Schaszibi Draconis 44
Fiolet otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą przejrzyście lazurowy kolor nieba. Na jego tle swoją ciemną strukturą, odcinał się masyw grafitowej skały, u której podnóża leżała. Z tej pozycji góra wydawała się nie mieć końca. Jej zwieńczeniem był nieruchomy niczym posąg ciemnofioletowy smok.
Kobieta przez chwilę leżała nieruchomo, po czym powoli usiadła. Potarła dłonią oczy, które jeszcze trochę ją szczypały. Czuła lekkie mdłości. Opuściła głowę między kolana i zaczęła głęboko oddychać.
- Bulwanać - zaklęła. - Nogi z dupy powyrywam - mruknęła do siebie mając na myśli smoka, który ją zagazował. Po chwili poczuła ruch koło siebie. To była czarnowłosa Amare.
- Jak się czujesz - spytała ją teraz.
- Jak po smoczej niestrawności - mruknęła. Podniosła głowę do góry. - Gdzie są wszyscy? - spytała.
- Polecieli walczyć - odparła z jakąś goryczą.
- Bez nas? - spytała ze złością.
Nie mieściło jej się w głowie, że odlecieli a ich zostawili. Powinni wszyscy trzymać się razem a nie każdy sobie robi, co chce. Nie omieszkała powiedzieć tego dziewczynie.
- Ależ Zefira doskonale wie, co robi - Amare stanęła w obronie przyjaciółki.
- Nie wydaje mi się - z przekąsem stwierdziła Fiolet. - Co może wiedzieć o wojnie z okropnymi bestiami Bogini Światła? Czy ona kiedykolwiek walczyła? To tylko głupia, przemądrzała Świetlista.
- Jak śmiesz tak o niej mówić! - zdenerwowała się jej rozmówczyni zaciskając dłonie w pięści. - Nic o niej nie wiesz. To fantastyczna...
Kobieta nie dała jej dokończyć zrywając się na równe nogi.
- Ta twoja bogini wcale nie jest taka fantastyczna. To zarozumiała i pewna siebie moronka. Myśli sobie, że niby, kim jest, aby czegokolwiek mi zabraniać?
- Przestań obrażać Zefirę! - Amare podniosła głos.
- Co się tu dzieje? - dał się słyszeć ostry głos Ardana, który właśnie do nich podszedł. - Dlaczego się kłócicie?
- Ona obraża Zefirę - córka odwróciła się w jego stronę. - A ja nie pozwolę, aby ktokolwiek obrażał moją przyjaciółkę.
- Ładna mi przyjaciółka, skoro zostawia cię nie zabierając ze sobą - sarknęła ze złością Fiolet. Odrzuciła do tyłu gruby warkocz czarnych włosów, wpadających w odcień głębokiego fioletu. Pobłyskiwało w nich pasmo srebrnych włosów.
- Widocznie miała powody, aby zostawić tu kapłankę. I przestań już Cienista rzucać się niczym wesz na grzebieniu - gniewnie odezwał się były król.
Na jego słowa kobieta ze złości zacisnęła zęby. Dlaczego wszyscy tak się jej czepiają zamiast tępić potwory, które zaatakowały ich krainę? Już chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła gdyż tuż przy nich wylądowały dwa nieduże smoki. Od razu skierowała swój gniew na Stinkera.
- Ty przerośnięta jaszczurko! - warknęła na niego. - Ty mały śmierdzielu! Jak mogłeś mnie tak zasmrodzić ty pomyłko natury?!
Stinki nic nie powiedział zaskoczony nagłym wybuchem Fiolet, ale jego kumpel stanął naprzeciw rozgniewanej łowczyni.
- Nie obrażaj mojego przyjaciela - odezwał się lodowato. - Nie pozwolę na to. I co z tego, że jesteś nieustraszoną wojowniczką - wzruszył lekceważąco ramionami. - Ja się ciebie nie boję ty Cienista głupoto.
- Ty gryzoniu kotowaty, nie pozawalaj sobie! - warknęła na niego.
- Dość tego - Stinker przepchał się do przodu. - Mnie możesz nazwać śmierdzielem i się nie obrażę, bo w końcu tak się nazywam, ale od Jadka to się odczep, bo kotem to on nie jest, wasza pyskatość. I przestań się tak nadymać, bo będziesz zaraz wyglądać jak fioletowa purchawka - to mówiąc jego głowa przybrała kształt ogromnej purchawki.
Na tę wyraźną obelgę, kobieta groźnie zmrużyła oczy i położyła dłoń na głowicy miecza.
- No i nie mówię, że się nadyma - stwierdził Stinker. - A jeszcze zaraz to sfioletowieje. Właściwie to już jest fioletowa - spojrzał na jej twarz, która ze złości rzeczywiście zmieniła kolor. - Uważaj paniusiu, bo zaraz pękniesz - pokręcił łbem. - A wtedy będzie pełno wkoło fioletowego mózgu.
- Coś ty - Jadek wszedł mu w słowo, stając koło niego. - Nic nie będzie, bo nasza nabzdyczona wysokość nie posiada mózgu. Ty wyobrażasz sobie widok pękającej pustki? - zrobił myślącą minę.
- Przestańcie! - łowczyni odezwała się przez zaciśnięte ze złości zęby. - I nie mam pustki w głowie.
Król z córką, mało nie pękli ze śmiechu słysząc tę wymianę zdań. Małe smoki najwyraźniej naigrywały się z kobiety. Nikt jakoś nie zauważył, że za ich plecami stoi Darmir patrzący się na wszystko z nieodgadnioną miną. Zauważyła go w końcu wnuczka.
- Dziadku, powiedz im, aby przestali!
- Cóż ja mogę moja droga - wzruszył ramionami. - Cóż ja mogę. Ale sama przyznaj, że nie byłaś dla nich miła.
- No nie była - poparł go Ardan momentalnie poważniejąc. Nie podobała mu się postawa kobiety, którą poznał dawno temu w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Ona zaś jakby go nie pamiętała.
- A jaka miałam być, gdy ten - kiwnęła głową na Stinkera - chuchnął mi takim smrodem, że aż zemdlałam? Chyba nie uważacie, że powinnam mu dziękować.
Nikt jej nie odpowiedział.
- Chciałam iść walczyć a nie siedzieć tu bezczynnie i bąki zbijać. To przez tę głupią Zefirę tu zostałam, bo nie chciała abym poszła wojować ze smokami. Co ona może wiedzieć o walce z Cienistymi? - wzruszyła lekceważąco ramionami.
- To ja byłam szkolona do walki z nimi. To ja wiem o nich najwięcej i powinnam teraz walczyć a nie słuchać obelg tych smarkaczy.
- Dość - Darmir jak nigdy dotąd podniósł na nią głos. - Fiolet ani słowa więcej. Zefira miała rację, nie możesz walczyć dopóki nie pozbędziesz się gniewu. W tej chwili stanowisz najsłabsze ogniwo w naszej grupie.
- Właśnie - Stinker potakująco pokiwał głową. - Poza tym to nie Bogini Światłości kazała nam ciebie pilnować i nie pozwolić odejść, tylko Elia.
- Co? - kobietę zatkało. - Dlaczego jeszcze i ty przeciwko mnie?! - krzyknęła w górę.
W odpowiedzi, smoczyca sfrunęła i stanęła naprzeciwko swojej pani.
- Nie jestem przeciwko tobie moja droga - mruknęła łagodnie pochylając się w jej stronę. - Tylko wiem, jaka jesteś porywcza. Dlatego boję się abyś w przypływie szaleństwa nie zrobiła czegoś głupiego.
- Święte słowa - zgodził się z nią Darmir. Nagle drgnął, gdy coś zimnego dotknęło go w kark. Obejrzał się do tyłu. Za nim oko w oko leżał grafitowy smok. No dziadku, zbieramy się przekazał mu mentalnie.
Ja ci dam dziadku obruszył się w myślach. Ale masz rację, zbieramy się.
- Dlatego moja droga Fiolet kazałam małym aby mieli na ciebie uważanie. Spisali się doskonale - puściła oczko do Stinkera. - I uważam, że powinnaś ich przeprosić.
- Ugh - kobieta ciężko wypuściła powietrze. - Coście się tak na mnie uparli?
- Tak ci ciężko moja wnuczko powiedzieć przepraszam?
- Przepraszam - zwróciła się w stronę niedużych smoków. - Nie powinnam była.
- Dobra fioletowa, nie ma sprawy - Stinker machnął łapą. - Ja się nie gniewam. Mam tylko nadzieję, że twój miecz jest tak samo ostry jak twój język - pokazał pazurem jej miecz, na którym trzymała dłoń. - Bo będziesz musiała się wykazać, gdy nadejdzie twoja kolej w...
Jadek mocno stuknął go w bok.
- Cicho bądź paplo jedna.
Stinki zamilkł pod wpływem słów przyjaciela i groźnego spojrzenia Darmira.
- Ja nic nie mówiłem - mruknął pod nosem, pociągnął przyjaciela za łapę, po czym odlecieli na niewielki skalny występ znajdujący się w połowie drogi do wierzchołka skały. Siedli na nim i gadając machali łapami niczym małe dzieci nogami.
- O co mu chodziło? - spytała łowczyni uważnie patrząc na swojego dziadka. Ten jednak nie odpowiedział wzruszył tylko ramionami w geście, że on nic nie wie.
- Dziadku? - podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.
- No wiesz kwiatuszku, muszę już lecieć - odparł na to. Pospiesznie wdrapał się na smoka, który na niego czekał. - No trzymajcie się dzieciaki i nie narozrabiajcie pod moją nieobecność - co powiedziawszy odleciał.
- Nie, no! - krzyknęła z frustracją. - Wszyscy lecą walczyć a mnie się tu trzyma niczym niewolnika. - Elia lećmy - spojrzała na smoczycę. Ona jednak tylko przecząco pokręciła głową. W oczach miała smutek, ale nie zamierzała ustąpić swojej pani.
- Ja też nie poszłam walczyć, ale jakoś się nie buntuję - sucho zauważyła Amare, rzucając gniewne spojrzenie ojcu - Zostałam tylko, dlatego że tata mi zabronił. Ale skoro już został, to niech sobie teraz sam ciebie pilnuje.
Uniosła dumnie głowę do góry i chciała odejść. Fiolet zastąpiła jej drogę.
- To nie moja wina, że nie pozwolono ci przyłączyć do walczących - odezwała się głośno i dobitnie. - I nie moja, że zemdlałam, i musiałaś zostać. Wcale nie chciałam tu być, więc nie miej do mnie o nic pretensji.
Nastolatka obrzuciła ją chłodnym wzrokiem, po czym odeszła a za nią podążyła Elia.
- Brawo Fioletko - odezwał się do niej Ardan z nutą sarkazmu w głosie. - Ty to masz to podejście do ludzi.
- Nie mów tak do mnie - niemal warknęła. - Nie życzę sobie abyś tak do mnie mówił.
- To może powinienem mówić ci Schaszibi (czyt. Saszibi)? - spytał patrząc jej prosto w oczy.
Spojrzała na z ogromnym zaskoczeniem. Skąd on wiedział jak nazywano ją dobrych kilkanaście lat temu?
- Nie pamiętasz mnie - bardziej stwierdził niż spytał. - Ale ja ciebie tak. To ty przyszłaś do zamku i powiedziałaś, że moja żona nie żyje. Pamiętam to do tej pory - spojrzał na nią twardo. - Byłaś brudna, obszarpana, w ranach i z tym mieczem w dłoni - kiwnął głową. - Na sobie miałaś krew potworów. Zaś twoje oczy nie wyrażały absolutnie nic. Jakby to, co widziałaś nie zrobiło na tobie najmniejszego wrażenia. Nigdy nie zapomnę tamtej chwili. Czułem się tak jakbyś wyrwała mi serce z piersi. A ty powiedziałaś to takim zobojętniałym głosem, jakby śmierć królowej nic cię nie obeszła. To było okropne patrzeć w nieczułe oczy młodziutkiej dziewczyny. Potem zwyczajnie odeszłaś, obrzuciwszy mnie przedtem pogardliwym wzrokiem.
Fiolet na jego słowa szeroko otworzyła oczy. Wszystko to, co działo się wtedy pamiętała jak przez mgłę. Nie chciała pamiętać tego wszystkiego, co się wtedy wydarzyło. Chciała się odciąć od tamtych wydarzeń, kiedy to absolutnie nie zależało jej na życiu. Nic ją wtedy nie obchodził żaden król, czy jego utracona miłość, ani jakaś niańka zajmująca się dzieckiem, która mało nie zemdlała na straszną wiadomość o śmierci swojej pani. W ogóle nie chciała pamiętać tamtego okresu w swoim życiu.
- Powiedz im, co się wtedy wydarzyło - odezwała się do niej Elia, która stała nieopodal i doskonale wszystko słyszała a teraz podeszła bliżej swojej pani.
- Nie - kobieta ucięła krótko. - Nigdy.
- Kwiatuszku proszę - łagodnie zwróciła się do niej smoczyca. - Zbyt długo nosiłaś to w sobie. Najwyższa pora, aby wyrzucić z siebie całą frustrację i gniew. Ty chcesz tylko pomścić swoją krzywdę nie bacząc na to, jakie konsekwencje to pociągnie. Pamiętaj moja droga, że gniew nie jest sojusznikiem w walce o słuszną sprawę.
- Nie denerwuj mnie - łowczyni podeszła do niej i z gniewem spojrzała jej w oczy. - Zostawiłam to za sobą i nie będę do tego wracać. Czy to jasne?
- Dalej chcesz się kisić we własnej nienawiści do samej siebie? To nie była twoja wina. Byłaś tylko dzieckiem.
- Już nie byłam dzieckiem, po tym, co się stało.
Fiolet tak mocno zacisnęła dłoń na głowicy miecza aż pobielały jej kłykcie zaś oczy zwęziły się w wąskie szparki.
Król patrzył na kobietę i smoka nie rozumiejąc absolutnie nic, o czym one mówią.
- Nigdy tego nie zapomnę - odezwała się twardo. - Ale nie mam zamiaru pozwolić, aby ta bestia zrobiła, komu innemu to samo, co mnie. Dlatego chcę walczyć, chcę dorwać tego drania i wyrównać rachunki, a ty mi tego zabraniasz. Wszyscy mi zabraniają - podniosła głos. - Co niby mam zrobić abyście mi odpuścili, wyspowiadać się z czegoś, czego nie zrobiłam i kim byłam?
- Nie Fiolet - zza smoczycy wyłoniła się Amare promieniejąca dziwnym światłem. - To nie oni mają ci odpuścić. To ty sama masz odpuścić samej sobie. Rozliczyć z przeszłością i przestać żyć wieczną nienawiścią do samej siebie. A nie ma nic lepszego niż wyrzucić to z siebie do osób, które potrafią cię zrozumieć. Nie będą cię oceniać, nie będą nic żądać, po prostu będą przy tobie i dadzą ci wsparcie oraz poczucie bezpieczeństwa. Nie będziesz sama ze swoimi problemami Fiolet.
Kobieta popatrzyła na nią szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma. Jeszcze nigdy nie widziała Kapłanki, z której promieniowała moc Świetlistego. Aureola światła otaczała Amare lśniącym nimbem w kształcie zarysu smoka. Zaś jej słowa pełne łagodności i dobroci odbiły się dziwnym echem w sercu wojowniczki.
- Zawsze byłam sama - odezwała się z goryczą w głosie. - Nikt nigdy mi nie pomógł nawet wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Mogłam liczyć tylko na samą siebie.
Jej przyjaciółka Elia mruknęła z dezaprobatą.
- Tak wiem. Mogłam liczyć na ciebie, ale zanim znalazłam cię w lesie, jako małe smoczątko moje życie nie miało najmniejszego sensu. Nie, nie będę do tego wracać - podniosła głowę do góry i buńczucznie na nich spojrzała. - Było minęło. Nie ma, do czego wracać. Roztrząsanie przeszłości niczego nie zmieni. Idę walczyć z potworami a wy możecie sobie tu siedzieć do uśmiechniętej śmierci.
Co powiedziawszy ominęła swojego smoka i podążyła w stronę ścieżki prowadzącej w dół skały. - Elia idziesz ze mną?
Smocza przyjaciółka jednak jej nic nie odpowiedziała. Niezatrzymywana przez nikogo schodziła coraz niżej. W oczach czuła niechciane łzy zawodu, że teraz naprawdę jest zdana tylko i wyłącznie na samą siebie, i że nawet Elia jest przeciwko niej.
- Możesz uciekać przed wszystkim i wszystkimi - dobiegł ją nagle z góry głos Ardana. - Jednak nigdy nie uciekniesz od samej siebie Schaszibi Draconis.
Stanęła, odwróciła się powoli. Zaś Elia z Amare ciężko wciągnęły powietrze. One doskonale wiedziały, co znaczy ten przydomek i jakie brzemię ciągnie za sobą Fiolet.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro