Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

W bezpiecznym miejscu - 6


  Ranek po deszczowej nocy nastał pogodny i rześki. Słońce nieśmiało wznosiło się nad góry. Dziewczyna powoli otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że nie wie gdzie jest. Skalana grota, w której się znajdowała była wyjątkowo obszerna i urządzona tak jakby ktoś tu mieszkał. Pod jedną ze skalnych ścian stały drewniane półki wypełnione słoiczkami, buteleczkami i nie wiadomo, czym jeszcze. Z suszących się u sufitu ziół unosił się delikatny zapach, który wpływał kojąco na poobijaną i podrapaną uciekinierkę. Przy drewnianym stole stało jedno krzesło a na środku jaskini znajdowało się palenisko, nad którym wisiał saganek. Wydobywał się z niego apetyczny zapach. Natomiast w wejściu do jaskini widać było ogromny łeb srebrzystego smoka i parę błyszczących zielonych ślepi, wpatrujących się w sponiewiaraną postać nastolatki. Ta w strachu szeroko otworzyła oczy i wyciągnęła do przodu dłoń jakby się chciała bronić.

- Spokojnie – odezwał się do niej smok kobiecym głosem. – Nie zrobię ci krzywdy.

- Smoki są złe – wyszeptała dziewczyna ze strachem. – Zabijają zwierzęta i ludzi.

- Kto ci naopowiadał takich bzdur moja droga? Nie zabiłam jeszcze żadnego człowieka. To raczej ludzie polowali na mnie.

- To jak widać im się nie udało – Amare odezwała się  sama do siebie, ale potwór miał dobry słuch.

- Na szczęście dla mnie – roześmiała się smoczyca ciepło.

Królewnie nie wiadomo, dlaczego ten śmiech skojarzył się z dawno nieżyjącą matką. Z niedowierzeniem spojrzała na gada, nie wiedziała, co o nim myśleć. Smoczyca delikatnie przekręciła łeb i z uwagą spojrzała na nastolatkę, która jak na swój wiek miała wyjątkowo dorosłe spojrzenie.

- Jak się tu znalazłam? – spytała próbując wstać z leża, ale zakręciło jej się w głowie i z powrotem  na nie opadła.

- Moja droga leż spokojnie, na wyjaśnienia jeszcze przyjdzie czas, gdy tylko poczujesz się lepiej.

Amare nie protestowała, nie miała siły i wszystko ją bolało.

- Zefiro weźże się przesuń – dał się słyszeć starczy głos. – Tak wsadziłaś swój wielki łeb w przejście, że mysz się nie przeciśnie – utyskiwał.

- Przestań się dziadkutak rozpychać i marudzić - mruknęła na niego ustępując mu miejsca. - Naszapanienka się obudziła - kiwnęła łbem w stronę dziewczyny.

Oczom dziewczyny ukazał się stary, brodaty mężczyzna, któremu siwa broda sięgała niemal do pasa a długie włosy wystawały spod spiczastej, szarej czapki. Ubrany w obszerną, szatę przewiązaną sznurem przywodził jej na myśl mnichów ze Słonecznego Monasteru. Nie mniejnie był mnichem a pustelnikiem zamieszkującym samotnie jaskinię w górach. Jego nos był długi i haczykowaty zaś bystre, niebieskie oczy otoczone siateczką zmarszczek. Twarz starca była ogorzała od słońca i wiatru. W sękatej dłoni trzymał wysoki, zakrzywiony u góry kostur.

- To dobrze, że się obudziła – ucieszył się i odstawił kostur pod ścianę, po czym do niej podszedł. – A jak się czuje?

- Fatalnie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – I chciałabym wiedzieć... - nie dokończyła gdyż mężczyzna jej przerwał.

- Wobec tego odpoczywaj moje dziecko a ja dam ci coś, co uśmierzy twój ból.

Podszedł do półek, wziął z nich jakiś flakonik wypełniony fioletową cieczą i podał go dziewczynie. Wzięła go do dłoni z nieufnością, ale wypiła, chciała się poczuć lepiej i dowiedzieć w końcu jak się tu znalazła, kim jest pustelnik oraz jego smok. Miała bowiem wrażenie, że tego gada już gdzieś widziała. Wypiła podany płyn a po chwili rzeczywiście poczuła się lepiej i ku swojemu zaskoczeniu zapadła w dziwny sen.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro