcę zobaczyć miny tych ludzi, kiedy się odwalisz. Ploseeeee. — zrobił minę szczeniaczka.
— Co mam twoim zdaniem na siebie włożyć?
* * *
— Gotowe! — Caleb odsłonił lustro, a ja nie poznałam samej siebie. Waverly zdążyła już wrócić i również szczerzyła się jak głupi do sera. Miałam na sobie biały croptop z długimi rękawami i wyciętymi plecami, czarną jeansową spódniczkę, oraz czarne sandały na koturnie. Moje włosy zostały potraktowane lokówką. Usta pomalowane miałam krwistoczerwoną matową pomadką, a oczy zrobiły tylko brązowe cienie i kreski. Standardowo kolczyki kółka.
— Co wyście ze mną zrobili? — zapytałam, próbując w tej wersji znaleźć siebie.
— Nie podoba ci się? — głos mojej siostry był zawiedziony.
— Bardzo mi się podoba! — uśmiechnęłam się i oboje wyściskałam. Nawet nie wiedziałam, że mogę tak wyglądać.
— Szkoda, że jesteśmy spokrewnieni. — stwierdził mój kuzyn.
— Fuj! — pacnęłam go w łeb. — Chodźmy, Vivi już na nas czeka. — zakomunikowałam i zeszliśmy na dół. Wzrok mojej przyjaciółki był bezcenny.
— Kelly? — prawie się zająkiwała.
— We własnej osobie. — ukłoniłam się teatralnie.
— Słodki Jezu. — zaśmiałam się na jej słowa i wsiadłam do samochodu.
— Nie poznałam cię w ogóle. — mówiła z niedowierzaniem.
— Wierz mi, ja sama siebie nie poznałam.
— Kto jest tego autorem?
— On — wskazałam za siebie na Caleba — i moja siostra. — uśmiechnęłam się.
— Jak Tate cię zobaczy... — pokręciła głową. — Stara, wyglądasz jak jakaś gwiazda Hollywood.
— Mam nawet pasującą czynność do gwiazdy Hollywood. Nie zgadniecie, kogo Audrey wrobiła w śpiewanie na jesiennym balu. — zironizowałam.
— Tak! — pisnęła Vivienne. — To będzie fantastyczne. Nie mogę się doczekać! — była szczęśliwa. — Sam mieszka niedaleko, zaraz będziemy. Słyszałam, że Hope idzie?
— No idzie, idzie. Nawet jest przed nami. — powiedział Caleb, wskazując na dziewczynę, która czekała w kolejce do wejścia. Wysiedliśmy z auta i stanęliśmy za nią.
— Cześć, jak się czujesz? — zapytałam.
— Super, mama nie chciała, żebym płakała. Już dość wypłakałam, kiedy jeszcze żyła. A co u wa... — odwróciła się. — Jasna cholera, Kelly! Kim jesteś i co z nią zrobiłaś? — zaśmiała się.
— Aż tak?
— Aż tak.
— Boże, jestem z siebie dumny. — pociągnął nosem mój kuzyn.
— Wchodźcie, wchodźcie. — powiedział do nas Samuel i wtedy znaleźliśmy się w środku.
— No to zaczynamy zabawę. — powiedziałam sama do siebie i ubrałam najbardziej zadziorny uśmiech, na jaki było mnie stać. Pewnym krokiem przemierzałam korytarz, a wzrok ludzi mówił sam za siebie.
Wyglądałam po prostu zajebiście.
Stanęłam obok Matta przy barze i nalałam sobie piwa do kubka. Nawet się nie przywitał, co mnie śmieszyło. Wkrótce pojawił się także Daniel wraz z Emmą.
— Kogo nam tu przyprowadziłeś Caleb? — zwróciła się do niego Emma, a on pękał ze śmiechu.
— Nie znasz, na bank. — machnął lekceważąco dłonią.
— Wszyscy się za tobą oglądają, taka jesteś ładna, nie znam cię, ale coś mi się kojarzy. Czy my się już widziałyśmy?
— Widujemy się codziennie, Kelly West, miło poznać. — upiłam łyk płynu, a stojący obok mnie Matthew aż wypluł alkohol z ust, kiedy zorientował się, że ja to ja. Wszystko rozgrywało się w akompaniamencie śmiechu dziewczyn i Caleba.
— Nie wiedziałam, że masz taką stronę. — uniosła brwi.
— Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz. — puściłam jej oczko. Rozdziawione usta Daniela śmieszyły mnie niemiłosiernie.
—Domyślam się. — stwierdziła. — Hope, słyszałam co się stało. Jak się czujesz? — znowu ta udawana troska.
— Zajebiście! — wyrzuciła ręce w górę, a następnie wypiła kieliszek wódki. Ta dziewczyna niewiarygodna.
— Aha.
— LUDZIE GRAMY W BUTELKĘ! — zawołała jakaś dziewczyna i w kilka sekund wszyscy siedzieliśmy w kole. Wszyscy poza Emmą i Danielem. Butelka zatrzymała się na Audrey, która nie wiem kiedy się zjawiła i gospodarzu wieczoru. Ich nietęgie miny były komiczne, ale koniec końców się pocałowali. Choć raczej dali sobie buziaka.
— Słabeusze! — wyzwał ich jakiś chłopak, a następnie butelka znowu się kręciła i wskazała nieznane mi osoby, które wręcz się jadły. Za trzecim razem padło na Vivi i randomowego typa, potem byłam ja i Matthew, ale ten pocałunek nie miał nic wspólnego z tym z szafy.
Zakręciłam butelką i to było ciekawe. Hope i Caleb.
Chłopak chyba chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie się zamknął i pocałował moją przyjaciółkę, której nieśmiała natura dodawała temu pewnego uroku. W tle dało się słyszeć głośne "Ooo...". Mrugnął do niej i uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy. Było to po prostu słodkie.
Butelka mi się znudziła, więc poszłam po kolejne piwo i szukać przygód. Trafiłam na Lawella.
— I co z tym konkursem? — zagadnął.
— Cóż, rodziców nie było w domu, ale i tak się nie zgodzą. Jeśli to cię pocieszy, zaśpiewam na balu jesiennym. — uśmiechnął się szczerze.
— Naprawdę? Wreszcie cię usłyszę? Woah, co się stało, że postawiłaś na taki krok? — założył ręce na krzyż.
— Audrey mnie zgasiła, a Camp szantażował. Nie miałam wyjścia. — zaśmiałam się. — Jak będziesz mieć kolor muszki? — dźgnęłam go łokciem. Nie odpowiedział, tylko gapił się na mnie.
— Halo? — pstryknęłam mu przed nosem.
— Przepraszam, ale nie mogę się skupić. — spuścił głowę. — Bo wyglądasz jak ktoś, kogo nie znam. Sorry... — roześmiał się. — Wybacz mi.
— Spoko, nie ty pierwszy tak reagujesz, ale pierwszy się przyznajesz. — również się zaśmiałam.
— Kelly, czemu ty się tak ubrałaś? — zapytał. — A raczej dla kogo?
— Na pewno nie dla ciebie. — poklepałam go po ramieniu i wyminęłam, bo w oddali zauważyłam Tate'a. Podeszłam do niego pewnym krokiem i pod wpływem impulsu pocałowałam. Na początku był zaszokowany, ale później się uśmiechnął.
— Czym sobie na to zasłużyłem?
— Po prostu miałam na to ochotę. — wyruszyłam ramionami.
— Wyglądasz... Aż braki mi słów.
— Słowa są raczej zbędne przy całowaniu. — powiedziałam zalotnie i wypiłam całą zawartość kubeczka.
Potem kolejny, kolejny i jeszcze kolejny, aż wreszcie przeszłam do wódki, a po niecałych dwóch godzinach byłam już tak pijana, że nie myślałam.
Dosłownie nie myślałam, bo myśląc, nie zrobiłabym tego, co zrobiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro