Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


  Ciężkie, ołowiane chmury zasnuły całunem śmierci całe niebo i krążyły nad zamkiem, przybierając fantastyczne kształty smoków, diabłów i innych potworów gotowych zabrać to, co kryło się w murach ponurego gmaszyska. Pojedyncza błyskawica niczym trójząb Posejdona przecięła niebo na pół i wbiła się w czubek wieży z taką siłą, że zatrzęsły się mury budowli. Z wnętrza zamku dało się słyszeć okropny krzyk, niczym zwierzęcia wijącego się w bólach agonii. Potworny grzmot wstrząsną światem, gdy dał się słyszeć inny głos, dziecka, które dopiero przed chwilą złapało pierwszy oddech.

- Już czas – usłyszała kobieta, która jeszcze nie miała siły, aby zareagować na to, co za chwilę miało się stać.

Mężczyzna podszedł do kobiety i jej akuszerki, i zabrał małe zawiniątko.

- Nie! – krzyknęła kobieta ostatkiem sił i zamknęła oczy.

Mężczyzna zabrał dziecko i wyszedł.

W wielkiej puszczy coś zmarszczyło nos, otworzyło jedno wyłupiaste oko i przeciągnęło się z rozkoszą. Wyciągnęło ostre jak brzytwa pazury i w imitacji uśmiechu pokazało dwa rzędy ostrych kłów. Przeciągnęło się jeszcze raz i wyszło ze swojej kryjówki. Zbliżał się czas jego posiłku. Jego spiczasty nos wciągną z lubością zapach lasu i czegoś jeszcze, czegoś słodkiego i apetycznego. Niuchną zapach parę razy i ruszył za jego śladem. To był zapach tego, co lubił najbardziej, zapach niewinności stworzenia, które dopiero, co się urodziło. Stwór pomimo swoich krótkich i masywnych nóg poruszał się szybko i zwinnie ciągnąc za sobą długi, silny ogon uzbrojony kolcami. Dotarł w końcu na niewielką polanę, na której środku leżał porzucony tobołek. W zawiniątku coś cicho zakwiliło. Gadzie oczy rozbłysły w ciemności a nos z lubością wciągną słodki zapach ludzkiego niemowlęcia. Stwór był coraz bliżej swojej kolacji, oblizał się językiem po ostrych jak sztylety zębach. W tej samej chwili coś ogromnego spadło z nieba, porwało w szpony zawiniątko i błyskawicznie odleciało. Stwór z wściekłości zawarczał tak głośno, że z wierzchołków pradawnych drzew poderwały się wszystkie ptaki.

Ciemne skrzydła potwora zasłoniły blask księżyca a po chwili nocną ciszę przerwał niepokojący krzyk

- Agrrr...! Agrrr...! Aaarrr...!

Śpiący w swojej jaskini Starzec z Gór wymamrotał pod nosem przekleństwo, po czym z niechęcią wstał ze swojego leża

- Co ten przeklęty smok znowu chce – mrukną pod nosem i wyszedł z jaskini niosąc w rękach pochodnię.

Przed nim na szerokiej skalnej półce siedział znieruchomiały jak posąg ciemny kształt. Gad zniżył do człowieka swój wielki łeb, w którym lśniły wielkie zielone oczy. Uważnym spojrzeniem obrzucił postać pustelnika w szarej szacie, jego zwichrowaną od snu rudą czuprynę i takąż samą brodę. W podstarzałej twarzy lśniły inteligencją niebieskie oczy.

- Darmirze – odezwał się smok głębokim kobiecym głosem. – Przyniosłam ci coś.

Gad wysunął do przodu swoją szponiastą łapę, na której niczym w kołysce spoczywało owinięte w pieluszki niemowlę.

- Co to jest?! – wykrzyknął mimowolnie starzec.

Smoczyca spojrzała na niego z rozbawieniem.

- Jak to, co? Dziecko oczywiście. Dziewczynka dla ścisłości.

- Dziewczynka – powtórzył jak echo w tępym zaskoczeniu i wziął małą na ręce.

- Trzeba się nią zaopiekować. Nakarmić i ten.... No... – powęszyła w kierunku niemowlaka – przewinąć, bo nieświeżo pachnie.

Starzec przez chwilę wyglądał tak jakby chciał upuścić dziecko, ale się pohamował.

- Po coś mi ją przyniosła na Świetlistego! Mała ma rodziców ....

- Nie wiem – przerwała mu zniecierpliwiona gdyż dziecko zaczęło płakać. - Zabrałam ją z przed nosa Smaga, który chciał ją zjeść. Zaopiekuj się nią dobrze – odezwała się jeszcze i odleciała.

Starzec pokręcił głową i odruchowo zakołysał dzieckiem, które płakało coraz głośniej.

- I co ja mam teraz z tobą zrobić? – skierował pytanie do niemowlaka. – Nigdy nie miałem dzieci i nie jestem niańką, cyca nie będzie. I co tu tak u licha śmierdzi? - powąchał powietrze nad dzieckiem. – Fuj, jeszcze i to – parskną. Z zawiniątkiem pod pachą pomaszerował do jaskini.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro