Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przed walką 35

Była już ciemna noc, gdy bogowie i ludzie skończyli omawiać plany na kolejny dzień. W końcu Darmir stwierdził, że starczy tego dobrego i trzeba coś zjeść. Poszedł, więc do jaskini, aby przygotować coś do jedzenia. Amare i Peris poszły mu pomóc, choć on się uparł, że nie trzeba. Niedługo potem z jaskini zaczęły wydobywać się smakowite zapachy. Gorąca zupa była gotowa tyle, że Darmir nie miał wystarczająco dużo misek, aby obdzielić wszystkich gości.

- Darmir - odezwała się do niego Amare trzymając w ręku chochlę do nalewania zupy. - Miski się skończyły. Miałeś tylko trzy w tym jedną wyszczerbioną. Mogę z niej zjeść, ale co dla pozostałych?

- A skąd ja mam to wiedzieć? - spytał stając przed nią. - Nigdy nie miałem gości, więc nie były mi potrzebne. Jedna moja, jedna zapasowa no i ta wyszczerbiona - był niezadowolony, że mając tak znamienitych gości nie może ich należycie podjąć.

- A może kubki - zaproponowała dziewczyna. - Peris weź poszukaj kubków, coś w końcu musi być, w czym da się zjeść.

Starzec uważnie spojrzał na pnnice chyba między nimi nawiązała się nić sympatii. To dobrze, pomyślał. Amare był potrzebny ktoś w zbliżonym wieku nawet, jeśli była to trochę starsza od niej łowczyni. Dziewczyny były swoim przeciwieństwem. Ciemnowłosa, delikatna i spokojna Amare oraz nieustępliwa i pyskata, wysportowana blondynka doskonale radząca sobie z niebezpieczeństwami. Będą się nawzajem uzupełniały. 

- Kubki? - spojrzał na nią z błyskiem w oku. - A wiesz, że to niezła myśl, gdzieś tu muszą być. Peris gdzie ty ich szukasz? - spytał widząc jak łowczyni przegląda jego zioła, notatki, menzurki i inne naczynia, w których robił ziołowe nalewki, odwary i mieszanki. - Nie grzeb mi w moich rzeczach.

- Ależ ja nie grzebię - zaprzeczyła łowczyni. - Po prostu szukam. Przecież gdzieś tu muszą być.

Sięgnęła ręką na najwyższą z półek gdzie stał cynowy, malowany kubek. Sięgnęła po niego i wtedy coś spadło z hukiem wprost pod nogi dziewczyny. Wszyscy drgnęli ze strachu. Na podłodze leżała stara, oprawiana w skórę księga z wygrawerowanym smokiem, który swoim ciałem oplatał zielony kamień.Dziewczyna podniosła księgę.

- Oddaj to! - Darmir wyrwał jej wolumen z garści i obronnym gestem przytulił do piersi. - Ach te kozy - sarknął. - Wszędzie wlezą i prywatności nie uszanują.

- Ale ja nie chciałam - Peris próbowała się usprawiedliwić. - Sama upadła.

- Sama, rzeczywiście - sarknął starzec pod nosem.

- Co to jest? - spytała Amare podchodząc do nich.

- Co było to było, ale się skończyło - mrukną Darmir. - A teraz wynocha stąd! - niemal krzyknął. - Nalać zupę w co możecie i poczęstować gości - wygonił je i westchną z ulgą.

Tak mało brakowało. Schował księgę w inne miejsce. Już nikt jej nie zobaczy póki nie nadejdzie czas. Czuł się zdenerwowany i musiał się uspokoić. Z półki przyczepionej do skały wybrał nalewkę a jej zawartość wlał do szklanej fiolki i pociągnął mały łyk. Dobre było i niemal natychmiast dawało efekt. Już miał odstawić butelkę z powrotem na miejsce, gdy do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Wyszedł na dwór z trunkiem i menzurkami w garści chcąc poczęstować wszystkich. Amare i Peris trochę się wzdrygały, ale Orga z chęcią sięgnęła po nalewkę. Dziewczyny w końcu przyjęły buteleczki i upiły po łyku. Po wyrazie ich twarzy, wiedział, że smakowało a co ważniejsze dało pożądany efekt. Przestały być takie spięte.

Dargon siedział pod skałą z nogami wyciągniętymi przed siebie do przodu i patrzył w niebo. Fioletowe pasmo nocnej zorzy przecinało granatowy, nocny nieboskłon i błyskało lśniącymi drobinkami. Mężczyzna patrzył jak zaczarowany i pociągał z piersiówki. Zupka była dobra, ale on potrzebował czegoś mocniejszego. Obok niego usiadł Methron.

- Piękny widok - odezwał się patrząc w niebo. - I przestań pić człowieku.

- A co, chcesz? - wyciągnął butelkę do przyjaciela z thatirusem*.

- Nie - pokręcił głową. - Przecież wiesz, że nie piję. Ale jak masz żółte thati to z chęcią. To był ciężki dzień.

- Ano tak - przytakną Dargon częstując przyjaciela kulkami owoców, które nosił w mieszku przy pasie. - Nie, co dzień człowiek dostaje wycisk od najlepszej przyjaciółki i dowiaduje się, że jego przodkiem jest Bóg Mroku i Śmierci. To pewnie, dlatego zawsze byłem skuteczny w zabijaniu gadów.

- Porywczy jak wiatr - stwierdził Methron wrzucając do ust kulkę thati - i najlepszy zabójca. Dargon wnuk Gorgona. Nawet nazywacie się podobnie. Ale będąc jego potomkiem powinieneś zabijać tych dobrych a nie złych.

- Tak a ty jesteś ten niedobry i dlatego ci darowałem. - szturchną go w bok. - A ty czyim jesteś wnukiem? - zmienił temat.

- Nie pytałem - przyznał Methron. - I nie chcę wiedzieć. Jestem tym, kim jestem i to nie dzięki przodkom. Niech moje czyny mówią za mnie a nie moje pochodzenie. Niezależnie, od kogo pochodzę od bogów czy demonów.

- Też racja - przyznał mu przyjaciel. - A wiesz, że nawet nie wiedziałem, że mam smocze znamię z tyłu na ramieniu? Jakoś trudno patrzeć sobie na plecy.

Spróbował odwrócić głowę i spojrzeć na swoje ramię, ale tylko stuknął czołem o skałę i się roześmiał.

- To ty nie masz oczu dookoła głowy? - zadrwił Methron. - A ja myślałem, że masz - ponownie wrzucił do ust żółtą kulkę.

- Wiesz, że chyba mam? Gdzie nie spojrzę to widzę smoki. Zobaczyłem rano czarnego smoka, czerwonego a potem srebrnego. A potem te chip...- czknął. - gady zamieniły się w chip... w bogów... chip... a ja jestem potomkiem jednego z nich, chip..., więc też pewnie w jakiejś części jestem smokiem.

- Mózg ci się rozmiękczył od alkoholu - ze śmiechem stwierdził Methron, który połapał się, że przyjaciel się wstawił i ma czkawkę.

- Hej, smoki, smoczki i inne potwory! - ryknął raptem Dargon aż Zefira spojrzała w jego stronę.

- Ciszej... - syknął do niego Met, obawiając się reakcji bogów. Kumpel jednak nie posłuchał go i kontynuował skoczną pioseneczkę.

- Jak na was spojrzę widzę same stwory

Rude, brązowe i fioletowe

Jak na was spojrzę to urwę głowę.

Młody łowca parskną śmiechem a nagle do śpiewu dołączył nowy głos, to śpiewał Orkanus zbliżając się do mężczyzn i kontynuując piosenkę. W rękach trzymał menzurkę z bursztynową nalewką, którą Darmir już zdążył go poczęstować. A teraz szedł w ich stronę z flaszką w garści. Dargon, mimo iż był już wstawiony to z chęcią sięgną po buteleczkę z nalewką, którą podał mu starszy mężczyzna.

- To rozgrzeje lepiej od tej zupki - zachęcił. - No bez krępacji - pogonił.

Od chwili jak Zefira i Orga kazały mu nazywać się po imieniu z pominięciem ich boskich tytułów Darmir jakoś się ożywił i jak to określiła Zefira: oddrętwił. Przyszła teraz za Orkanusem i stanęła obok łowców.

- No to chluśniemy, bo uśniemy - Dargon wzniósł toast i zanim starzec zdążył zaprotestować, pociągną zdrowy łyk a na jego twarzy pojawiła się mina błogostanu.

- Ale to się pije po woli a nie chla - zaprotestował Darmir.

- Dlaczego? - spytał władca powietrza i też zdrowo pociągnął. Lekko zakasłał i też zrobił zadowoloną minę.

- Dobre to - stwierdził, po chłopsku wycierając usta.

Zefira zachichotała. Piła powolutku a i tak poczuła mocne działanie trunku. Było lekko słodkawe w smaku, z nutką ziół i czegoś cierpkiego. Przyjemnie rozgrzewało dając poczucie ciepła i miłego zadowolenia.

- Co to jest? - spytała Darmira.

- Moja tajemnica - odparł z uśmiechem, on też już odczuł jego działanie, ale recepturą nie zamierzał się dzielić. Nalewką jednak się podzielił dolewając jeszcze raz wszystkim nawet Zefirze, która już nie chciała.

- Daj spokój dziadku - zaprotestowała. - Dobre, ale ileż można. Chyba wolałabym rybkę.

- To nie możesz sobie jej złowić? - uśmiechnął się Dargon szelmowsko, który po alkoholu zrobił się jakiś śmielszy.

- A żebyś wiedział - odparła. - Złowię białopłetwa a ty będziesz przynętą na niego.

Mrugnęła okiem do Methrona, który roześmiał się szczerze. Przecież jeszcze dziś rano spłoszył jej śniadanie.

- Zaraz tam przynętą. Nie nadaję się. A poza tym rzuciłabyś swojego ulubionego chłopczyka na pożarcie rybkom?

Na tę odpowiedź Zefira parsknęła nalewką i zaniosła się szczerym śmiechem.

- On się lepiej nadaje - Dargon machną ręką na Methrona. - Lżejszy ode mnie i dłużej utrzyma się na wodzie, jako przynęta. Bo ja to od razu jak kamień pod wodę, chlup i mnie nie ma - to mówiąc chlupnął sobie zdrowo nalewki.

- I ty najlepszy przyjaciel rzuciłbyś mnie, jako przynętę? - spytał Methron udając oburzenie i bezwiednie pociągając z flaszeczki. Nie lubił alkoholu, ale jakoś zapomniał, co trzyma w dłoni i się napił.

- No razem z nią - skinął głową na Zefirę. - Ona za ręce ja za nogi i siup do wody.

- Nie - Orkanus pokręcił głową uważnym spojrzeniem obrzucając młodszego łowcę. - Zdecydowanie on się na przynętę nie nadaje. Przecież na nim tylko skóra i kości. Żadna rybka nie miałaby, co ogryźć.

Wszyscy się roześmieli się serdecznie. Naprawdę potrzebna im była chwila beztroski, ale Methron się nie obraził.

- Nie jestem znowu taki chudy - zaprotestował żartobliwie. - Pod tym ubrankiem, prężą się muskuły - naprężył rękę do góry i zaraz ją opuścił widząc zbliżające się dziewczyny

- No toś nas załatwił - uśmiechnęła się Amare podchodząc do starca. - Kto to widział upić nieletnie dziewczyny i bogów? Co Darmir? - stuknęła go łokciem w bok.

Starszy mężczytzna parskną śmiechem zupełnie do niego nie podobnym.

- A co źle ci moja droga?

- No nie, ale jakoś tak fajnie i na luzie.

- Ojej, a ona, co robi? - Peris kiwnęła głową, na Orgę.

Bogini Ogniadelikatnie żarzyła raz większym, raz mniejszym płomieniem i wykonywała jakieś skomplikowane ruchy w takt muzyki, którą słyszała tylko ona.

- Oszalałeś? - zaśmiała się do Darmira. - Dałeś alkohol Bogini Ognia? Przecież on tylko ją podsyci.

- To ja pójdę ją ugaszę - zaproponował Orkanus.

- Nigdzie nie pójdziesz - roześmiała się ponownie przytrzymując go za łokieć. - Ładna by była wybuchowa para. Ogień podsycony alkoholem i wiatr - co powiedziawszy zaniosła się śmiechem.

- To, co można zrobić? - z zażenowaniem spytał pustelnik, nie pomyślał, jakie mogą być skutki alkoholu w połączeniu z ogniem.

- Nic - Zefira wzruszyła ramionami. - Kiedyś się uspokoi.

Tymczasem Orga tańcząc zbliżyła się do nich i zachęcająco pokiwała palcem.

- Ruszcie się dziewczyny! - zawołała śpiewnie. - Jutro do boju, ale dzisiaj się bawimy. No ruszcie się! - pogoniła. - Wypiły a stoją jak drętwe kluchy.

Na jej słowa Bogini Światła roześmiała się i popchnęła Peperis z Amare do przodu, aby poszły się bawić. Poszły, ale pociągnęły opierającą się Zefirę za sobą. Mężczyźni zostali w swoim towarzystwie. Orkanus usiadł koło Dargona na wystającym kawałku skały i zapatrzył się w przestrzeń. Podchmielony łowca zaczął coś podśpiewywać pod nosem.

- Bądź mężczyzną i nie nuć jak baba - Bóg Powietrza trzepną go w ramię. - No dawaj tę przyśpiewkę, może i ja ją znam.

Na taką zachętę Dargon zaczął pełną piersią to, czego nie skończył wcześniej.

- Hej smoki, smoczki i inne potwory

Jak na was spojrzę widzę same stwory

Rude brązowe i fioletowe

Jak na was spojrzę to urwę głowę.

- Wiwerny złośliwe - pełnym głosem kontynuował Orkanus

Stwory te skrzydlate

Porwały mi wircha

Ruszę na nich z batem 

Methron nie wiedział jak zareagować na śpiew Boga Powietrza. Miał chęć się roześmiać, ale miał wrażenie, że jakiś nie uchodzi. Ten zaś jak gdyby nigdy nic pociągnął łyk z flaszeczki i odezwał się:

- A ty młody to, co nie umiesz śpiewać czy masz kolec w du... - nie dokończył gdyż Methron włączył się do śpiewu pewnym siebie głosem.

- Łowca ja żelazny 

Bez broni bez bata

Mówili mi ludzie,

Że strugam wariata

- Wezmę tylko kumpli - dośpiewał Dargon.

Thatirusu ćwiartkę

Wyruszę na smoki

I skroję im miarkę 

- Skrócę ich o głowy - dokończył Orkanus.

Pazury i łapy

A z tyłka ich skóry

Skroję sobie buty 

- To teraz ja zaczynam - dołączył się Darmir. On też znał smocze piosenki.

- Ej chłopcze, chłopcze

Chłopcze z doliny

Przyszedłeś tutaj do swej dziewczyny?

- Nie do dziewczyny - kontynuował Dargon.

Do przyjaciela,

I się na smoki

Dziś z nim wybieram

- Smoki potwory okrutnie straszne - Orkanus podjął śpiewanie.

Jak do was pójdę napluję w paszcze

- Złapię za ogon - zaśpiewał Methron

Zakręcę młynka

I padnie trupem

Wredna gadzinka.

Darmir zaniósł się radosnym śmiechem, nie tylko z powodu przyśpiewki, ale i radości, że wszyscy tak wspólnie się zgrali. Będą z nich wspaniali wojownicy a on w tym wszystkim odegra szczególną rolę. Jeszcze tylko troje pomyślał. W tej samej chwili niebo gwałtownie pociemniało, gdy przysłonił go ogromny cień.

- O jest i fioletowy smok - ucieszył się Dargon. - Wiedziałem, że musi ich być więcej kolorów.

- Fioletowy - na te słowa Orkanus momentalnie otrzeźwiał. - To dziecko nocnej zorzy! - niemal wykrzyknął w ekscytacji. Dawno takiego nie widział.

Zaś dziewczyny i boginie stały jak znieruchomiałe patrząc na ogromnego, pięknego smoka, który swoim gwiezdnym chuchnięciem przełamał barierę i wylądował tuż przy nich. Zeskoczyła z niego kobieta o ciemnych włosach i fiołkowych oczach.

- Witajcie - skłoniła głowę, po czym podbiegła do Darmira.

Mężczyzna przytulił ją z czułością a ona odwzajemniła uścisk

- Witaj kwiatuszku - przywitał ją. - Ale wyrosłaś - przyjrzał się jej, gdy się od siebie odsunęli.

- Tak, zmieniłam się - potwierdziła. - Elia powiedziała, że już czas.

- Tak moje dziecko - skinął głową. - A to będą twoi towarzysze - pokazał na zapatrzonych na nią bogów i ludzi. - Przedstawiam wam moją wnuczkę - odezwał się z dumą. - To jest Fiolet, łowczyni cieni.


*thatirus - napój alkoholowy na bazie kilku kolorów owoców thati: żółtego(działanie odprężające), zielonego(poprawia wzrok), czerwonego(poprawia zmysł równowagi), pomarańczowe(wyostrzają słuch i węch, fioletowe nadają pewność ruchom. Mają takie cechy spożywane pojedynczo, zmieszane razem działają dwa razy mocniej od 40% wódki.

*wirch - bardzo szybki koń

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro