Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

  „I really really really really really really like you
And I want you, do you want me, do you want me, too?
I really really really really really really like you
And I want you, do you want me, do you want me, too?"  



  Naprawdę, naprawdę naprawdę naprawdę cię lubię
I chcę Cię, czy chcesz mnie, czy także mnie chcesz?
Naprawdę, naprawdę naprawdę naprawdę cię lubię
I chcę Cię, czy chcesz mnie, czy także mnie chcesz?  





Carly Rae Jepsen - I Really Like You 



























Stanęłam na schodach Fort Dorchester High School i ciężko westchnęłam.

Chodziłam do tej szkoły od trzech lat, a nadal nienawidziłam jej tak samo, jak w zeszłym roku. Myśl o tym, że muszę spędzić w niej jeszcze przyszły rok sprawiała, że chciałam uciec z Północnego Charleston, w ogóle z Południowej Karoliny, a najlepiej do innego stanu. Na przykład do Kalifornii. To odpowiednio daleko.

To był dopiero pierwszy dzień po wakacjach, a przed moimi oczami już przewijały się cheerleaderki w niebiesko-biało-czerwonych strojach. Nie rozumiałam tego całego fenomenu chodzenia w nich cały rok, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że pewna bardzo bliska mi osoba należała właśnie do cheerleaderek. Wydawało mi się, że w tym roku jest też jakoś więcej chłopaków w drużynowych bejsbolówkach, albo to tylko zwidy.

Potrząsnęłam głową, poprawiłam swoje włosy i przekroczyłam próg szkoły. Na starcie jęknęłam, odwróciłam się i, kiedy zamierzałam uciec, ktoś zagrodził mi drogę.

— To dopiero pierwszy dzień, a ty już sprawiasz, że popadam w depresję. — fuknęła Vivienne, mierząc mnie wzrokiem.

Vivienne była moją przyjaciółką nie bez powodu. Nikt prócz niej i ewentualnie Daniela, nie wytrzymałby ze mną dłużej, niż pięć lat.

— Dobrze wiesz, że ten budynek to piekło, już czuję te płomienie, które mnie dotykają, widzisz? — wystawiłam rękę, aby mogła na nią spojrzeć. Klepnęła się w czoło otwartą dłonią i cicho zaśmiałam.

— Kelly, Kelly, Kelly... Nic, a nic się nie zmieniłaś przez ten czas naszej rozłąki. — objęła mnie ramieniem i wprowadziła do środka. — Ten rok będzie lepszy, zobaczysz. I... Może dołączyłabyś wreszcie do nas? — wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.

— Nie mam mowy! Wybij to sobie z głowy, co jeszcze. — parsknęłam śmiechem. — Żebym ja, Kelly West, która nos ma wiecznie w zeszycie, paradowała na boisku w czasie meczy, i to w dodatku przed Danielem? Proszę cię, nie bądź śmieszna. — podeszłyśmy do naszych szafek. Co za szczęście, że udało nam się kiedyś wydrzeć te na górze, żebyśmy nie musiały się schylać, jak te wszystkie ofiary starszych uczniów.

— No właśnie! Może wtedy spojrzałby na ciebie inaczej, niż jak na dwunastoletnią siostrzyczkę. — pacnęła mnie zeszytem w głowę. — Dzisiaj zobaczysz go pierwszy raz, po tak długim czasie. Jak emocje?

— Wiesz co? Nie wiem, boję się. Analizowałam to, co do niego czuję cały ten czas, ale żadne normalne rozwiązanie, w którym nie wyszłabym na żałosną, nie przyszło mi do głowy. To totalnie pokręcone. — zaśmiałam się.

— Laska! Jesteś w nim zakochana tak bardzo, że kiedy na ciebie patrzę, widzę tylko twoje maślane oczy, i twarz w stylu: „Bierz mnie Daniel, jestem cała twoja". — udała mój głos, co musiałam przyznać, wyszło jej.

— Odwal się. — szturchnęłam ją łokciem.

— Taka jest prawda! Jeżeli w tym roku nic z tym nie zrobisz, tymi rękami — podniosła je w górę — uduszę cię w nocy, kiedy będziesz o nim śniła. Przyjdę i to zrobię, możesz mi wierzyć na słowo.

— Zrobiłabym to, ale on wyraźnie pokazuje, że nie uważa mnie za potencjalną dziewczynę, w której mógłby się zakochać. Vivi, ta przyjaźń trwa trzynaście lat, nie chciałabym tego niszczyć swoimi urojeniami. — wzruszyłam bezradnie ramionami.

— To nie są żadne urojenia. Kochasz go, i to widać. — oparła ręce na biodrach.

— Dobra, zostawmy te temat. Jak tam z Nolanem? — uśmiechnęłam się szeroko.

— Weź... — przeczesała swoje kruczoczarne włosy. Moje były ich kompletnym przeciwieństwem.

— No co? Gadaj! — nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy widziałam jej minę. Wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię.

— To największa pomyłka tego lata. Nie wiem skąd moi rodzice wpadli na taki pomysł, żeby jechać z jego rodziną na wakacje, serio. Mówię ci, ta szkoła w porównaniu do tego, co tam przeżywałam, jest niebem.

— Aż tak? — zdziwiłam się i zamknęłam swoją szafkę, kiedy wyciągnęłam z niej potrzebne rzeczy.

— Niestety. Próbował mnie nawet pocałować. Obleśne! Do dzisiaj pamiętam jego usta, które wyglądały jak te od glonojada. Fuj! — wzdrygnęła się. — Chociaż nie wiem co gorsze, on i glonojad, czy Froy i uśmiech rekina. — potrząsnęła głową, a wtedy przez korytarz przebiegły jej koleżanki z zespołu, piszcząc jak opętane. Na holu wszyscy przystanęli i przerwali swoje dotychczasowe czynności, tylko po to, by spojrzeć za siebie. Nie dało się nie słyszeć tych wszystkich westchnień rozmarzonych dziewcząt. Ja doskonale je rozumiałam.

— Idzie. — szepnęła Vivienne, ale ja to wiedziałam. Odwróciłam powoli głowę i wtedy moim oczom ukazał się on.

Daniel Lawell.

Szedł, przeczesując swoje blond włosy i posyłając jeden ze swoich cudownych uśmiechów dziewczynom, które stały najbliżej. Już z daleka widziałam błękit jego oczu, który mogłam porównać z oceanem. Idealne kości policzkowe, idealne spojrzenie, idealne wszystko...

Odwróciła się z powrotem i wlepiłam ślepia w moją przyjaciółkę.

— Co ty robisz? — zapytała, śmiejąc się.

— Nie chcę żeby myślał, że na niego specjalnie czekam. — wzruszyłam ramionami. Vivi pokręciła rozbawiona głową, a potem puściła mi oczko. Tuż po jej geście, moje oczy zostały zasłonięte.

— Matthew? — zrobiłam to specjalnie.

— Bardzo śmieszne, Kelly. — usłyszałam ten aksamitny, ciepły głos i nie mogłam się powstrzymać przed spojrzeniem na niego.

Albo jestem walnięta, albo przez te wakacje wyprzystojniał jeszcze bardziej.

— Tęskniłem, cholera, tak bardzo tęskniłem. — powiedział, zamykając mnie w niedźwiedzim uścisku. Nie dało się nie zauważyć min innych dziewczyn, które chciały mnie chyba zjeść.

Na próżno, bo tak miały większe szanse, niż ja.

— D-daniel, dusisz mnie. — powiedziałam zgodnie z prawdą.

— Nie cieszysz się, że mnie widzisz? — udał oburzonego.

— Bardzo się cieszę, ale zaraz nie będzie już Kelly, a Kelly-placek. — wtedy mnie puścił. Zlustrował mnie wzrokiem, jakbym była kosmitką, przez co poczułam się niezręcznie.

— Co?

— Nic, tylko... Zmieniłaś fryzurę? — zapytał, ciągnąc za kosmyk moich blond włosów.

— Nie. Ścięłam tylko końcówki i nie spięłam ich gumką. — przewróciłam oczami.

— Nie mogłaś zrobić tego wcześniej? — uniósł jedną brew. — Wyglądasz dużo lepiej.

— Dzię...

— Hej, ty jesteś Daniel Lawell? — przerwała mi jakaś cheerleaderka. Była bardzo ładna. Mój Boże, była jak jakaś pieprzona Miss! Brązowe jasne włosy po sam tyłek, duże zielone oczy i rzęsy, które wyglądały jakby je przedłużała. W dodatku miała takie długie nogi, jak stąd do Arizony!

— Tak, a co? — zmarszczył czoło.

— Nic, jestem Emma, nowa przewodnicząca zespołu tanecznego. Chciałam poznać kapitana drużyny. — mrugnęła do niego porozumiewawczo i uśmiechnęła się zalotnie, kiedy odchodziła. Zabolało mnie fakt, że Daniel się za nią obejrzał. Zresztą, na co ja liczyłam? Sama nie mogłam od niej oderwać oczu.

— Chyba zrezygnuję z tańca. — stwierdziła Vivienne.

— Vivi! — krzyknął radośnie blondyn. — Wybacz, nie zauważyłem cię wcześniej. — przytulili się, ale Vivienne nie była wcale taka chętna do tej czynności.

— Dobrze, że zauważyłeś Emmę. — sarknęła i pociągnęła mnie za nadgarstek do klasy, bo właśnie rozbrzmiał dzwonek.

* * *

— Wróciłam! — zawołałam, wchodząc do domu.

— Jak było? — zaciekawiła się moja mama. Właśnie coś gotowała, bo cały fartuch upaprany miała w jakimś sosie.

— Jak zwykle. — wzruszyłam ramionami, wieszając torbę na krześle.

— Czyli źle. — uznała i wróciła do gotowania.

— W zasadzie, to było lepiej niż przypuszczałam. Wiesz, widok Vivi i Daniela sprawił, że lepiej przyjęłam ten dzień. — uśmiechnęłam się i wzięłam jabłko z miski. Twarde, zielone i kwaśne — takie, jak lubię.

— No właśnie! Wychodzę dzisiaj do Niny, mamy tyle do obgadania. — roześmiała się.

Nina Lawell. Matka Daniela i jednocześnie najlepsza przyjaciółka mojej. Nie było tematów, których obie nie przegadały przy lampce wina. Nawet jeśli była to słabsza ocena z jakiegoś przedmiotu, któregoś z nas.

— Ale wcześniej Daniel ma przynieść jakieś smakołyki z Grecji.

Byli w Grecji?!

— I? — nadal gryzłam swoje jabłko.

— Mnie już nie będzie. Wychodzimy wcześniej na zakupy, ty to odbierzesz, bo tata będzie dopiero późnym wieczorem. — sprostowała, a ja westchnęłam i podreptałam do swojego pokoju.

Spojrzałam na tablicę korkową, na której miałam poprzypinane różne zdjęcia. Między innymi z Vivi i Danielem. Zatrzymałam wzrok na jednym z nich, gdzie ja i Daniel byliśmy ubrudzeni farbą, bo zgłosiliśmy się na malowanie klasy, jeszcze przed wakacjami.



— Przestań! — krzyknęłam na niego, kiedy smyrał mnie pędzlem. — No weź! Daniel!

— No dobra, już dobra. — śmiał się, a ja wylałam na niego resztkę niebieskiej farby. Ja na sobie miałam różową.

— Hej! — znowu się śmiał.

— Pewnie teraz kojarzę ci się z jakimś pomidorem. — burknęłam, strzepując z siebie farbę.

— Nie. — powiedział, uśmiechając się delikatnie. — Miłość ma taki kolor.


To wspomnienie wywołało we mnie falę uczuć, których nie byłam w stanie okiełznać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro