Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Łzy 17



  Spojrzała w okrutne gadzie oczy i zobaczyła w nich swoje odbicie. Na ciele czuła palący oddech śmierci i miała wrażenie, że to jej ostatnie chwile. Jej przyjaciółka ostatkiem sił próbowała utrzymać się na skrzydłach i jednocześnie obronić bezradną dziewczynę. Chlasnęła pazurami w znajdującego się tuż, tuż Smoka Powietrza i zadrapała jego pierś. Ten rykną z wściekłości i bólu. Z czterech ran sączyła się lśniąca czernią smocza krew.

- Doigrałaś się Zefiro - wysyczał smoczycy prosto w pysk zwężając oczy w wąskie szparki, po czym wyprostował się na całą swoją ogromną okazałość, wyglądając przy tym niczym ucieleśnienie diabelskiej wściekłości.


Był ogromny, o obsydianowej łusce na plecach, która przechodząc w stronę gadziego brzucha zmieniała odcień na coraz jaśniejszy, srebrzysto szary kolor. Silne, nietoperzowe, błoniaste skrzydła zdawały się być przeźroczyste i młóciły powietrze z taką siłą, że dmuchały zimnym powietrzem rozwiewając rozpuszczone włosy dziewczyny, która zadrżała z zimna.W tej samej chwili Amare poczuła chłodny dotyk na plecach, odruchowo obejrzała się do tyłu. Tuż za nią majaczył ciemny, wężowy kształt. To Maddar korzystając ze swoich zdolności wślizgiwał się na plecy jej przyjaciółki. Nie przybrał jeszcze właściwej postaci, był jedynie na razie swoim cieniem, który powoli nabierał ostrości i kształtu. Dziewczyna ogarnięta paniką zdała sobie sprawę, że to ich ostatnie chwile. Nagły gniew na samą siebie i te okrutne smoki oraz obawa o życie przyjaciółki spowodował, że ogarnęło ją dziwne uczucie mocy, buzującej tuż pod skórą niczym nasilający się ogień.

- Sta ad bestias! (Zostaw ją bestio!) - warknęła nie swoim głosem jednocześnie czując, że ogarnia ją przyjemne ciepło i wewnętrzny spokój.

Jej skóra zabłysła złociście a talizman wybuchł oślepiającym blaskiem tysiąca słońc. Cień z tyłu został zepchnięty w otchłań nocy i zamieniony w nieforemny obłok, w którym błyszczały zaskoczone, gadzie oczy. Orkanus zaś niemal znieruchomiał patrząc na niepozorną istotkę na grzbiecie srebrnego smoka. Miał przed sobą Smoczą Kapłankę i mimo swoich morderczych instynktów musiał się jej słuchać.

- Draco caeli Orkanos! Regina umbra Maddaro! Ut ego ad te relinquo! (Smoku powietrza Orkanosie! Królu Cieni Maddarze! Rozkazuję wam odejść!) - wykrzyknęła z mocą.

Na te słowa dał się słyszeć ryk wściekłości formującego się z mgły Maddara. Zupełnie nie po myśli mu było odlatywać z niczym i ugiąć się woli Kapłanki. Jednak tym razem musiał się jej posłuchać. Była silniejsza od niego. Orkanus sztywno skłonił głowę przed Amare, mimo iż to on w walce poniósł rany od pazurów Zefiry. Król Cieni tego nie zrobił. W jego gadzim sercu rosła chęć odwetu. Okrutne jaszczury odleciały. Z oddali dały się jeszcze słyszeć ryki wściekłości, ale dziewczyna nie miała teraz do tego głowy. Zefira ledwo machając skrzydłami podążała w stronę ziemi. Ciężko wylądowała szeroko rozpościerając skrzydła, które leżały teraz bezwładnie. Amare zsunęła się ze smoczego grzbietu i podbiegła do pyska przyjaciółki.

- Zefiro!

Na jej głos smoczyca ciężko otworzyła powieki.

- Dałaś im radę - odezwała się z trudem unosząc łeb do góry. - Jestem z ciebie dumna.

- To ty stawiłaś im pierwszy opór, bo ja byłam do niczego. Uratowałaś mi życie.

- Zrobiłabyś to samo - odparła słabnącym głosem.

- Zefiro, co się dzieje? Jesteś ranna?

- To nic takiego moja pani - zbagatelizowała. - To nic...- opuściła łeb na ziemię ciężko oddychając.

- Kłamiesz - odezwała się dziewczyna drżącymi ustami.

Wiedziła, że jest źle. Bardzo źle. Zamknęła oczy i wtargnęła w jaźń smoka. Czuła teraz każdy ból, jaki odczuwała jej przyjaciółka. Zefira miała parę niegroźnych zadrapań, naderwane skrzydło i palący, nieznośny ból w prawym boku. Wypływała z niego życiodajna krew i życie.

- Nie! - krzyknęła otwierając oczy. - Nie rób mi tego - niemal wyszeptała. - Nie zostawiaj mnie.

Smoczyca nie zareagowała. Amare poczuła w oczach łzy. Przez własną bezradność mogła stracić najlepszą przyjaciółkę i obrończynię. Nie mogła na to pozwolić. Z nagłą jasnością umysłu podeszła do rany na boku i położyła na niej dłoń. Po chwili pod wpływem jej dotyku skóra gada pod jej dłonią nabrała złotego koloru a rany zaczęły się zasklepiać. Złoty okrąg zaczął się powiększać niczym fala przypływu, aby w końcu okryć sobą całego smoka. Przez Zefirę przebiegł dziwny dreszcz i w chwilę potem uniosła łeb do góry.

- Amare? - odezwała się silnym głosem.

Dziewczyna ze łzami szczęścia w oczach podeszła do głowy przyjaciółki i z miłością pogłaskała ją po pysku.

- Dlaczego płaczesz?

- Ze szczęścia Zefiro, tak się bałam, że cię stracę - wyznała.

- Ale nie straciłaś, uratowałaś oddając swoją moc - odparła patrząc na nią mądrymi oczyma. - Jesteś prawdziwą Smoczą Kapłanką moja pani - pokłoniła się jej.

- Nie kłaniaj mi się i nie mów „moja pani". Nie jesteś moją niewolnicą tylko najlepszą przyjaciółką Zefiro. Lećmy już. Trzeba powstrzymać te bestie zanim zniszczą całe królestwo.

- Pewnie, bo my jesteśmy takie super bohaterki - roześmiała się smoczyca.

Wewnętrzny radar Zefiry skierował je w stronę miasta nad Zapomnianym Jeziorem. Niby wydawałoby się, że jest wszystko w porządku. Nic się nie paliło ani nie waliło a jednak w powietrzu dał się odczuć dziwny niepokój. Jednak, gdy zniżyły lot wszystko stało się jasne. Miasto spało nieświadome niebezpieczeństwa, jakie wśliznęło się podstępem w jego zawsze gościnne progi.

- Zefiro, co to jest?

Smoczyca w odpowiedzi tylko ciężko westchnęła.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro