Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Realizacja planów 39

- Ech ta młodość porywcza - Darmir tylko pokręcił głową głaszcząc wnuczkę po włosach, którą położyli na grubej derce na dworze. - No dobrze moi drodzy to, co robimy?

- Oczywiście, że trzymamy się planu - odezwała się Zefira. - Wzywamy nasze smoki i ruszamy na walkę. Orkanus i Methron dołączą do nas później jak tylko zrobią zaopatrzenie w najbliższym mieście. Peris poleci z Orgą a ja z Dargonem - mrugnęła do niego oczkiem.

Łowca tylko się roześmiał i tak już nie miał nic do stracenia. Przyłożył do oczu lunetę zabraną z jaskini i lustrował okolicę.

- Ja też chcę się na coś przydać -wtrąciła się Amare. - Nie chcę siedzieć tu bezczynnie i nic nie robić. Przydam się wam, przecież nie jestem taka bezbronna.

- Nie pozwalam - srogo odezwał się jej ojciec. - Przedwieczny kazał cie strzec niczym oka w głowie. Pod ochroną kopuły będziesz bezpieczna a ja nie będę się o ciebie denerwował. Zostajesz tu a ja idę walczyć. Tu w końcu chodzi o mój kraj i moich poddanych.

Miał w sobie moc i charyzmę a teraz jeszcze coś, czym obdarzył go Świetlisty. Moc łączenia ich w drużynę, ale jeszcze im o tym nie powiedział. Dowiedzą się dopiero, gdy będą w komplecie. Teraz było jeszcze za wcześnie.

- I nie dyskutuj córko moja. Zresztą i tu się możesz przydać - w jego oku zalśnił dziwny błysk. - Zajmiesz się Fiolet, moją... - ugryzł się w język. - To, co bierzemy się do roboty? Jestem gotowy.

- Ja też - Darmir stuknął laską w skałę. - Idę z wami. Mam dość bycia waszą kucharką i stania nad kotłem z łychą w garści. Tam się prędzej przydam.

- Chyba kucharzem - sprostowała Zefira uważnie przyglądając się temu, co robi Dargon. Ona jeszcze nie wiedziała, do czego służy luneta. Podeszła, więc do niego i bez trudu zabrała mu przyrząd z ręki.

- Ej, no - chciał zaprotestować na tak obcesowe zachowanie i zabrać lunetę bogini. Ona jednak zręcznie go unikała.

- Na gołe szaty nagiego króla! - zdenerwował się w końcu łowca. - Oddaj mi to kobito. I tak trzymasz to odwrotnie moronko.

Na jego słowa wszystkich zatkało a zwłaszcza króla, zaś Zefira tak się roześmiała, że aż poczuła łzy w oczach i nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek. Dargon spojrzał na nią nie rozumiejąc, dlaczego tak się śmieje.

- I czego tak się śmiejesz?

- Gołe szaty - wykrztusiła dusząc się ze śmiechu. - A wiesz mądraliński, że tam siedzi król - parsknęła pokazując lunetą na władcę.

- Dargon! - krzyknął w jego stronę rozbawiony Methron. - Króla tu mamy i jest ubrany!

- Co takiego? - Dargon spojrzał na nich nierozumiejącym wzrokiem. Nagle dotarło do niego, co powiedział w towarzystwie władcy i spalił buraka.

- Kurka wodna - mruknął do siebie pod nosem. - Ale plama - złapał się za głowę.

Amare, z Peris, które do tej pory chichotały cicho widząc minę Dargona roześmiały się jeszcze bardziej. A po chwili dołączył do nich Ardan, który zdał sobie sprawę z komizmu sytuacji. Podszedł teraz do łowcy i poklepał go po ramieniu.

- Nie przejmuj się Dargonie synu mroku. Poza tym nie mnie miałeś na myśli - mrugnął okiem. - W końcu ja już nie jestem królem.

- Królickiem, królickiem - niemal zaświergotał nad nimi Jadowiec zwabiony na dół salwami śmiechu.

- Masz rację Jadziu - były władca pokiwał głową. - Jestem królickiem. Takim małym i puchatym z różowym ogonkiem.

- Lubię cię różowy królicku - wyznał smok, przekręciwszy głowę i patrząc na władcę z sympatią. - Jesteś lepszym królem niż tamten zakuty w żelazne buty, nadęty drętwolec. Łeb zresztą też ma zakuty jeszcze gorzej niż buty - zrymował, po czym odleciał do góry gdzie Stinker i Elia siedzieli na wierzchołku skały i uważnie obserwowali okolicę.

Zefira, która do tej pory chichrała się jak głupia dostała teraz takiego napadu śmiechu, że aż dostała czkawki.

- I dobrze ci tak ty jędzo - syknął do niej Dargon. - Za to, że zabrałaś mi lunetę - to mówiąc zabrał rozbawionej bogini przyrząd z ręki. Zrobił to jednak tak niezręcznie, że luneta wypadła mu z dłoni i poleciała w przepaść. Zefira widząc to skoczyła za nią bez chwili namysłu.Wszyscy zamarli na zuchwały czyn bogini tylko nie łowca, który padł na skałę i spojrzał w dół przepaści.

- Ty, ej ty! Bogini wróć do kurki wodnej. Nie, nie do kurki wodnej masz wracać a do mnie, do swojego chłopaczka! - krzyknął zrozpaczony, że bogini zginie przez niego a on będzie miał wyrzuty sumienia do końca życia. - Już dam ci inną lunetę na własność! Wróć, bo, z kim będę się kłócił! - zawył w stronę przepaści przekonany, że Zefira zginęła.

- Normalnie wariaci - Darmir pokręcił głową. - Otaczają mnie wariaci. I jak ja mam ich wyszkolić? - wyrwało mu się odruchowo.

Orkanus spojrzał na niego z błyskiem w oku i objął go ramieniem.

- „Ale tylko wariaci są coś warci." - przytoczył powiedzenie zasłyszane od ludzi, ale uważał, że pasuje do sytuacji.

- I tylko z nimi da się zwyciężyć - dodał król doskonale się bawiąc. Nigdy nie miał okazji tak szczerze się śmiać jak teraz, gdy już nie był królem i nie zaprzątały go sprawy wagi państwowej.

W tej samej chwili z przepaści wyprysła Bogini Światła w całej swej boskiej postaci.

- Tęskniłeś za mną chłopaczku? - mrugnęła okiem do Dargona i wyciągnęła do niego dłoń z lunetą.

Łowca bez słowa tylko pokręcił głową. Zwyczajnie zabrakło mu słów. Znowu zrobił z siebie idiotę.

- To lecimy robaczku - kiwnęła dłonią a z chmur wyleciał błękitno srebrzysty smok. - To twój wierzchowiec łowco. Wsiadaj i nie daj się zwalić, bo Kadar potrafi być nerwowy to smok północnego wiatru.

- To już nie robaczek ani chłopaczek? - zadrwił. - Od kiedy uważasz mnie za łowcę Zefiro?

- Od teraz Dargonie synu mroku, lecimy przetrzepać tyłek smokom - uśmiechnęła się do niego.

Mężczyzna tylko się roześmiał i wskoczył na grzbiet smoka. Nie zdążyli jeszcze odlecieć zbyt daleko, gdy nagle jedna z kłębiastych chmur zaczęła się przeobrażać w białego smoka, który wyglądał niczym ogromny, puchaty pies. Jednak po chwili jego ciało wysmuklało, pojawiły się skrzydła mieniące się płynącymi obłokami, pysk wydłużył się w gadzią paszczękę, nad którą lśniącym błękitem opalizowało dwoje oczu. Smok był piękny i pokryty nie łuską a mięciutką biało szarą sierścią. Po całym ciele gada przesuwały się cienie chmur, z których został stworzony.

- Jaka ona jest śliczna - zachwyciła się Amare i podeszła do smoczycy. Ta pokłoniła się przed nią i w myślach przesłała pozdrowienie: Cieszę się pani, że mogłam cię poznać. Amare oddała pokłon.

- Proszę poznajcie Królową Chmur - odezwała się Orga.

- Miło mi poznać - odezwała się Peris, którą także zachwyciła piękna smoczyca. - Jestem Peris a to Amare - dokonała prezencji.

- Doskonale - ucieszyła się Orga. - Dotknij ją Peris.

Dziewczynie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Dotknęła miękkiego, aksamitnego pyska smoka i spojrzała mu w oczy.

- Witaj wojowniczko - Peris usłyszała w głowie jej głos. - Nazywam się Anchelia będę twoim smokiem.

Łowczyni szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Zaś Orga radośnie zatarła ręce.

- No to lecimy koteńki moje. Damy łupnia tym wrednym gadom.

Co powiedziawszy zaczęła się przeistaczać w Boginię Ognia a już po chwili stała w swojej ognistej chwale. Peris zręcznie wskoczyła na smoka.

- Ech, też bym tak chciała - z zazdrością westchnęła Amare. - A muszę to zostać jak w więzieniu jakimś - dodała do siebie, gdy magiczna kopuła zamknęła się za odlatującymi.

- Nie martw się słonko - ojciec objął ją ramieniem. - Na pewno będziesz jeszcze miała okazję, aby się wykazać. Drzemie w tobie wielka moc a walka nie skończy się już dziś. To dopiero początek naszej wojny - uścisnął ją mocno. - A teraz idź zobacz, co z Fiolet.

- Dobrze tatusiu - zgodziła się. - Ale powiedz mi, kim ona dla ciebie...

Król jednak już jej nie słuchał podchodząc do pozostałych mężczyzn. Kapłanka tylko głośno westchnęła i ruszyła w stronę leżącej łowczyni.

- To, co mam robić - spytał Orkanusa. - Naprawdę jestem gotów przyłączyć się do walki o słuszną sprawę.

- Tak ci pilno do bitki panie? - zapytał go bóg.

- Bitki, jakie bitki? - doleciał do nich Jadowy, który do tej pory myszkował po jaskini w poszukiwaniu jedzenia. Zostawił Stinkerowi garnek do wylizania po mioduszce a sam był bardzo głodny. - Macie kotlety? Takie bite *tłukolcem? A z czego jeśli wolno spytać, bo z hodowlanego to nie jadam.

Spojrzeli na niego skonsternowani zaś Methron wybuchł niekontrolowanym śmiechem.

- I czego się śmiejesz młody? - zaperzył się smok. - Z mojego głodu? Myślisz, że byłoby ci wesoło jakbyś był głodny?

- Nie śmieję się z twojego głodu. Jakżebym śmiał - zaprzeczył Methron usiłując zachować powagę. - Tylko my mówimy o bitwie, jako o walce a nie bitce, czyli bitym kotlecie - sprostował łowca.

- A.. Aha - smok zrozumiał swój błąd. - To rozumiem, że nie macie kotletów - stwierdził z ciężkim i smutnym westchnieniem. Aż wszystkim zrobiło się go szkoda, tym bardziej, że smokowi zaburczało w brzuchu.

- Niestety nie przyjacielu -Ardan ze smutkiem pokręcił głową.

- Jadek, Jadek! - zawołał go Stinker podlatując do nich. - Amare mówi, że nie ma nic do jedzenia i trzeba zrobić improwizację. Co to jest improwizacja i jak ją zrobić, bo ja nadal głodny jestem. Dobra była ta mioduszka, ale strasznie mało jej było - ze smutkiem pociągnął nosem.

Jadowemu na te słowa niemal szczęka opadła w dół. Improwizacja, a cóż to takiego i z czym to się je?

- I jak trzeba to ja mogę zrobić tę impro coś tam. Tylko nie wiem jak - dodał smutno w geście rezygnacji wzruszywszy skrzydłami. Wyglądał przy tym tak pociesznie i nieszczęśliwie, że ludziom głupio było się roześmiać z nieporozumienia. Amare zapewne miała na myśli aprowizację.

Darmir dusząc uśmiech poklepał smoka po ramieniu.

- Dobrze smoczku, zrobimy aprowizację, czyli zaopatrzymy się w rzeczy jadalne, a następnym razem ugotuję więcej mioduszki.

Stinkerowi oczy zabłysły z radości.

- Ale ja jestem głodny teraz a nie następnym razem - mruknął do siebie Jadek.

Na jego słowa Methron nic nie mówiąc spojrzał wymownie na Orkanusa a ten jednym ruchem ręki zrobił otwór w magicznej blokadzie. Łowca wysunął się do przodu zdejmując kuszę z ramienia i napiął cięciwę. Strzała furknęła bezgłośnie w stronę przelatującego stada *hakuraczy. Trafił bezbłędnie w cel i martwy ptak leciał w stronę ziemi.

- Łap Jadek, to twoje śniadanie! - zawołał do smoka.

Jadowy na wyścigi ze Stinkerem rzucili się w pogoń za łupem. Byli przy tym tak szybcy, że nie widać było smoków a tylko dwie ciemne zmazy.

- Cha, cha - roześmiał się szczerze Darmir.- Jak to głód dodaje skrzydeł.

Methron ponownie wypuścił strzałę i ustrzelił drugiego kuraka.

- Niech mają dwa, a co im będę żałował. Nie będą się przynajmniej kłócić o pożywienie - to mówiąc zawiesił kuszę na plecach.

Niedługo potem smoki był z powrotem i niosły w zębach swoje zdobycze. Jadowy jednym, silnym szarpnięciem łapy wyrwał strzałę z truchła i podał ją Methronowi.

- Masz łowco. Jeszcze ci się przyda.

- Tak, tak - potwierdził Stinker. - Strzała hartowana w smoczym ogniu to nie lada broń - podał mu drugą strzałę. - I trzeba...

Darmir mu przerwał pokazując na pierzaste śniadanie.

- Nie pozwalam wam jeść przed moim domem, bo będzie kupa pierza. Chyba, że po sobie sprzątniecie - postawił warunek.

Smoki na jego słowa parsknęły śmiechem.

- Ty - Stinker stuknął Jadowego w bok. - Czy my kiedykolwiek, cokolwiek sprzątnęliśmy?

- Nie - odparł Jadek ze śmiechem. - Nie przypominam sobie.

To mówiąc smoki zabrały swój łup i odleciały z nim na wierzchołek skały do Elie. Kilka wypadniętych piórek wesoło unosiło się w powietrzu w ślad za odlatującymi gadami. Darmir tylko pokręcił głową.

- To, co zbieramy się? - spytał pozostałych.

- No wiesz dziadku - Orkanus zaczął ostrożnie, aby go nie urazić. - Ale jakoś nie widzę cię walczącego ze smokami.

Na jego słowa Darmir wybuchł tak donośnym śmiechem, że aż łzy poleciały mu z oczu. Bóg Powietrza i król Ardan spojrzeli na niego jak na wariata, tylko Methron z trudem tłumił radość. On wiedział, dlaczego starzec tak się roześmiał, ale nie zamierzał nic mówić.

- Oj chłopcze, chłopcze - starzec poklepał Orkanusa po ramieniu i otarł drugą dłonią łzy z oczu. - Żebyś ty się nie zdziwił. Ale wiesz, co masz rację. Dziś nie wybiorę się na walkę. Tylko polecę z wami po zaopatrzenie, bo mam wątpliwości, czy kupicie wszystko.

Methron na jego słowa trochę się skrzywił. Doskonale, bowiem pamiętał, co trzeba kupić, w końcu to on spisywał, czego i ile brakuje, i teraz wszystko pamiętał.

- A ja, co ze mną? - wtrącił zawiedziony Ardan. - Chciałem się na coś przydać.

- Przydasz się przydasz - zapewnił go Darmir - Nawet nie wiesz jak bardzo, ale jeszcze nie dziś.

- Może niech wasza wysokość zostanie i pomoże Amare, bo zdaje się, że ma problem - wtrącił Methron kiwając głową w stronę Kapłanki.

Istotnie Fiolet odzyskała przytomność, usiadła i wykłócała się o coś z dziewczyną. Ardan tylko jakoś gniewnie pokręcił głową i westchnął ciężko.

- Zostanę, ale tylko po to, aby sobie porozmawiać z ... nią - dokończył po chwili jakby nie chciał czegoś powiedzieć, po czym odszedł.

Orkanus z Methronem spojrzeli na Darmira z pytaniem w oku jakby to on miał znać odpowiedź.

- Nie patrzcie tak na mnie - pokręcił starzec głową. - Nie mam pojęcia, co łączy tych dwoje. Dawno nie widziałem wnuczki, ale teraz chyba nie pora na wyjaśnianie zagadek. Lećmy już.

Na jego słowa Bóg powietrza zagwizdał niczym wiatr w szparze a na niebie pojawiła się ciemna, rozmazana smuga niczym rozwiana przez wiatr gradowa chmura. Lądując przemieniła się w grafitowego smoka o smukłej sylwetce ciała, bystrych ciemnozielonych oczach i mocnych czarnych jak sadza skrzydłach zakończonych kolcami. Na jego widok Elia wydała donośny ryk a nowo przybyły wzbił się w powietrze i odpowiedział tym samym.

- No i masz babo placek - mrukną Orkanus. - Nie mieli, kiedy się spotkać tylko teraz? Musiała ta fioletowa gadzina pysk otworzyć? Teraz Tordan szybko stąd nie odleci.

- Co się dzieje? - spytał go Methron.

- Dziadek zostaje i czeka aż tamci się obwąchają a potem do nas przyleci.

Darmir spojrzał na niego z niechęcią.

- Mam czekać na jaśnie wielmożnego smoka, bo mu się zalotów zachciało? - sarkną.

Bóg Wiatru westchnął ciężko.

- Oni tylko muszą się poznać i porozumieć. Inaczej nici ze wspólnej współpracy. Proszę cię dziadku o chwilę cierpliwości. Naprawdę to nie powinno długo potrwać. A my z Methronem już polecimy, co? - spojrzał na niego z miną słodkiego psiaka. Wyglądał przy tym tak, że aż Methron się roześmiał. Poważny i okrutny Bóg Wiatru z proszącą miną...

- Dobrze -westchnął Darmir z rezygnacją. - Tylko wiecie, co szczeniaki -zażartował - głupot mi tam nie robić w mieście i spokojnie na mnie czekać. A ty, Methron masz za zadanie, kupić to, co trzeba. Pamiętasz, co jest nam potrzebne?

- Oczywiście, że tak - uśmiechnął się łowca. - Co, jak co ale pamięć mam doskonałą. To, co, gdzie smok dla mnie? - spojrzał na Orkanusa.

- A po co ci smok młody? - spytał, błyskawicznie przybierając swoja boską postać. - Wezmę cię na plecy.

- Co takiego? Ja nie ...- nie zdążył zaprotestować, gdy bóg zakręcił sobą młynka, niczym szalona trąba powietrzna i łowca już po chwili znajdował się na jego plecach. Orkanus zadowolony z siebie wyprysł świecą w górę.

- Juhu! - wrzasnął Methron z radością. - Ale jazda! Tylko do miasta tak nie wlećmy, bo się ludziska przestraszą - odezwał się już normalnie.

- Spokojna twoja główka młody. Wylądujemy w lesie i dojdziemy na piechotę.

Darmir zostawiony na skale czekał na swojego smoka i tylko kręcił głową na poczynania szalonej dwójki, która nikła już w oddali. 


*tłukolec - tłuczek z drewna z wyciętymi ukarbowaniami.

*hakuracz - duży ptak łowny z rodziny kuraków. Szare nakrapiane czarno skrzydła mają rozpiętość osiemdziesiąt centymetrów. Upierzenie błękitno szare z białym podbrzuszem. Zielone szponiaste łapy i zagięty lekko w dół dziób na kształt haka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro