Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

  „You're just a daydream away
I wouldn't know what to say if I had you
And I'll keep you a daydream away
Just watch from a safe place
So I never have to lose "









Jesteś tylko daleką fantazją,

Nie wiem, co bym powiedziała, gdybym Cię miała.
I zatrzymam Cię w moich dalekich marzeniach,
Patrząc z bezpiecznego miejsca, w którym nigdy Cię nie stracę.  




All Time Love - Daydream away










Dźwięk budzika przerwał mój piękny sen o umieraniu i musiałam niestety wrócić do życia.

Byłam słaba. Tak słaba, że nie miałam ochoty iść dzisiaj do tej głupiej szkoły. Nienawidziłam jej całym sercem, ale cierpiałam chyba na syndrom sztokholmski.

Postawiłam dzisiaj na biała koszulę, szary sweterek, czarną spódniczkę i zamszowe botki w tym samym kolorze.

Sama nie wiem czemu, ale napadło mnie na taki strój.

Hope jeszcze smacznie spała i nie zamierzałam jej budzić.

Zapukałam w drewniane drzwi i lekko je uchyliłam. Caleb leżał w łóżku, a twarz zasłoniętą miał ręka, ale nie spał.

— Cal, mam prośbę. — zaczęłam nieśmiało. — Zajmiesz się dzisiaj Hope? Zrobisz to dla mnie? — siliłam się na cukierkowy głos.

— Kelly, na Boga. — westchnął. — Mam serce. — zgromił mnie wzrokiem.

— Dziękuję! — podbiegłam i go przytuliłam, aby następnie zbiec na dół i zgarnąć naleśniki. Jedząc je, przeglądałam Instagrama.

To, co zobaczyłam... Sprawiło, że przestałam mieć ochotę na jakiekolwiek naleśniki.

— Jak z Hope? — zapytała mnie mama. Na szczęście bez problemu pozwoliła jej u nas zostać.

— Co? Chyba okay... — zeszłam z krzesła i powolnym krokiem wyszłam na zewnątrz, nie czekając na jej dalsze słowa. Mimo, że miałam jeszcze ponad dwadzieścia minut, musiałam odbyć samotny spacer. Szłam jak zombie, a kiedy zobaczyłam pod swoimi stopami drugi cień, uniosłam głowę.

— Wszystko w porządku? — Daniel wyglądał na zmartwionego.

Nie. Nie było w porządku. Nie było w porządku, że on zabrał wczoraj Emmę do naszego miejsca. Nie było w porządku, że podarował jej naszą rzecz, jaką było patrzenie w gwiazdy. Nie było w porządku, że ona wystawiła to na publiczne światło.

Bo to były nasze rzeczy. Bolało mnie to. Jedno, głupie zdjęcie z Instagrama rozrywało mi serce.

— Mama Hope wczoraj zmarła. — zamaskowałam powód swojego smutku jej smutkiem. — Jakoś tak... nie mam przez to humoru. — uśmiechnęłam się słabo.

— Kurczę... — mrużył oczy przez słońce. — Tak mi przykro. Gdzie ona jest?

— Śpi u mnie w pokoju. Caleb z nią zostanie. — odpowiedziałam bez jakichkolwiek emocji. — Wybacz, chcę być sama. — wyminęłam go.

— Kelly. — zatrzymał mnie. — Czuję, że coś jeszcze jest nie tak. O co chodzi?

— Nic. Nieważne. Nic takiego, naprawdę. — z trudem hamowałam łzy, bo wiedziałam, że go tracę. — Do zobaczenia w szkole.

I tak go pożegnałam.

* * *

— PRZEKLĘTA SZAFKA ZOSTAŁA OTWARTA! — krzyknął jakiś chłopak na trzeciej przerwie, a ludzie zaczęli od tej szafki uciekać.

Legenda głosiła, że w tej szafce od kilki lat panoszy się pewien plasterek śmierdzącego sera, a nikt nigdy tej szafki nie otworzył i nie miał. Teraz niestety padło na jakiegoś pierwszoroczniaka z tendencją do bycia nerdem.

— Co tu się dzieje? — zapytał mnie szeptem Matthew.

— Ten chłopak otworzył serową szafkę. — i wszystko byłoby normalne, gdyby nie to, że z jej wnętrza naprawdę ostro waliło serem.

— Biedak. — skomentowała Vivienne. — Jak się czuje Hope?

— Z wiadomości Caleba wynika, że jest dobrze. — pocieszyłam ją.

— To straszne. Tak z dnia na dzień. — zrobiła duże oczy. Wtedy przez tłum zobaczyłam przedzierającego się Daniela z jakąś kartką w dłoni.

— Kelly! — zawołał tak, jakbym go nie widziała. — Kelly... — dyszał i sapał, kiedy stanął przede mną. Wcisnął mi kartkę w ręce i wymamrotał:

— Musisz to zrobić.

Na ulotce był ogłoszony konkurs na napisanie piosenki, a raczej tekstu do niej o tematyce dowolnej, ale pasującej do klimatów nastolatków. Nagrodą była praca dla kilku piosenkarzy, a mianowicie zostanie ich tekściarzami.

Moje serce fiknęło koziołka na samą myśl, że mam taką szansę, ale...

Rodzice nigdy się na to nie zgodzą.

— Powiedz, że weźmiesz udział. — poprosił.

— Chciałabym, ale...

— Kelly, musisz wziąć udział. — przerwał mi, a wtedy u jego boku stanęła Emma. Za sobą słyszałam cicha pomruki Vivi i Matta, przez co miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale szybko się pohamowałam.

— W czym? — zapytała słodkim głosem.

— W konkursie na piosenkę. — powiedział Daniel z entuzjazmem. Emma wyrwała mi kartkę i przewertowała jej zawartość wzrokiem, po czym spojrzała na mnie.

— Ta, którą ostatnio czytałam idealnie by się nadała. — puściła mi oczko.

— Serio Kelly. Czuję się tutaj pomijany. Wszyscy wkoło widzieli twoje piosenki, a ja nie? — przyłożył dłoń do lewej piersi. Zrobiłam przepraszającą minę i uciekłam.

Dosłownie uciekłam. Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem udałam do klasy biologicznej.

O tak biologio, wybaw mnie ode złego i spraw aby podwójna helisa dała mi moc, której tak potrzebuję, by móc przetrwać ten iście fajowy dzień.

Jeszcze niech tylko pani Emma mu się wygada, to już w ogóle będzie fantastycznie.

— Dzień dobry, droga młodzieży. Na początek ogłoszenia parafialne. — zaczął profesor Camp. Tylko co on u licha tutaj robił? Nie miał nic wspólnego z biologią.

— Na początku wyjaśnię skąd się tutaj wziąłem, bo wasze twarze przypominają te od kotów, kiedy srają na pustyni. — zamrugałam kilka razy z niedowierzania.

— Wasz mistrz jest chory, macie mnie na zastępstwie przez najbliższy miesiąc, co oczywiście jest absurdem, bo uczę kompletnie innego przedmiotu, ale nie mam ochoty i siły kłócić się z dyrektorem. — westchnął ciężko i usiadł przy biurku, z hukiem odkładając dziennik na blat. — Druga rzecz. Bal jesienny tuż, tuż. Pominę fakt, że siarą jest iść bez partnerki chłopcy. — poprawił swój kołnierz i znowu westchnął. — Potrzebuję kilka osób, które mogłyby się zaprezentować. Zatańczyć, zagrać na czymś, zaśpiewać? Moja grupa teatralna wystawia już krótkie przedstawienie o tutejszych uczniach, które swoją drogą jest lekko przesadzone i mocno wchodzi w wasze sprawy prywatne, ale coś rozrywkę zapewnić musi. Więc? Jest ktoś chętny?

— KELLY WEST JEST CHĘTNA! — wydarła się Audrey. Zapomniałam, że ma ze mną tę lekcję. Cała grupa spojrzała na mnie zaskoczona, a ja sama wyglądałam pewnie jak ten kot.

— Cudownie. Zaśpiewasz, tak? Oczywiście, że zaśpiewasz, przecież piszesz piosenki. — i zapisał moje imię na liście.

— Ale ja nie chcę tam występować. — oburzyłam się.

— Ups! Za późno, chyba, że chcesz dostać dwanaście sobót kary za podważanie mojego autorytetu?

— Nawet czegoś takiego nie zrobiłam.

— Zgadza się, ale zastanów się, komu uwierzą. — uśmiechnął się i wlepił wzrok w komputer.

— Świetnie. — sarknęłam i przeczekałam resztę minut w totalnym zdenerwowaniu. Kiedy dzwonek zadzwonił, byłam pierwsza do wyjścia, ale Camp chyba miał inne plany, gdyż mnie zatrzymał.

— Nie zrobiłem tego złośliwie. Świat wreszcie musi usłyszeć twój talent. — powiedział spokojnie.

— Niech pan to powie moim rodzicom. Wątpię, że im się to spodoba. — wyrwałam się i wyszłam, kierując na stołówkę. Dziewczyny już tam były, poza Hope rzecz jasna. Od naszego stolika odchodził również Nolan, co było bardzo dziwne.

— Co on tutaj robił? — zapytałam na wstępie.

— Zapraszał mnie na bal. — wywróciła oczami Vivienne.

— Nieźle. — skomentowałam.

— Boże! — wydarła się nagle Audrey. — Nie mam z kim iść. Ty masz, ty też... Zostałam sama... — opadła twarzą na stolik.

— Do balu jeszcze prawie miesiąc. Spokojnie kogoś znajdziesz. — pocieszyłam ją.

— Ciekawe kogo. Nawet te ćpuny z kółka zielarskiego nie chcą ze mną iść. — fuknęła.

— Cześć dziewczyny, wpadniecie dzisiaj na imprezę? — podbił do nas Joe z ostatniej klasy.

— W sumie, czemu nie? Damy ci znać później.

— Super, dzięki. — i pobiegł do następnego stolika.

— Myślę, że Hope nie będzie miała nic przeciwko. — oświadczyłam z pełnym przekonaniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro