Realizacja planów 39
- Ech ta młodość porywcza - Darmir tylko pokręcił głową głaszcząc wnuczkę po włosach, którą położyli na grubej derce na dworze. - No dobrze moi drodzy to, co robimy?
- Oczywiście, że trzymamy się planu - odezwała się Zefira. - Wzywamy nasze smoki i ruszamy na walkę. Orkanus i Methron dołączą do nas później jak tylko zrobią zaopatrzenie w najbliższym mieście. Peris poleci z Orgą a ja z Dargonem - mrugnęła do niego oczkiem.
Łowca tylko się roześmiał i tak już nie miał nic do stracenia. Przyłożył do oczu lunetę zabraną z jaskini i lustrował okolicę.
- Ja też chcę się na coś przydać -wtrąciła się Amare. - Nie chcę siedzieć tu bezczynnie i nic nie robić. Przydam się wam, przecież nie jestem taka bezbronna.
- Nie pozwalam - srogo odezwał się jej ojciec. - Przedwieczny kazał cie strzec niczym oka w głowie. Pod ochroną kopuły będziesz bezpieczna a ja nie będę się o ciebie denerwował. Zostajesz tu a ja idę walczyć. Tu w końcu chodzi o mój kraj i moich poddanych.
Miał w sobie moc i charyzmę a teraz jeszcze coś, czym obdarzył go Świetlisty. Moc łączenia ich w drużynę, ale jeszcze im o tym nie powiedział. Dowiedzą się dopiero, gdy będą w komplecie. Teraz było jeszcze za wcześnie.
- I nie dyskutuj córko moja. Zresztą i tu się możesz przydać - w jego oku zalśnił dziwny błysk. - Zajmiesz się Fiolet, moją... - ugryzł się w język. - To, co bierzemy się do roboty? Jestem gotowy.
- Ja też - Darmir stuknął laską w skałę. - Idę z wami. Mam dość bycia waszą kucharką i stania nad kotłem z łychą w garści. Tam się prędzej przydam.
- Chyba kucharzem - sprostowała Zefira uważnie przyglądając się temu, co robi Dargon. Ona jeszcze nie wiedziała, do czego służy luneta. Podeszła, więc do niego i bez trudu zabrała mu przyrząd z ręki.
- Ej, no - chciał zaprotestować na tak obcesowe zachowanie i zabrać lunetę bogini. Ona jednak zręcznie go unikała.
- Na gołe szaty nagiego króla! - zdenerwował się w końcu łowca. - Oddaj mi to kobito. I tak trzymasz to odwrotnie moronko.
Na jego słowa wszystkich zatkało a zwłaszcza króla, zaś Zefira tak się roześmiała, że aż poczuła łzy w oczach i nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek. Dargon spojrzał na nią nie rozumiejąc, dlaczego tak się śmieje.
- I czego tak się śmiejesz?
- Gołe szaty - wykrztusiła dusząc się ze śmiechu. - A wiesz mądraliński, że tam siedzi król - parsknęła pokazując lunetą na władcę.
- Dargon! - krzyknął w jego stronę rozbawiony Methron. - Króla tu mamy i jest ubrany!
- Co takiego? - Dargon spojrzał na nich nierozumiejącym wzrokiem. Nagle dotarło do niego, co powiedział w towarzystwie władcy i spalił buraka.
- Kurka wodna - mruknął do siebie pod nosem. - Ale plama - złapał się za głowę.
Amare, z Peris, które do tej pory chichotały cicho widząc minę Dargona roześmiały się jeszcze bardziej. A po chwili dołączył do nich Ardan, który zdał sobie sprawę z komizmu sytuacji. Podszedł teraz do łowcy i poklepał go po ramieniu.
- Nie przejmuj się Dargonie synu mroku. Poza tym nie mnie miałeś na myśli - mrugnął okiem. - W końcu ja już nie jestem królem.
- Królickiem, królickiem - niemal zaświergotał nad nimi Jadowiec zwabiony na dół salwami śmiechu.
- Masz rację Jadziu - były władca pokiwał głową. - Jestem królickiem. Takim małym i puchatym z różowym ogonkiem.
- Lubię cię różowy królicku - wyznał smok, przekręciwszy głowę i patrząc na władcę z sympatią. - Jesteś lepszym królem niż tamten zakuty w żelazne buty, nadęty drętwolec. Łeb zresztą też ma zakuty jeszcze gorzej niż buty - zrymował, po czym odleciał do góry gdzie Stinker i Elia siedzieli na wierzchołku skały i uważnie obserwowali okolicę.
Zefira, która do tej pory chichrała się jak głupia dostała teraz takiego napadu śmiechu, że aż dostała czkawki.
- I dobrze ci tak ty jędzo - syknął do niej Dargon. - Za to, że zabrałaś mi lunetę - to mówiąc zabrał rozbawionej bogini przyrząd z ręki. Zrobił to jednak tak niezręcznie, że luneta wypadła mu z dłoni i poleciała w przepaść. Zefira widząc to skoczyła za nią bez chwili namysłu.Wszyscy zamarli na zuchwały czyn bogini tylko nie łowca, który padł na skałę i spojrzał w dół przepaści.
- Ty, ej ty! Bogini wróć do kurki wodnej. Nie, nie do kurki wodnej masz wracać a do mnie, do swojego chłopaczka! - krzyknął zrozpaczony, że bogini zginie przez niego a on będzie miał wyrzuty sumienia do końca życia. - Już dam ci inną lunetę na własność! Wróć, bo, z kim będę się kłócił! - zawył w stronę przepaści przekonany, że Zefira zginęła.
- Normalnie wariaci - Darmir pokręcił głową. - Otaczają mnie wariaci. I jak ja mam ich wyszkolić? - wyrwało mu się odruchowo.
Orkanus spojrzał na niego z błyskiem w oku i objął go ramieniem.
- „Ale tylko wariaci są coś warci." - przytoczył powiedzenie zasłyszane od ludzi, ale uważał, że pasuje do sytuacji.
- I tylko z nimi da się zwyciężyć - dodał król doskonale się bawiąc. Nigdy nie miał okazji tak szczerze się śmiać jak teraz, gdy już nie był królem i nie zaprzątały go sprawy wagi państwowej.
W tej samej chwili z przepaści wyprysła Bogini Światła w całej swej boskiej postaci.
- Tęskniłeś za mną chłopaczku? - mrugnęła okiem do Dargona i wyciągnęła do niego dłoń z lunetą.
Łowca bez słowa tylko pokręcił głową. Zwyczajnie zabrakło mu słów. Znowu zrobił z siebie idiotę.
- To lecimy robaczku - kiwnęła dłonią a z chmur wyleciał błękitno srebrzysty smok. - To twój wierzchowiec łowco. Wsiadaj i nie daj się zwalić, bo Kadar potrafi być nerwowy to smok północnego wiatru.
- To już nie robaczek ani chłopaczek? - zadrwił. - Od kiedy uważasz mnie za łowcę Zefiro?
- Od teraz Dargonie synu mroku, lecimy przetrzepać tyłek smokom - uśmiechnęła się do niego.
Mężczyzna tylko się roześmiał i wskoczył na grzbiet smoka. Nie zdążyli jeszcze odlecieć zbyt daleko, gdy nagle jedna z kłębiastych chmur zaczęła się przeobrażać w białego smoka, który wyglądał niczym ogromny, puchaty pies. Jednak po chwili jego ciało wysmuklało, pojawiły się skrzydła mieniące się płynącymi obłokami, pysk wydłużył się w gadzią paszczękę, nad którą lśniącym błękitem opalizowało dwoje oczu. Smok był piękny i pokryty nie łuską a mięciutką biało szarą sierścią. Po całym ciele gada przesuwały się cienie chmur, z których został stworzony.
- Jaka ona jest śliczna - zachwyciła się Amare i podeszła do smoczycy. Ta pokłoniła się przed nią i w myślach przesłała pozdrowienie: Cieszę się pani, że mogłam cię poznać. Amare oddała pokłon.
- Proszę poznajcie Królową Chmur - odezwała się Orga.
- Miło mi poznać - odezwała się Peris, którą także zachwyciła piękna smoczyca. - Jestem Peris a to Amare - dokonała prezencji.
- Doskonale - ucieszyła się Orga. - Dotknij ją Peris.
Dziewczynie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Dotknęła miękkiego, aksamitnego pyska smoka i spojrzała mu w oczy.
- Witaj wojowniczko - Peris usłyszała w głowie jej głos. - Nazywam się Anchelia będę twoim smokiem.
Łowczyni szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Zaś Orga radośnie zatarła ręce.
- No to lecimy koteńki moje. Damy łupnia tym wrednym gadom.
Co powiedziawszy zaczęła się przeistaczać w Boginię Ognia a już po chwili stała w swojej ognistej chwale. Peris zręcznie wskoczyła na smoka.
- Ech, też bym tak chciała - z zazdrością westchnęła Amare. - A muszę to zostać jak w więzieniu jakimś - dodała do siebie, gdy magiczna kopuła zamknęła się za odlatującymi.
- Nie martw się słonko - ojciec objął ją ramieniem. - Na pewno będziesz jeszcze miała okazję, aby się wykazać. Drzemie w tobie wielka moc a walka nie skończy się już dziś. To dopiero początek naszej wojny - uścisnął ją mocno. - A teraz idź zobacz, co z Fiolet.
- Dobrze tatusiu - zgodziła się. - Ale powiedz mi, kim ona dla ciebie...
Król jednak już jej nie słuchał podchodząc do pozostałych mężczyzn. Kapłanka tylko głośno westchnęła i ruszyła w stronę leżącej łowczyni.
- To, co mam robić - spytał Orkanusa. - Naprawdę jestem gotów przyłączyć się do walki o słuszną sprawę.
- Tak ci pilno do bitki panie? - zapytał go bóg.
- Bitki, jakie bitki? - doleciał do nich Jadowy, który do tej pory myszkował po jaskini w poszukiwaniu jedzenia. Zostawił Stinkerowi garnek do wylizania po mioduszce a sam był bardzo głodny. - Macie kotlety? Takie bite *tłukolcem? A z czego jeśli wolno spytać, bo z hodowlanego to nie jadam.
Spojrzeli na niego skonsternowani zaś Methron wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
- I czego się śmiejesz młody? - zaperzył się smok. - Z mojego głodu? Myślisz, że byłoby ci wesoło jakbyś był głodny?
- Nie śmieję się z twojego głodu. Jakżebym śmiał - zaprzeczył Methron usiłując zachować powagę. - Tylko my mówimy o bitwie, jako o walce a nie bitce, czyli bitym kotlecie - sprostował łowca.
- A.. Aha - smok zrozumiał swój błąd. - To rozumiem, że nie macie kotletów - stwierdził z ciężkim i smutnym westchnieniem. Aż wszystkim zrobiło się go szkoda, tym bardziej, że smokowi zaburczało w brzuchu.
- Niestety nie przyjacielu -Ardan ze smutkiem pokręcił głową.
- Jadek, Jadek! - zawołał go Stinker podlatując do nich. - Amare mówi, że nie ma nic do jedzenia i trzeba zrobić improwizację. Co to jest improwizacja i jak ją zrobić, bo ja nadal głodny jestem. Dobra była ta mioduszka, ale strasznie mało jej było - ze smutkiem pociągnął nosem.
Jadowemu na te słowa niemal szczęka opadła w dół. Improwizacja, a cóż to takiego i z czym to się je?
- I jak trzeba to ja mogę zrobić tę impro coś tam. Tylko nie wiem jak - dodał smutno w geście rezygnacji wzruszywszy skrzydłami. Wyglądał przy tym tak pociesznie i nieszczęśliwie, że ludziom głupio było się roześmiać z nieporozumienia. Amare zapewne miała na myśli aprowizację.
Darmir dusząc uśmiech poklepał smoka po ramieniu.
- Dobrze smoczku, zrobimy aprowizację, czyli zaopatrzymy się w rzeczy jadalne, a następnym razem ugotuję więcej mioduszki.
Stinkerowi oczy zabłysły z radości.
- Ale ja jestem głodny teraz a nie następnym razem - mruknął do siebie Jadek.
Na jego słowa Methron nic nie mówiąc spojrzał wymownie na Orkanusa a ten jednym ruchem ręki zrobił otwór w magicznej blokadzie. Łowca wysunął się do przodu zdejmując kuszę z ramienia i napiął cięciwę. Strzała furknęła bezgłośnie w stronę przelatującego stada *hakuraczy. Trafił bezbłędnie w cel i martwy ptak leciał w stronę ziemi.
- Łap Jadek, to twoje śniadanie! - zawołał do smoka.
Jadowy na wyścigi ze Stinkerem rzucili się w pogoń za łupem. Byli przy tym tak szybcy, że nie widać było smoków a tylko dwie ciemne zmazy.
- Cha, cha - roześmiał się szczerze Darmir.- Jak to głód dodaje skrzydeł.
Methron ponownie wypuścił strzałę i ustrzelił drugiego kuraka.
- Niech mają dwa, a co im będę żałował. Nie będą się przynajmniej kłócić o pożywienie - to mówiąc zawiesił kuszę na plecach.
Niedługo potem smoki był z powrotem i niosły w zębach swoje zdobycze. Jadowy jednym, silnym szarpnięciem łapy wyrwał strzałę z truchła i podał ją Methronowi.
- Masz łowco. Jeszcze ci się przyda.
- Tak, tak - potwierdził Stinker. - Strzała hartowana w smoczym ogniu to nie lada broń - podał mu drugą strzałę. - I trzeba...
Darmir mu przerwał pokazując na pierzaste śniadanie.
- Nie pozwalam wam jeść przed moim domem, bo będzie kupa pierza. Chyba, że po sobie sprzątniecie - postawił warunek.
Smoki na jego słowa parsknęły śmiechem.
- Ty - Stinker stuknął Jadowego w bok. - Czy my kiedykolwiek, cokolwiek sprzątnęliśmy?
- Nie - odparł Jadek ze śmiechem. - Nie przypominam sobie.
To mówiąc smoki zabrały swój łup i odleciały z nim na wierzchołek skały do Elie. Kilka wypadniętych piórek wesoło unosiło się w powietrzu w ślad za odlatującymi gadami. Darmir tylko pokręcił głową.
- To, co zbieramy się? - spytał pozostałych.
- No wiesz dziadku - Orkanus zaczął ostrożnie, aby go nie urazić. - Ale jakoś nie widzę cię walczącego ze smokami.
Na jego słowa Darmir wybuchł tak donośnym śmiechem, że aż łzy poleciały mu z oczu. Bóg Powietrza i król Ardan spojrzeli na niego jak na wariata, tylko Methron z trudem tłumił radość. On wiedział, dlaczego starzec tak się roześmiał, ale nie zamierzał nic mówić.
- Oj chłopcze, chłopcze - starzec poklepał Orkanusa po ramieniu i otarł drugą dłonią łzy z oczu. - Żebyś ty się nie zdziwił. Ale wiesz, co masz rację. Dziś nie wybiorę się na walkę. Tylko polecę z wami po zaopatrzenie, bo mam wątpliwości, czy kupicie wszystko.
Methron na jego słowa trochę się skrzywił. Doskonale, bowiem pamiętał, co trzeba kupić, w końcu to on spisywał, czego i ile brakuje, i teraz wszystko pamiętał.
- A ja, co ze mną? - wtrącił zawiedziony Ardan. - Chciałem się na coś przydać.
- Przydasz się przydasz - zapewnił go Darmir - Nawet nie wiesz jak bardzo, ale jeszcze nie dziś.
- Może niech wasza wysokość zostanie i pomoże Amare, bo zdaje się, że ma problem - wtrącił Methron kiwając głową w stronę Kapłanki.
Istotnie Fiolet odzyskała przytomność, usiadła i wykłócała się o coś z dziewczyną. Ardan tylko jakoś gniewnie pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Zostanę, ale tylko po to, aby sobie porozmawiać z ... nią - dokończył po chwili jakby nie chciał czegoś powiedzieć, po czym odszedł.
Orkanus z Methronem spojrzeli na Darmira z pytaniem w oku jakby to on miał znać odpowiedź.
- Nie patrzcie tak na mnie - pokręcił starzec głową. - Nie mam pojęcia, co łączy tych dwoje. Dawno nie widziałem wnuczki, ale teraz chyba nie pora na wyjaśnianie zagadek. Lećmy już.
Na jego słowa Bóg powietrza zagwizdał niczym wiatr w szparze a na niebie pojawiła się ciemna, rozmazana smuga niczym rozwiana przez wiatr gradowa chmura. Lądując przemieniła się w grafitowego smoka o smukłej sylwetce ciała, bystrych ciemnozielonych oczach i mocnych czarnych jak sadza skrzydłach zakończonych kolcami. Na jego widok Elia wydała donośny ryk a nowo przybyły wzbił się w powietrze i odpowiedział tym samym.
- No i masz babo placek - mrukną Orkanus. - Nie mieli, kiedy się spotkać tylko teraz? Musiała ta fioletowa gadzina pysk otworzyć? Teraz Tordan szybko stąd nie odleci.
- Co się dzieje? - spytał go Methron.
- Dziadek zostaje i czeka aż tamci się obwąchają a potem do nas przyleci.
Darmir spojrzał na niego z niechęcią.
- Mam czekać na jaśnie wielmożnego smoka, bo mu się zalotów zachciało? - sarkną.
Bóg Wiatru westchnął ciężko.
- Oni tylko muszą się poznać i porozumieć. Inaczej nici ze wspólnej współpracy. Proszę cię dziadku o chwilę cierpliwości. Naprawdę to nie powinno długo potrwać. A my z Methronem już polecimy, co? - spojrzał na niego z miną słodkiego psiaka. Wyglądał przy tym tak, że aż Methron się roześmiał. Poważny i okrutny Bóg Wiatru z proszącą miną...
- Dobrze -westchnął Darmir z rezygnacją. - Tylko wiecie, co szczeniaki -zażartował - głupot mi tam nie robić w mieście i spokojnie na mnie czekać. A ty, Methron masz za zadanie, kupić to, co trzeba. Pamiętasz, co jest nam potrzebne?
- Oczywiście, że tak - uśmiechnął się łowca. - Co, jak co ale pamięć mam doskonałą. To, co, gdzie smok dla mnie? - spojrzał na Orkanusa.
- A po co ci smok młody? - spytał, błyskawicznie przybierając swoja boską postać. - Wezmę cię na plecy.
- Co takiego? Ja nie ...- nie zdążył zaprotestować, gdy bóg zakręcił sobą młynka, niczym szalona trąba powietrzna i łowca już po chwili znajdował się na jego plecach. Orkanus zadowolony z siebie wyprysł świecą w górę.
- Juhu! - wrzasnął Methron z radością. - Ale jazda! Tylko do miasta tak nie wlećmy, bo się ludziska przestraszą - odezwał się już normalnie.
- Spokojna twoja główka młody. Wylądujemy w lesie i dojdziemy na piechotę.
Darmir zostawiony na skale czekał na swojego smoka i tylko kręcił głową na poczynania szalonej dwójki, która nikła już w oddali.
*tłukolec - tłuczek z drewna z wyciętymi ukarbowaniami.
*hakuracz - duży ptak łowny z rodziny kuraków. Szare nakrapiane czarno skrzydła mają rozpiętość osiemdziesiąt centymetrów. Upierzenie błękitno szare z białym podbrzuszem. Zielone szponiaste łapy i zagięty lekko w dół dziób na kształt haka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro