Wyznania 7
Leciała na srebrzystym smoku, w oddali widziała palące się miasto, słyszała krzyki przerażonych a smok mówił głosem jej matki:
- Pamiętaj Amare póki wierzysz w siebie i przyjaciół, jest nadzieja, że zwyciężysz. Siła jest w twoim sercu.
Obudziła się zaskoczona, sen był bardzo realistyczny.
Jeszcze trochę zaspana siadła i przeciągnęła się leniwie. Czuła się bardzo dobrze a to tylko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi. Starzec widząc, że się obudziła podszedł do niej i usiadł na stojącym w pobliżu pieńku.
- Widzę, że już lepiej się czujesz – zagaił.
- Dużo lepiej – uśmiechnęła się do niego. – Bardzo dziękuję. A gdzie jest smok? – spytała nie widząc swojego strażnika.
- Zefira? Poleciała coś przegryźć. Smoki też muszą coś jeść – odparł a widząc przerażoną twarz dziewczyny roześmiał się i dodał. – Ona naprawdę nie jada ludzi. W lesie są inne dzikie zwierzęta, a w rzece ryby, które stanowią jej przysmak.
Amare od razu przypomniała sobie griseocata, jakiego spotkała wczoraj podczas ucieczki. Na takie zwierzęta smoczyca mogłaby polować.
- Czy coś się stało moje dziecko? – spytał mężczyzna z niepokojem widząc, że dziewczyna zbladła. – Czy mogę ci jakoś pomóc?
Martwił się o nią, dawno nikt nie okazał jej tyle czułości, co ten starzec. Z żalu nad sobą i pod wpływem skrajnych emocji dziewczyna się rozpłakała. Mężczyzna niezgrabnie przytulił ją do siebie i pozwolił się wypłakać. Nie wiedział jak postępować z rozżalonymi nastolatkami.
- Przepraszam – odezwała się w końcu – nie powinnam była się rozklejać. Ale ty jesteś taki dobry – spojrzała mu w oczy i opowiedziała o swojej ucieczce z zamku, jak przez przypadek podsłuchała rozmowę macochy ze swoją córką, że jest przeszkodą w drodze na tron i postanowiły się jej pozbyć, karząc straży zabić czarownicę.
- Królowa chce, aby na tronie zasiadła jej córka Zuela, ale ona jest niedobra dla ludzi i zwierząt a służących traktuje jak podrzędny gatunek. Obydwie źle traktują ludzi.
- A co na to twój ojciec – spytał ostrożnie, podając jej kawałek czystej szmatki, aby obtarła nos.
- Cóż on może? W tej chwili w ogóle go nie ma, bo wyjechał. Tata zresztą jest pod wpływem Zeneke. Kocha ją do szaleństwa i nie widzi w niej nic złego – dodała dziewczyna z goryczą.
Na dźwięk tego imienia smoczyca, która przyleciała już jakiś czas temu i bezczelnie podsłuchiwała, zasyczała i wsadziła łeb w wejście do jaskini.
- Zeneke jest czarownicą.
Obydwoje spojrzeli na nią z zaskoczeniem a dziewczyna na jej słowa zbladła.
- A jej ukochana córeczka też jest wiedźmą – dodała Zefira. – To Zeneke sprowadziła smo... - przerwała gdyż przyjaciel spojrzał na nią wymownie. Ileż razy się jej czepiał, że ma za długi język? Chyba miał rację. Smoczyca postanowiła zmienić temat.
- Przyniosłam coś dla ciebie moja pani – zwróciła się do dziewczyny i wsunęła do jaskini dwa pazury, z których zwisał luźny materiał.
Amare wzięła go do ręki. Była to prosta suknia w bladoniebieskim kolorze.
- Ukradłaś ubranie jakiejś wieśniaczce? – oburzył się mężczyzna. – Zefiro jak mogłaś?
- Oj tam, oj tam – mruknęła smoczyca opuszczając oczy w dół. – Nie czepiaj się Darmirze. W czymś dziewczyna musi chodzić. Poza tym chyba mamy inne zmartwienia – spojrzała na przyjaciela a ten lekko pokiwał głową. Musieli porozmawiać na osobności.
-To może się przebierz moje dziecko a my tymczasem poczekamy na zewnątrz – odezwał się starzec.
- Nie jestem już dzieckiem – tupnęła nogą ze złością. – Nie życzę sobie, aby tak na mnie mówiono. Nazywam się Amare.
Spojrzeli na nią w zaskoczeniu, łagodne dziewczątko pokazało pazurki.
- Amare znaczy kochająca – mrukną Darmir pod nosem. – Ciekawe imię. Dobrze, więc Amare – zwrócił się do nastolatki. – Obmyj się i przebierz a potem porozmawiamy.
- No dobrze – zgodziła się dziewczyna z westchnieniem.
Mężczyzna wyszedł z jaskini i odruchowo zmrużył oczy widząc jaskrawo wschodzące słońce, które już w prawie całej swojej okazałości wznosiło się nad szczytami gór Accenderet. Wydawało się, że jest płonącą kulą nabitą na wierzchołki skał. Jego promienie odbijały się od górskich grani, które zdawały się płonąć. W dolinach unosił się poranny opar, wydający się kłębić niczym mlecznobiałe, puchate chmury. Jakiś ptak krzyknął w oddali przerywając ciszę poranka. Darmir przez chwilę patrzył na surowy, górski krajobraz i ciężko westchnął. Zdaje się, że upragniony spokój, jaki do tej pory wiódł w swojej samotni właśnie diabli wzięli. Usiadł na leżącym nieopodal głazie narzutowym i spojrzał na stojącą smoczycę.
- Coś dużo wiesz o naszej królowej – zagaił rozmowę.
- Lata się tu i ówdzie to się wie – Zefira zbagatelizowała sprawę.
Przyjaciel spojrzał na nią bystrze i z lekką naganą.
- W porządku – zrezygnowana przestała udawać głupią. Ułożyła się tak, że jej oczy znalazły się naprzeciw rozmówcy. – Oczywiście już wszyscy wiedzą, że w górach pojawiły się smoki. Ale tylko ja wiem, że nie zjawiły się tu od tak sobie. Bestie te pojawiły się w ślad za paniami Dimorti, które zamieszkały na zamku po ślubie króla Ardana Draconis z Zeneke Dimorti. To ona i jej córka Zuela sprowadziły te gady z nie wiadomo, jakiego powodu. Początkowo potwory te trzymały się z daleka, ale teraz robią się coraz śmielsze i zbliżają się do ludzkich zabudowań. Porywają bydło i drób, a czasami nawet ludzi. Boję się, co będzie dalej.
- A ty wiesz, że są czarownicami, bo... - Darmir zawiesił głos i spojrzał na nią uważnie.
- Mam na zamku wyjątkową przyjaciółkę, która wie niemal wszystko. To ona... - Zefira przerwała gdyż jej sokole oko zobaczyło coś zaskakującego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro