Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wieczny Ogień 23



  Smok, starzec i łowca na widok jasności pochłaniającej Amare zamarli w bezruchu i stali tak dobrą chwilę nic nie mówiąc. Ciszę przerwał osłupiały Darmir.

- To Świetlisty - wykrztusił wreszcie nadal patrząc na jasne kręgi w miejscu gdzie zniknęła dziewczyna.

Na jego słowa Zefira oderwała nieobecny wzrok od złocistej poświaty i spojrzała na swoich towarzyszy. Czuła się jakoś dziwnie. Chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała.

- Świetlisty - wymamrotał pod nosem Dargon. - Pierwszy z Pierwszych. Ogień życia - wzrok miał mętny i dziwnie rozmarzony.

Nigdy w życiu nie spodziewał się, że będzie miał okazję zobaczyć chwałę najwyższego. Widok był straszny, ale i fascynujący za razem. Jedna wielka pulsująca kula kosmicznej energii rozchodząca się od środka niczym kręgi na wodzie, gdy rzuci się w nią kamień. Natomiast po dziewczynie, która jeszcze chwilę temu tam stała nie było ani śladu. Nagle zuchwała myśl przyszła mu do głowy. Jeszcze nikt nigdy nie był tak blisko boskiej mocy. On był pierwszy i postanowił to wykorzystać. Jak bowiem mówi legenda, broń zahartowana w bożym ogniu dawała niezwyciężoność i była najstraszniejszą z broni. Dargon nie mógł przepuścić takiej okazji. To nic, że jasność go oślepiała i onieśmielała. Raz się żyje, pomyślał i korzystając z tego, że nikt na niego nie patrzy przemkną w cieniu skały i zbliżył do źródła mocy. Zefira patrząc z dziwną miną na Darmira nie zwracała na niego uwagi. Istotnie starzec robił coś bardzo osobliwego. Miał zamknięte oczy i wyglądał tak jakby się modlił trzymając w dłoni przed sobą swój kostur, który promieniował błękitnym światłem. Łowca jednak nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy zajęty realizacją swojego planu. Już był na wyciagnięcie sztychu, gdy poczuł pod nogami ruchomą przeszkodę. To był kot Amare, który przyplątał mu się pod nogi.

- Psik - syknął cicho, ale kotka nie usłuchała dalej kręcąc się koło jego nóg i nie dając mu się ruszyć.

- Poszła stąd cholero - wymruczał do siebie pod nosem, aby pozostali go nie usłyszeli.

Kotek jednak nie zamierzał go słuchać. Zniecierpliwiony chciał przesunąć go nogą i sięgnąć po magiczny ogień. Simi jednak nie dała się odgonić. Rozeźlony na kicię Dargon kopną ją w bok i zrobił krok do przodu. Jeszcze jeden i dokona niemożliwego. Wyciągną kris do przodu i już niemal dotykał boskiej potęgi, gdy coś ogromnego skoczyło na niego z boku i zbiło go z nóg. Ogromny ciężar przygniótł go do ziemi a paszcza pełna ostrych zębów zbliżyła się do jego twarzy. Wystraszony łowca zobaczył nad sobą ogromną kocicę, kropka w kropkę podobną do Simi. Przez przerażony umysł przebiegła mu myśl niczym błyskawica, że to dzika matka małego kociaka. Mści się za swoje kopnięte maleństwo. Z gardła bestii dał się słyszeć wściekły warkot a ostre zęby błyskały mu tuż nad oczyma. Mężczyzna poczuł, że ktoś zabiera mu broń z ręki.

- Zabierzcie ją ode mnie - zażądał. - Ona mnie zabije.

- Duchy opiekuńcze nie zabijają - dał się słyszeć głos Darmira. - Simi daj spokój temu łobuzowi, chyba nie ma już żadnej broni i jest niegroźny.

Kocica posłusznie zeszła ze swojej ofiary i grzecznie usiadła obok starca.

Myśliwy wstał i ze złością spojrzał na ogromnego kota. Ten potwór to ta malutka Simi? Nie wierzył dopóki nie przypomniał sobie, że duchy opiekuńcze w razie zagrożenia ich właścicieli odzyskują swoją prawdziwą postać i stają do walki w ich obronie. Kotka była opiekunką Amare i patrzyła teraz na niego wściekłymi oczyma.

- Nie chciałem zrobić krzywdy dziewczynie - zaczął się usprawiedliwiać widząc jak Zefira zniża do niego swój okropny łeb.

- Nic? - wysyczała. - To, dlaczego chciałeś tam wejść z bronią w ręku? - spytała pokazując głową w stronę jasności.

Wiedział, że jest zła, więc w obronnym geście podniósł dłonie do góry.

- Ej, to nie tak smoku - chciał się usprawiedliwić. - Ja wcale nie chciałem tam wejść. Chciałem tylko zanurzyć sztylet w magicznym ogniu - zanim zdążył pomyśleć, co mówi zrozumiał, że zrobił błąd.

Ślepia smoka zmrużyły się ze złością.

- A po co ci broń hartowana w najsilniejszym źródle światła? - spytała z wściekłością. - Chcesz być niezwyciężonym łowcą?

- Kadakesssja! - Dargon w odpowiedzi wysyczał dziwne słowo a na policzku pojawiła się żarząca na czarno pionowa blizna. - Moi pradziadowie walczyli z wami podczas wojen. I żadna ze smoczych bestii nie okazała litości ludziom. Ja też wam jej nie okażę.

Smoczyca ryknęła tak głośno, że mężczyźnie zatkało w uszach.

- Wiem, kim jesteś oprawco - wysyczała w smoczym - I nie pozwolę abyś mieczem światła zabijał dzieci mroku i dnia.

Pochyliła się jeszcze niżej w jego stronę jakby chciała odgryźć mu głowę.

Zadziałał odruchowo. Wyciągną czakram i rzucił w stronę smoczej piersi. Groźna broń jednak nie sięgnęła celu. Nadal przeistoczona Simi podskoczyła i złapała broń niczym pies frisbi. Nic sobie przy tym nie zrobiła, gdyż broń na smoki nie działa na duchy opiekuńcze.

Czakram jest to broń w kształcie spłaszczonego i ostrego po brzegach dysku ozdobiona napisami w obcym języku i naciętą w czterech miejscach nasączonych trucizną. Przecina skórę gada i dostarcza do jego krwi dawkę trucizny. Smok zostaje nią sparaliżowany i nie może się bronić, gdy łowca podchodzi do niego i silnym ruchem dobija zwierze. Nie zawsze mu się to udaje za pierwszym razem, więc stworzenie bardzo cierpi zanim zdechnie.

Zefira ze złością puściła dym nosem, od którego łowca niemal oślepł i zaniósł się kaszlem. Jednym okrutnym pazurem zahaczyła z tyłu za ubranie mężczyzny i uniosła go do góry. Mężczyzna zemdlał.

Gdy odzyskał przytomność zobaczył daleko w dole kamienne klify i ostro spadający w dół wodospad. Wisiał za pasek od spodni na konarze drzewa powyginanego przez górskie wiatry. Zakręciło mu się w głowie. Zamkną oczy i starał się uspokoić, chociaż serce w piersiach biło niczym szalone. Kiedy usłyszał łopot ogromnych skrzydeł powoli otworzył oczy. Na przeciw niego unosiła się Zefira.

- No i co? Groźny łowca bez swojej broni wcale nie jest groźny - zadrwiła złośliwie

- Zabierz mnie stąd! - zażądał wściekle.

Pogroziła mu pazurem.

- Jeszcze się czegoś nie nauczyłeś Dargonie? Nie żądamy i nie wydajemy rozkazów. Jesteś na mojej łasce i nie masz żadnych praw. Grzecznie proszę, bo zostawię cię na resztę dnia i nocy.

- Wypuść mnie stąd a obiecam, że nigdy cię nie zabiję - odezwał się zaciskając oczy, od wysokości miał zawroty głowy.

Zefira prychnęła śmiechem, machnęła skrzydłami rozwiewając mu włosy i odleciała mrucząc do siebie pod nosem:

- Co za moron.

- Wracaj! - wrzasną za nią. - Wracaj, nie zostawiaj mnie tu! Wracaj! Cholerny smok - zaklął do siebie pod nosem, gdy nagle gałąź, na której wisiał zatrzeszczała niepokojąco a Dargonowi ze strachu pociemniało przed oczami. Zrobił by wszystko, aby go stąd zabrano.

- Przepraszam! - rykną ile sił w płucach aż echo poszło po górach. - Słyszysz?! Przepraszam wielmożnego smoka!

Na jego słowa Zefira zawróciła i spojrzała na niego z rozbawieniem.

- Przepraszam - powtórzył cicho gdyż zachrypł od wrzasków. - Już będę dla ciebie miły tylko mnie stąd zabierz - westchnął ciężko.

- Dobrze - zgodziła się podlatując blisko i patrząc mu w oczy. - Ale złożysz smoczą przysięgę.

Pokręcił głową. Nie mógł tego zrobić. Nie on. Smoczyca prychnęła i chciała odlecieć.

- Dobrze. Złożę przysięgę - westchnął ciężko z rezygnacją.

Zrobił by wszystko, aby już tu nie wisieć. Podleciała do niego i delikatnym ruchem pazura rozcięła mu skórę na policzku. Skrzywił się z bólu i odrazy do samego siebie, gdy jego krew skapywała na łapę stworzenia. Westchną ponownie i słabym, ale wyraźnym głosem złożył przysięgę.

- Ja Dargon Venatu składam przysięgę Świetlistego, wyrzekając się Ciemnego. Obietnicę krwią pieczętuję i solennie obiecuję stać się lepszym Świetlistym a nie mrocznym Cienistym. Wyrzekam się ciemnych braci. Niech mnie Świetlisty prowadzi. Niech się stanie.

Gdy skończył mówić jego krew na łapie smoka zamieniła się w jasną kulę, która wybuchła oślepiającym ogniem i łuną światła wzbiła się do nieba. W tym samym czasie jego czarna blizna na twarzy zabłysła złociście i zapiekła tak jakby przypalano go ogniem. Zacisną zęby a po chwili ból znikną zaś blizna ukryła się ponownie pod skórą.

- Przysięgę przyjęła smoczyca Zefira - odezwała się głośno a pod nosem coś sobie dopowiedziała, czego Dargon już nie słyszał.

Niedługo potem niedoszły super łowca leciał na gadzie w stronę Skały Przeznaczenia szczęśliwy jak nigdy dotąd, że pod sobą ma smoka a anie górską przepaść.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro