Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Śniadanie bogów 37

Darmir stał w jaskini nad wielkim kotłem, z którego buchała para i mamrocząc coś pod nosem mieszał w nim ogromną chochlą. Zaś aromatyczny zapach rozchodził się po całej grocie i powodował skurcze żołądka Amare i Peris, które pomagały szykować śniadanie. W saganie gotowała się najzwyczajniejsza w świecie *mioduszka. Darmir dodał jeszcze do tego garść wyselekcjonowanych jagód thati. Była to potrawa godna podniebienia bogów i dająca siłę na nadchodzący dzień. Nie było tylko, w czym jej podać.

- Co mówisz dziadku? - spytała go Amare stawiając na stole parę kubków i talerzy, których ich zdaniem było zdecydowanie za mało. Nazywała go dziadkiem już od dłuższego czasu, gdyż naprawdę go polubiła i traktowała jak najbliższą sobie osobę, a Darmir nie protestował, w końcu to on pierwszy zmieniał jej pieluchę. I tak już został przyszywanym dziadkiem Amare. A w przyszłości miał zostać kimś jeszcze.

- Nie ma więcej naczyń - odezwała się Peris przeszukawszy już całą powierzchnię jaskini i znajdując zapomnianą lunetę, klepsydrę z piaskiem, jakąś dziwną starą zbroję, która była jakby z lekkich łańcuszków połączonych ze sobą i wiaderko ze starą śmierdząca rybą. To ostatnie wyrzuciła od razu w odległą przepaść wywołując tym jęk protestu ze strony Darmira, który już pogodził się z tym, że dziewczyny robą porządek w jego rzeczach. I tak najważniejszego nie znajdą. Westchnął, więc tylko ciężko i machnął ręką, niech się dzieje, co chce. Dziwnie mu tylko trochę było, że już nie jest sam w swojej samotni. Ale wiedział, że czy wcześniej czy później musiało to nastąpić.

- No nie ma, naczyń - burkną teraz starzec. - Nie urodzę ich a goście się lęgną niczym grzyby po deszczu a jeszcze przybędą i to nie jedno - dodał jeszcze ciszej, aby nikt go nie słyszał.

- To, co, w czym podamy mioduszkę? - Amare spojrzała na niego z oczekiwaniem.

- Nie wiem - mruknął starzec. - Co ja jestem jadłodajnia miejska? Z rękawa wytrzepię zastawę stołową? - spojrzał z rozdrażnieniem na dziewczynę. - Aby stoję przy tym palenisku i zupki gotuję. I nie, nie ma naczyń! - podniósł głos ze złości. - Mam powiedzieć bogom, aby jedli z garści i palcami z podłogi? - sarknął ze złością i sięgnął po porcelanowy, pamiątkowy kubek.

W tej samej chwili do jaskini weszła Zefira.

- Hej Darmir - przywitała się, podeszła do starca i objęła go ramieniem. Mężczyźnie z wrażenia kubek wypadł z dłoni i stłukł się w drobny mak.

- No i kurka jeszcze i to - zezłościł się. - Fajans cholerny!

Wszyscy spojrzeli na niego w zaskoczeniu, takiego dziadka jeszcze nie widzieli.

- Spokojnie - uśmiechnęła się bogini kładąc mu dłoń na ramieniu. - To tylko kubek.

- Jasne tylko kubek - wykrzywił się i rzucił chochlę do saganka. - Skoro kubek nie jest ważny to jedzcie sobie palcami z garnka.

Zefira ciężko wypuściła powietrze, Peris zamarła w połowie gestu sięgania po ostatnie dwie łyżeczki, zaś Amare parsknęła śmiechem.

- Darmir, czyżby coś cię pierwszy raz przerosło? Przecież można kupić naczynia. Wystarczy, że poślesz kogoś do miasta na zakupy.

Strzec spojrzał na nią z błyskiem w oku, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał.

- Możemy pójść z Amare do miasteczka i zrobić zakupy - zaoferowała się Peris.

- Dobry pomysł - pochwaliła Zefira. - Ale Amare nigdzie nie pójdzie. Na nią pierwszą Gorgon zapoluje. Musisz zostać tu moja droga, tu będziesz chroniona przez nas i magię obronną. Tam będziesz zupełnie odkryta i narażona na niebezpieczeństwo.

- Ale przecież potrafię sobie poradzić - dziewczyna zaprotestowała. - Sama widziałaś, że sobie radzę.

- Zefira ma rację - poparł ją Darmir. - Nigdzie nie pójdziesz, jesteś zbyt cenna i nie protestuj - pogroził palcem widząc, jak Amare chce coś powiedzieć. - To, kto na ochotnika?

W tej samej chwili do jaskini wszedł przeciągający się w wejściu Orkanus.

- Co tu tak cudnie pachnie? - spytał podchodząc do paleniska z sagankiem. - Można trochę?

- Tak - zgodziła się Amare.

- Nie - jednocześnie odezwała się Zefira.

Spojrzał na nich skonsternowany.

- To mogę czy nie? - spytał sięgając po chochlę i delikatnie próbując potrawę.

- Mmm... - mruknął z zadowoleniem. - Dobre.

Darmir patrzył z jakimś potępieniem na Boga Wiatru a po chwili odezwał się:

- Szanowny panie boże - zwrócił się do niego. - Mioduszkę to je się łyżką z talerza albo w ostateczności z miski a nie chochlą z kociołka. I nie dostaniecie nic jeść, jeśli nie kupicie przynajmniej misek. Cynowych najlepiej, bo porcelana to tu się nie utrzyma - spojrzał wymownie na skorupy na podłodze.

- Dlaczego nie chochlą? - Orkanus spytał oburzony oblizując łychę. - Przecież i z tego, i z tego smakuje tak samo.

Na jego słowa Darmir złapał się za głowę a dziewczyny parsknęły śmiechem.

- Posłuchaj - Zefira spojrzała na boga. - Ja wiem, że tobie wszystko jedno, z czego będziesz jadł, ale nie jesteś sam a inni też chcą jeść. Nie mają jednak, z czego.

- Aha rozumiem. Będziemy jeść wszyscy z jednego garnka, jedną łyżką. No dobrze - wzruszył ramionami. - Mnie tam nie przeszkadza.

Ponownie zanurzył chochlę w zupie i uniósł ją do ust. Zatrzymał się jednak w połowie gestu, gdy zobaczył, że Darmir znieruchomiał ze zdumienia a dziewczyny niemal tarzają się po podłodze ze śmiechu. Nawet Zefira śmiała się do rozpuku i poklepała starca po ramieniu.

- A ty chciałeś ugościć nas po królewsku. Ha, ha a jemu wszystko jedno, z czego będzie jadł. On zje wszystko i ze wszystkiego.

- Ale jak to tak? - spytał Darmir zmieszany bez granic. - Wszyscy z jednego garnka? Jedną łyżką?

Na jego minę wszystkie panie niemal popłakały się ze śmiechu. Darmir był taki nieszczęśliwy, zniesmaczony i zaskoczony, że nie potrafiły się powstrzymać.  Śmiech musiał dotrzeć do pozostałych na dworze gdyż już po chwili zjawili się w jaskini i patrzyli na trzęsące się ze śmiechu towarzystwo, i Orkanusa jedzącego chochlą z garnka.

- Co tu się dzieje? - spytał Methron, który do tej pory rozmawiał szeptem i w ukryciu z Boginią Ognia. - Dlaczego on zjada nasze śniadanie?

Jego pytanie wywołało kolejną falę śmiechu. W końcu wszyscy się opanowali i wytłumaczyli sobie nawzajem napad śmiechu.

- Mimo wszystko naczynia by się przydały - wtrąciła Orga. - I parę rzeczy chyba też. Siedzimy na saganku u Darmira i prawie nic nie robimy a on nam jedzenie szykuje.

- Wcale nie siedzimy u niego na saganku - zaprotestował Dargon. - Siedzimy na tyłku na pieńkach - sprostował a tym samym wywołał nową falę śmiechu. - No, co - zaperzył się. - Sami z Methronem przynieśliśmy ich z lasu, aby nie siedzieć wiecznie na zimnej skale i sobie du...

- Mmhy - przerwała mu rozweselona Zefira. - Bardzo dobrze zrobiliście - pochwaliła ich. Ale Orga ma rację. Musimy to jakoś zorganizować. Dziadek nie może zrobić wszystkiego sam.

- Wypraszam sobie - odezwał się Darmir. - Nie jestem jeszcze taki stary żeby czegoś nie ugotować czy coś zrobić.

- Ale wnuczkę masz - delikatnie przypomniała mu Amare.

Na te słowa Darmir zamilkł.

- No właśnie, gdzie ona jest? - spytał Orkanus. - Od rana jej nie widziałem.

- Nie wiem - odpowiedział szybko starzec, chociaż doskonale wiedział. - Jak się obudziłem to jej już nie było.

Towarzystwo popatrzyło po sobie porozumiewawczo, Darmir znowu coś ukrywał.

- Proponuję zjeść śniadanie, jak kto może, palcami, łyżkami czy widelcami. Wszystko mi jedno - odezwała się Orga. - I nie patrz tak na mnie dziadku jakbym ze słońca spadła. Dorośli są i głodni a tacy zawsze sobie poradzą. Jazda do gara i zjeść w końcu to śniadanie, bo i mnie już w brzuchu *kastardol walczy. Warczy - sprostowała, po czym wstała z pieńka z godnością królowej, która się skończyła w chwili podejścia do paleniska. Zdjęła sagan z ognia gołymi rękami, po czym postawiła go na stole. Na ten widok Amare, Peris i Dargon zrobili wielkie oczy.

- Jak to ty tak? - spytała Peris w szoku.

- Co niby? - Bogini Ognia wzruszyła ramionami i zza gorsetu wyjęła wystruganą z drewienka łyżeczkę. Mrugnęła przy tym oczkiem do Methrona. Zarumienił się.

- No przecież jest ognista - tym razem Darmir wzruszył ramionami i nałożył sobie chochlą owsianki do wyszczerbionej miski. - Ona sama jest ogniem, więc żar z paleniska nie jest jej straszny. No jedzcie - pogonił. - Bo czeka nas masa roboty.

Spojrzeli na niego w zaskoczeniu. Co ten dziadek znów wymyślił?

Już kończyli jeść, gdy wejście zasłonił wielki cień a po chwili na skalnej półce wylądował fioletowy smok. Elia usiadła cicho i miękko niczym kot, który właśnie wylizywał dłoń Methrona z resztek owsianki. Z braku miski jadła z jego garści, ale chłopakowi to nie przeszkadzało. Postanowił, że kupi miseczkę zwierzakowi, gdy będzie już w mieście. Po posiłku umył dłoń w zagłębieniu ściany gdzie cienkim strumieniem sączyła się woda. Pozostali zaś wyszli na zewnątrz. Młody łowca po chwili do nich dołączył. Z grzbietu smoka zręcznie zsunęła się Fiolet a zaraz za nią kolejna osoba.

- Jest już was pięcioro - mruknął Darmir cicho do Methrona, który stał obok. - To jest piąty - kiwnął głową w stronę króla, Ardana, który z radością w oczach obejmował swoją córkę Amare. - Obawiam się tylko, że on jeszcze nie wie, kim jest. Brakuje jeszcze jednej.

- Mmm - mruknął tylko łowca nie pytając skąd starzec wie, kto to ma być. - A jak już będzie to, co? - spytał, choć doskonale znał odpowiedź.

- Dobrze wiesz, co - mruknął starzec niewyraźnie gdyż zbliżała się do nich Fiolet.

- Masz dziadku tego swojego piątego - odezwała się z jakimś przekąsem. - Niby król a taki moron. Na piechotę by z zamku uciekał gdyby nie ja, daleko by chyba nie zaszedł z tymi małymi. A patrzy na mnie tak jakbym była puduchem. Jest coś do zjedzenia?

- Tak oczywiście. Choć to dam ci mioduszki.

- Nie trzeba, poradzę sobie sama - to mówiąc weszła do jaskini.

- Jacy mali? - zainteresował się Methron.

I zaraz uzyskał odpowiedź, gdy po chwili na skale wylądowało dwóch niedużych, zasapanych smoków. Usiedli na skale i ciężko oddychali.

- Co na Gorgona to jest? - zastanowił się zaskoczony Darmir. - Zresztą nie, nie chcę wiedzieć - wzdrygnął się i ruszył na spotkanie z królem, który nie mógł się nacieszyć spotkaniem z córką. Z obydwojga promieniowała niczym niezmącona radość i miłość tak wielka, że aż dawało się to odczuć. Stanął z boku i patrzył na ich szczęście z rozrzewnieniem. Nagle król i córka spojrzeli sobie prosto w oczy i wtedy to się stało. Jasność Świetlistego wyprysła z talizmanu smoka i objęła całą sylwetkę króla Ardana, który zdawał się płonąć niczym żywa pochodnia. Jego berło za pasem wystrzeliło ostrym błękitnym światłem w przestrzeń i z mocą pioruna uderzyło w odległą skałę. Ta zatrzęsła się i rozpękła na pół. Ardan zaś padł zemdlony.

* mioduszka podobna do naszej owsianki Jest ona uprawiana w dolinie rzeki Gasanny, ma wygląd wysokiej trawy o słodkich, miodowych nasionach. Ma miodowy smak i słodki aromat z nutą wanilii.

*kastardol - mała dzika świnka z długim rudym włosiem i czarnym ryjkiem oraz uszami. W chwilach zagrożenia wydaje bardzo donośne warczące odgłosy.

*puduch - powracający zza światów zmarły w pół fizycznej formie. Wygląda jakby był żywym człowiekiem, ale przez wszystko przenika i nic nie może zrobić mu krzywdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro