Plan bez planu 41
Dwie smocze boginie śmigały przed siebie niczym ścigające się ptaki a za nimi lecieli łowcy na swoich smokach. Piperis tak była przestraszona a jednocześnie podekscytowana lotem, że niemal zatykało jej dech w piersiach a w oczach błyskały ogniki radości. Dargon zaś zachowywał się tak jakby lot na smoku był dla niego codziennością. Wprawdzie jeszcze czasami kręciło mu się w głowie, gdy patrzył w dół, ale nauczył się to ignorować po tych wszystkich przejażdżkach na Zefirze. Kadar przynajmniej zachowywał się spokojnie jak na smoka przystało, Zefira zaś była nieobliczalna w swoim zachowaniu i nigdy nie wiedział czy nie wystrzeli świecą w górę. Łowca był, więc szczęśliwy, że trafił na zrównoważone stworzenie. Uważał tak do chwili, gdy do głowy wdarł mu się obcy, basowy głos.
- Ej, ty tam u góry. Mógłbyś się przynajmniej przedstawić? Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia.
- Co? - Dargon niemal podskoczył do góry.
- Do mnie mówisz? - spytała Piperis lecąca obok.
- Co? A nie, nie do ciebie - odparł.
- To, do kogo? - spojrzała na niego podejrzliwie.
- Do niego - odparła Anchelia kiwając głową w bok. - Kadar najwyraźniej chce zawrzeć znajomość ze swoim jeźdźcą - roześmiała się, co zabrzmiało jak spadający na ziemię drobny deszczyk.
- Rozumiem - uśmiechnęła się dziewczyna. - To niech się dogadują. Ale dlaczego smok wiatru nic nie mówi?
- Mówi, ale tylko łowca go słyszy. Tak jak ty mnie.
Łowczyni kiwnięciem głowy przyjęła tłumaczenie smoczycy.
- No to, co duży - Kadar basem ryknął na Dargona. - Przedstawisz się w końcu?
- Tak. Jasne, że tak. Nazywam się Dargon. Dargon Venatu.
Na jego odpowiedź smok zahamował w miejscu niemal zwalając mężczyznę z grzbietu. Gniewnie zamachał skrzydłami i smagnął swój bok ogonem.
- Dargon? - smok spojrzał do tyłu. - TEN Dargon? Nieustraszony zabójca potworów?
- No tak. To ja - odparł łowca mile podłechtany komplementem. - A o co chodzi?
Na jego słowa Kadar parsknął ze złością, nozdrzami wydmuchując lodowato zimne powietrze.
- No, co jest? - łowca spytał go z pretensją.
- Co jest?! - ryknął smok odwracając łeb w stronę mężczyzny. - Dargon Venatu pyta się mnie, „co jest"? To ty moronie pytasz się mnie?
- Ej, no! Dlaczego mnie obrażasz? - obruszył się mężczyzna. - Nic ci przecież nie zrobiłem.
- Mnie nic - odparło stworzenie. - I temu bydlakowi też nic nie zrobiłeś. Panie sławny - prychnął ponownie na łowcę zimnym powietrzem. - Legenda pośród smoków. Ech... - pokręcił łbem.
- Dlaczego nie lecicie? - dobiegło ich wołanie Peris. - Coś się stało?
- Nic! - odryknął smok gniewnie.
- Już lecimy - odkrzyknął Dargon. - No lećmy - pogonił smoka.
Ten gniewnie warknął niczym pies, machnął skrzydłami i ruszył z miejsca.
- Jeszcze pogadamy łowco - obiecał a w jego głosie czaiła się groźba. - Jeszcze pogadamy.
Już po chwili dołączyli do pozostałych.
- Co tam robiliście? - spytała Zefira.
- Nic - odburknął Kadar. - Lecimy na wojnę czy gaworzymy?
Bogini spojrzała na niego podejrzliwie, ale nic nie powiedziała. On natomiast wdarł się mentalnie do mózgu Dargona i nie zostawił na nim suchej nitki.
- Ty łowco od siedmiu boleści. Ty badylarzu złachmaniony! Żeby cię angoreny polizały tam gdzie nie możesz się podrapać. Nie dość, że moron to jeszcze i głupiec. A takiego sławnego z ciebie zrobili, niedorajdo jedna. Buc nabyziony.
- Ale dlaczego tak mnie przezywasz? - spytał Dargon z pretensją w głosie.
- Co? Ja cię przezywam? - spytała zaskoczona Peris. - Oszalałeś?
- A nie, ja nie do ciebie - mężczyzna machnął ręką. - Tylko do tego pokręconego smoka.
- Pokręconego? Pokręconego?! - ryknął smok ze złością. - Ja ci dam pokręconego ty Dargonie moronie.
Machnął silnie skrzydłami, wyprostował ogon i raptownie nabrał maksymalnej prędkości. Orkanusa prędkość mało nie zwiała z pleców gada. Kurczowo przytrzymał się jednego z kolców znajdujących się na szyi smoka. Jednocześnie obwiało go lodowate zimno i mężczyzna zaczął się trząść z przejmującego chłodu.
- Co robi... - chciał coś powiedzieć, ale lodowate powietrze wdarło mu się do płuc i odruchowo zamknął usta. Miał wrażenie, że pęd powietrza wciska go w plecy smoka a przestrzeń obok zamienia się w rozmazane pasma kolorów.
- A temu, co? - Orga zastanowiła się na głos - Dlaczego dostał takiego przyspieszenia?
Zefira wzruszyła ramionami. Ona też nie miała pojęcia, co się dzieje. Przez chwilę lecieli w milczeniu.
- Smoki - odezwała się nagle Anchelia. - Czuję smoki, tam w dole przed nami.
- Masz rację. To, co lecimy tam i rozprawimy się z nimi? - spytała Zefira.
- Co z tymi dwoma? - Orga skinęła głową w kierunku gdzie śmigał smok północnego wiatru.
- Niby skąd mam wiedzieć, co? - Zefira spytała gniewnie. - Mamy wojnę, mieliśmy walczyć a Kadarowi coś odbiło. Ale tak to z wiatrem bywa. Raz spokojny, raz porywczy. Wyszaleje się to wróci. Bierzmy się do roboty - zakomenderowała.
Co powiedziawszy skierowała swój lot w kierunku widniejącego w oddali miasta, a pozostali ruszyli za nią. Już niedługo poczuli swąd dymu a ich oczom ukazał się straszny widok. Dumne do tej pory miasto o srebrnych dachach wyglądało niczym płonący obraz nędzy i rozpaczy. Jęzory ognia pełzały po murach i odbijały się w tafli lśniących dachów. Płomienie rozprzestrzeniały się ulicami i wybuchały z rozbitych okien. Przerażeni ludzie uciekali niczym spłoszone kurczaki. Nie mieli jednak drogi ucieczki przed wszędobylskim ogniem i zgrają smoków, wśród których prym wiódł Ogniomiot z bratem Ogniomirem, dlatego całe miasto stało w płomieniach, zaś cały rynek otoczony był ścianą płomieni strzelających do góry. Do kompletu Bogini Morza dobrała Smoka Zamętu i Sedurena który wydawał z siebie przenikliwe piski, świdrujące w uszach i ogłupiające ludzi. Celem potworów było zagonienie wszystkich na Srebrny Rynek przez jedyne wejście w płomiennym murze pilnowanym przez strażników. Nazwa ta jednak nijak się teraz miała do targowiska, gdzie nie było widać śladów dawnej świetności a tylko połamane, płonące stragany, zniszczone drzewa, kwiaty i złamany totem Królowej Światła oraz powiększający się tłum przestraszonych ludzi. Na stojącej pośrodku studni, w fontannie strzelającej do góry wody, stała Maris Stella z rozwianymi turkusowymi włosami.
- Wszystkich! - krzyknęła a jej głos przypominał huk fal oceanu. - Zgonić wszystkich, co do jednego. Staruchów i niemowlaków też! To miasto ma być moje!
Zefira na jej widok zacisnęła zęby.
- Co to za jedna? - Peris spytała szeptem, podziwiając piękną Boginię Mórz.
- Wyjątkowa massesa ischmi - syknęła przez zęby Zefira. - Pani wody, Maris Stella - wypluła jej imię jakby się go brzydziła.
- Ona jest piękna - odezwała się dziewczyna z jakimś nabożnym zachwytem.
Orga spojrzała na nią krzywo a jej włosy zapłonęły jeszcze większym ogniem zaś oczy błysnęły groźną czerwienią płomieni.
- Jest zarówno piękna jak i niebezpieczna - twardo dodała Zefira. - I nie dziwię się, że ci się podoba. To twoja antenatka. Wywodzisz się z jej linii.
- Co? - Peris zdziwiła się strasznie i zamilkła na dłuższą chwilę.
- I cokolwiek by się nie stało nie walczcie z nią - wydała rozkaz twardym tonem. - Ja się nią zajmę.
- To, jaki mamy plan działania - spytała łowczyni, która już otrząsnęła się z szoku.
- Mamy plan bez planu - odparła Zefira i machnąwszy skrzydłami zniżyła swój lot w dół. I w chwilę potem stała twarzą w twarz z Maris Stellą.
- Co tu robisz? - wysyczała ze złością Bogini Mórz.
- O to samo mogłabym spytać ciebie.
- To nie pytaj, bo chyba widać. Chyba, że jesteś tępa i nie widzisz.
Na jej słowa Zefira gniewnie zmrużyła oczy.
- Widzę i mi się to nie podoba. Nie pozwolę ci abyś podporządkowała sobie Srebrne Miasto.
- Ależ ja nie pytam cię o pozwolenie i zrobię to, co będę chciała niezależnie od tego czy to ci się podoba czy nie - co powiedziawszy niespodziewanie skierowała strumień wody ze studni na Boginię Światła. Zefirę z impetem odrzuciło do tyłu, mimo iż starała się utrzymać równowagę mocno machając skrzydłami. Zyskała tym tylko efekt tęczy na swoich skrzydłach, które ją zawiodły pod naporem wody i bogini poleciała na jedyny, ocalały stragan. Huknęła w jego dach, który złamał się na pół i wylądowała na ladzie gdzie stały wysokoprocentowe trunki. Dał się słyszeć brzęk tłuczonych butelek, plusk rozlewających się alkoholi i przekleństwo Zefiry. Maris Stella wybuchła śmiechem, który przypominał kaskadę wody rozbijającej się na głazach wodospadu.
- Dopiero mi bohaterka - mruknęła sama do siebie, lekko zeskoczyła z fontanny wody i założyła uzależnienie na pierwszym lepszym człowieku. Szła przez tłum pilnowany przez strażników i zakładając uzależnienia kierowała swoje kroki w kierunku pokonanej rywalki.
- No ładnie - Orga mruknęła sama do siebie. - Nie zamierzam stać i bezczynnie patrzeć na to wszystko. Wy dwie starajcie się powstrzymać smoki przed naganianiem ludzi na rynek - zakomenderowała. Rozbłysła swoją boskością niczym ognisko, do którego dorzucono suchego drwa i sfrunęła na dół. Na jej słowa Anchelia dała tak gwałtownego nura w dół, że aż wojowniczce zatkało dech w piersiach. Dopiero, gdy smok wyrównał swój lot tuż nad ziemią Peris głęboko wciągnęła powietrze. Tymczasem Orga stanęła na drodze Bogini Mórz, która na jej widok przystanęła i ze złością zmrużyła swoje kryształowo niebieskie oczy w oprawie ciemnozielonych długich rzęs i brwi. Ognista stała niewzruszona patrząc na piękną, ale groźną twarz bogini, której skóra miała lekki odcień błękitu i mieniła się kropelkami rosy. Jej idealna uroda nie robiła najmniejszego wrażenia na Ordze.
- Proszę, proszę - syknęła Maris Stella. - Kogo my tu mamy - obrzuciła Orgę uważnym spojrzeniem. - Nie boisz się mnie płomyczku?
- Nie nazywaj mnie tak - syknęła Bogini Ognia, a jej oczy zabłysły niczym dwa małe ogniska. - I nie, nie boję się ciebie.
- A powinnaś - niemal wysyczała morska bogini. - Bo to ja jestem silniejsza od ciebie i w jednej chwili mogę zgasić twój ogień Płomyczku.
- Orga! - dał się słyszeć okrzyk Zefiry, która powoli podnosiła się z ruin kramu. - Wynoś się stąd!
- Nigdy! - odkrzyknęła bogini i zacisnęła dłonie w pięści.
Zauważyła, bowiem że Zefira ma złamane skrzydło, które zwisało smętnie a sama bogini wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Była cała mokra z przylegającym do idealnego ciała brudnym i porwanym ubraniem. Jej włosy posklejane w strąki od wody i słodkiego alkoholu o czerwonej barwie wyglądały żałośnie i niechlujnie. Kuśtykała idąc w ich stronę a zgromadzeni na rynku ludzie ustępowali jej z drogi.
Na jej widok Maris Stella parsknęła śmiechem.
- Ale wyglądasz jak zmokły peritek. I ty chcesz się ze mną zmierzyć i walczyć o tych nic nie wartych ludzi? - prychnęła z pogardą.
- Nie są nic nie warci - ze złością odparła Zefira i chciała osiągnąć pełnię swojej mocy, w czym przeszkadzały jej odniesione rany. Maris Stella widząc, co zamierza jej przeciwniczka gwałtownie przybrała postać wysokiej, morskiej fali o kształtach kobiety i rzuciła się na boginię. Na drodze jednak stanęła jej Orga, która błyskawicznie przybrała swoją boskość i teraz wyglądała jak szalejący ogień o kobiecych zarysach. Zderzyły się z sobą tak gwałtownie, że w miejscu ich starcia wybuchł obłok pary.
- Nie! - krzyknęła Zefira przeraźliwie. - Orga nie!
Bała się, że Bogini Ognia nie ma szans z Maris Stellą. Co było na tyle uzasadnione, że woda gasi ogień. Przebłysk świadomości zalał umysł Zefiry. Gdyby tu była Amare to by ją uleczyła i bogini mogłaby błyskawicznie przybrać swoją boską postać i walczyć z Panią Mórz. Nie lubiła, gdy ktoś za nią nadstawiał karku. Czuła się bezsilna i nie wiedziała, co zrobić, aby pomóc Ognistej. Boginie mocowały się w morderczym uścisku, co wyglądało tak jakby woda chciała zadusić ogień. Dwie ledwo widoczne postacie otoczone swoimi żywiołami kipiały niczym lawa ognia i burzący się straszliwy wodospad. Towarzyszył temu syk pary i odgłos trzaskającego ognia. Raz zdawało się, że woda płonie od ognia otoczona jego mackami i odbija płomienie niczym w zwierciadle. Raz, że ogień przygasa przyduszony falami wody i nie ma szans rozwinąć płomieni.
Ludzie korzystając z okazji chcieli uciec i schronić się gdziekolwiek przed nieuchronną niewolą. Niestety otoczony wałem ognia rynek stawał się pułapką bez wyjścia. Zdezorientowani i przerażeni ludzie wzrokiem szukali wyjścia.
- Tam! - krzyknął ktoś wskazując lukę pomiędzy płomieniami.
Wszyscy rzucili się biegiem we wskazaną stronę. Strażnicy pilnujący przejścia leżeli nieprzytomni i zdawałoby się, że można bezpiecznie przejść. Niestety nic bardziej mylnego. Pierwszy śmiałek, który przekroczył wyjście został spopielony przez czającego się tam Ogniomiota. Widząc to pozostali cofnęli się w popłochu do tyłu. W tej samej chwili, nie wiadomo skąd na plecach bestii pojawiła się na czarno ubrana dziewczyna o jasnym warkoczu i jednym smagnięciem bata oplotła jego szyję. Potwór warkną zaskoczony i szarpną się, czym jeszcze bardziej zaciągnął batog na swojej szyi.
- Giń parszywcu - wysyczała mu łowczyni do ucha i jednym ruchem wysunęła nóż spod karwasza,który wbiła go w oko gada. Potwór z łoskotem upadł na ziemię a dziewczyna zręcznie z niego zeskoczyła.
Ludziska widząc, że nic nie stoi na przeszkodzie ich ucieczki zaczęli się popychać, aby jak najszybciej uciec z rynku. Nic dobrego jednak z tego nie wynikło. Popłoch i panika nigdy nie są wskazane w sytuacji, gdy miasto płonie a gady czają się na każdym kroku. Ktoś kogoś popchnął w ogień, ktoś inny się wywrócił. Z uliczek napływały kolejne gromady ludzi poganiane przez tępych strażników i wredne jaszczury. Zaś smok Ogniomir czując, że stracił brata zapałał rządzą zemsty. Miotną ostatni raz ogniem w kierunku domów, gdzie kryli się przestraszeni ludzie. Machnął skrzydłami i skierował się w stronę rynku. Jego gadzie serce mówiło mu, że jego brat Ogniomiot nie żyje.
Smocze rodzeństwo pojawia się na świecie raz na tysiąc świetlistych dni* i są tak ze sobą tak zżyte, że jedno odczuwa ból i strach drugiego, i mogą porozumiewać się pomiędzy sobą na odległość bez słów. Tak teraz, gdy gad poczuł śmierć brata narosła w nim wściekłość do tych, którzy się do niej przyczynili. Zatoczył koło nad targowiskiem gdzie na jego środku walczyły zaciekle dwie boginie, zobaczył swojego martwego brata za murem ognia i ryknął z wściekłością. Skierował swoją złość na to stado bezmyślnych ludzkich istot kłębiących się nieopodal smoczego truchła. Rykną straszliwie, od czego płomienie wystrzeliły jeszcze bardziej w górę. Zniżył lot, plunął ogniem w kierunku zgrai i złapał w paszczę czyjąś głowę, zgniatając ją w zębach niczym orzeszek. Rozległy się krzyki strachu i przerażenia. Zanurkował ponownie, schwycił koleją ofiarę i skręcił jej kark. Było mu obojętne, kogo zabije, byle tylko dać nauczkę tym zadufanym w sobie istotom. Jego uwagę przykuł ruch w uliczkach miasta. To nadchodziła kolejna grupa ludzi poganiana przez Zamęta, który podskakiwał zabawnie niczym kurczak. Bestia oblizała się na sam widok dzieci, płaczących przy spódnicach matek. Tak, lubił młode, ludzkie mięsko. Poczeka aż samo do niego podejdzie zbliżywszy się do ognistego muru.
Peris była wściekła i zdeterminowana. Na jej oczach ginęli ludzie mordowani przez smoka o miedzianych łuskach. Najgorsze było to, że nic nie mogła mu zrobić, gdy gad unosił się w powietrzu. Pożałowała, że nie ma przy sobie swojej włóczni, którą zgubiła uciekając przed Jadowitym. Była teraz skazana tylko na bezpośrednią walkę z bestiami. Tamtego parszywca nie mogła dosięgnąć, ale za gromadą napływających ulicą nowych niewolników dojrzała smoka rozmiarów konia. Robił on mnóstwo zamieszania i podskakiwał śmiesznie niczym kurczak. Oczywiście był to Zamęt, wredne smoczysko o pociągłym, wąskim pysku i długich, szczudlastych nogach. Straszył ludzi kłapiąc na nich paszczęką, pociągając za włosy czy wykrzykując raz w smoczym raz w ludzkim języku. Znała takie typy jak on. Robiły dużo wrzasku i zamieszania, ale poza tym były nieszkodliwe. Błyskawicznie zakradła się do niego od tyłu i wskoczyła mu na plecy. Przyłożyła mu nóż do gardła i wysyczała:
- Zjeżdżaj stąd ty pokrako, bo utnę ci ten żałosny łeb, nadzieję na dzidę i będę z nią latała pośród twoich współbraci siejąc strach twoją zakazaną mordą - postraszyła.
Na jej słowa smok grzebną tylnymi łapami niczym rasowy koń, wydał dziki kwik przerażenia, zrzucił z siebie dziewczynę i pognał przed siebie na złamanie karku skrzecząc przeraźliwie. Przypomniał sobie w końcu, że ma skrzydła, rozwinął je i znikł w przyspieszeniu. Peris nie mogła jednak odetchnąć z ulgą. Miedzianoskóry smok był dużo groźniejszy i nieustannie polował na bogu ducha winnych ludzi.
- Ty! - wrzasnęła w jego stronę. - Ty góro sadła! Zostaw ich i walcz ze mną! Smok jednak nie zamierzał z nią walczyć, chciał zabijać i poczuć ludzką krew na języku. Pluną w jej stronę ogniem. Uskoczyła kryjąc się za metalowym płotem.
- Parszywa gadzina - mruknęła pod nosem. - Anchelia gdzie się podziałaś?
Od chwili, gdy się rozstały minęło już sporo czasu i Królowa Chmur powinna była już wrócić. Zaś Peris przydałaby się teraz jakakolwiek pomoc tym bardziej, że w polu jej widzenia pojawiły się kolejne bestie spadające z góry niczym drapieżne ptaki na swoje ofiary. Sama jedna nie miała z nimi szans.
- Scortumater - zaklęła w bezsilności. Gdzie jesteście, pomyślała w panice i rzuciła trującym dyskiem w nadlatującego smokołowa. Gadzina jeszcze przez chwilę leciała jak pijana, po czym padła u stóp jakiegoś dziecka, które zaniosło się płaczem pełnym przerażenia. Matka pociągnęła go za rączkę w swoją stronę.
W tej samej chwili śmignął nad nią cień ognistego smoka. Potwór złapała dziecko w straszną paszczękę odgryzając mu rękę, która została w dłoni matki. Kobieta zaczęła krzyczeć przeraźliwie.
Peris nie wytrzymała, wybiegła zza płotu i strzeliła batem oplątując go wokół gadziego ogona. Ogniomir nawet nie poczuł, że wlecze za sobą dodatkowy ładunek i wzbił się w powietrze.
*Peritek - wyjątkowo długie i chude zwierzątko z puchatą sierścią lubiące wodę, ale wyglądające dość pokracznie ze swoimi krzywymi, gołymi łapkami i takim samym długim, wąskim pyszczkiem oraz ogonkiem. Jego sierść po zatknięciu z wodą staje się ulizana i faluje niczym wodorosty.
*Świetlne dni - dni, w których słońce, stoi w najwyższych punktach nieba przez ciepłe pory roku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro