W bezpiecznym miejscu - 6
Ranek po deszczowej nocy nastał pogodny i rześki. Słońce nieśmiało wznosiło się nad góry. Dziewczyna powoli otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że nie wie gdzie jest. Skalana grota, w której się znajdowała była wyjątkowo obszerna i urządzona tak jakby ktoś tu mieszkał. Pod jedną ze skalnych ścian stały drewniane półki wypełnione słoiczkami, buteleczkami i nie wiadomo, czym jeszcze. Z suszących się u sufitu ziół unosił się delikatny zapach, który wpływał kojąco na poobijaną i podrapaną uciekinierkę. Przy drewnianym stole stało jedno krzesło a na środku jaskini znajdowało się palenisko, nad którym wisiał saganek. Wydobywał się z niego apetyczny zapach. Natomiast w wejściu do jaskini widać było ogromny łeb srebrzystego smoka i parę błyszczących zielonych ślepi, wpatrujących się w sponiewiaraną postać nastolatki. Ta w strachu szeroko otworzyła oczy i wyciągnęła do przodu dłoń jakby się chciała bronić.
- Spokojnie – odezwał się do niej smok kobiecym głosem. – Nie zrobię ci krzywdy.
- Smoki są złe – wyszeptała dziewczyna ze strachem. – Zabijają zwierzęta i ludzi.
- Kto ci naopowiadał takich bzdur moja droga? Nie zabiłam jeszcze żadnego człowieka. To raczej ludzie polowali na mnie.
- To jak widać im się nie udało – Amare odezwała się sama do siebie, ale potwór miał dobry słuch.
- Na szczęście dla mnie – roześmiała się smoczyca ciepło.
Królewnie nie wiadomo, dlaczego ten śmiech skojarzył się z dawno nieżyjącą matką. Z niedowierzeniem spojrzała na gada, nie wiedziała, co o nim myśleć. Smoczyca delikatnie przekręciła łeb i z uwagą spojrzała na nastolatkę, która jak na swój wiek miała wyjątkowo dorosłe spojrzenie.
- Jak się tu znalazłam? – spytała próbując wstać z leża, ale zakręciło jej się w głowie i z powrotem na nie opadła.
- Moja droga leż spokojnie, na wyjaśnienia jeszcze przyjdzie czas, gdy tylko poczujesz się lepiej.
Amare nie protestowała, nie miała siły i wszystko ją bolało.
- Zefiro weźże się przesuń – dał się słyszeć starczy głos. – Tak wsadziłaś swój wielki łeb w przejście, że mysz się nie przeciśnie – utyskiwał.
- Przestań się dziadkutak rozpychać i marudzić - mruknęła na niego ustępując mu miejsca. - Naszapanienka się obudziła - kiwnęła łbem w stronę dziewczyny.
Oczom dziewczyny ukazał się stary, brodaty mężczyzna, któremu siwa broda sięgała niemal do pasa a długie włosy wystawały spod spiczastej, szarej czapki. Ubrany w obszerną, szatę przewiązaną sznurem przywodził jej na myśl mnichów ze Słonecznego Monasteru. Nie mniejnie był mnichem a pustelnikiem zamieszkującym samotnie jaskinię w górach. Jego nos był długi i haczykowaty zaś bystre, niebieskie oczy otoczone siateczką zmarszczek. Twarz starca była ogorzała od słońca i wiatru. W sękatej dłoni trzymał wysoki, zakrzywiony u góry kostur.
- To dobrze, że się obudziła – ucieszył się i odstawił kostur pod ścianę, po czym do niej podszedł. – A jak się czuje?
- Fatalnie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – I chciałabym wiedzieć... - nie dokończyła gdyż mężczyzna jej przerwał.
- Wobec tego odpoczywaj moje dziecko a ja dam ci coś, co uśmierzy twój ból.
Podszedł do półek, wziął z nich jakiś flakonik wypełniony fioletową cieczą i podał go dziewczynie. Wzięła go do dłoni z nieufnością, ale wypiła, chciała się poczuć lepiej i dowiedzieć w końcu jak się tu znalazła, kim jest pustelnik oraz jego smok. Miała bowiem wrażenie, że tego gada już gdzieś widziała. Wypiła podany płyn a po chwili rzeczywiście poczuła się lepiej i ku swojemu zaskoczeniu zapadła w dziwny sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro