Pojedynek 45
Methron i Orkanus chcąc uniknąć spotkania z kozą i goniącymi ich bestiami, biegli klucząc w ciasnych uliczkach pomiędzy domami. Nie oglądali się nawet do tyłu. Czasami mieli wrażenie, że już pozbyli się stworzenia, ale ono wytrwale podążało za nimi niczym wiedzione jakimś radarem.
- Może się rozdzielimy - zaproponował w pewnym momencie Orkanus.
- Nie! - warknął Methron. - Wtedy prędzej nas załatwią, razem jesteśmy silniejsi.
- To skoro uważasz, że jesteśmy silniejsi to, dlaczego tak nawiewamy? Stańmy do walki.
- Oszalałeś? - łowca aż przystanął ze zdziwienia. - Myślisz, że mamy jakąkolwiek szansę ze smokami i rozpaloną kozą, której podpadłeś? W życiu mój drogi panie boże. Lepiej byś pomyślał jak nas stąd wydostać.
Stali w jakimś zaułku, z którego nie było wyjścia. Zostali zapędzeni w kozi róg.
- Sam sobie myśl - odburknął Orkanus rozglądając się naokoło.
Byli otoczeni z jednej strony wysokim, kamiennym budynkiem o dwóch piętrach, a z drugiej dziwnym, bardzo wysokim płotem. Jego bale przypominały żywe pnie drzewa porośniętego w całości zielonymi igiełkami i długimi gałązkami o ostrych, kolczastych liściach. Ogrodzenie wydawało się być nieprzystępne i wrogo nastawione do ludzi. Przynajmniej takie wrażenie odniósł Bóg Powietrza. Ów płot i mieszkanie tworzyły wąską, trójkątną uliczkę zwężającą się przy końcu. Płot szczelnie przylegał do budynku a jego gałęzie, niczym bluszcz pięły się po nim do góry.
- Zeriba amarus - mruknął Methron do siebie delikatnie dotykając drzewa.
- Co robisz moronie - kumpel szarpnął go za rękaw. - Chcesz się pokuć?
Łowca roześmiał się szczerze gładząc dłonią ostre igły. Na tę czułość iglaste liście zaczęły się kurczyć i rozkurczać jak gdyby były żywą istotą, której pieszczota sprawia, przyjemność.
Bóg szeroko otworzył oczy.
- Co to... - chciał spytać, ale urwał widząc wzrok chłopaka utkwiony za jego plecami.
Odwrócił głowę. Za nimi, przy wlocie uliczki stała angorena gotowa do ataku. Wbiła wzrok w Orkanusa, który dałby sobie głowę uciąć, że w jej ślepiach widział złośliwe ogniki ognia. Jej nastroszone futro wyglądało jak płonąca kupa siana a spod kopyta, którym grzebała w ziemi wydobywał się ogień. Pochyliła łeb do przodu gotowa do ataku. Jej rogi zabłysły niczym ostrza sztyletów.
- Scortum! - zaklął bóg powietrza.
Jego przekleństwo było w pełni uzasadnione gdyż, równocześnie z kozą, w zasięgu jego wzroku pojawili się smoczy jeźdźcy. Było ich trzech. Niby ludzie a jednak do ludzi nie podobni. Siedzieli na potwornych bestiach o długich, wrednie wyglądających, pociągłych pyskach. Ich ciała były smukłe, zwinne o srebrzyście zielonych łuskach. Mocne skrzydła zakończone kolcami silnie młóciły powietrze. Zaś ich ogony wyglądały jak kolczaste bicze. Zniżyły teraz swój lot zbliżając się do swoich ofiar. Methron z Orkanusem spojrzeli po sobie z niepokojem. Bóg Powietrza nie wiedział, co gorsze. Zostać nadzianym na kozie rogi czy zostać zabitym przez smoczych jeźdźców dosiadających smokorów. Najwyraźniej armia Gorgona otrzymała wsparcie w postaci pół ludzi, pół smoków. Bestie te niemające ludzkich uczuć a tylko ciało, zostały stworzone przez Mrocznego do bezlitosnej walki. Przed wiekami to one najbardziej pustoszyły pola walki. Najwyraźniej teraz samozwańczy król postanowił terrorem podporządkować sobie cały kraj. Jego armia była groźna i doskonale przygotowana do bezpardonowej wojny.
Jeden ze smoczych wojowników sięgnął po strzałę z kołczana na plecach. Założył ją na kuszę i naciągnął cięciwę. Na jego poczynania drugi z jeźdźców głośno coś warknął, na co półczłowiek opuścił broń w dół. Egzekucja odroczona.
- Walczymy? - Orkanus pytająco spojrzał na łowcę. - Mają rozkaz wziąć nas żywcem.
Ten tylko pokręcił głową i placem wskazał startującą angorenę. Przed oczami zwierzęcia w pełni swej okazałości stał jej cel niemogący już teraz nigdzie uciec. Z pracy jej mięśni i furii w oczach widać było, że chce rozgnieść Boga Powietrza w marny pył.
- Orz cie kocie - mruknął ten do siebie rozeźlony, że koza aż tak się na niego zawzięła. - Co za zwierze uparte.
- Jak to koza - mruknął do siebie Methron uważnie obserwując smoki. Jeden z nich wylądował na dachu budynku i wyciągnął w ich stronę swój paskudny pysk. Syknął wysuwając do przodu długi rozwidlony na końcu język. Kilka kropli jego jadu upadło koło łowcy wypalając w trawie nieregularne ślady.
- Co to jest? - odskoczył do tyłu.
- Smokor - odparł Orkanus patrzący w oczy angoreny, która pędziła do niego niczym rozpalona kula ognia.
- Nie zamierzasz chyba... - nie dokończył przerażony tym, co kumpel zamierzał zrobić. - Pogięło cię dokumentnie szanowny panie boże - warknął i z całej siły odepchnął go w bok.
Wszystko, co wydarzyło się dalej trwało dosłownie ułamki sekund. Methron stanął na drodze rozpędzonej kozy z wyciągniętymi przed siebie dłońmi jakby, co najmniej chciał złapać ją za rogi. W tym samym czasie z tyłu nadleciał kolejny smokor i złapał Boga Powietrza w swoje szpony unosząc go do góry. Zaskoczony bóg w pierwszej chwili nie wiedział, co się dzieje. W drugiej trafił go szlag nieziemski, że jakiś pierwszy lepszy, bojowy smok śmie porwać go jak jakiegoś niewolnika. Jednak zanim zdołał cokolwiek zrobić, koło niego śmignęła strzała wbijając się w szyję gada. Potwór rozluźnił szpony wypuszczając z nich boga i runął na ziemię. Siedzący na nim jeździec spadł niczym jakiś kot na cztery łapy. Podniósł się szybko i zwinnie z morderstwem w gadzich oczach, po czym rozejrzał się po otaczającej go ogromnej łące, której granice wyznaczał kolczasty płot, za którym w oddali ciągnął się las.
Orkanus zaś spadł wprost na kolczaste ogrodzenie i bluznął taką wiąską przekleństw, jakich nie powstydziłby się najgorszy ochlaptus. Słowa jednak zamarły mu na ustach widząc jak potwór ściąga z pleców okrutnie wyglądającą maczetę i zmierza w stronę nowego celu, jakim była rudowłosa kobieta znajdująca się koło stada czarnych koni. To zapewne ona strzelała do smokora gdyż właśnie w tej chwili opuszczała w dół swoją kuszę. Jednak widząc zbliżające się do niej nowe niebezpieczeństwo ponownie uniosła broń do góry. Nie czekała aż napastnik zbliży się do niej tylko od razu strzeliła. Grot jednak odbił się od jego smoczego pancerza, nie spowalniając go ani na krok. W tej samej chwili w zasięgu wzroku Orkanusa pojawiła się nowa postać. Była to mała dziewczynka, która otworzyła płot niczym jakąś furtkę i weszła na paddock dla koni. Dziecko miało równie rude włosy jak kobieta, były, więc zapewne ze sobą spokrewnione. Smoczy jeździec zapewne poczuł za sobą czyjąś obecność, bo spojrzał w jej stronę. Mała widząc potwora podobnego do człowieka wydała z siebie krzyk grozy. Przestraszył on wszystkie konie, które rozbiegły się w dzikim popłochu. Orkanus nie dziwił się małej gdyż smoczy jeźdźca wyglądał niczym stwór z najgłębszych koszmarów. Jego twarz tylko w połowie przypominała ludzką, druga jej połowa była pokryta smoczą, stalowo srebrzystą łuską. Na głowie stwór miał mocny hełm z wysuniętymi do przodu rogami. W rzeczywistości to były jego prawdziwe rogi i silny czerep, zdolny do walnięcia człowieka bykiem, pozbawienia go przytomności a nawet życia. Tors mężczyzny, był silnie umięśniony i pokryty smoczą łuską odporną na wszelkie razy. Teraz ubrany jak normalny mężczyzna przedstawiał się jeszcze okropniej. Miał na sobie czarną tunikę wiązaną w pasie, luźne ciemne spodnie i mocne buty, których noski wzmocniono żelazem. W dłoniach porośniętych z wierzchu taką samą łuską trzymał morderczą broń.
Dziewczynka patrzyła na niego z przerażeniem w oczach. Smoczy jeźdźca rozśmiał się bezgłośnie. Zrobił taki ruch jakby chciał do niej podejść z bronią gotową do ciosu. Nie zdążył jednak nic zrobić gdyż nagle podbiegł do niego jeden z czarnych koni, który z całej siły kopnął go zadnymi nogami. Siła odrzutu była na tyle silna, że drags poleciał do tyłu wysokim łukiem i upadł bezwładnie na ziemię. Koń tymczasem podbiegł do małej. Dziewczynka szybko wdrapała się na jego grzbiet i chwyciła grzywy. W chwilę potem karosz zatrzymał się koło kobiety. Ta coś powiedziała do dziecka, które tylko mocno ją uścisnęło, spięło konia, który co sił wyrwał do przodu. Rudowłosa zaś zagwizdała donośnie na palcach. Na ten dźwięk nie wiadomo skąd pojawił się najczarniejszy koń pod słońcem, jakiego Orkanus kiedykolwiek widział.
- Niemożliwe - przetarł oczy. - Ale to... to przecież...
- Złaś, że stamtąd - usłyszał głos Methrona. - Dupa cię nie boli od siedzenia na tych kolcach? Przyrosłeś tam czy co? I zabierz w końcu sobie swoje zwierzątko.
- Przyrosłem i zakwitłem - odparł bóg w odpowiedzi.
Zeskoczył w końcu z płotu tuż koło kozy, którą Methron trzymał za rozpalone rogi.
- Poza tym to nie jest moje zwierzątko - zaprotestował.
- Jak to nie - zadrwił łowca. - To, dlaczego tak za tobą lata? Wpadłeś jej w oko.
- Z chęcią stamtąd wypadnę. Mam dość tego bydlęcia. Zabijmy i miejmy ją z głowy.
Na jego słowa angorena jeszcze bardziej się zezłościła rozżarzając się niczym ognisko, do którego dorzucono suszu. Na łowcy jednak nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Orkanus przyjrzał się z bliska wściekłemu zwierzęciu, które na jego widok wydało z siebie dziwny dźwięk, który absolutnie nie przypominał meczenia kozy. Było to coś pomiędzy groźnym warknięciem ogromnego psa a bekiem rozgniewanego barana. Chciała wyrwać się z dłoni Methrona, ale ten trzymał ją mocno. W tej samej chwili dał się słyszeć głośny skwir. To krążący do tej pory nad nimi trzeci ze smoków wydał ten dźwięk, po czym błyskawicznie zanurkował w dół, w stronę łąki gdzie leżał drags. W chwilę potem potworny jeździec siedział na jego grzbiecie. Wydał z siebie gardłowy dźwięk, po którym smokor wykonał pętlę w stronę domu, gdzie na dach zeskoczył jeździec o grafitowej łusce. Zaś stalowo łuski półczłowiek ruszył w ślad za dziewczynką.
- Ciemna cholera - warknął rozzłoszczony Bóg Powietrza, który w tej chwili miał zupełnie inne problemy na głowie niż głupia koza. - Słuchaj no ty kupo futra - zwrócił się bezpośrednio do zwierzęcia złapawszy go uprzednio za płonący róg. Paliło, ale nie puścił. - Albo spadaj stąd w podskokach albo, zaraz schrupie cię jakiś smokor, bo zwyczajnie są głodne a ja nie zmierzam się tobą przejmować.
Wypuścił kozi róg z dłoni i przestał zwracać na nią uwagę.
- No to chyba mamy problem - mruknął Methron kiwając głową w kierunku dachu.
- Nawet nie wiesz jak wielki - odparł Bóg Powietrza. - Trzeci leci za rudowłosą dziewczynką.
Chłopak wprawdzie nie wiedział, o kim mówi Orkanus, ale zrozumiał, że sprawa jest o wiele poważniejsza niż mu się wydawało.
W tej samej chwili okrutni jeźdźcy zeskoczyli na ziemię i stanęli naprzeciwko nich. Jeden, z dragsów o oliwkowej łusce odezwał się głosem podobnym do ludzkiego aczkolwiek bardzo chropowatym.
- Król Gorgon, kazał was sprowadzić żywcem do siebie. Nie róbcie, więc problemów i udajcie się ze mną do niego a nic złego wam się nie stanie.
- Ty, co to za pajace? - Methron trącił kumpla łokciem w bok widząc ohydną buźkę dragsa.
- Takie tam mutanty - mruknął cicho, zaś głośno się odezwał. - Ten śmierdzący skunks to niech mnie w piórko pocałuje. Nigdzie nie idę.
Na twarzy półczłowieka ukazał się grymas niezadowolenia, który po chwili ustąpił czystej złośliwości.
- Władca jednak nie mówił, że macie być cali i zdrowi.
To mówiąc błyskawicznie wyciągnął zza siebie potwornych rozmiarów, katowski topór, po czym wykonał nim zamach w stronę Orkanusa. Ten błyskawicznym ruchem odepchnął od siebie kozę, która zameczała w proteście i uchylił się przed ciosem. W tym samym czasie drugi ze smoczych jeźdźców natarł na Methrona z okrutnym tasakiem w dłoni. Zaatakował celując bronią w szyję chłopaka. Łowca odruchowo odskoczył w tył, nie chcąc być skróconym o głowę. Drags jednak z dzikim błyskiem w oku ruszył w ślad za nim, okrążając go od lewej. Kolejny zamach wyprowadził ze skosu jakby chciał odrąbać mu ramię. Jego zamiary nie spodobały się łowcy, więc uchylił się a ostrze ze świstem przecięło powietrze. Czuł się jakoś bez szans, przy tym okrutnym wojowniku. Mógłby użyć kuszy, ale ona raczej nie nadawała się do walki z bliska. Poza tym istniało niebezpieczeństwo zranienia przyjaciela, który zaciekle walczył nieopodal z drugim dragsem. Zaś nóż ukryty pod karwaszem, wydawał mu się scyzorykiem w porównaniu z bronią napastnika. Następny cios zadany z lewej dłoni, do której wojownik przerzucił błyskawicznie broń, był dla Methrona zaskoczeniem i ledwo zdążył zabrać dłoń z muru, o który się opierał. Tasak ze zgrzytem wbił się w ścianę tak mocno aż poszły iskry. Wściekłość potwora wzrosła, że nie może pokonać łowcy. Natarł na niego ze zdwojoną siłą. Chłopak ledwo zdążył się schylić, gdy broń ponownie wyrżnęła w mur, w miejscu gdzie przed chwilą miał głowę. Ruchy napastnika będącego żywą bronią były szybkie i precyzyjne. Gdyby nie refleks łowca by już nie żył.
Cholera - przemknęło mu przez myśl - Gadanie głupot, z tym braniem żywcem. Te potwory chcą nas zabić.
Do takiej samej konkluzji doszedł po chwili, Orkanus, gdy półczłowiek zamachnął się toporem celując w jego szyję. Błyskawicznie odchylił się do tyłu. Dmuchnął przeciwnikowi w twarz mroźnym powietrzem. Ten jednak tylko chrapliwie się roześmiał i z furią natarł ponownie. Ruchy napastnika były szybkie, wyprowadzone zdecydowaną ręką. Nie na darmo potwory te nazywano Bestiami Śmierci. Jeszcze nikt, kto z nimi walczył nie wyszedł żywy z pojedynku z nimi. Bóg Powietrza cofnął się ponownie. Nagle za plecami poczuł kujący igłami płot. Grafitowy jeźdźca oburącz wziął zamach zza głowy jakby chciał rozłupać mu czaszkę na pół. Nie zdążył jednak. Władający wiatrami zgiął się w pół i wykonując klasyczne padnij prześliznął mu się pomiędzy nogami. Topór z impetem wbił się w drewno zeriby. Orkanus korzystając, że przeciwnik nie może wyrwać broni zaatakował go z tyłu. Złapał go dłonią tuż pod szczęką chcąc mu skręcić kark. Nieprzyjaciel jednak zostawił w spokoju topór. Oderwał od siebie dłonie boga, pochylił się i przerzucił go przez bark prosto w zeribę. Siła jego rzutu spowodowała, że Orkanus stracił dech od przejmującego bólu i bezwładnie osunął się po płocie w dół.
Drags błyskawicznie doskoczył do niego. Jednym silnym szarpnięciem za szyję postawił go na nogi. Zbliżył do jego piersi dłoń uzbrojoną w długie pazury. Zamierzał wyrwać mu serce. Mężczyzna złapał go za przegub uzbrojonej dłoni chcąc odsunąć ją od siebie, drugą zaś chciał wrazić przeciwnikowi w oczy. Ten jednak odsunął swój łeb uśmiechając się krzywo i ukazując swoje ostre zęby. Bóg się wściekł widząc ten ohydny uśmieszek zadowolonego potwora. Jednym ruchem wykręcił mu prawą dłoń tak silnie aż ta chrupnęła w stawie. Z ust półczłowieka wydobył się dziwny skrzek bólu. Zwolnił uścisk na szyi przeciwnika a z jego drugiej dłoni wystrzeliły ostre pazury, które chlasnęły boga w twarz. Ten wiele się nie namyślając uderzył go prawym prostym w szczękę. Jeździec zatoczył się do tyłu, zachwiał, ale już po chwili odzyskał równowagę. Wściekle zmrużył oczy, warknął i pochylił do przodu chcąc walnąć Orkanusa ciężkim czerepem uzbrojonym w rogi. Ciosu w głowę zadanym przez draksów nie przeżył jeszcze nikt. Ich mocne, wysunięte do przodu czoło wzmocnione silnymi rogami miażdżyło czaszki przeciwników. Przed wiekami, podczas smoczych wojen zdarzały się przypadki przebicia kości czołowej przez rogi, dragsów. Rany te zadawały bestie, których ostre rogi były mocno wysunięte do przodu. Nazywano ich dracornami. I takiego właśnie stwora Bóg Powietrza miał przed sobą.
W tym samym czasie Methron również usiłował wyjść cało z nierównej potyczki. Półczłowiek był niezmordowany i z uporem usiłował go wykończyć. Łowca ciężko oddychając oparł się o kolczasty płot, który już nie robił mu żadnej krzywdy. Niewiele myśląc zaczął się na niego wspinać. Smoczy jeździec ruszył w ślad za nim. Poczuł ukucia igieł w dłonie, więc wysunął pazury i wbijając się nimi w płot podążył za swoją ofiarą. Chłopak wdrapawszy się na wierzchołek zeriby w pierwszym odruchu chciał rzucić się do ucieczki. Zdał sobie, bowiem sprawę, że, drags jest o wiele niebezpieczniejszym przeciwnikiem niż jakikolwiek inny stwór. Pohamował się jednak stwierdzając, że ucieczka nic nie da. Sięgnął, po kuszę i czekał aż potwór pojawi się w zasięgu jego wzroku. Po chwili zobaczył jego rogaty łeb, poczekał aż tamten wyłoni się cały, po czym strzelił do niego celując do niego w nieosłoniętą szyję. Grafitowy błyskawicznym ruchem przechwycił strzałę łamiąc ją niczym patyczek. Roześmiał się chrapliwie sięgając za siebie po tasak.
- Bulwa nać! - wyrwało się Methronowi.
Te potwory były nie do pokonania. Cofnął się o krok do tyłu, co wcale nie było takie proste ze względu na szerokość płotu, który miał nie więcej niż dwie pięści*. Balansował na nim niczym na równoważni. Pocieszał się jednak tym, że przeciwnikowi, który był o wiele cięższy wcale nie było łatwiej. Wyciągnął kolejną strzałę i naciągnął cięciwę kuszy. Na ten widok stwór ryknął przyspieszając kroku. Łowca wypuścił strzałę celując w oko nieprzyjaciela. Jednak bełt śmignął koło ucha półczłowieka, który uchylił się przed nim w ostatniej chwili. Z rykiem dopadł Methrona i ciął na wysokości jego twarzy. Chłopak wykonał saldo w tył, zachwiał się, ale odzyskał równowagę. Drags zaś klapnął tyłkiem na płot, ślizgiem zbliżył się do chłopaka i zamachnął się na jego nogi. Ostrze ze świstem przecięło powietrze gdyż łowca wyskoczył do góry, wykonał obrót nad potworem, stanął za jego plecami z nożem wysuniętym spod karwasza i jednym płynnym ruchem podciął mu niczym nieosłonięte gardło. Trup z łoskotem spadł na ziemię zaś chłopak zręcznie zeskoczył na ścieżkę za domem. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok.
Koza, o której zdążył już zapomnieć wzięła na rogi kolejny cel i bodła dragsa o oliwkowej łusce w tylną część ciała, gdzie plecy swą szlachetną nazwę tracą. Angorena była rozpaloną furią ognia, więc ciosy przez nią zadawane musiały być podwójnie nieprzyjemne. Potwór zaś ukazał się w swojej najgorszej postaci. Jego oczy płonęły czernią, która zdawała się przepalać zwierze na wylot, pazury długie i lśniące niczym sztylety próbowały dosięgnąć kozę, zaś jego sylwetka zdawała się wić niczym wąż by uniknąć razów. Z taką formą bestii, Methron nie chciałby się spotkać nigdy w życiu. Nagle drags złapał zwierzę za róg. Ta wydała z siebie chrapliwe beknięcie, zapłonęła czerwienią a ogień w mgnieniu oka zajął rękę potwora. Ryknął z bólu odrywając płonącą dłoń od angoreny. Ona zaś jednym zdecydowanym ruchem wbiła mu rogi w brzuch. Z jej gardła wydobył się wściekły warkot. Odsunęła się w końcu od napastnika, który zaczął się palić. Stanęła w pewnej odległości od niego przyglądając mu się z przekrzywionym łbem niczym jakiś szczeniak. Potwór płonął niczym pochodnia. Mężczyźni patrzyli na niego z dziwną fascynacją, uświadamiając sobie jak niewiele czasu upłynęło od rozmowy z oliwkowo łuskowym dragsem, który właśnie zamieniał się w kupkę popiołu.
W tej samej chwili smok siedzący do tej pory na dachu wydał z siebie wysoki dźwięk, który zaświdrował w uszach i poderwał się do lotu.
- Stracił szansę na jakiegokolwiek jeźdźcę, który by nim pokierował. Poleci, więc do najbliższego dragsa, który go poprowadzi - Orkanus uświadomił Methrona. Orz cholera! - zaklął uświadomiwszy sobie, dokąd poleci, smokor. - Młody lecimy, musimy pomóc rudowłosej dziewczynce.
Po tych słowach chciał się przemienić przybierając swoją boską postać. Niestety na chęciach się skończyło. Potworny ból pleców rozerwał jego ciało, gdy chciał wyswobodzić skrzydła.
- Chyba jednak nie polecimy - pokręcił głową ze zbolałą miną. - Ten spopielony dragcorn chyba coś mi uszkodził. Swoją pełnię boskości mogę osiągnąć tylko wtedy, gdy jestem cały i zdrowy. Cały jak widać jestem, ale chyba nie koniecznie zdrowy - skrzywił się z niezadowoleniem.
Chłopak podszedł do niego, położył mu dłonie na plecach.
- Masz połamane żebra mój szanowny panie boże.
Orkanus nie spytał skąd zwykły łowca wie takie rzeczy, bo że Methron zwykłym łowcą nie był to on, Bóg Powietrza dałby sobie palec uciąć.
- Pozostają konie - odezwał się chłopak kiwając głową w kierunku paddocku.
Niedługo potem mężczyźni pędzili na skróty przez las. Gałęzie chlastały ich po twarzach, konie przeskakiwały przez powalone drzewa i krzaki gnając do przodu na złamanie karku. Orkanus wiedziony smoczym zmysłem podążał za potworami. Bał się, że nie zdążą na czas, aby uratować dziewczynkę.
pięść - miara okrąglaków, jedna pięść czyli 6 cm średnicy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro